Czytasz
Byliśmy, tańczyliśmy, odespaliśmy. Tauron Nowa Muzyka 2023 już za nami

Byliśmy, tańczyliśmy, odespaliśmy. Tauron Nowa Muzyka 2023 już za nami

Katowicki festiwal wkroczył w tym roku w dorosłość, a wraz z nim – 15 tysięcy słuchaczy złaknionych brzmień na najwyższym poziomie. Wśród nich byliśmy też my. Co zobaczyliśmy i dlaczego z chęcią wrócimy do Strefy Kultury?

W holu głównym katowickiego Międzynarodowego Centrum Kongresowego i na ścianach kawiarni Black Woolf, która znajduje się nieopodal dworca, zagościła wystawa Miasto. Muzyka. Zmiana. Jej dość enigmatyczny, bo przywołujący skojarzenia z awangardowym manifestem Tadeusza Peipera tytuł, okazuje się całkiem akuratny. Kurator wydarzenia, Adrian Chorębała, zaprosił do przygotowania okolicznościowych plakatów 18 polskich artystów i artystek. Reprezentują różne style i techniki, mają odmienne doświadczenia generacyjne. Łączy ich jedno – na jakimś etapie życia Tauron Nowa Muzyka, ale też same Śląsk, odcisnęły na nich piętno. Zainspirowały do działania, utworzyły niezapomniane wspomnienia, wytyczyły kierunek osobistych przełomów.

Tauron Nowa Muzyka
Line-up tegorocznego festiwalu Tauron Nowa Muzyka / materiały organizatora

Miasto. Muzyka. Zmiana, choć powinno być wyeksponowane w lepszym miejscu, okazało się być godną reprezentacją przeżyć wielu festiwalowiczów. Wydarzenie, w tym roku świętujące wejście w wiek dorosłości, dojrzewa wraz ze swoimi słuchaczami. Tropi trendy: kiedyś bardziej stawiało na IDM i jazz, dziś odważniej skręca w stronę zadziornego techno czy hip-hopu. Bookuje z brawurą, zapraszając do Polski nieobecnych tu wcześniej artystów. Właśnie w Katowicach (z małą przerwą na Cieszyn) premierowo grali m.in. Prefuse 73, Amon Tobin czy Flying Lotus.

Znani i lubiani

Tegoroczna wystawa była jednak tylko wisienką na torcie. Na Tauronie zawsze chodziło przede wszystkim o muzykę i nie inaczej stało się tym razem. W ubiegły weekend na Śląsku pojawiło się ponad 40 wykonawców z różnych stron świata. Cieszy fakt, że stawili się niemal w komplecie. Po niefortunnych ubiegłorocznych rotacjach w programie (zabrakło wówczas Anny Calvi, Shards i Skreama) organizatorom dopisało więcej szczęścia. Ze względu na problemy z wizą nie dojechał tylko Clark, autor dopiero co wydanego albumu Sus Dog. Producenta godnie zastąpiło za to londyńskie trio PVA, sprawnie meandrujące między new rave’em a punkiem.

PVA – Blush

Rolę headlinerów pełniły w tym roku znane i lubiane zespoły. Można się sprzeczać, czy łatka nowej muzyki pasuje akurat do nich, ale pamiętajmy o jednym. Urodziny świętujemy przecież i z dopiero co poznanymi kolegami, i ze starymi przyjaciółmi. Z taką myślą w głowie wybawiłem się na Röyksopp. Ostatnio widziałem Torbjørna Brundtlanda i Sveina Berge na ubiegłorocznym debiucie warszawskiego On Air Festival. Wtedy zagrali DJ set, przekonując, że poza serwowaniem klimatycznego electropopu umieją rozkręcić dobrą imprezę. Tym razem, już w formule live i chwilę po premierze fonograficznego tryptyku Profound Mysteries, zagrali jeszcze bardziej żywiołowo. Były widowiskowa oprawa świetlna, lasery, tancerze i znane klasyki w big roomowej odsłonie. Ortodoksyjni fani eterycznego Melody A.M mogli być nieco zawiedzeni, inni – wybawili się za wsze czasy.

Powrót do przeszłości i połamane eksperymenty

Powiew nostalgii wniosły też koncerty duetu Orbital i Tangerine Dream. Na setlistę tego pierwszego złożyły się przede wszystkim kawałki z tegorocznego krążka Optical Delusion. W aranżacjach na żywo brzmią świeżo i wyraziście, choć najbardziej w głowę wwierciły mi się niekwestionowane klasyki. Satan i Halcyon + On + On momentalnie przeniosły słuchaczy do breakbeatowych lat 90. Drugi z zespołów grał z kolei znacznie spokojniej, starannie dawkując ilustracyjne, relaksacyjne brzmienia. Trzyosobowy skład z szacunkiem rekonstruuje dokonania ikon niemieckiego krautrocka. Jednocześnie nie poprzestaje na odcinaniu kuponów, o czym wiele mówi obecność skrzypaczki Hoshiko Yamane na scenie. Japonka gra z zespołem już od dekady, niezmiennie sprawnie równoważąc syntezatorowe pasaże.

Orbital / fot. Stanisław Bryś

Na Scenie Miasta Muzyki przed Orbitalem pojawił się zaś Daniel Lopatin, producent znany szerszej publice jako Oneohtrix Point Never. Artysta skończył swój występ odrobinę przed czasem, ale w niecałą godzinę i tak udało mu się zrobić widowiskowe show. Psychodeliczne wizualizacje, bas dudniący w uszach i zdekonstruowana elektronika złożyły się na koncert, o którym trudno będzie zapomnieć. W sobotę podobne rejony eksplorował Hudson Mohawke. Dawno nie słyszałem na Tauronie równie połamanych brzmień. W jego wydaniu nieco wyeksploatowany hyperpop, sprawnie zderzony z nowoczesnym beatmakingiem, znów nabrał blasku.

Oneohtrix Point Never / fot. Stanisław Bryś

Tauron Nowa Muzyka. Moc scenicznej energii

Z Katowic ponownie wyjeżdżam też z wieloma odkryciami. W piątek najbardziej zachwycił mnie zespół Harveya Granta, Lawrence’a Howarta i Edmunda Kenny’ego. Jako Kerala Dust podzielili się przede wszystkim materiałem z albumu Violet Drive, który ujrzał światło dzienne w lutym. Plenerowy amfiteatr, przypominający skąpaną w neonach kulę do zorbingu, okazał się świetną przestrzenią ich koncertu. Snopy światła łagodnie otulały instrumentalistów. Partie klawiszy gładko wchodziły w dialog z miękkimi gitarowymi akordami. Takie połączenie momentalnie skojarzyło mi się z Monolinkiem i wczesnym Nicolasem Jaarem. Zresztą co tu dużo pisać – posłuchajcie tego sami.

Z sobotniego programu wynotowałem zaś przede wszystkim Theona Crossa i Animistic Beliefs. Grają zupełnie co innego – londyński tubista i członek znakomitego Sons of Kemet płynie na fali nowego, brytyjskiego jazzu, zaś rotterdamski duet atakuje bezkompromisowym zderzeniem atawistycznego techno i IDM-u. Ich wspólnym mianownikiem jest jednak sceniczna energia, raz za razem podsycana improwizacyjną dezynwolturą. Instrumentalne solówki czy pełne złości wokalizy mają ten sam rodowód: gotowość do rozbrajania gatunkowych szufladek.

Sprawdź też

Polska także górą

Tauron Nowa Muzyka klasycznie okazał się wreszcie i przebieżką przez to, co najciekawsze na rodzimej scenie. Skalpel zachwycił technicznym dopracowaniem, Earth Trax – bezpardonową zachętą do tańczenia. Na dużej (!) scenie NOSPR-u autorskie, fortepianowe aranżacje utworów Radiohead wykonał Bartek Wąsik. Artyście nie można odmówić znakomitego warsztatu, choć trudno oprzeć mi się wrażeniu, że próby obrócenia repertuaru Thoma Yorke’a i spółki o 180 stopni bywały nieco przeszarżowane. Nuty fałszu nie dostrzegłem za to na koncercie EABS i Jaubi. Polsko-pakistański skład zakończył w Katowicach krótkie tournée promujące album In Serach of Better Tomorrow. Imponowało przede wszystkim stuprocentowe zgranie artystów operujących tak różnymi instrumentami. Połączenie strunowego sarangi, klarnetu i groove’ującego basu unaoczniło, jak wiele siły tkwi w międzykulturowych crossoverach.

Do zobaczenia w Katowicach

Powyższa relacja jest rzecz jasna niepełna, bo trudno było dotrzeć na wszystkie koncerty. Z zasłyszanych rozmów wiem, że Max Cooper ze swoim AV/3D show pokazał, jak niezwykła potrafi być synergia obrazu i dźwięku. Klamrą kompozycyjną festiwal w JAZBAR Muchowiec dopięła Courtesy, która ponoć wplotła w swój set szlagiery pokroju Played-A-Live Safri Duo. Na Śląsk wpadli też giganci ambientu, Wiliam Basinski i Pantha Du Prince, zjawiskowe wokalistki Sudan Archives i Biig Piig oraz pianista Joep Beving. Żałuję, że zabrakło czasu i umiejętności bilokacji, żeby się rozdwoić i ich zobaczyć, ale nic straconego. Jeśli Tauronowi nadal będzie iść tak dobrze, może ci artyści wrócą do nas na następnych edycjach festiwalu. Tego mu i nam samym życzę, a tymczasem już teraz planuję kolejną wizytę w Katowicach. Miasto. Muzyka. Zajawka.

Tauron Nowa Muzyka już za nami, ale sezon festiwalowy dopiero się rozkręca. Sprawdźcie, jakie wydarzenia warto odwiedzić!

Copyright © Going. 2021 • Wszelkie prawa zastrzeżone