Utwory bez refrenów z ogromnym repeat value [„Pod Hip-hopskopem” #3]
Słucham hip-hopu odkąd pamiętam. Do tego doszło zamiłowanie do humoru…
Powtarzalność czyni piosenki przyjemniejszymi do zapętlenia. To z kolei nadaje im repeat value, czyli najcenniejszą wartość dla każdego artysty. Czy więc utwory bez refrenów są w stanie osiągnąć taki efekt?
Utwory bez refrenów niewątpliwie są w mniejszości w świecie muzyki. Lwia część największych hitów wszech czasów nosi swoje miano właśnie z powodu chwytliwego powtórzenia paru wersów. Żyjemy w czasach, gdy często refren stanowi wręcz większość piosenki. Wydanie dobrego utworu bez niego wydaje się trudnym zadaniem.
Gdzie szukać takich prób, jeśli nie w najmniej muzykalnym i jednocześnie bardzo popularnym gatunku muzycznym, czyli rapie? W tym tekście znajdziecie kilka propozycji rapowych perełek, które bynajmniej nie zawierają powtarzanej, wpadającej w ucho przyśpiewki. Zanim przejdziemy do samych playlisty, pochylmy się jeszcze na moment nad tym, o co w ogóle chodzi z tymi refrenami.
Dlaczego większość piosenek ma refreny?
Gdy powtarzamy jakieś słowo lub frazę, pojawia się podświadoma iluzja, która podbija jego tonalność oraz rytmiczność w naszych uszach. Potwierdzenie tej tezy możemy znaleźć w wynikach eksperymentu przeprowadzonego przez Elizabeth Margulis, autorkę książki On Repeat: How Music Plays the Mind. W owym badaniu fragmenty muzyki, która nie zawierała żadnych powtórzeń, zostały ułożone w taki sposób, żeby jednak powtarzały się co jakiś czas lub od razu, fragment po fragmencie. Co ciekawe, przyjemność z odsłuchu była oceniana najwyższej właśnie w tym ostatnim wariancie.
Innymi słowy: pewna schematyczność i powtarzalność w muzyce w bardzo prosty i dobitny sposób daje naszym mózgom pewien rodzaj komfortu i wygody w odbiorze. Wydanie dobrego utworu bez refrenu zdaje się więc być wręcz kolosalnym wyzwaniem. Oto jak poradzili sobie z tym zadaniem polscy raperzy.
Czarna kawa czeka
To właśnie stąd pochodzi ikoniczne już Chyba zrobię trzecią zwrotkę, które follow-upował autor w swojej dalszej twórczości. No właśnie, zwrotkę. Taco wypluwa w tym utworze trzy bardzo mocne rapowane serie, a przedziela je jedynie minimalistycznym instrumentalem. Zdaje się, że ma to pozwolić wybrzmieć jego słowom. Cisza, która potencjalnie mogłaby być refrenem, pozwala słuchaczowi w pełni pochłonąć wersy Hemingwaya i zrozumieć jego gorycz. Zabieg w gruncie rzeczy niebywale prosty, ale mimo braku jakiejkolwiek powtarzalności, do tego utworu chce się wracać. Dla hipnotyzującego bitu Borucciego, dla gniewu samego Szcześniaka i właśnie dla tych przerw. Momentów zostawionych w tym utworze jakby na wzór chwili oddechu podczas robienia kardio na bieżni.
Bez tytułu | Utwory bez refrenów
Nie ma zbytnio nad czym się tutaj rozwodzić. Ten utwór trwa jedynie minutę, z czego 50 sekund to gradobicie offbeatowej nawijki. Nie dość, że bez refrenu, to jeszcze nie pod bit. Jakim cudem to może mieć repeat value? Właśnie przez tę szorstką nieregularność. Oskar jak zwykle bardzo aktorsko wypluwa swoje teksty. Słychać, że jest to nagrane na raz, że nie jest to poddane praktycznie żadnej obróbce. Że autor mógłby nawinąć to pod klatką, trzymając w jednej ręce peta i że brzmiałoby to niemalże identycznie. I właśnie w tej autentyczności drzemie potrzeba wracania do tego potoku słów.
10 pytań
Po co nam refren, który chwyta za serce, jeżeli sam utwór praktycznie łamie je w pół? Tutaj, podobnie jak w poprzednim przykładzie, mamy tylko jedną zwrotkę, ale za to cały utwór trwa cztery razy dłużej. To przez ciężkie, budujące napięcie intro i jeszcze brutalniejsze outro podbijające ładunek emocjonalny całości.
Nie potrzebujemy tutaj refrenu, refren spłyciłby to dzieło. Uczyniłby z tego kolejną konwencję, zamknął w ramach po prostu piosenki. Tymczasem tutaj mamy koncept daleko wykraczający poza utwór muzyczny. 10 pytań to zwierzenie, pocztówka z pewnych tragicznych okoliczności, historia zbyt śmiertelnie prawdziwa, żeby podkolorowywać ją przywarami muzycznymi w postaci refrenu. Do tego utworu nie wraca się jak do innych z tego zestawienia. Jego się nie odsłuchuje ponownie, tylko przeżywa się go na nowo.
W dodatku Łona rusza za moment w trasę koncertową z tą wybitną płytą: bilety złapiecie tutaj!
Sukces?
Ten numer to w zasadzie najlepszy Quebo, jaki kiedykolwiek istniał. Quebo wku*wiony, że jego płyta wyciekła i że musi jakoś wynagrodzić preorderowiczom to faux-pas w mniej niż 10 dni. Quebo, który po prostu dostał bit, napisał pod niego wybitne linijki i je poleciał. Nie było czasu na rozkminianie refrenu czy modyfikowanie pod to intrumentala. Do tego utworu chce się wracać za to zacięcie, za charyzmę i za to, z jaką ogromną łatwością Que wplótł wszystkie przyspieszenia i zmiany flow.
Pager
Zejdźmy na moment z patetycznego tonu. Chwytliwe numeru mogą nadrabiać brak refrenu humorem czy absurdalnością. Tak jest w tym przypadku, gdzie połączyły się postacie, delikatnie rzecz mówiąc, niepowiązane ze sobą muzycznie. schafter postanowił w najlepszy możliwy dla 17-latka sposób imitować przewózkę Młodego G. Belmondawg z kolei po prostu… wjechał jak do siebie, niespecjalnie zastanawiając się, czy będzie to pasować, czy nie. Ostatecznie wyszedł z tego przezabawny misz-masz z masą one-linerów, które cytować będziemy jeszcze naszym wnukom. Co więcej, nic by chyba nie odebrało tak duszy temu szalonemu dziełu, jak miałki, wprowadzony na siłę refren.
Powrócisz tu
Kolejny utwór z ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Powrócisz tu ma inny repeat value niż dotychczasowe przykłady. Raczej nie wraca się do niego często, za to regularnie. Ciężko o track lepiej oddający klimat 1 listopada niż właśnie ten. Numer Sariusa to zaduma związana z przemijaniem podczas stania nad grobem bliskich, zamknięta w dwóch minutach i 34 sekundach. Jak w poprzednim przykładzie refren kompletnie odebrałby temu utworowi duszę. Naprawdę warto docenić, że został wypuszczony w takiej formule.
Outro | Utwory bez refrenów
Zakończmy tę listę złowieszczym akcentem. Dlaczego do tego pozbawionego refrenu outra chce się wracać? Chyba dlatego, że nie brzmi kompletnie jak outro. Brzmi jak surowe przedłużenie ciężkiego klimatu Muzyki Współczesnej. Bez ozdobników (z wyjątkiem cutów), bez konkretnego kierunku. Po prostu czysta nawijka Pezeta o tym, jak w Polsce bywa szaro i źle, potem urozmaicenie w postaci gościnki Bryndala i koniec. Urwanie Outra jest takie samo jak cały ten utwór. Czyli zwięzłe, bezprecedensowe i w punkt.
Słucham hip-hopu odkąd pamiętam. Do tego doszło zamiłowanie do humoru internetowego - i tak powstał Raportażysta. Cała ta memiczna otoczka to tylko część mojej działalności - chcę również uderzać w poważniejszą publicystykę i znajdować w rapach bardziej wartościowe treści. Ostatnimi czasy doskonale odnajduję się także w tematach przyrodniczych i ekologicznych.