Czytasz
Vae Vistic: nie odpoczywałem nawet w dniu premiery płyty [WYWIAD]

Vae Vistic: nie odpoczywałem nawet w dniu premiery płyty [WYWIAD]

Vae Vistic jest jedną z najbardziej tajemniczych postaci polskiego rapu. Żebyście wiedzieli o niej więcej, spotkaliśmy się i porozmawialiśmy nie tylko o debiutanckim albumie Dryf (ale o nim też, wiadomo).

Wywiad wspierany przez partnera

Tekst jest częścią kampanii, w której możecie sami zostać Rycerzami Gotham. Na dedykowanej stronie sklepu Media Expert przeczytacie najnowsze newsy o sytuacji miasta po śmierci Batmana. Znajdziecie tam także ultrawydajne laptopy Acer z procesorem Intel i najnowszym systemem Windows 11 w promocyjnych cenach. Za zakup kwalifikującego się do akcji urządzenia otrzymacie grę Gotham Knights w prezencie. Udanych łowów!

Ustalmy sobie twoje podejście do dzisiejszego spotkania. Czujesz się wdzięcznym rozmówcą dla dziennikarza?

Vae Vistic: Myślę, że kiedyś nim będę. Muszę jeszcze przemyśleć wątki – które warto poruszyć, bo są ciekawe, a które lepiej odrzucić, bo nikogo nie zainteresują. Dopiero wypracowuję sobie spójność w aktywnościach medialnych.

Pytanie nie jest oderwane od kontekstu. Jest cię mało w tych mediach, możesz śmiało uchodzić za samograja.

Vae Vistic: Da się ze mnie sporo wyciągnąć w rozmowie, to na pewno. Nie ukrywajmy, jestem artystą na dorobku, to wszystko dopiero się rozkręci. A przynajmniej mam taką nadzieję, bo dość chętnie dzielę spostrzeżeniami, miło mi się mówi chociażby o nowym materiale. To nie jest dla mnie katorgą.

Czyli nie jesteś enigmą na życzenie?

Vae Vistic: Zupełnie nie, to kwestia etapu, choć oczywiście są takie okresy, że człowiek nie chce się udzielać, bo ma spadek energii. Myślę jednak, że najbardziej szkoda, gdy dużo wątków zniknie, bo ludzie nie będą mogli dowiedzieć się o nich czegoś więcej. Sam je z czasem zapomnisz, a na świeżo, kiedy buzują emocje, masz inną perspektywę. I tak źle, i tak niedobrze. Timing to klucz do wszystkiego.

Pierwsze wywiady rządzą się swoimi prawami. Można zadać pytania, które później byłyby mocno nie na miejscu.

Vae Vistic: Masz takie? Jestem wyrozumiały, chociaż pytanie o to, skąd wzięła się ksywka…

To pójdźmy od innej strony. Vae Vistic oznacza biada zwyciężonym. To przestroga – od ciebie dla ciebie?

Vae Vistic: Trafiłeś. Najpierw był sam Vistic, ale gdy zobaczyłem tę sentencję, to od razu wiedziałem, że muszę poszerzyć pseudonim. Gdy wdrapiesz się na szczyt jako zwycięzca, to musisz pamiętać, że za tobą wspina się tak samo ambitny chłopak. Nie po to, by stanąć obok – on idzie po ciebie. Jest to naturalne, bo na szczycie nie da się być wiecznie, no i szczyt nie jest bardzo pojemny. Mam to z tylu głowy już teraz, mimo stażu.

Taka kolej rzeczy?

Vae Vistic: Tak. Wybiegam wprzód, bo przede mną lata wdrapywania się z mozołem. Ale lepiej szybciej zaakceptować rzeczywistość.

Jak słyszę od różnych osób z branży – już masz za sobą niełatwą drogę. To wrażenie potęguje fakt, że wyświetliłeś się nieco szerzej choćby na kanale SBM Label i zniknąłeś na dłuższy czas.

Vae Vistic: Nie miałem warsztatu do tego, by zdobyć i co najważniejsze później utrzymać pozycję. Wydawała się dość solidna jak na tamten czas, ale co ja mogłem dać słuchaczowi? Tylko szybko porapować i przekazać mało wartościowe, niepozostające w głowie treści. Nie chciałem tego. Mógłbym szybko błysnąć i równie szybko zgasnąć. Pięć sekund, spadająca gwiazdka z nieba i cześć. Nie bałem się restartu przygody z muzyką, choć przyznaje – wracała do mnie myśl dotycząca tego, jak trudno było mi to wszystko zostawić lata temu. Czułem się z tym źle.

To jak czujesz się jako późny debiutant?

Vae Vistic: Jak pewnie każdy w moim wieku czuję się przytłoczony. Czuję, że czas mi ucieka. PESEL wiele rzeczy definiuje – nastawienie do życia, zawodu, spraw związanych z zakładaniem rodziny… Jestem jednak zadowolony z tego, jak poszedł Dryf. Wreszcie dysponuję warsztatem, dzięki któremu mogę tworzyć wielkie rzeczy. 10 lat szukałem swojego stylu i go dopracowywałem – mam nadzieję, że to słychać.

Sądzę, że tak, tym bardziej że puszczasz oczko do słuchacza. W mistycznej aurze rapujesz o dziadku i nagle mówisz na bicie, że powtarzacie ten fragment. Dajesz znać, że to też rzemiosło, nie tylko artyzm.

Vae Vistic: Nawet skłaniam się ku temu, że to zdecydowanie bardziej rzemiosło. Artyzm to dobudówka. Gdy uznałem, że w ogóle nie panuję nad wokalem i nie wiem, jak on działa, to zacząłem zmieniać ten stan rzecz. Dużo się nauczyłem, by móc tworzyć na własny rachunek. Spędzam niezliczoną liczbę godzin w studiu, bo czuję, że tak trzeba.

Rapowanie to ciężki kawał chleba, tak zupełnie fizycznie?

Vae Vistic: Potrafi być wykańczające. Dwa dni temu robiliśmy próbę koncertową – po godzinie jedyne, co mogłem robić, to leżeć. A przecież nie wyglądało to na zajęcie aż tak zabierające energię. Dodatkowo mam tę przypadłość, że szybko siada mi wokal, gdy tylko jest niższa temperatura w studiu. Po dwóch godzinach nie jestem w stanie wydobyć z siebie niczego.

Dbasz o niego? Nie pijesz, nie palisz?

Vae Vistic: Niestety jeszcze nie praktykuję żadnych działań, które mogłyby pomóc mojemu głosowi w kwestii nieprzemęczania się. Pozyskanie wiedzy w tym zakresie wymaga trochę więcej czasu. Mam już jakieś wskazówki od nauczycielki śpiewu, postaram się wcielić je w życie na dobry początek. A jak będzie w trasie? Niby adrenalina będzie mnie trzymać, ale będę także krzyczeć. Czas pokaże. Najważniejsze, że zacząłem ufać mądrzejszym od siebie.

Jak jeszcze się to objawia?

Vae Vistic: Gdybym stwierdził, że jestem doskonały, to znowu bym przepadł. Ciągle myślę o rozwoju i poszukiwaniu nowych motywów do wykorzystania w kawałkach. Nie odpoczywałem nawet w dniu premiery płyty, od razu pojechałem robić nową. Muszę wrócić na moment do lekcji śpiewu. Uważam, że raperzy koniecznie powinni je brać, skoro chcą brać za swój zawód pieniądze. Powinni też wiedzieć więcej o realizacji swojego wokalu, wtyczkach i podkręceniach, by lepiej brzmieć. Powinni zagłębić się w produkcję bitów, żeby mieć świadomość, czego chcą od producenta. To niekończąca się historia, w której trzeba jeszcze umieć zachować autonomię jako twórca.

Możesz być twardym orzechem do zgryzienia dla ludzi od podkładów, tak to widzę.

Vae Vistic: Zdecydowanie. Nie mam zamiaru powielać i robić w Polsce drugiego Travisa Scotta. Jak producent pyta: jak type beat robimy?, to mówię, że Vae type. Nie chcę nikogo papugować i nie chce być drugi w kolejce.

Przez to podejście odzywa się do ciebie mniej producentów?

Vae Vistic: Być może, bo na dokładkę jestem wybredny. Mam hopla na punkcie syntezatorów i etykę pracy, która automatycznie wyklucza wiele współprac. Chcę pracować z danym człowiekiem na miejscu, w studiu. Chciałbym skrócić czas poszukiwań, czyli usiąść, posłuchać, co ktoś gra i powiedzieć: dobra, od tego wyjdziemy.

Zatem lubisz mieć dobry przepływ informacji przy tworzeniu, co mnie nie dziwi. Dryf nawiązuje do wody, płynności.

Vae Vistic: Pływałem w szkole sportowej, miałem pięć, sześć godzin treningu dziennie. O szóstej wchodzisz do wody, potem nauka, potem dwie godziny treningu suchego i znów woda. Sześć dni takie, siódmego dnia zawody. Zleciały trzy lata.

Odkryłeś w sobie powołanie?

Vae Vistic: Wziąłem się tam z przypadku. Bylem na zwykłych zajęciach pływania, gdzie wyłapał mnie skaut. Wypadłem świetnie na testach, wybrano mnie do 30-osobowej grupy z grona 1200 osób. Niestety miejsca na podium są trzy, a pływaków w Polsce jest więcej, niż myślisz. Do tego warunki fizyczne odgrywają ogromną rolę, szanse nie są wyrównane w tych młodszych kategoriach. Jak masz rozmiar buta 35, a ktoś ma 43, to jest trzy razy szybszy. Nie miałem wyników, których oczekiwałem, rzadko zdobywałem pierwsze miejsce. Poza wszystkim – taplanie się rano w zimnej wodzie nie jest niczym przyjemnym.

Żebym mógł siąść naprzeciw takiego człowieka, jakim obecnie jesteś, musiało minąć dużo czasu – a przynajmniej tak słyszałem. Podobno byłeś bardzo hardy, prawilny.

Vae Vistic: Chciałbym zobaczyć miny ludzi, którzy widzą mnie z wtedy i teraz. Byłem łysy, zaczepny, średnio szczęśliwy z życia i niespełniony.

Studia pozwoliły ci pójść do przodu?

Vae Vistic: To wrażliwa historia. Obiecałem bardzo ważnej osobie, czyli mojej babci, że je skończę za wszelką cenę. Zawsze marzyło jej się, by w naszej rodzinie był lekarz, a jej uśmiech jest dla mnie warty więcej niż cokolwiek. Przyjechałem do niej z dyplomem i to były tak niesamowite emocje… Babcia choruje na coś powiązanego z alzheimerem, ma tylko przebłyski pamięci. Wierzę, że to wspomnienie z nią zostanie.

Poszedłeś do wystudiowanego zawodu?

Vae Vistic: Nie, ale też nie chcę za wiele mówić o tym, czym się zajmuję. Mogę za to zdradzić, że od trzech lat prowadzę fundację. Jest to czasochłonne, bardzo angażujące emocjonalnie. Nie chce sobie tym jednak wycierać mordy, nie chcę, żeby ktoś odbierał mnie przez ten pryzmat i usprawiedliwiał, gdy coś się stanie. To nie jest element mojego wizerunku. Pomagam, bo chcę i niech to się toczy swoim torem. Z własnego doświadczenia wiem, że wiele grup społecznych potrzebuje wsparcia.

Powinniśmy wrócić do wokalu, przy którym dłubiesz na sprzęcie. Jesteś technologicznym freakiem?

Vae Vistic: Raczej nie, skoro długo używałem starego telefonu. Jestem za to freakiem w muzyce i zależy mi na brzmieniu. Chcę mieć w nim ciekawe aspekty, zagłębiam się w specyfikacje technologiczne, by wiedzieć więcej. Czuję, że da się to robić jeszcze ciekawiej. Sufit jest jeszcze tak daleko, że nawet go nie widzę.

Sprawdź też
Snoop Dogg

Powstaje pytanie, czy w ogóle da się działać w obecnych czasach na pełnych obrotach bez wsparcia potężnych maszyn?

Vae Vistic: Kiedyś pracowaliśmy na błahym sprzęcie, bez porównania z wielkim studiem. Granicą jest wyobraźnia. Technologia może, a nawet powinna to wspierać, co dobrze ilustruje kwestia adlibów. Obróbka na sprzęcie to końcowy etap – najpierw masz tylko wokal i tylko od ciebie zależy, jak bardzo się odkleisz, by wydać z siebie intrygujący dźwięk. Jeśli pójdziesz dostatecznie daleko – nikt takiego nie wyda. W studiu ciężko się tak wyluzować, by zrobić coś pierwotnego. Czasem dosłownie trzeba cztery godziny udawać kurczaka w pokoju, by znaleźć ten jeden pasujący do materiału dźwięk. Po tym wszystkim relaks jest pełniejszy.

Zdradzisz sposoby na odprężenie?

Vae Vistic: Zasiadam do dobrego komputera i zaczynam strzelać. Jestem fanem Counter-Strike’a, więc na słabym sprzęcie dostałbym ciężkiego łupnia. Gdyby ktoś zaproponował mi mniej niż 300 FPS-ów, to bym nawet nie podjął tematu. Musi być pico bello.

Jak bardzo profesjonalnie do tego podchodzisz?

Vae Vistic: Tak bardzo, że gdybyś dał mi do wyboru bycie profesjonalnym esportowcem lub profesjonalnym muzykiem, to bym się zawahał. Najchętniej pogodziłbym ze sobą te dwie materie. Zaczynałem w dawnych czasach, w których nagrody dopiero wkraczały na poziom 100 tysięcy euro za wygranie dużego turnieju. Granie daje mi przestrzeń, jest ucieczką od problemów. Kręci mnie liczba analiz i wariantów prowadzenia gry. Można się przy tym fizycznie napocić, no i umysłowo też – bo skupiasz się tylko na tym, wyłączasz inne funkcje. Nie myślę o zrobieniu numeru czy zmienieniu słowa w tekście. Całkiem niedawno rywalizowałem w rozgrywkach wraz ze swoim teamem i szło nam naprawdę nieźle.

Polskie tradycje w CS-a to już waga ciężka.

Vae Vistic: Oj tak, wspaniale wspominam czasy oglądania tzw. Złotej Piątki. Bycie na tym poziomie było moim cichym marzeniem. Wspominałeś, że też rywalizowałeś esportowo, tyle że w grę FIFA, więc sam wiesz, jakie są to emocje.

Najnowsze newsy o śmierci Batmana znajdziecie tutaj!

O jednej grze już pogadaliśmy. Lubisz jakieś inne?

Vae Vistic: Szczególnie te nieskomplikowane jak np. Tibia. Ma już ponad 20 lat, dopiero niedawno dodano do niej dźwięki. Grupa odbiorców nadal jest ogromna, mimo przypałowej grafiki i specyficznej mechaniki. Zobacz, jak rozbieżny może być gust. World of Warcraft to skrajnie inny świat, a równie wielki fanbase.

Pamiętasz MU Online?

Vae Vistic: No ba, gra podobna do Metina. Testowałem ją, ale pozostałem przy pikselach, druidach i paladynach. Grywam także w GTA Online i Valoranta. W tym pierwszym intryguje mnie zaangażowanie ludzi i ich spełnianie się w społeczności. To daje im nową szansę, choć brzmi to abstrakcyjnie. Gdy źle poprowadziłeś coś w realnym świecie, a później wchodzisz do innego i dyktujesz w nim warunki, to działa ciekawie na twoją głowę.

Dobry sprzęt zmienia wydajność życiową i artystyczną? We współpracy z marką Intel zacząłeś testować laptopa Acer z serii Nitro. Z systemem Windows 11, dodajmy.

Vae Vistic: Bez dwóch zdań. Pamiętam, jak działałem jeszcze na sprzęcie ze średniej półki. Nie tylko zabierało mi to czas, ale też szargało nerwy i psuło humor, a to przekładało się na rzeczy, na które nie powinno. A przecież chcę być najlepszy, ciągle się napędzam. Moje współprace zwykle opierają się na działaniu w różnych miastach, a laptop pozwala mi zająć się projektami w każdym miejscu i o każdym czasie. To najważniejsza kwestia. Co ciekawe zawsze grałem na komputerach stacjonarnych, więc bardzo miło się zaskoczyłem, widząc, że sporo frajdy może dostarczyć granie na lapku. Procesor Intela fajnie to dźwignął – jako wprawiony grajek wiem, że to klucz do dobrej rozgrywki.

Wiem, że miałeś też okazję pograć w Gotham Knights. Jak poszło?

Vae Vistic: Nie zdążyłem jeszcze skończyć gry – właściwie kręcę się koło połowy. Od razu powiem, że wątki fabularne są szeroko rozbudowane i to jest coś, co chciałem zobaczyć jako osoba, która wcześniej nie miała tak intensywnej styczności z Batmanem. Miło zaskoczyła mnie też dynamika walk. Do tej pory wrażenia są zdecydowanie na plus. Dla porządku: teraz jestem w wątku Nightwinga.

Coś cię zaskoczyło?

Vae Vistic: To jeden z niewielu razy, gdy przysiadłem do gry trybu single player. Po pierwsze: jestem zaskoczony, że w ogóle się w to wkręcam. Po drugie: że sceny z gry, a już szczególnie ta związana ze śmiercią Batmana, potrafią wzbudzić tyle samo emocji, co w filmie. Co do tej śmierci, to dalej, jak ten mały chłopiec, po cichu będę sobie wierzyć, że to jednak jakiś daleko idący plan geniusza i potem dowiem się, że jednak żyje.

Przyjmijmy jednak, że go nie ma. Gdybyś mógł być Batmanem, to jaki jeden światowy problem byś rozwiązał?

Vae Vistic: O stary, zaskoczyłeś mnie. Musiałbym pogłówkować dłuższą chwilę, więc powiem coś bardziej przyziemnego. Chętnie przerobiłbym jego znak na VV i wyświetlił na Wawelu. Jak mieć supermoce, to mieć supermoce.

Copyright © Going. 2021 • Wszelkie prawa zastrzeżone