Czytasz teraz
„W nich cała nadzieja”: Czy powinniśmy bać się robotów? [RECENZJA]
Kultura

„W nich cała nadzieja”: Czy powinniśmy bać się robotów? [RECENZJA]

Ewa walczy o przetrwanie z maszyną imieniem Artur, a w tle pobrzmiewają wątki dotyczące kryzysu klimatycznego, sytuacji uchodźców i samego człowieczeństwa. Takich filmów powinno powstawać nad Wisłą coraz więcej.

Co łączy Piotra Biedronia z Adamem Savage’em i Jamiem Hynemanem, gospodarzami popularnonaukowego programu od Discovery Channel? Wszyscy są pogromcami mitów. Polak zupełnie nie idzie jednak śladem amerykańskich producentów i nie bada, czy alkohol rozgrzewa na mrozie i jak można złapać rozpędzony w locie pocisk. Reżyser i pomysłodawca BNP Paribas Green Film Festival, czyli największego rodzimego wydarzenia prezentującego filmy ekologiczne, też burzy stereotypy, ale dotyczące tworzenia kina fantastycznonaukowego. Jego pełnometrażowy debiut, W nich cała nadzieja, wymagał do tego wiele odwagi i nieszablonowości. 

Zwiastun filmu W nich cała nadzieja w reżyserii Piotra Biedronia.

Sci-fi za niecały milion

Na wstępnie warto odnotować fakt, że to jedna z nielicznych nowych polskich produkcji sci-fi. Anita Piotrowska, recenzentka Tygodnika Powszechnego, trafnie zauważyła, że gatunek ma nad Wisłą bogatą tradycję literacką. Niegdyś reprezentował go Stanisław Lem i Janusz Zajdel, dziś zaczytujemy się także w Andrzeju Sapkowskim, Jacku Dukaju czy Jarosławie Grzędowiczu. Inflacja takich książek nie znajduje jednak odzwierciedlenia na dużym ekranie. Szkoda, bo wizjonerskie historie, zwłaszcza te futurologiczne, mają dziś więcej wspólnego z rzeczywistością niż kiedykolwiek wcześniej. Co prawda częściej budzą lęk niż dają pokrzepienie, ale nikt nie zapewniał, że przyszłość rysuje się w różowych barwach. 

Magdalena Wieczorek w filmie W nich cała nadzieja Piotra Biedronia / fot. Wiktor Obrok / Galapagos Films / materiały prasowe

Polskich twórców przed sięgnięciem po literackich gigantów i puszczeniem wodzy fantazji powstrzymuje jedno – pieniądze. Nikogo specjalnie nie trzeba przekonywać do tego, że sci-fi potrafi swoje kosztować. Budowa scenografii, uszycie kostiumów nie z tej ziemi albo zatrudnienie sztabu ekspertów od efektów specjalnych wymagają całkiem grubego portfela. Brak budżetu w takim przypadku będzie widoczny na pierwszy rzut oka. Wieść o prowizorce poniesie się szerzej niż potencjalne zachwyty nad brawurą. 

Noblista nieużywający kropek, austriacka dystopia, a może powieść z Palestyny? Typujemy najlepsze książki 2023 roku!

Piotr Biedroń wiedział o tym od samego początku. Miał nawet jeszcze bardziej utrudnione zadanie, bo nie otrzymał wysokiej dotacji od Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. W nich cała nadzieja, podobnie jak Słoń, Pokolenie Ikea albo Ostatni komers, sfinansowano jako produkcję mikrobudżetową. To propozycja rodzimego funduszu adresowana do twórców stawiających pierwsze kroki w branży filmowej, wynosząca jedynie 900 tysięcy złotych. Starczy na początek, ale nie ma co spodziewać się fajerwerków. 

W nich cała nadzieja. Samotność na umęczonej Ziemi

Przy tworzeniu produkcji, która weszła do kin już chwilę temu, 22 listopada, obrano więc inną strategię. Entuzjaści spektakularnych CGI nie mają tu czego szukać. Scenografia jest raczej umowna. Lista lokacji zawęża się do dwóch budynków i postapokaliptycznego pustkowia, które sprawnie imitowały poprzemysłowe tereny Górnego Śląska. Od początku liczy się coś innego: psychologia głównej bohaterki, Ewy (w tej roli świetna Magdalena Wieczorek). Kobieta jest ostatnim człowiekiem na Ziemi, którą dotkliwie naznaczyła katastrofa ekologiczna. Jak usłyszymy w narracji z offu, do takiego stanu rzeczy doprowadzili sami ludzie. – Wiedzieliśmy, że płyniemy na górę lodową. Ale nikt nie chciał zwolnić. Orkiestra grała i nikt nie chciał przerwać (…) Mądra i umęczona Ziemia pozbyła się największego wroga – pada gorzka konstatacja. 

Magdalena Wieczorek w filmie W nich cała nadzieja Piotra Biedronia / fot. Wiktor Obrok / Galapagos Films / materiały prasowe

Bohaterka zmaga się z dojmującą alienacją. Położenie, w jakim się znalazła, sprzyja egzystencjalnym, nihilistycznym przemyśleniom. Po co dalej żyć, skoro nie można podzielić się z nikim żywy swoimi radościami albo niepokojami? Samotność Ewy tłumi tylko jeden nieludzki aktor. Towarzyszem jej niedoli jest Artur – mechaniczny łazik mówiący robotycznym głosem, który wygląda jak przybysz z demobilu. Ma wspierać ją w codziennych obowiązkach, zapewniać bezpieczeństwo i dodawać otuchy w trudniejszych chwilach. Okazuje się jednak, że to właśnie on stanie się dla protagonistki największą pułapką. 

Stawka? Przetrwanie

Bunt robotów, które uzyskują samoświadomość, bezpardonowo łamią wszystkie prawa Asimova i przeradzają się w maszyny do zabijania, popkultura zna już na wylot. Piotr Biedroń dekonstruuje ten schemat, przypominając o tym, że zagrożenie może nadejść z innej strony. Aby uchronić Ewę przed potencjalnymi intruzami, Artur za każdym razem prosi ją o podanie hasła przed wejściem do domu. Kod zmienia się co jakiś czas, żeby przypadkiem nie dostał się w niepowołane ręce. Procedura idzie gładko do czasu kolejnej aktualizacji systemu. Klucz jest inny, a kobieta bez jego znajomości nie dostanie się do swojej kryjówki. Próbuje szantażować emocjonalnie robota, wodzić go za nos, używać podstępów – wszystko na próżno. Zasady to zasady. Skoro wcześniej je ustalono, nie ma mowy o żadnych ustępstwach.

Plakat filmu W nich cała nadzieja Piotra Biedronia / Galapagos Films / materiały prasowe

Niektórzy recenzenci piszący o W nich cała nadzieja krytykują tę część scenariusza. Przekonują, że monologi Ewy są nader patetyczne, a zasadniczą dramaturgię dałoby się zmieścić w formacie średniego metrażu. Niektóre kwestie faktycznie wymagałyby stylistycznego wygładzenia, ale sam rozumiem decyzję Biedronia o tym, żeby rozciągnąć historię do 90 minut. Okoliczności nie są bowiem niezmienne: bohaterka z czasem robi coraz bardziej zmęczona i spragniona. Fizyczne wyczerpanie potęguje jej frustrację i utrudnia racjonalne myślenie. Z poziomu wygodnej kanapy łatwo wyśmiać nielogiczność kobiety, ale to sytuacja z rodzaju tych granicznych. Szybko staje się jasne, że to nie zwyczajna zabawa w kotka i myszkę, tylko walka o przetrwanie.

Algorytmy nie takie nieomylne

Reżyser ubogaca ten psychologiczny kontekst interpretacyjną niejednoznacznością. Oczywiście, jako pierwsza przychodzi do głowy myśl, że W nich cała nadzieja to przestroga przed technologią, której zdarza nam się zbyt łatwowiernie ufać. Skoro maszyny działają według ściśle określonych reguł, powstałych zresztą po przetworzeniu olbrzymiej ilości danych, na pewno nie mogą się pomylić.

Zobacz również

Magdalena Wieczorek w filmie W nich cała nadzieja Piotra Biedronia / fot. Wiktor Obrok / Galapagos Films / materiały prasowe

Takie myślenie sprawdza się w przeważającej większości przypadków, ale liczne historie – także ze świata pozafilmowego – pokazują, że algorytmy mają problem z anomaliami. Narzędzie do rozpoznawania twarzy myli człowieka z małpą. System autonomicznego kierowania samochodem ignoruje przeszkody, których identyfikacji nikt go wcześniej nie nauczył. Programy używane w bankach arbitralnie odmawiają niektórym petentom udzielenia kredytu, choć ci w rzeczywistości spełniają wszystkie warunki: musieliby tylko dokładniej przedstawić swoje położenie. Przykład Ewy, choć nieco przerysowany, stoi w jednym rzędzie z takimi sytuacjami. Brzmi ekstremalnie? Tak samo poprzednie pokolenia mogłyby ocenić pomysł, żeby maszyny podejmowały jakiekolwiek decyzje, które mogą zaważyć na ludzkim losie. Tymczasem dziś to już chleb powszedni.

Dystopia regulaminów

Dystans względem bezwzględności technologii to jednak nie wszystko. Biedroniowi udaje także przemycić refleksję nad kryzysem uchodźczym. Między słowami przypomina o tym, że migranci niejednokrotnie mierzą się z tym, co – parafrazując tytuł znanej książki Davida Graebera – można by nazwać dystopią regulaminów. Zasady, jakim podlegają, wcale nie muszą być egzekwowane przez roboty o pustych oczach. Formalizm to w końcu także domena wielu instytucji publicznych – kurczowo trzymających się kodeksów, niezakładających wyjątków i niechętnie przyjmujących odwołania.

Skoro nie w prawie, a tym bardziej nie w technologii, w czym można pokładać tytułową nadzieję, zwłaszcza w tak niespokojnych czasach? Reżyser nie udziela jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, ale nieśmiało sugeruje, że może chodzić – i zawsze chodziło – o człowieczeństwo. 

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony