Czytasz teraz
Wiesławiec Deluxe –– dwóch Chadów i wykrycie azbestu
Lifestyle

Wiesławiec Deluxe –– dwóch Chadów i wykrycie azbestu

joe rogan

Dzisiejszy felieton znowu będzie o telewizji. Poprzedni nie wyczerpał tematu. Prawdopodobnie nie wyczerpał tematu, ponieważ nie mam telewizora od 2003 i z telewizją mam kontakt tylko sporadyczny, ograniczony do krótkich pobytów w miejscu gdzie dostępny jest telewizor. Niedawno przeszedłem przez kilka takich ekspozycji, ostatnia miała miejsce 2 tygodnie temu w Gdańsku, w mieszkaniu-airbnb przy Długim Targu z widokiem na Zieloną Bramę oraz na:

a) napierdolone ekipy ziomeczków i typiar walących na Główne Miasto jak zombies do shopping malla w Dawn of the Dead George’a Romero – kluby nie działają, ale działa przecież monopolowy 24h po drugiej stronie kanału

b) studentożuli siedzących pod bramą z gitarą i śpiewających do 2:00 w nocy takie świeżynki jak Creep Radiohead czy Chryzantemy Złociste w wersji Tymona Tymańskiego. Zresztą brzmię jakbym narzekał, a nie narzekam, brama, targ i ratusz bardzo ładne, powietrze wiosenne świeże i sam przecież stałem w kolejce w monopolowym 24h po Heinekeny 0.66l. Poza tym wyjechanie z domu, gdzie od roku siedzę zamknięty w kuchni na nieustającym callu na zoomie o niczym, zawsze daje efekt odświeżający. Głównym punktem weekendu były 25km spacery z psem z Głównego Miasta w Gdańsku na północ, a widząc ziomeczków z gitarą którzy, jakby żaden czas nie upłynął, siedzą pod bramą śpiewając Radiohead, Nirvanę i Kury, miałem wrażenie że trafiłem do symulacji.

W tej symulacji jest 20 lat wcześniej, widzę jakąś młodzież kitrającą się z browarem w bramie, śpiewającą rockowe standardy na tle uogólnionego studenckiego starego miasta, wesołą i beztroską, ubraną w młodzieżowe ciuchy (neuroza na tle konieczności ciągłego biegania i kontrolowania wagi ciała jeszcze im się nie rozwinęła, a neuroza związna z trądzikiem i kompulsywnym masakrowaniem sobie raz na kilka tygodni twarzy żeby do końca wycisnąć niedające się wycisnąć do końca pryszcze, już za nimi), obok leżą jakieś rzygi, ktoś idzie po kebab, jakieś ziomki żonglują pochodniami, jak to w miejscach turystycznych. I widzę tam siebie, 20 lat wcześniej i obserwuję siebie z zewnątrz. No dobra, może nie zobaczyłem siebie z zewnątrz, ale miałem ostre odczucie pod tytułem: „łohouh, a więc tak wygląda podstawowy program symulacji studencki piątek na studenckim starym mieście, chyba nikt go od 20 lat nie zupdate’ował”.

Prawda jak zwykle jest bardziej złożona, bo obok gitarowej enklawy studenckiej były też grupki dresików z kołczanami, chodzących charakterystycznym szybkim krokiem i szukających imprezy, były też knajpy w konwencji 'na bogato’ na totalnej wyjebce, obchodzące obostrzenia epidemiczne za pomocą obleczonych folią „ogródków piwnych”, w barach tych było pełno typów w koszulach włożonych w spodnie po świeżej wizycie u barbera i kobiet w krótkich sukienkach w typie imprezowiczek brytyjskich. Rok 2021 napompowany środkami z funduszy strukturalnych Unii Europejskiej i parkującym w Polsce A międzynarodowym kapitałem wytwarzającym lofty, aparthotele butikowe, knajpy z wegańskim sushi i kuchnią fusion sąsiadował z punkującym rokiem 2000, wyrzyganymi kebabami i oddolnie organizującymi się batalionami młodzieży w glanach.



Na szczęście, poza całodziennymi prozdrowotnymi spacerami, wieczorami zostało nieco czasu na telewizję. Włączam odbiornik i od razu bingo. Kanał Polsat Cafe, holenderska wersja reality show Rich House Poor House. Nie mam pojęcia co to jest, ale oglądam z wzrastającym entuzjazmem.

Okazuje się, że program dotyczy zaaranżowanej przez telewizję zamiany domów na tydzień pomiędzy „bogatą” a „biedną” rodziną. Na ekranie widzimy mężczyznę i kobietę, między czterdziestką a pięćdziesiątką, u obojga widoczna wieloletnia ekspozycja na solarium i tatuaże. Mężczyzna ma duże plastikowe okulary przeciwsłoneczne, włosy postawione do góry na żel i grubą srebrną ketę (dla nie-ślązaków: łańcuch na szyję), kobieta – mocną nadwagę. Oboje ubrani są w tekstylia przywodzące na myśl skrzyżowanie stroju Mandaryny z teledysku Here I go Again z kreacjami Michała Wiśniewskiego. Ogólnie rzecz biorąc – Cropp Town i Reporter. Przypominają mieszkańców Białogardu, których widzi się latem na peronie o 5:30 rano, czekających na pociag osobowy do Koszalina.

fot. Arek Król / SuperExpress



Tak się prezentując, mężczyzna i kobieta najpierw jadą po egzotycznej plaży na białych koniach, co rodzi od razu skojarzenie z sesją Katarzyny Waśniewskiej dla Super Expressu, a po chwili wsiadają na motorówkę i przemierzają fale (kadrowanie pomiędzy teledyskiem do Crockett Theme Jana Hammera z Miami Vice a Hulkiem Hoganem w czołówce Thunder in Paradise). Okazuje się, że białe konie na plaży i eksluzywne motorówki to nie są ich codziennie gadżety, ale naturalne otoczenie wypoczynkowe rodziny „bogatej”. „Biedni” trafili do swojej fantazji. Cięcie. Po chwili małżeństwo stoi ponownie na plaży, już bez koni, i ma odegrać przed kamerami scenę miłosną.

„Bardzo cię kocham, kochanie”, mówi mężczyzna do kobiety i całuje ją w usta.
„Jestem taka szczęśliwa” – odpowiada kobieta i dalej się liżą.

W momencie, gdy małżeństwo wymienia płyny ustrojowe w trochę przydługim jak na konserwatywne polskie standardy pocałunku, operator robi niesamowity manewr i zjeżdża kamerą na jakieś półtorej sekundy z ich twarzy na brzuchy, eksponując na głównym planie tłuszcz wylewający się spod bazarowych tekstyliów. Widok tłuszczu spod tekstyliów na tle przesłodzonych deklaracji pulsuje mi w mózgu. Operator robi niesamowitą robotę w zakresie krytyki ideologii.

Nie mogę powstrzymać wrażenia, że deklarujący wielką dozgonną miłość swojej księżniczce miśpyś, w momencie kolejnego kryzysowego przesilenia, związanego ze strukturalnym usytuowaniem po niewłaściwej stronie holenderskiego państwa dobrobytu, w końcu rozbije jej głową szybę od kredensu.



Tymczasem bogata rodzina, złożona z około 35 letniego gładkiego typa, wyglądającego jak skrzyżowanie Filipa Chajzera z Sebastianem Kurzem, ubranego w pulowero-kamizelkę marki Polo Ralph Lauren nałożoną na koszulę do dużego metalowego Rolexa oraz równoletniej, ostro zbotoksowanej blondynki, wyglądającej jakby na co dzień sprzedawała biżuterię marki Judith Ripka w paśmie teleshoppingowym dla białych republikanów z Alabamy, zwierza się ze swojego doświadczenia zakupów w supermarkecie z budżetem na produkty spożywcze ograniczonym do 85€ tygodniowo. Są uśmiechnięci, grzeczni, gładcy i dyplomatycznie mechaniczni.

„Byłam zaskoczona dużym wyborem warzyw. Owszem, niektórych produktów, do których jesteśmy przyzwyczajeni, musieliśmy sobie odmówić, ale udało nam się skompletować zbilansowany koszyk. To było bardzo ciekawe doświadczenie i dużo nas nauczyło, prawda kochanie?” – „Tak, udało mi się wybrać ryże i makarony w korzystnych cenach”.

Po kilku kolejnych zmianach settingów przychodzi czas na powrót rodzin do swoich właściwych domów i spotkanie rekoncyliacyjne na neutralnym gruncie jakiejś kawiarni. „Bogata” i „biedna” rodzina ściskają się przed kamerami zapewniając o silnych emocjach, jakie wywołał w nich udział w programie i zapewniają o wysokich walorach edukacyjnych eksperymentu. Wszystko odbywa się pod hasłem „stanowimy jedno społeczeństwo” i „mimo różnic w poziomie życia jesteśmy w gruncie rzeczy tacy sami”. Bogaci zapowiadają, że program skłoni ich do zwolnienia tempa pracy i poświęcania więcej czasu sobie nawzajem, biedni otrzymują od bogatych aktywizująco-dyscyplinarny upominek utrzymany w duchu protestanckim. W tym przypadku jest to posprzątanie zaplecza domku i nowy zestaw mebli ogrodowych.

Wjeżdżają reklamy, blok składa się z samych suplementów diety, leków przeciw wzdęciom, usprawniaczy pracy nerek i wątroby, pyralgin, chlorchinaldinów, ulgixów, stoperów wypadania włosów oraz jednej reklamy produktu finansowego. Produktem są chwilówki. „No pewnie że pozycom, i zowsze oddoje” – deklaruje umorusany węglem aktor udający górnika. „Czemu w Bocianie? Bo to polska firma. Od obcych się nie pożycza” – dodaje rozsądnie aktor udający rolnika i wsiada na traktor. Bocian pożyczki RRSO 120%.




Po przerwie reklamowej wjeżdża polska wersja programu Nasz Nowy Dom z Katarzyną Dowbor. Dotąd znam ten program w wariacji kanadyjskiej, która ma bardzo wysoki fun factor. Dwóch Chadów – bliźniaków, znanych jako Property Brothers, uświadamia uczestnikom ograniczenia ich siły nabywczej w segmencie domów gotowych do zamieszkania w modnych dzielnicach Toronto i Vancouver.

Program jest skrajnie schematyczny: najpierw dwóch Chadów zabiera rodzinę uczestników do ich dream house’u w dogodnej lokalizacji, prezentuje rezydencję, potem następuje kubeł zimnej wody: chata kosztuje półtora miliona dolarów. Ale z naszą (czyli Chadów) pomocą możecie w dobrej cenie kupić dom do remontu w tej okolicy i zmieścić się w założonym budżecie 870 tysięcy dolarów kanadyjskich. Chady specjalizują się w swoich rolach, jeden Chad jest finansistą-dogadywaczem i odpowiada za prezentację oferty zakupu agentowi dotychczasowych właścicieli, drugi Chad jest specjalistą od remontów i ogarnia ekipę dewastacyjno-rekonstrukcyjną wraz z budżetowaniem renowacji.

Rodziny zawsze na początek są sceptyczne co do prezentowanych ruder, potem Chady pokazują im wizualizacje wnętrz po remoncie, rodziny się naradzają i wchodzą w ten biznes. Następuje remont, zawsze po drodze okazuje się że trzeba wymienić instalację elektryczną, albo koszty wzrastają przez wykrycie azbestu lub niestandardowe ułożenie rur wodociągowych, na szczęście zmyślny Chad jest w stanie dopiąć realizację przesuwając środki z planowanego kominka, który zastąpiony zostaje atrapą. Cecha szczególna programu: kanadyjskie rodziny zawsze chcą mieć wyspę kuchenną a nawet jak jej nie chcą, to Chady im te wyspę montują, jak Xzbit za każdym razem wstawiający Play Station w tył fotela samochodowego w Pimp My Ride.

Zobacz również
macklemore

Polska wersja jest grubsza, bo zamiast promować agresywną grę na rynku nieruchomości do remontu, ma charakter socjalno-interwencyjny. Jak uświadomił mi mój lepiej wychwytujący podstawowe struktury dyskursywne przyjaciel, w polskim programie z Katarzyną Dowbor punktem kluczowym interwencji zawsze są dzieci. Za każdym razem osią programu jest silna ekspozycja dziecka, które dzięki interwencji Polsatu uzyska wreszcie biurko do nauki i szansę na lepsze życie.

Na początku zawsze jest klimat „mąż popełnił samobójstwo, nie ma kanalizacji, łazienka jest na zewnątrz, wodę czerpiemy ze studni, w izbie jest pleśń, trzeba węglem napalić w piecu, mieszkamy z babcią i ona to już tylko w misce się myje bo zimno”. Ewidentne jest też, że rodziny wybierane do programu muszą być niepijące (a przynajmniej w ostatnim czasie). Przyjeżdża Katarzyna Dowbor z przyjazną ekipą Polsatu, na czas remontu zabiera rodzinę na miniwczasy z atrakcjami typu zwiedzanie Wawelu i oglądanie jak smok zionie ogniem po wysłaniu sms-a, majstrzy uwijają się jak w ukropie i już niebawem można wprowadzać się do pięknego, odnowionego wnętrza z bieżącą wodą i miejscem na kącik do nauki.

I faktycznie, można się wzruszyć i rozpłakać, tak jak często się to zdarza uczestnikom programu po 40 latach wegetacji w zapleśniałej izbie, bo to, co ten program pokazuje, to brak spójności Polski jako przestrzeni cywilizacyjnej. W programie o biednych i bogatych rodzinach z Holandii domy tych biednych wyglądają jak typowe wnętrze polskiej klasy średniej. W programie z Katarzyną Dowbor domy przed interwencją są jak z Przedwiośnia Żeromskiego zmieszanego z obrazami Grottgera o Powstaniu Styczniowym.

To, że ludzie tak żyją, wynika nie z ich indywidualnych cech i zdolności, ale ze strukturalnej niemożności przekroczenia lokalnych ograniczeń. Często pojawia się wątek wykluczenia komunikacyjnego: dwójka dzieci żyje z matką i babcią. Źródła dochodu: emerytura babci i 2 razy 500+. Dlaczego matka nie pracuje? Ponieważ z miejscowości, gdzie mieszkają, nie ma publicznej komunikacji do miejsca gdzie potencjalnie jest praca, a koszty wejścia w obieg (prawo jazdy + samochód) są dla nich nie do przeskoczenia. Jedyną szansą na wyjście z XIX wieku jest interwencja telewizji.




Następuje kolejny wjazd reklam suplementów, rutinscorbinów, rapacholinów, silimarolów, preparatów przeciw wzdęciom, chwilówek i żelu do dziąseł Sachol i już kolejny program: Gry Małżeńskie.

Typiara ma zgadnąć, który z trzech typów jest singlem. Dwóch ma dziewczynę. Jeden ma tylko kumpla. Typiara przychodzi do mieszkania. Typek otwiera jej w samych bokserkach i wręcza bukiet róż.

Czego się napijesz? No może soku. To może usiądźmy tutaj na otomanie. A ty tutaj tak sam mieszkasz? No pewnie, że sam, jestem singlem. Typek wychodzi do pokoju naradzać się ze swoją dziewczyną. Chyba łyknęła bajer. Typiara przeszukuje mieszkanie w celu odkrycia śladów bytności innej kobiety. A co to za majtki są co? Za głupią mnie masz czy jak? To przecież damskie. Nie no co ty, nie mam pojęcia. Może to po melanżu zostało co był u mnie przedwczoraj. Mnie się nie podoba że ty nie jesteś wobec mnie szczery.

Typiara wychodzi. Typiara mówi do kamery pod blokiem: no mnie Przemek generalnie nie przekonał, znalazłam majtki, to wskazuje że pewnie ma dziewczynę, ja nie lubię jak mężczyzna nie jest wobec mnie szczery.

W programie można wygrać trzy tysiące złotych.


Wiesławiec Deluxe

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony