Lesbijki na działce ROD – wywiad z Dorotą Kotas | MORE Książkowe
Szefowa działu kreatywnego Going. Piszę i rozmawiam o książkach, feminizmie…
Autorka obsypanych nagrodami Pustostanów i bestsellerowych Cukrów – Dorota Kotas – spotkała się ze mną na swojej działce, żeby pogadać o koszeniu trawy, miłości do staroci i Miesiącu Dumy.
Na Dorotę Kotas trafiłam przy okazji jej nominacji do Nagrody Literackiej Gdynia – nominacji, która później przerodziła się w wygraną. Kupiłam książkę w ciemno. Szłam ulicą z Pustostanami w dłoni i spotkałam dawno niewidzianego kolegę. Co masz? Warto? – zapytał. Mam nadzieję – odpowiedziałam zgodnie ze stanem faktycznym, przecież nie zaczęłam jeszcze lektury. Pozwoliłam mu otworzyć książkę na losowej stronie i przeczytać fragment. Ale to będzie dobre! – zawyrokował po chwili. I rzeczywiście, nawet pobieżne spotkanie z językiem Kotas wciąga nas w jej świat. Autorka prowadzi narrację tak, jak robiła to siedząc ze mną przy stoliku przed altanką – lekko, otwarcie, ciesząc się wypowiadanymi słowami.
Ponad rok później pisarka ma na koncie kolejną powieść – przebojowe Cukry, które ukazały się nakładem Wydawnictwa Cyranka. To opowieść non-fiction o toksycznej rodzinie, neuroatypowości, miłości do zwierząt i swojej dziewczyny. Książka, jakich brakuje w polskiej literaturze – szczera, intymna, odważna, pokazująca życie poza konwencjonalną normą.
Wszystkie nasze teksty o Miesiącu Dumy 2021 znajdziecie tutaj.
Jagoda Gawliczek: Jak się zmieniło Twoje życie po Cukrach?
Dorota Kotas: Minął na razie miesiąc – właściwie to miesiąc i dwa tygodnie – ale czuję się tak jakby minął przynajmniej rok. Bardzo szybko leci mi ten czas i jest mocno intensywny. Dużo osób do mnie pisze, mam dużo spotkań. Czuję, że uruchomiłam ważny temat. Że faktycznie jest bardzo duże zainteresowanie – osobami w spektrum autyzmu i dziewczynami w spektrum. Mam bardzo duży odzew osób, które piszą mi, że wreszcie ktoś napisał książkę o nich.
To musi być bardzo miłe!
Jest miłe, ale też takie… wielkie, niespodziewane. Pisząc tę książkę zakładałam, że albo będzie dobra albo bardzo zła. No i okazało się, że jest bardzo dobra, ale tego spodziewałam się tylko na 50 procent, więc jest to szok.
…ale pewnie również przytłaczające?
Chyba trochę tak. Miłe rzeczy są też intensywne. Miłe rzeczy składają się z bodźców, które w tak dużej ilości sprawiają, że jest się strasznie zmęczonym koniec końców. Oczywiście, jest to bardzo budujące i wzmacniające moje widzenie siebie jako pisarki. Ale też jest trochę straszne, bo nie czuję się ekspertką i nie czuję, że jestem jakąś specjalistką, która ma powiedzieć wszystkim jak wygląda autyzm. Powiadomić całe społeczeństwo. Czuję, że dostałam ważną rolę i to moje zadanie. Że mało jest osób, które zajmują się takim tematem. Mało jest też w przestrzeni publicznej wyoutowanych lesbijek, które publicznie i bez wstydu o tym mówią. Myślę, że ja wypełniam tę lukę zapotrzebowania na treści w tych tematach. Dlatego teraz faktycznie mam dużo pracy, dużo spotkań i dużo na ten temat mówię.
Czujesz pewnie jakiś rodzaj odpowiedzialności w momencie, w którym stajesz się twarzą całego ruchu.
Taaaak. I cały czas się zastanawiam czy to co mówię jest wystarczająco ważne. Wystarczająco merytoryczne, zaciekawiające i atrakcyjne dla tych potencjalnych odbiorców. Czuję presję, żeby wszystkich teraz zadowolić i żeby nikogo nie zawieść. Nie okazać się mimo wszystko nudną.
Jako kobieta-pisarka masz niezręczną rolę. Pisałaś o tym w Cukrach, że będąc facetem mogłabyś zrobić rozdział o kupie, a dziewczynom nie przysługuje taki rodzaj wolności.
Rzeczywiście tak jest. Dziewczyny muszą się dużo bardziej starać. Zgłaszając się do pracy w określonych miejscach możemy mieć mniejsze kompetencje niż mężczyźni, nie spełnić wszystkich warunków stuprocentowo i mieć opór przed zgłoszeniem się. A mężczyźni z dużą łatwością podejmują się nowych rzeczy i uważają, że są wystarczająco dobrzy, żeby się czymś zająć.
Myślę o tej działce, że to trochę forma ucieczki, że możesz tutaj zbudować swoją bezpieczną przestrzeń.
To też, ale przede wszystkim mnóstwo, mnóstwo pracy. Zaharowywania się fizycznie. Myślę, że to jest dobre, że to tworzy równowagę. Z jednej strony są spotkania autorskie, na których się siedzi i gada i wymyśla odpowiedzi na pytania – to jest praca, którą wykonuję w głowie. A z drugiej strony mam to koszenie trawnika kosiarką, której odpadają koła, która wypluwa mi na twarz siano. Zmaganie się z takimi rzeczami, wylewanie potu i ciągłe zdzieranie sobie skóry.
To chyba dobra metoda, żeby zakotwiczyć się w rzeczywistości.
To jest urzeczywistniające. Kiedy kosi się trawę i kiedy piłuje się gałęzie to można zyskać poczucie, że się żyje w końcu naprawdę. Że to nie jest kolejna rozmowa, która odbędzie się on-line, kolejne spotkanie, z ludźmi, których się nie widzi na zoomie i które są tylko ikonką albo liczbą wyświetleń. A prace ogrodowe na działce są namacalne i konkretne. Od razu widać, czy coś jest zrobione albo nie zrobione.
Brakuje Ci spotkań fizycznych z czytelnikami?
Właściwie to przed pandemią zdążyłam mieć tylko jedno spotkanie z ludźmi. No i później w Gdyni – przy okazji nagrody – to jeszcze jedno, ale już z zasadami higienicznymi: maski, odstępy. Koniec końców to było na tyle odstraszające, że tych osób przyjechała garstka. Spotkania online są moją codziennością. Chyba nie miałam jeszcze takiego spotkania, na którym pojawiłaby się duża liczba widzów, którzy faktycznie są moimi czytelnikami… a nie tylko moi znajomi jak było to na pierwszym spotkaniu. 2 tygodnie po premierze Pustostanów wpadłam po sąsiedzku do Kici-Koci pogadać o książce. Były tam może ze 2 osoby, których nie znałam. Reszta to znajomi i koleżanki.
Ekscytuje Cię myśl o spotkaniu ludzi, którzy nie są znajomi?
Bardzo bym chciała! Znam te wszystkie osoby tylko z Instagrama i z tego, że do mnie piszą. Zapraszają mnie na obiady, ale to się koniec końców nigdy nie wydarza. No i bardzo chciałabym zobaczyć prawdziwe osoby, a nie tylko ich zdjęcia profilowe i awatary. Myślę, że to by było super. Myślę też, że zupełnie inaczej się przyjmuje treści zwrotne kiedy się je słyszy niż przeczyta. Wyobrażam sobie, że mogłoby to być dużo bardziej przyjemne i budujące, gdyby ktoś mi powiedział, że napisałam zajebistą książkę niż kiedy ktoś mi o tym pisze – co też jest super, ale jednak jest to wyabstrahowane od tonu głosu, mimiki twarzy i wszystkich elementów rzeczywistego spotkania.
No tak, i będą mieli szansę odpowiedzieć na pytanie zadane w książce – wykonać pracę domową dla czytelników z zakreśleniem odpowiedzi.
Na razie wysyłają mi zdjęcia tej strony. 140 strony w Cukrach.
Wysyłają? Aww, to bardzo miłe! Wracając do działki to większość tych rzeczy tutaj zostało znalezionych…
Wszystkie prawie są znalezione!
Opowiesz coś więcej?
Mamy ławkę zrobioną ze starych drzwi z domu dziadków mojej dziewczyny na wsi na Podlasiu. To stare drzwi, które ktoś chciał wyrzucić, a my zamówiłyśmy do nich nóżki i je przetworzyłyśmy. Mamy wannę, którą znalazłam na Pradze Południe po drodze na zajęcia jogi. Jest miednica z czyjejś piwnicy. Są skrzynie na warzywa z desek z czyjejś podłogi, bo ktoś z sąsiadów akurat wymieniał parkiet. Zabrałam wszystkie te deski i trzymałam je u siebie całą zimę, a później pocięłam na odcinki i skręciłam skrzynie. No i jest szklarnia z okien. To nowe dziecko, które zrobiłyśmy w tym miesiącu. Szklarnia składa się z bardzo wielu okien – niektóre z kawiarni Temperatura, część z grupy “Uwaga, śmieciarka jedzie – Warszawa” i te okna dostałyśmy od pani, która oddawała rzeczy ze składzika swojego ojca. Okna z wysypiska śmieci za Zielonką. Cała konstrukcja jest spięta częściowo na listwy ze sklepu – bo nie dało się tego pominąć – a częściowo na stare listwy z zawiasami, które też ktoś wyrzucił na śmietnik. Mamy krzesła od Instagramera Sosna i jego sadzonki.
Czy to działkowy influencing?
Haha, tak. Napisał do nas, że super profil i że chciałby oddać nam krzesła na działkę. Właściwie wszystko jest tu albo otrzymane, albo znalezione, albo odzyskane.
Wierzycie w energię tych przedmiotów?
Tak! Cały czas się zastanawiam na przykład, kto siedział przy tym stole. On był pokryty brązową okleiną. Zdarłam ją i teraz jest w stylu wabi-sabi (japońska koncepcja odnajdywania piękna w niedoskonałości, patynie – przyp. JG). Ma szufladkę nie do kompletu z jeszcze innego stołu jeszcze innej osoby. I wszystkie te elementy były wcześniej czyjeś. Ktoś kąpał się w tej wannie przed nami czy jadł przy tym stole jajecznicę i to bardzo oddziaływuje na wyobraźnię.
To chyba bardzo jednoczące – że robicie to wspólnie z dziewczyną.
To budowanie domu, który nie jest jednym budynkiem, tylko ogrodem pełnym różnych dziwnych kącików i zakątków.
Dużo czasu tutaj spędzacie?
Mam tę działkę od jesieni zeszłego roku. Kupiłam ją za pieniądze z Nagrody Literackiej Gdynia. Przez całą zimę przychodziłyśmy tu sporadycznie. Dopiero teraz, kiedy zaczęło być ciepło, spędzamy tutaj coraz więcej czasu. Jeszcze ani razu nie nocowałyśmy, a bardzo byśmy chciały. Czekamy na tę przygodę! Na razie przyjeżdżamy tutaj jak jest pogoda, bo wtedy ma to sens. Jak pada to siedzimy w mieszkaniu na Złotej.
Które też jest urządzone w podobnym duchu.
Tak, haha. Zero waste, freegańsko, śmietniki, rzeczy z odzysku.
Korzystasz dużo z grupek czy więcej znajdujesz na mieście?
Kiedy pomyślę sobie czy zwizualizuję coś, czego potrzebuję, to znajduję to tego samego lub następnego dnia. Wystarczy, że wyjdę z domu i te rzeczy pojawiają się obok mnie. Fakt faktem, że dużo wychodzę, bo mam cocker spaniela, z którym spacerujemy po Warszawie. Jest dużo likwidowanych mieszkań, wszędzie stoi dużo kontenerów, a ja mam odruch zaglądania, co tam jest na tym śmietniku, co tym razem wyrzucili ludzie. I zawsze się trafiają jakieś smaczki. Dużo też dostaję w darach od znajomych, którzy na przykład pomagają sprzątać dziadkom na strychu.
A Twoja dziewczyna też zbiera, czy bardziej mówi: Doroto Kotas, gdzie my postawimy kolejny kredens???
Nieee, ona szuka najwięcej! To mnie trochę przeraża, bo ona szuka więcej niż ja i jej się jeszcze więcej trafia. Jest architektką, więc ma zmysł budowlany. Bardzo lubi stare przedmioty, pchle targi i rzeczy z drugiej ręki. Ostatnią rzeczą, którą z jej inicjatywy tutaj przywiozłyśmy było kilkaset kilogramów starych betonowych płyt z remontowanego mieszkania na Foksal. To było na 5 piętrze, 11 worów. Ponoć pochodzą z kuchni i łazienki. Nie spodziewałyśmy się, że będzie ich tak dużo i że będą tak ciężkie. Są bardzo piękne, trzymamy je w workach, na pewno coś z nich zrobimy.
Przewiozłyście je same?
Tak. Odczuwałyśmy ciężar, jak jechałyśmy z nimi samochodem. Auto się mocno osadziło. Mamy teraz te worki za domkiem na działce. Chcemy dobudować zakątki, jakiś mini taras pod ławką albo mini taras pod drzewem. Coś trzeba wymyślić. Oglądamy dużo programów o remontach i urządzaniu mieszkań czy ogrodów. Naszymi idolami są Tomasz Pągowski czy Dorota Szelągowska – chociaż ona trochę mniej, bo jednak robi te mieszkania bardzo do siebie podobne. Albo Pomysłowe projekty Iwony Durki. Oglądamy wszystkie te programy i ciągle wymyślamy coś swojego. Działka ma prawie 400 metrów, więc jest co wymyślać.
Team kwiatki czy warzywa?
Marzy mi się trochę warzyw, żeby móc je zjadać, ale nie jestem wielką ekspertką na temat ogrodnictwa i hodowli. Chciałabym być farmerką, ale jestem dziewczyną, która żyje w mieście i nie mam takich mocy przerobowych, żeby być tu codziennie i o to dbać. Robimy to wszystko z moją dziewczyną na yolo i sprawdzamy, co nam wyjdzie i co działa. Na razie to program uczenia się przez pierwszy rok. Uczymy się jak zajmować się wszystkimi roślinkami. Nie zdążyłyśmy posiać własnych nasion – szklarnia powstała pod koniec maja, a grządek jeszcze nie ma. Kupiłyśmy na giełdzie kwiatowej trochę swoich sadzonek, ale wątpię, że zdążą zaowocować w tym roku.
Czy w tym wszystkim znajdujesz czas na myślenie o kolejnej książce?
Cały czas. Piszę krótkie rzeczy, ale jeszcze to nie jest projekt-książka. Nie mam tego poukładanego szczegółowo w głowie. Wiem, że na pewno ją napiszę i że będzie to wkrótce. Odkłada mi się dużo tematów. Chciałabym trochę sobie popisać o działkach ROD, o lesbijkach i o Warszawie. Kręcą mnie te tematy. Wydaje mi się, że jeszcze trochę potrzebuję odpocząć po tej drugiej książce i poczekać aż mi się to ułoży w głowie. Osadzi wewnętrznie. Aż zrobi się przestrzeń na nowe tematy.
Mówiłaś, że Cukry to non-fiction. Zastawiam się, na ile chcesz to eksplorować i pisać z perspektywy osobistej?
Może będę pisać fikcję, ale o rzeczach, które są prawdziwe. O prawdziwych emocjach, które ja przeżywam. Wydaje mi się, że każda fikcja jest częściowo literaturą na swój własny temat, w której pisarz przelewa swoje życie, wyobrażenia, doświadczenia. Dla mnie wyobrażenia są jakimś rodzajem prawdy. Nie jestem pewna, w jakim moje pisanie pójdzie kierunku, ale mam jeszcze dużo czasu, żeby to sobie sprawdzać, rozwijać i testować różne metody. Wydaje mi się, że to, w jaki sposób piszę teraz i jak napisałam te dwie książki, sprawdziło się. Znalazło się bardzo dużo osób, którym ten sposób mówienia się spodobał. Wiem, że to się u mnie jeszcze nie wyczerpało. Jeszcze mogę pisać o różnych rzeczach w ten lub podobny sposób.
No i wydaje się, że ludzie potrzebują takich historii.
Tak, ludzie potrzebują historii, które są o nich. Jest dużo książek o podróżnikach, o życiu gwiazd, dietach. Bardzo dużo popularnych tematów zostało już wyeksploatowanych i zużytych. A jest bardzo mało książek o lesbijkach i dziewczynach w spektrum autyzmu. Myślę, że to jest jakaś nisza. Ciągle też nie ma zbyt wielu książek o osobach niebinarnych albo o działkach ROD. Przez cały październik będę w Krakowie na rezydencji pisarskiej i może wtedy się wyłączę z tego robienia rzeczy na działce – skończy się też sezon. Może będąc w innym miejscu otworzę się na inne tematy.
Pewnie będąc tutaj bardziej się skupiasz na przeżywaniu rzeczy, a nie myśleniu o nich analitycznie.
Tak. Plus też mam teraz bardzo dużo zadań i projektów. W czerwcu wszystkie media chcą mieć wywiad z lesbijką lub coś w tęczowym klimacie i temacie. Dużo teraz się dzieje wokół mnie, bo dużo o sobie mówię i mówię wprost. Dlatego zainteresowanie tą książką się jeszcze nie skończyło. Zobaczymy, ile to jeszcze potrwa.
A co myślisz o Miesiącu Dumy?
Myślę, że to spoko. Każda okazja jest dobra, żeby mówić na tematy, które są niszowe i pomijane. Jeśli to sprawi, że będzie więcej tego typu treści – to dobrze. Chciałabym, żeby Miesiąc Dumy trwał przez cały rok. Myślę, że to by była idealna sytuacja. Mam jednak mieszane uczucia w związku z komercjalizacją. Wszędzie w sieciówkach pojawia się mnóstwo tęczowych rzeczy i ta tęcza staje się produktem. Ale myślę, że koniec końców to i tak dobrze – zwiększa się widoczność i normalizuje temat, który jest obrośnięty stereotypami, wręcz legendami.
No tak, jak już wszyscy założą te torby z IKEI i Tigera i ruszą z nimi na miasto to przynajmniej widać, że tęcza ma swoje miejsce w przestrzeni publicznej.
Tak! I to ważne, żeby takie miejsce miała.
Kotas Kotas Kotas
Szefowa działu kreatywnego Going. Piszę i rozmawiam o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzę audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.