Czytasz teraz
oPI’ERREnicz BLUNTA i zamieszaj MIGOS łokciem | Muzyczny feed #23
Muzyka

oPI’ERREnicz BLUNTA i zamieszaj MIGOS łokciem | Muzyczny feed #23

Lata lecą, Migosi nagrywają nadal tę samą płytę i ogólnie to średnio; Dean Blunt nagrywa tę samą płytę i ogólnie to ogień. Gdzieś na uboczu Pi’erre wypuszcza piątą część swojej serii albumów i dostarcza masę wrażeń. Muzyczka to jest jednak fest towar.



Pi’erre Bourne | The Life Of Pi’erre 5



Oka, wyobraźcie sobie taką dość codzienną sytuację. Odpalacie jakikolwiek serwis typu HBO czy Netflix i przeglądacie dostępne tytuły. Jest wieczorek, humor jak zawsze, nie macie żadnych konkretnych oczekiwań. Potrzebujecie czegoś, co po prostu was rozerwie. W końcu – jest. Kadr promujący film sugeruje kino pełne napięcia, rozsiadacie się wygodnie i czekacie na dreszczyk emocji. Po chwili okazuje się, że to jakiś podły rom-kom. 30 min zmarnowane, humor zepsuty, idziecie spać. Klasyk :((((((((((


Na szczęście jest ktoś, kto traktuje wybór okładki poważnie. Nowy Pi’erre brzmi dokładnie tak, jak się prezentuje. Pastelowe syntezatory, smiley flow, dużo słodkości, troszku kwasu i dystans do rzeczywistości, który jest bezcenny. Kto by pomyślał, że producent Playboi Cartiego wyhoduje tak wyróżniający się styl jako raper w tak krótkim czasie.



Słuchanie traczków Pi’erra to trochę jak oglądanie Wesa Andersona – raper zabiera nas w świat, w którym wszystkie elementy są perfekcyjnie dopasowane. Można próbować przyczepić się do poszczególnych detali, ale każdy ogarnięty gracz wie, że nie ma to sensu – Bourne lepi dźwięki jakby były z gliny, robi z nimi, co chce, przez cały czas czujemy, że nie ma tu nawet kropli przypadku. Wyizolowany wokal obnażyłby z pewnością sporo ograniczeń, ale po co ktoś miałby to robić? Pi’erre to alchemik flow, który tak jak wspomniany Playboi czy niegdyś Lil Wayne traktuje swój głos jak wtyczkę w programie do robienia muzyki. Kluczowy czynnik to częstotliwość i struktura, a nie rytmika czy ekspresja.



Migos | Culture III



U Migosów – jak zwykle – pełna kulturka (he he). No ale z tym jak zwykle, to akurat prawda. Niewiele tu nowości, niewiele przełomu, raczej znana formuła puszczona w obrót po raz kolejny jak u Coca Coli.

Ocena zależy więc od waszej odporności na wcinanie tego samego n-ty raz. Obiegowa opinia jest taka, że tym razem chłopakom się chciało i postarali się bardziej niż w przypadku drugiej części Culture. No prawda. Tyle że chcący Migosi, to nadal tylko Migosi. Dopracowany produkt, przewidywalne bity i zdecydowanie zbyt dużo kawałków. Do rubryki z plusami z pewnością trzeba wrzucić gościnki: Future to maszynka do nagrywania perfekcyjnych zwrotek, Drake wie, co robić i robi to dobrze, a YoungBoy Never Broke Again to newcomer, którego musisz śledzić, jeśli z jakiegoś powodu jeszcze tego nie czynisz. Generalnie rzecz biorąc, Culture III to rozwiązanie dla leniwych – krzywdy to nie zrobi, nowych horyzontów nie odkryje, ale przy tym nie utknie na mieliźnie. Dla mnie skip, jest wiele ciekawszych płytek z tej szufladki.



Dean Blunt | Black Metal 2



Po co się wysilać? Zapychać takty sylabami, zabawiać słuchaczy modulacją wokalu, dorzucać ad-liby i ozdabiać utwory pogłoskami? Dean Blunt mamrocze na bitach i wymamrotał sobie top-10 album tego roku dla tych uszu. Tak się powinno robić muzę w 2021. Wszystko już było, każdy fajowy riff był użyty co najmniej naście razy (nawet jeśli nie zdajecie sobie z tego sprawy), wszelkie wpadające w ucho progresje zostały ograne na wszelkie sposoby. Rozwiązanie? Potraktuj muzykę jak ułożony z puzzli obrazek: połowę z nich wypiernicz, a resztę wymieszaj. Oczywiście nie to, że byle jak, hop-siup, chybił-trafił. To jest całe clue sprawy. Potrzeba wielkiego muzycznego umysłu, żeby wiedzieć, czego się pozbyć, a co ze sobą połączyć.




Dean Blunt zrobił to, dał nam przykład, jak zwyciężać mamy. I to nie raz. Wyjaśnił grę także jako Babyfather (również dając piękny pokaz wzorowej dekonstrukcji). Black Metal 2 to kontynuacja, o jakiej marzył każdy fan pierwowzoru. Pobrzdękiwania gitarką, szorstki głos brytyjczyka i aksamitny wokal Joanne Robertson – zero zmartwień, brak potrzeb -> upragniona NIRVANA. Cudowna płytka, proszę sobie puścić!!!

Zobacz również
Frank Turner

Dla głodnych – więcej MUZYCZNEGO FEEDU

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony