Wiesławiec Deluxe –– Joe Rogan i Jordan Peterson a sprawa polska
wytwórca obrazków paintowych
Dlaczego o nich mówię i czemu w ogóle Jordan Peterson i Joe Rogan są bohaterami tego tekstu? Bo w tych dwóch postaciach i kontrowersjach, które wokół nich się rozgrywają, skupia się jak w soczewce coś bardzo istotnego dla zrozumienia współczesnej sytuacji i współczesnego politycznego impasu, zarówno w USA, jak i, pośrednio, w Polsce.
Dzisiejszy felieton miał być pierwotnie o czymś innym i mniej kontrowersyjnym. Miał być poświęcony radości, jaką sprawiają mi dwaj moi ulubieni vlogerzy szachowi, czyli Agadmator i Gotham Chess. Miał traktować o różnicach ich osobowości, stylach komentowania partii, drobnych uszczypliwościach, których się wobec siebie nawzajem dopuszczają oraz o wadach i zaletach każdego z nich. Prawdopodobnie byłby jednak hermetyczny i nudny jak flaki z olejem, bo mało kto się interesuje szachami. Wjechał więc temat bardziej niebezpieczny i polaryzujący, a także nieco bardziej na serio niż wszystko co udało mi się do tej pory dla GOING wyprodukować. Zamiast Agadmatora i Gotham Chess napiszę o innym segmencie Youtube’a. Bohaterami dzisiejszego odcinka będą Jordan Peterson i Joe Rogan. Oj, to będzie trudne. Już bolą mnie zęby i głowa.
Postaram się być zwięzły. Najpierw Jordan Peterson.
Jordan Peterson jest ciekawą postacią. Jordan Peterson prowadzi bardzo dobry wykład z wprowadzenia do psychologii dla undergraduates na Uniwersytecie w Toronto. Zalety Petersona: szeroka wiedza, obejmująca zagadnienia od neurobiologicznych podstaw zachowań ludzkich, przez standardową paczkę psychologii rozwojowej, behawioryzmu, psychologii procesów poznawczych aż po odniesienia literackie i historyczne (okej, zazwyczaj wjeżdża Sołżenicyn, Dostojewski, Hitler i Stalin, ale kto nie lubi sobie pierdolnąć dobrego dokumentu o Hitlerze na niedzielnym kacu niech pierwszy rzuci kamieniem). Do tego rzadka we współczesnej debacie koncentracja na psychoanalizie Jungowskiej. To jest jego trademark i miejsce, w którym muszę przyznać, że poza kilkoma ogólnymi sloganami o nieświadomości zbiorowej, nie znam Junga. Peterson może więc zatem działać mobilizująco. Najważniejszą zaletą Petersona, jest to, że widać, że myśli podczas formułowania zdań. Nie przyjeżdża z gotowcem, a obcowanie z jego wystąpieniami jest obcowaniem z człowiekiem, którego ewidentnie coś frapuje, którym coś miota i który waży słowa i myśli na bieżąco mówiąc do ciebie i ty, jako odbiorca, to czujesz. Ten ostatni argument, ze sposobu mówienia i z myślenia na bieżąco, stanowi przewagę Petersona nad Slavojem Ziżkiem, który objeżdża w ostatnich kilkunastu latach świat ze swoim intelektualnym przedstawieniem i za każdym razem, na każdym nagraniu z wykładu na Youtube, można dostąpić tych samych odgrzewanych dowcipów psychoanalitycznych z komunistycznej Jugosławii.
Wady Petersona: jest bardzo silnie uwikłany w polaryzująca scenę polityczną i intelektualną w Stanach Zjednoczonych, debatę na temat praw LGBTQ, rozumienia równouprawnienia kobiet, i „naturalnego” – według niego – zjawiska nierównej dystrybucji umiejętności i nagród w populacji. Co prawda przeciwnicy polityczni zarzucają mu zazwyczaj bardziej obskuranckie i bardziej radykalne poglądy, niż sam Peterson wygłasza, niemniej jednak, w pewnych kwestiach jest on niestrawny.
Po pierwsze, jest naiwnym liberalnym redukcjonistą i z lubością operuje „obiektywnymi” wskaźnikami typu iloraz inteligencji i dystrybucja IQ w populacji na poparcie pewnych argumentów. Myślałem, że IQ to pojęcie z lat 50.
Po drugie, w debacie o „naturalnych” bądź „kulturowych” źródłach różnic w dystrybucji mierzonych cech między płciami popełnia z uporem godnym lepszej sprawy ciągle jeden i ten sam błąd. Wnioskuje o „naturze ludzkiej” jako przyczynie różnic w wynikach badań empirycznych również tam, gdzie dystrybucja wyników daje się wyjaśnić różnicami kulturowymi. Ta debata jest trudna i niewdzięczna, ale koleś ma ewidentnie tę kucowską, racjonalizującą tendencję do fetyszyzowania odczytów empirycznych badań ilościowych i triumfalnego wypowiadania się o przyczynach na podstawie obserwacji skutków. Ma również tendencję do najsilniejszego zacietrzewiania się i pobudzenia emocjonalnego tam, gdzie „wyniki badań” zdają się wskazywać na „naturę” jako na źródło różnic w mierzonych parametrach. Kultura jako źródło różnic i zakłóceń w tym obrazie jest często nieobecna. To jest ślepa plamka Petersona i miejsce, gdzie częściowo sam wypisuje się z debaty, do której zgłasza akces.
Po trzecie, operuje mętnym pojęciem „radykalnej lewicy” i „neomarksizmu”, ustawianych jako przeciwników politycznych. Nie jest to nawet do końca jego wina, ale raczej symptom, pokazujący jak bardzo debata polityczna i filozoficzna w USA, poza „gettem kampusowym”, jest względem Europy Zachodniej przesunięta w prawo. Jest to zupełnie inna formacja intelektualna, co było widać podczas, dokonanej w debacie-pojedynku z Żiżkiem, próby literalnego odczytania Manifestu Komunistcznego i krytyki tekstu z 1848, jakby ten był ulotką zawierającą dokładny opis zestawu z Maka, porównywanego z dostarczonym na tacce produktem.
Po czwarte, dokonuje często skrótów myślowych i nieuprawnionych przeskoków uzasadniając rzekomo „żelazne” prawa akumulacji bogactwa i innych przewag w rękach nielicznych. Od niewinnego optimum Pareto (rozkład 20-80, którym żonglują jako prawdą objawioną nawet coache i spece od wydajności pracy w korporacjach) po wyjątkowo idiotyczne użycie przykładu z teorii gier o iterowanej grze w rzut monetą przez 100 osób, po którym w każdej kolejce wszystkie monety zostają tylko w rękach tych, którzy wyrzucili orła, jako dowodu z zakresu teorii gier na nieubłagane prawo koncentracji całości społecznego majątku w rękach nielicznych w czasie. To już jest cyniczna szarlataneria, obliczona na to, że rozmówca i tak nie zrozumie, co mówisz.
Niemniej jednak, gdybyśmy mieli w Polsce taką prawicę jak Peterson, to i tak byłoby z kim rozmawiać, z kim się spierać i z kim wchodzić w debatę. Zamiast tego mamy Przemysława Czarnka i paleokonserwatyzm z Lublina zmieszany z konfederatami od Brauna spod znaku kościół-szkoła-strzelnica. A z nimi nie za bardzo jest o czym rozmawiać.
Joe Rogan
Joe Rogan ma co najmniej zbliżony fun factor. Libertarianin, stand-upowiec, specjalista od MMA i komentator MMA, zwolennik prawa do posiadania broni palnej. Na pierwszy rzut oka wygląda i brzmi to jak postać, z której można w 10 sekund zrobić karykaturę w South Parku. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Jeśli wnioskujesz po niektórych, wyrwanych z kontekstu wypowiedziach dotyczących LGBTQ i praw mniejszości seksualnych, Rogan wydaje się być konserwatywnym knurem. Ale nim nie jest.
Zalety Rogana: słucha rozmówców, jest w tym doskonały. Zaprasza bardzo ciekawych ludzi i idealnie potrafi wyważyć pomiędzy pokusą mówienia a oddania przestrzeni gościowi swojego programu. Joe Rogan zaprasza prawie każdego, nie dyskryminuje. Masz ochotę posłuchać Tysona Fury mówiącego o walce z depresją, nadwagą, chlaniem i wciąganiem koksu? Proszę bardzo. Billy Corgan o szaleństwie związanym z sukcesem Smashing Pumpkins i o imprezach z Denisem Rodmanem w Las Vegas? Jest. Neil deGrasse Tyson o naturze czasu i nowych teoriach na temat drugiej zasady termodynamiki w kontekście horyzontu zdarzeń czarnych dziur? Jest. Kolesie od UFO? New-ageowcy od DMT, LSD, ayahuaski, grzybków i dyssolucji ego w kontakcie z wszechświatem? Dawać. Edward Slingerland, czyli historyk i antropolog od hipotezy, że rolnictwo powstało, żeby robić piwo i non-stop być lekko napierdolonym (tzw. beer before bread hipothesis)? Jest. Krystal Ball i Saagar Enjeti o bańce na rynku nieruchomości i pampersach dla pracowników na hali w Amazonie? Tick. Cornel West o nakładaniu się rasy i klasy w USA? Tick. Kyle Kulinski o oderwaniu się sektora finansowego od realnej gospodarki i o szczycie Biden-Putin? Jest. Bernie Sanders o lobby farmaceutycznym i oporowi przeciwko „radykalnemu” projektowi powszechnej opieki zdrowotnej? Proszę bardzo. Wszystko jest. I to jest, często, na bardzo dobrym poziomie.
Kultura, w której chce się uczestniczyć – w przeciwieństwie do kultury polskiej, w której, poza nielicznymi wyjątkami, nie za bardzo chce się uczestniczyć. Joe Rogan jest po prostu spoko kolesiem, i widać, że świat go interesuje i że o coś mu chodzi. Wady Rogana? Za często mówi woow, przeciągając ooo, co sprawia wrażenie zapychacza. Dobrze, że nie dodaje „amazing”.
Dlaczego o nich mówię?
I czemu w ogóle Jordan Peterson i Joe Rogan są bohaterami tego tekstu? Bo w tych dwóch postaciach i kontrowersjach, które wokół nich się rozgrywają, skupia się jak w soczewce coś bardzo istotnego dla zrozumienia współczesnej sytuacji i współczesnego politycznego impasu, zarówno w USA, jak i, pośrednio, w Polsce. W kontekście amerykańskim obydwu tych gości można potraktować jako symptomy czegoś wypartego, co usunięte z politycznego mainstreamu i korporacyjnych mediów w czasach Clintona, Busha Juniora, i, niestety, częściowo również Obamy, wróciło oknem. W USA mamy: typowe One Country – Two Nations, upadek przemysłu i tradycyjnej klasy średniej w rust belcie, delokalizację produkcji do Chin i Meksyku, oderwany od gospodarki realnej kapitalizm finansowy w formule „globalnego minotaura” do roku 2008, kompletną alienację liberalnych elit z wybrzeży od tradycyjnej demokratycznej bazy z interioru, skrajną nadreprezentację czarnych i Latynosów w więzieniach, płatną edukację wyższą, kredyty studenckie, stagnację dochodów gospodarstw domowych, kredyt konsumpcyjny jako metodę pobudzenia popytu, ghost towns, Detroit, niezdolność kampusowej lewicy do reprezentacji interesów ludzi pracy, faszyzujący prawicowy backlash w osobie Trumpa, lokalne Tusku Musisz w postaci jadącego na oparach gumowego Joe Bidena, niezdolność Berniego Sandersa do przebicia władzy sił lobbingowych, a ostatnio model finansowy oparty na druku taniego pieniądza przez FED, zerowych stopach procentowych i wykupie przez korporacje pakietów swoich własnych akcji w ramach podwyższania kapitalizacji. Do tego wraca geopolityka i pojawia się widmo konfliktu o hegemonię z Chinami. Brzmi jak przepis na III wojnę światową na dniach.
W Polsce mamy pełzający autorytaryzm, uwiąd lewicy i całkowite rozejście się kwestii socjalnej i kwestii obyczajowej jako dwóch filarów polityki progresywnej. Prawa osób LGBTQ, będące w moim rozumieniu prawami podstawowymi do niedyskryminacji w sferze publicznej ze względu na płeć kulturową i orientację seksualną, są w tym kraju tak kontrowersyjne, że obowiązuje neo-feudalna wersja maksymy powietrze miejskie czyni wolnym: parada równości w Warszawie przechodzi jak piknik w Niemczech Zachodnich, a największym problemem uczestników jest upał, podczas gdy w Łodzi dalej można obskoczyć od przyczajonych w bramach skinheadów, którzy w Łodzi jeszcze są, bo gdyby byli w Warszawie, to by zajmowali się zarabianiem pieniędzy, a nie napadaniem na ludzi z nudów i frustracji. Platformę na paradę dostarczy wam JP Morgan, który jedną ręką was wyemancypuje spod władzy waszej własnej, badziewnej wspólnoty politycznej, a drugą, niewidzialną ręką rynku, zrobi wam taki fisting, że w końcu skoczycie z okna albo pójdziecie do psychiatry po L4.
Do tego, jak alarmuje Jacek Bartosiak, czasy konstruktywistycznego zachodu się skończyły i zostaliśmy geopolitycznie sami, choć jeszcze to do nas nie dotarło. Słowem, jest świetnie. Poproszę ponownie lata 90.
USA…
Joe Rogan i Jordan Peterson są, w najbardziej ogólnym sensie, traktowani jako przedstawiciele tradycji libertariańskiej i etykietowani jako alt-right. Żaden z nich nie jest jednak „naiwnym” libertarianinem od niewidzialnej ręki rynku, samorzutnego organizowania się racjonalnego porządku ekonomicznego, o ile tylko rząd nie będzie przeszkadzać, podatków rozumianych jako kradzież i dowolności w zakresie zapinania pasów w samochodzie. Obydwaj są raczej symptomem tego, co nie mieściło się i nie mogło być swobodnie wyrażone w mainstreamie medialnym gdzieś pomiędzy Clintonowską trzecią drogą, a FOX News i entuzjastycznym poparciem dla wysyłania oderwanych od PlayStation 20-letnich chłopaków do Afganistanu i Iraku przez Rumsfelda.
Znaczenie w przypadku Petersona ma też na pewno fakt, że guru inceli pochodzi z Kanady i zmaga się z innym, podstawowym (dla niego) problemem: opresyjnym charakterem administracyjnej poprawności politycznej na uniwersyteckim kampusie, mającej z wielokulturowej i oświeconej Kanady uczynić państwo programowego poszanowania dla różnorodnych tożsamości grupowych, obsługiwanego dyskursem o konstruktywistycznym i kulturowym charakterze wszystkiego, co związane z ludzkim życiem.
Nic zatem dziwnego, że Jordan Peterson lepiej rezonuje na sąsiednim, większym i inaczej zorganizowanym politycznym rynku amerykańskim. Peterson wyraża bowiem granicę elastyczności degradowanych ekonomicznie i symbolicznie od lat 70. XX wieku białych mężczyzn w średnim wieku z amerykańskiego interioru. Dawniej sól tej ziemi i podstawa państwa, w latach 1945-71 często jedyni żywiciele rodziny w modelu Jetsonowie//Revolutionary Road (dom na suburbii + dwójka dzieci + dwa samochody + żona dzieląca czas pomiędzy pieczenie placków z jabłkami i konsumpcję na pokaz), po upadku systemu z Bretton Woods i 50 latach stagnacji dochodów często w pozycji pana White’a z Breaking Bad: nic do stracenia oprócz własnych kajdan. Tych ludzi, a są ich miliony, mężczyzn i kobiet, Partia Demokratyczna opuściła i rzuciła na pożarcie Trumpowi po trwającym od 1992 do 2016 roku festiwalu udawania że przecież jest świetnie (Bill i Hillary Clinton) albo inscenizowania głębokiej progresywnej zmiany, która rozbiła się o potęgę korporacyjnego i finansowego lobby (Obama). Do czasu przebicia się Sandersa do mainstreamu i pojawienia się takich postaci jak Alexandria Ocasio-Cortez nie było dla tych ludzi żadnej, skierowanej wprost, oferty.
Podobnie Joe Rogan ma swoje idiosynkrazje i męskie, a raczej nawet chłopakowe zainteresowania typu boks i MMA. Dieta i ćwiczenia. Co jeść i jak ćwiczyć żeby czuć się dobrze? Billy Corgan opowiada o graniu z Cobainem. Napijmy się piwka. Napijmy się whiskey. UFO? Wow. Inteligencja zwierząt? Kozackie. Słyszeliście o ataku szympansa na człowieka, wyrwał kobiecie palce i odgryzł twarz, makabra, nie trzymajcie szympansów w domach, to dzikie i potencjalnie niebezpieczne zwierzęta. Mojemu sąsiadowi zabrali dom podczas kryzysu w 2008. Zastrzelił się. Ciekawe czemu Larry Summers i Alan Greenspan nie siedzą za tę falę nieszczęść i samobójstw. Nie wiedzieli? O, na pewno, nie mieli pojęcia. Zjawiska paranormalne? O kurczę, ciekawe. Itd itd. itd. Wszystko to razem jest bardzo Gen X i wygląda trochę tak, jakby zestawić dominujący przekaz medialny z materiałów znalezionych w pokoju inteligentnego nastolatka na przełomie lat 80. i 90. w taki sposób, w jaki nigdy nie sąsiadują one ze sobą w nudnej, oficjalnej telewizji. Razem wpisuje się to w cudowną amerykańską tradycję samodzielnego montowania alternatywnej rozgłośni radiowej i wygląda jak połączenie przekazu Samuela L. Jacksona w Do the Right Thing Spike’a Lee, etosu ekipy radiowców z filmu Pontypool oraz Great Amecian Radio Show doktora Jacoby w trzecim sezonie Twin Peaks. Widz ma poczucie, że siedzi pod kocem z kubkiem kakao na poddaszu, a Joe Rogan i jego gość kolaborują w dostarczaniu mu kolejnego odcinka X-Files. Rogan wyraża połączenie mitu o tym, że Amerykanie nadal żyją w najciekawszym i najbardziej niesamowitym państwie na Ziemi, z beztroską nastolatkowych zainteresowań i poczuciem, że stoi tam, gdzie stoją normalni i fajni ludzie, czyli tam, gdzie powinna stać lewica. Gdyby istniała.
…a sprawa polska
Problem w Polsce mamy podobny jak w USA, czyli: przy „obiektywnym” zapotrzebowaniu na lewicę, za bardzo jej tu nie ma. A jeśli jest, to niestety zajęta jest głównie sobą i środowiskowymi sporami zorganizowanymi wokół podtrzymania dogmatycznej czystości i trzymania się pionu w aktualnych sporach politycznych. Lewica zajmująca się w pierwszej kolejności kwestiami kulturowymi, a kwestią warunków pracy i dystrybucją dochodów w drugiej kolejności, nie jest lewicą, a post-lewicą. Jest czymś innym, niż powinna być.
Gdybym miał znaleźć jedno fundamentalne pojęcie, na opisanie tego, co stało się ze społeczeństwem polskim między rokiem 1989 a teraz, przyjąłbym termin zdyscyplinowanie. Polska została zdyscyplinowana. Tego się nie widzi na co dzień ze względu na ewolucyjne tempo zmian. Jeśli jednak porównamy to, co działo się w tym kraju 30 lat temu z sytuacją dzisiejszą, różnica jest z poziomu science-fiction. Na dworcu w Kutnie w nocy nie jest już tak brudno i brzydko, że pękają oczy, bo trwa rozliczana w perspektywie Unijnej 2014-20 modernizacja linii kolejowej E-20 wraz z infrastrukturą przyległą (o pociągowych sentymentach Wiesławiec pisał tu – przyp. red.). Gdy w 1998 roku w moim mieście pojawiły się w parku pierwszy raz w historii kosze z napisem „sprzątaj po swoim psie”, to najpierw ktoś dopisał mazakiem sprzątaj KUPĘ po swoim psie, a dwa dni później rozjebał kosz z buta, bo ten mu w czymś przeszkadzał. Dziś każdy przechodzień zwróci ci uwagę na nieposprzątaną kupę, jak w Szwajcarii. Gdy w 2004 jeździłem po Krakowie rowerem, plagą były rodziny pokościelne ubrane na galowo i zajmujące falangą całą szerokość ścieżki rowerowej, mimo że obok był chodnik. Dziś rowerzyści by ich rozjechali sycząc przez zęby „to jest droga rowerowa”, tak jak to się od wielu lat dzieje w Berlinie.
W klatkach schodowych pod blokami nie stoją już kolesie z rękami w kieszeniach i nie wpierdalają próbującym dostać się do domów mieszkańcom, bo zajmują się albo pracą w centrum dystrybucyjnym Biedronki, albo walczą w LIDLU o telewizor LCD i toster w specjalnej promocji. W przytoczonym Krakowie, zamiast dekadentów i bohemy palących papierosy i pijących winko po kawiarniach pod stolik z obrusikiem i lampę z frędzlowym abażurem, jest wysyp korpopracowników na leżakach pod hotelem Forum na zmianę z Unsoundem. Kraj został zdyscyplinowany, ale został zdyscyplinowany na importowanych z zewnątrz warunkach, a prawica zagospodarowała backlash i doszczelniła system, słusznym skądinąd, programem 500+, który i dla SLD, i dla PO, był przez lata nie do wyobrażenia. Funkcję Joe Rogana spełnia ostatnio Stanowski. Jaki kraj, taki podcast.