Czytasz teraz
Wiesławiec Deluxe: Putin dowiaduje się o spaleniu Jadłodajni Filozoficznej
Opinie

Wiesławiec Deluxe: Putin dowiaduje się o spaleniu Jadłodajni Filozoficznej

wojna światowa

Co robiłe/aś, kiedy wybuchła III Wojna Światowa?

Jestem z natury kompletnym eskapistą. Wiadomość o ataku Rosji na Ukrainę zastała mnie rankiem 24. lutego w Rzymie, gdzie w reakcji na pierwsze poranne doniesienia o kolumnach czołgów, kierujących się w stronę Kijowa, musiałem: opuścić mieszkanie wynajmowane w formacie Airbnb, udać się spacerem na drugą stronę Tybru, zakupić w supermarkecie po drodze dwie kanapki i butelkę kefiru, usiąść na ławce, zjeść bułki popijając kefirem i rozejrzeć się wokół, odnotowując: fasady dwóch barokowych kościołów, palmy, cyprysy, platany i pomnik-kolumnę ku czci jakichś XIX wiecznych bojowników o wolność i demokrację. Do tego było 20 stopni a niebo było przejrzyste i błękitne w sposób, którego nie uświadczy się w Warszawie czy Krakowie, ponieważ zanika on, przy przesuwaniu się na południe od strony Skandynawii, na południowym wybrzeżu Morza Bałtyckiego i pojawia się ponownie po dotarciu nad Morze Śródziemne.

„Wojna z Rosją, wojna z Rosją, ja pierdolę, ale temat, wojna z Rosją” – myślałem, czując intuicyjnie, że nie jest to jakaś abstrakcyjna wojna Rosji z Kirgistanem czy interwencja w Turkmenistanie, ale nasza wojna – nawet jeśli rozgrywa się jeszcze w Ukrainie, po czym wracałem wzrokiem do otaczającego mnie wiecznego miasta, upewniając się, że samochody i tramwaje jeżdżą, ludzie się przechadzają, piją kawę i jedzą rogaliki, palmy i cyprysy szumią delikatnie smagane wiatrem, a kamienne tablice z łacińskimi napisami ku czci i chwale tego albo tamtego spokojnie wygrzewają się w słońcu.

Pamiętam, że zwracałem tego dnia baczną uwagę na ludzi siedzących na ławkach i w metrze z zafrasowanymi minami i wzrokiem wbitym w smartfony. Za każdym razem, gdy widziałem taką osobę, czułem instynktowną pewność, że zapoznaje się ona w tym momencie z najnowszymi doniesieniami z frontu i śledzi mit brennender Sorge filmiki z Tweetera, przedstawiające dymiące lotnisko w obwodzie X lub atak rakietowy w obwodzie Y. Wydaje mi się jednak, że o ile większość z zafrasowanych przechodniów dowiadywała się z telefonów o postępach wydarzeń w pierwszym dniu III Wojny Światowej, to możliwe, że część osób przeglądała jak co dzień maila, sprawdzała stan konta bankowego albo śledziła news feeda na Instagramie. W każdym razie był to jeden z trzech dni w ciągu życia, o których można powiedzieć, że waga i gwałtowność wydarzenia pokazywanego w mediach gwarantuje ci dożywotnią odpowiedź na pytanie „gdzie byłeś i co robiłeś, kiedy się dowiedziałeś że?”. Dwa pozostałe to w moim przypadku atak na World Trade Center i katastrofa Tupolewa w Smoleńsku.

Siedziałem zatem na ławce w Rzymie, jadłem kanapkę, piłem kefir i miałem przez większość tego dnia poczucie absurdalnej derealizacji, ponieważ 95% obecnej na ulicach populacji piło kawę, jadło pizzę, robiło zakupy w zarach i h&mach, wlewało się i wylewało grupami z makdonaldów, nalewało sobie piwo i wino do kieliszków przy restauracyjnych stolikach, wyprowadzało merdające psy po parku Villa Borghese, uprawiało tamże jogging w lajkrowych ciuszkach i robiło dokładnie to samo, co robi się w każdy inny dzień. III Wojna Światowa polega na tym, że dowiadujesz się z telewizji, że jest III Wojna Światowa. Poza tym jest tak samo.

wojna światowa
III Wojna Światowa w telewizorze

No dobra, ale czy to rzeczywiście jest wojna światowa?

Nie wiemy jeszcze, czy 24. lutego faktycznie rozpoczęła się III Wojna Światowa, czy jedynie największa od czasu zakończenia II Wojny Światowej lokalna wojna konwencjonalna na kontynencie europejskim, przyćmiewająca skalą, zasobami zaangażowanych stron i powagą stawki wojnę w byłej Jugosławii. Sytuacja, jak to się mówi, jest rozwojowa. Czyli jest niedobrze. Na razie jesteśmy w fazie trwania dotychczasowej struktury władzy w Rosji, poddawanej jednak coraz silniejszej presji zewnętrznej w postaci zachodnich sankcji oraz wewnętrznemu fermentowi, wywołanemu niezadowoleniem oligarchii, generalicji i różnego typu „siłowników”, którzy na pewno nie są zachwyceni babrzącą się operacją wojskową z ginącymi co i rusz podczas manewrów frontowych generałami.

O tym drugim czynniku, czyli poziomie tendencji rozkładowych, które mogą skutkować jakimś spektakularnym tąpnięciem i wymianą na szczytach władzy Federacji Rosyjskiej wiemy najmniej, możemy o nich wnioskować jedynie pośrednio, niczym sowietolodzy bacznie obserwujący ustawienie członków Komitetu Centralnego KPZR na trybunie podczas corocznej defilady zwycięstwa 9 maja. Jeżow zniknął, Malenkow stoi za Mołotowem, Zinowiew i Kamieniew zaatakowani na plenum za odchylenie prawicowe, Beria niesie trumnę Stalina z lewej strony. Tak naprawdę nie wiemy nic.

Jak na razie Siergiej Szojgu „miał zawał”, zaś Ławrow i Pieskow występują regularnie w mediach sprzedając swoje najnowsze oświadczenia o „surowych konsekwencjach” i „symetrycznych działaniach odwetowych” naprzemiennie z podnoszeniem i obniżaniem temperatury retoryki o użyciu przez Rosję taktycznej broni jądrowej w przypadku wyższej konieczności. Miny za to, takie mam wrażenie, mają nietęgie i chętnie by się już z tego chujstwa wymiksowali, gdyby nie to, że ich kariera, majątki, rodziny i prawdopodobnie również tak zwane nagie życie są w tym momencie na sztywno związane stalowym łańcuchem z losami Władimira Putina. W Rosji nie wykształciła się niestety tradycja pokojowego i pozbawionego wstrząsów przekazywania władzy. Car zazwyczaj musiał umrzeć, a jego ludzie szli na dno razem z nim, jak niewolnicy chowani żywcem razem ze zmarłym cesarzem w starożytnych Chinach.

Mieliśmy za to do czynienia z jednym kuriozalnym widowiskiem w postaci napuchniętego Putina w białym golfie i czarnej puchowej kurtce, zagrzewającego zwiezionych autokarami ludzi do wzmożenia „patriotycznego wysiłku” na moskiewskim stadionie Łużniki. Prostoduszny Władimir machał do tłumu, bełkotał coś o historycznym posłannictwie Rosji i świętym Pawle, łopotały wielkie flagi, a spędzonych ludzi do podskakiwania do piekielnej, rockowo-dyskotykowej mieszanki muzycznej o militarystycznym przesłaniu namawiał zliftingowany konferansjer, przebijający swoim protofaszystowskim Ken like-vibe’m Filipa Chajzera i Macieja Kurzajewskiego wziętych razem i podniesionych do kwadratu. Spektakl przymusowego entuzjazmu wobec użycia dużych ilości broni konwencjonalnej do denazyfikacji szkół, szpitali i bloków mieszkalnych wyglądał jak połączenie totalitarnych parad z Korei Północnej z ostatnim finałem Superbowl.

wojna światowa

Zakładam, że dominującym uczuciem przymusowych uczestników tego kuriozalnego wiecu był strach; komentatorzy spekulowali, że sam Putin miał ukrytą pod puchową kurtką kamizelkę kuloodporną „na wszelki wypadek”. Wyobrażam sobie, że ewentualny koniec Putina będzie powtórzeniem schematu śmierci Stalina przefiltrowanej przez teorię Jeana Baudrillarda: Putin będzie kontaktował się z wierchuszką już tylko i wyłącznie w formule tele-mostu z wielkiego, najeżonego ekranami i urządzeniami elektronicznymi gabinetu, a kiedy finalnie obraz zacznie glitchować, okaże się, że od wielu miesięcy zamiast Putina rozkazy i odezwy wydaje symulakr Putina, lecz wszyscy zainteresowani za bardzo bali się wejść do gabinetu, żeby sprawdzić, czy wszystko jest z centrum władzy w porządku, podobnie jak w przypadku leżącego przez całą dobę w kałuży własnego moczu po wylewie Stalina.

To, czy 24 lutego rozpoczęła się III Wojna Światowa, zależy od Chin. Mówi o tym wielu komentatorów, wskazując na fakt, że inwazja Rosji na Ukrainę, niezależnie od swoich koszmarnych kosztów ludzkich i jednoczesnej wyjątkowej nieudolności armii rosyjskiej w osiąganiu założonych celów, musi być widziana w szerszym kontekście nadchodzącej konfrontacji pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami o nową wersję ekonomicznego porządku światowego. Jeżeli wykluczymy na razie scenariusz eskalacji do poziomu wojny nuklearnej, który skokowo przenosi nas do uniwersum Mad Maxa, podstawowe pytanie brzmi: czy Chiny, wobec zmasowanych sankcji ekonomicznych ze strony Zachodu, pozwolą Rosji upaść?

wojna światowa

Zanosi się na to, że Chiny nie chcą pozwolić Rosji upaść i stąd wszystkie te manewry wokół rozliczania eksportu ropy i gazu przez Rosję w rublach, zakupu ropy przez Chiny w Arabii Saudyjskiej za juany, prawdopodobne zakulisowe negocjacje warunków „życzliwej neutralności” z Indiami itd. Czy układ Rosja-Chiny-Indie będzie w stanie wytworzyć obieg ekonomiczny niezależny od rozliczeń dolarowych? Jak na deficyt żywności, rosnące ceny nawozów i zrywanie łańcuchów dostaw zareagują państwa globalnego południa? Czy Chiny wkroczą do gry jak Japonia w 1941, a Tajwan będzie nowym Pearl Harbor? Stay tuned…

Tak na serio to nie są to rzeczy wobec których chce się stay tuned. Najchętniej bym się niczego na ten temat nie dowiedział i nie uzyskał na takie pytania żadnej odpowiedzi. Patrzenie w otchłań jest jednak kręcące i hipnotyzujące, więc naprzemiennie czytam wpisy na blogu brytyjskiego historyka Adama J. Tooze’a, znanego m.in. jako autor książki o ekonomii politycznej III Rzeszy pt Wages of Destruction, śledzę profetyczne zdolności analizy relacji władzy na Kremlu, demonstrowane przez amerykańskiego historyka Stephena Kotkina, autora 3-tomowej (trzeci tom w drodze!) biografii Józefa Stalina, oraz obserwuję, jak Piotr Zychowicz, zamiast z Jackiem Bartosiakiem, częściej konferuje ostatnio o sytuacji na froncie z Jarosławem Wolskim z Nowej Techniki Wojskowej.

wojna światowa

Jarosław Wolski, przy całym szacunku do jego wiedzy na tematy militarne, mnie jednak trochę przeraża, bowiem wypowiada się o regułach użycia ręcznych wyrzutni pocisków typu FIM-92 Stinger albo PPZR Piorun, jakby referował instrukcję obsługi odkurzacza. „Operator może stać, może przyklęknąć, odrzut jest niewielki, pocisk jest naprowadzany na podczerwień, dopiero po opuszczeniu przez pocisk lufy włącza się silnik marszowy, no i potem pięknie pocisk sam się już naprowadza na cel, prędkość do 2.5 Macha, głowica penetrująca pancerz(…)”. Brakuje tylko przysłówka elegancko. „Panzerfaust 3, bardzo poręczny bezodrzutowy granatnik przeciwpancerny, duża przebijalność pancerza, celownik optyczny, pocisk oczywiście nadkalibrowy kumulacyjny, operator przykuca, tutaj jest manetka ogniowa elegancko, 10 metrów od granatnika włącza się silnik marszowy i po uderzeniu w bojowy wóz piechoty (…)”. Benzyna, pierwszy właściciel, serwisowany. Wiedza konkretu.

Co możesz zatem zrobić, jeśli zbyt niski poziom autyzmu uniemożliwia ci płynną wymianę dyskursu o kołpakach samochodowych i wzmacniaczach audio na dyskurs o pancerzach reaktywnych czołgów M1A2 Abrams przynajmniej do momentu, kiedy zobaczysz pierwszego Abramsa pod swoim osiedlowym warzywniakiem, a jednocześnie wiesz, że wchodzenie w dyskusję pod tytułem „Jan Śpiewak ostro o powiększeniu piersi przez Young Leosię” jest jak wbiegniecie rusałki w radosnych podskokach na pole pełne min przeciwpiechotnych?

Zobacz również

Jak radzić sobie z wybuchem wojny?

Polecam eskapizm. Na tym się znam i to akurat umiem robić. W ramach eskapizmu możesz: oddać swój rower do wiosennego przeglądu, wymienić w nim korbę, kasetę, łańcuch, klocki hamulcowe, wycentrować koła, wyregulować przerzutki i stwierdzić że „łoo, teraz jeździ zajebiście”. Sam to ostatnio zrobiłem, operacja była warta swoich pieniędzy (mimo, że się na to nie zanosiło, gdy usłyszałem cenę za pierwszym razem) i w efekcie mogę już robić tradycyjne 50 do 60. kilometrów dziennie wokół Warszawy. Zyski są niebagatelne, bowiem: pierwszy raz zobaczyłem na własne oczy, jak wygląda lotnisko na Bemowie i jak niesamowity płaskowyż (będący podobno wysypiskiem śmieci, ale z daleka tego nie widać) je zamyka. Płaskowyż ma zainstalowany na sobie rząd świateł, rozbłyskujących i gasnących w powtarzalnym, cyklicznym rytmie. Robi to wrażenie z cyklu „kosmodrom/łagodne sci-fi” i jest warte fatygowania się rowerem w słoneczny dzień z głębokiego Ursynowa.

Do tego wczoraj, podczas robienia pętli o długości 60. km, odkryłem wspaniały zjazd ze Starych Bielan w stronę Wisły ulicą Podleśną. Po lewej ręce Lasek Bielański, po prawej wysokie bloki, ścieżka rowerowa szeroka, a do tego idealne nachylenie umożliwiające szybki zjazd z zachodu na wschód. Najfajniejsza jednokierunkowa taśma dla rowerzystów w mieście. Udało mi się także zapoznać z „mekką warszawskich rowerzystów szosowych” czyli trasą nad Wisłą od mostu Anny Jagiellonki na Wilanowie na południe, w stronę słynącej z promu przez rzekę miejscowości Gassy. Miło, szybko, płasko, szeroko, wiejsko, wycieczkowo i turystycznie.

Z Gassami wiąże się jednak ostrzeżenie: gdybyście, tak jak ja, planowali kontynuować trasę do Góry Kalwarii, nie ufajcie Google Maps. Google Maps, po wybraniu opcji „rowerem” wypierdoli was na drogę, która powinna być oznaczona gwiazdką jako „przejezdna Hummerem w miesiącach czerwiec-sierpień w przypadku braku opadów przez ostatnie dwa tygodnie”. Jeżeli w/w warunki nie są spełnione, trzeba wybierać trasę drogą przez Piaski, Cieciszew i Dębówkę. Na szczęście nie ma tam dużo samochodów, więc droga nie różni się za bardzo od prowadzącej do Gassów ścieżki rowerowej. Ciekawe, czy jak będę odpowiednio dzielnie trenował, to uda mi się przed przeniesieniem się III Wojny Światowej na teren Polski dojechać rowerem z Warszawy do Łodzi. To już by było coś.

Można także w ramach praktykowania eskapizmu odświeżać stare filmy sci-fi i horrory. Ja ostatnio zrobiłem sobie powtórkę dwóch części Obcego, z 1979 Ridley’a Scotta i 1986 Jamesa Camerona, żeby wreszcie uzyskać pełną jasność w kwestii relacji pomiędzy tymi obrazami. Odpowiedź: Obcy z 1979 to arcydzieło, niesamowite są mroczne wnętrza Nostromo, super są mini-smaczki typu ’Antarctica Traffic Control’, sugerujące rozrost ziemskiej cywilizacji do poziomu międzyplanetarnego hubu do transportu surowców, niesamowita jest scena w której nieodżałowany Bilbo Bagosz z Bagoszowa czyli sir Ian Holm usiłuje udusić Ellen Ripley gazetą, a potem ulega uszkodzeniu i zaczyna wirować gulgocząc i plując białą cieczą. „Ash is a goddamn robot, man!”.

wojna światowa

Obcy Camerona jest taki-se, jak to filmy Camerona. Dziwne było zauważyć, że używane przez interweniujących na odległej planecie Space Marines lądowniki wyglądają prawie identycznie jak Hunter-Killery Skynetu z serii Terminator. Dodatkowo film jest podporządkowany ekspozycji wartości rodzinnych. Wolę chyba, jak każdy ginie sam i bez sensu. Scott-Cameron 1:0. W planach mam re-watch The Amityville Horror z 1979 z Jamesem Brolinem, Margot Kidder oraz słynnym domem z drewna z białym sajdingiem i oknami o wyglądzie oczu.

Rower i filmy okazały się jednak wobec wojny za mało eskapistyczne, musiałem więc ostatnio docisnąć gaz do dechy. Za 14 zł 99 groszy ściągnąłem sobie z serwisu Steam Heroes of Might and Magic III HD i ponownie, jak 23 lata temu, jeżdżę po bajkowej planszy małym ludzikiem na koniku, rekrutuję elfy, likwiduję gargulce, zdobywam zamki, apgrejduję wojska i obwieszam się artefaktami. Poziom osiągnięć: plansza „Władcy Wojny”, poziom trudności: 160%, rezultat: czarny rycerz. Wnioski? Takie same jak 20 lat temu, najważniejsza jest logistyka i pathfinding na poziomie expert u maina, najlepiej w połączeniu z jakimś artefaktem zwiększającym mobilność typu Equestrain Gloves albo Boots of Speed. Najważniejszy czar? Mass haste przy magii powietrza na expert. Trochę bardziej niż kiedyś zacząłem doceniać umiejętność scouting, a za nieco mniej kluczową uznaję balistykę. Pewnie się starzeję.

wszystkie felietony Wiesławca dla Going. MORE

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony