Rave pod barem Lussi przypomniał, jak dobrze potańczyć w centrum miasta [OPINIA]
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
Minionej soboty pod Pałacem Kultury i Nauki bawiło się nawet pięć tysięcy osób. Choć okoliczności imprezy były raczej ponure, warto odnotować ten frekwencyjny sukces i zastanowić się nad tym, czy stolica kryje potencjał na więcej takich plenerowych wydarzeń.
Od ponad trzech dekad w Lussi, budce zlokalizowanej między Warszawą Centralną a PKP Śródmieście, stołują się niemal wszystkie grupy społeczne. Taksówkarze wrzucają tam coś na ząb, zanim ruszą na kolejne przejazdy. Turyści odwiedzają ją tuż po podróży, nie chcąc tracić czasu na poszukiwanie wolnego stolika w restauracji. Nocą bar ratuje wszystkich rozbitków wracających z imprezowych wojaży, gdy wszystkie inne miejsca są już zamknięte na cztery spusty. Co tu dużo mówić – to jedno z kultowych miejsc konsekwentnie trzymających niskie ceny i opierających się jedzeniowym modom. Flagową przekąską Lussi pozostaje zapiekanka z serem i pieczarkami. Na życzenie klienta bagietka może zostać obficie posypana prażoną cebulką albo warzywami. W menu figurują także kebab, burger oraz słodzone napoje.
Stare problemy, nowe miejsce
Niewielki lokal prowadzony przez Sebastiana Rymbiewskiego wkrótce czeka przeprowadzka. Nie przeniesie się daleko, bo do jednej z wieżyc dworca PKP Śródmieście. To rezultat długiej batalii właściciela ze warszawskim Zarządem Dróg Miejskich. Stołeczna instytucja już ponad dekadę temu uznała, że Lussi w świetle prawa jest samowolą budowlaną. Nie wyrażono bowiem zgody na to, żeby budka zajmowała pas drogowy. Rymbiewski zaczął z tego tytułu otrzymywać grzywny, co skłoniło go do wywieszenia białej flagi. – Przy takiej karze boję się ryzykować, to już są duże pieniądze – przekonywał w rozmowie z Onetem.
Bilety na najlepsze imprezy znajdziecie w Going.!
Przeciwko generycznym bookingom
Internet szybko zareagował na te doniesienia. Minionej soboty, 9 marca, na placu obok PKP Śródmieście odbył się rave w obronie Lussi. – To nie tylko obrona przed postępującą gentryfikacją. Nie godzimy się na usuwanie kultowych miejsc z przestrzeni i wierzymy, że dzięki temu także pokazujemy, że jesteśmy dojrzałym i zaangażowanym społeczeństwem – wyjaśniał intencję stojącą za wydarzeniem Kacper Ponichtera. To dziennikarz radiowej Czwórki i niestrudzony popularyzator kultury klubowej nad Wisłą, który na co dzień współpracuje z klubami Luzztro i Praga Centrum. Ciągle szuka nowych sposobów na to, jak zaktywizować społeczność imprezowiczów, zalewaną raz za razem generycznymi bookingami. Ostatnio współtworzył choćby rekonstrukcję jednego z najbardziej znanych setów w historii cyklu Boiler Room. Za deckami stanął sobowtór Solomuna, na ścianach zawieszono lampiony imitujące te z meksykańskiego Tulum.
Bagietka, jakiej nigdy nie było
Sobotnie wydarzenie rzeczywiście można spróbować postrzegać w kategorii katalizatora społecznej zmiany. To także niecodzienny hołd złożony kultowemu miejscu, zwłaszcza że trzygodzinną imprezę połączono z biciem rekordu Guinnessa zakończonym sukcesem. Na chodniku przed Lussi stanął długi stół, na którym przygotowano 120-metrową, najdłuższą na świecie zapiekankę. Do jej stworzenia wykorzystano 120 kg sera, 120 kg pieczarek i 240 połączonych bagietek. Przysmak podgrzano za pomocą ręcznych palników. Jego kawałki otrzymały osoby w kryzysie bezdomności i uczestnicy imprezy.
Świetny before
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że dla większości osób uczestniczących w wydarzeniu rave nie był formą zajadłej politycznej agitacji. Po prostu tłumnie stawili się potańczyć, mimo że niskie temperatury wcale temu nie sprzyjały. Jedną z takich osób była Ola, początkująca DJ-ka pracująca w branży filmowej. – Sobotni wieczór pod Lussi był dla mnie świetnym beforem. Muzyka była moim zdaniem idealna na tę porę, jak i na miejsce, w którym odbywał się rave. Nie wyobrażam sobie brzmień rodem z berlińskich podziemi o godzinie 19:00 w centrum Warszawy – podkreśla.
DJ-e reprezentujący warszawski klub Luzztro rzeczywiście trzymali BPM-y w ryzach. Agresywne, dudniące techno oddało pierwszeństwo łagodniejszemu, choć wciąż żywemu i bujającemu house’owi. Szybko można było pozbyć się czapek i szalików, bo temperatura na plenerowym parkiecie tylko rosła. Może nie było aż tak ekstatycznie jak na Times Square, gdzie Skrillex, Four Tet i Fred Again.. stanęli na dachu autobusu szkolnego i zagrali b2b2b, ale od czegoś trzeba zacząć.
Kiedy powtórka?
No właśnie – zacząć. Niewątpliwie cieszy fakt, że po raz kolejny taniec okazał się formą pokojowego protestu. Wyobrażam sobie jednak, że podobna impreza w centrum Warszawy nie musiałaby się odbyć na politycznym tle. Mogłaby funkcjonować na podobnych warunkach co letnie kino plenerowe, silent disco albo koncerty uliczne. Wpisać się w kalendarz wydarzeń pokroju Lada w Mieście, W Brzasku w Królikarni albo nawet Koncertów Chopinowskich. Zorganizowanie takiej imprezy wymagałoby, rzecz jasna, wiele pracy i przestrzegania podstawowych zasad współżycia społecznego. Cisza nocna, odpowiedni poziom decybeli, ograniczony (lub żaden) dostęp do używek. Wysiłki szybko spłaciłyby się jednak z nawiązką.
Kultura klubowa nie potrzebuje dziś specjalnej promocji. Najwięksi DJ-e wyprzedają stadiony, a ich rozpoznawalność sięga tej, którą darzy się popowe gwiazdy. Jej przedstawiciele mogą wykorzystać taką skalę do tego, żeby jeszcze bardziej poszerzyć granice środowiska i włączyć do niego wahających się – na tyle nieprzekonanych, żeby kupić wejściówkę na festiwal, ale ciekawych doświadczenia i gotowych do przystanięcia pod sceną. Sobota pokazała, że tkanka miasta, nawet ta najbliżej jego serca, nadaje się do takich eksperymentów.
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.