Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE
13. edycja katowickiego OFF Festivalu już za nami. Trzy dni przepełnione różnorodną i ciekawą muzyką minęły niesamowicie szybko. Wracamy do rzeczywistości, ale myślami wciąż jesteśmy w Katowicach. Sprawdźcie relację naszej goingowej ekipy z Doliny Trzech Stawów!
IGOR
Poziom tegorocznego OFFa mnie powalił – większość występów była niesamowita, a każdy koncert dostarczał zupełnie innej energii i pozwalał obcować ze skrajnie różnymi gatunkami muzyki. Mieszanka klimatów i emocji w Dolinie Trzech Stawów jest czymś niepowtarzalnym, na co czekam przez cały rok. Z tego też powodu trudno było mi wybrać najlepsze aspekty tegorocznej edycji festiwalu.
Najbardziej poruszył mnie dopracowany w każdym calu koncert Mosesa Sumneya. Kalifornijczyk stworzył przepiękną, bardzo wzruszającą i intymną atmosferę. Mimo raczej melancholijnego repertuaru, ze sceny biła potężna energia, którą czuć było wśród publiczności. Jego głos był absolutnym objawieniem tego festiwalu, a oprawa muzyczna: klarnet, gitara i skrzypce, tylko potęgowała moje odczucia co do występu Sumneya i utwierdzała w przekonaniu, że był to najpiękniejszy koncert OFF Festiwalu 2018.
Or:la zajmuje pierwsze miejsce w kategorii najbardziej energicznej i rozrywkowej muzyki. Jej set zamykał trzeci dzień występów na scenie Radiowej Trójki. Nie dziwi mnie tytuł przyznany jej przez magazyn DJ MAG – Breakthrough DJ of the Year. Elektronika zagrana w nieoczywisty sposób i mieszanka muzycznych klimatów powodowała, że wszyscy przenieśli się do świata jaki stworzyła i kompletnie zatracali się w tańcu. Czuję niedosyt i czekam na jej (mam nadzieję szybki) powrót do Polski.
Bardzo zaskoczył mnie (pozytywnie) koncert Wednesday Campanella. Kiedy zobaczyłem to festiwalowe ogłoszenie i przeczytałem „J-pop”, byłem lekko wstrząśnięty. Mimo kilku podejść nie mogłem przekonać się do ich muzycznej oferty. Ufam jednak organizatorom OFFa, więc do końca nie traciłem nadziei. I bardzo dobrze, bo uważam koncert tego japońskiego zespołu za jeden z przyjemniejszych, na jakim byłem podczas festiwalu. Ciekawa scenografia, żywiołowość artystki i jej kontakt z publicznością – kilka utworów zaśpiewała stojąc na drabince na środku namiotu – dały bardzo pozytywny efekt. Porwała do tańca wszystkich słuchaczy, a pierwsze rzędy nawet do czegoś, co określiłbym mianem „soft pogo”. Podobno najwierniejsi fani przylecieli na koncert zespołu ze Stanów Zjednoczonych. Ciekawe i niezapomniane doświadczenie. Polecam.
Zaskoczeniem negatywnym festiwalu był Ariel Pink. Z koncertu wyszedłem w połowie, a na DJ set praktycznie się nie załapałem, bo trwał 20 minut.
FILIP
OFF Festiwal to najgrzeczniejszy ze wszystkich festiwali. Na polu namiotowym, o godzinie 3 nad ranem, po ostatnich koncertach ustawiała się kolejka do mycia zębów przed snem, a leżące śmieci podnosili przypadkowi przechodnie. Festiwal ludzi z otwartymi głowami i ciekawych nowości. Im dziwniej i inaczej tym lepiej.
Przekonała się o tym japońska artystka Wednesday Campanella, której występ przypominał sceny z Piątego Elementu Luc’a Bessona. Podobnie zaskoczeni entuzjastycznym przyjęciem byli Dirim Yldirim & Grup Semsek, grający połączenie tradycyjnej muzyki tureckiej z psychodelą lat 60. Stałe miejsce na festiwalu ma też ekstremalna muzyka metalowa, której akurat wcale nie trzeba ściągać z zagranicy. Aktualnie to my eksportujemy nasze perełki. Mowa tu przede wszystkim o blackmetalowej Furii, która odprawiła swoje sceniczne gusła i zaczarowała publiczność. OFF to jednak przede wszystkim scena indie. Ariel Pink i jego występ na scenie głównej był kwintesencją tego festiwalu.
Czapki z głów dla organizatorów za odwagę, z którą od wielu lat konsekwentnie, bez strachu, tworzą festiwal wystawiając artystów tak szalonych, jak to tylko możliwe. A to, co działo się na scenie eksperymentalnej w niedzielę, gdzie grali artyści wybrani przez Pinka właśnie, zasługuje na oddzielny akapit.
Trochę cięższe klimaty indie reprezentował zespół z najwspanialszą nazwą na świecie: …And You Will Know Us by the Trail of Dead. Formacja i koncert trudny do sklasyfikowania i to chyba spowodowało tak mocny trans, w który wpadł tłum. Kapela ze Wsi Warszawa to zespół, który „wydeptuje” polskim muzykom etnicznym drogę na większe festiwale. Mam nadzieję, że obok tradycyjnej muzyki afrykańskiej (w tym miejscu brawa dla zastępującego Kinga Aiysobę Ayuune Sulleya, który porwał publiczność mimo wczesnej pory), będziemy mogli niebawem usłyszeć również szerszą polską reprezentację.
Nie zabrakło też klasycznego rock’n’rolla w postaci Turbonegro, którzy mogliby tu grać co roku, każdego dnia. Wspaniały był brak wyraźnego headlinera, choć parę osób mogłoby wskazać M.I.A. Jest ona jednak raczej ciekawym zjawiskiem społeczno-perfomatywnym, a nie muzykiem z krwi i kości. Poza samą muzyką, festiwal zapięty na ostatni guzik, organizacyjnie i stylistycznie, absolutnie bez konkurencji. Brawa, brawa i jeszcze raz brawa.
MATEUSZ
OFF od lat oparty jest na kilku filarach, a jednym z nich są koncerty gitarowych instytucji, kończące się najczęściej chaotycznym moshpitem. Nikt w tym roku tak skutecznie nie podniósł chmury pyłu pod Sceną Leśną jak Unsane, a droga do tego prowadziła przez fizycznie wyczerpujący, sludge’owo-noise’owy popis. Techniczna precyzja podparta nieposkromioną energią nowojorskich weteranów.
Wśród tegorocznych pewniaków bez wahania można było wymieniać Grizzly Bear i okazała się to opinia w pełni uzasadniona. Headlinerski gig wypełniony był po brzegi znakami firmowymi zespołu z Brooklynu: ciekawymi progresjami akordów, czarującymi harmoniami wokalnymi Rossena i Droste’a i nienachalną melodyjnością. Czekaliśmy na nich przez wiele lat, ale zdecydowanie było warto!
Świetną odtrutką na nudę i zmęczenie materiału w obozie The Brian Jonestown Massacre okazały się dwa inne piątkowe koncerty. Fontaines D.C. (jednocześnie będący świetną alternatywą dla rozczarowującej M.I.A.) kupili publiczność przede wszystkim udanym hołdem dla klasyki post-punku, młodzieńczym buntem i przerysowaną, curtisowską postawą wokalisty. Kultowi Oxbow udowodnili, że 30 lat intensywnej kariery na karku to żadne obciążenie i emanowali uzasadnioną pewnością siebie. Eugene Robinson to wzór scenicznej charyzmy.
MAGDA
Na pierwszy ogień poszedł Kult wykonujący album “Spokojnie”. Przed festiwalem trochę oczywistych śmiechów – że staroć, że Kazik, że dajcie spokój. Niespodzianka – z odpowiednim podejściem doświadczenie tego koncertu przebiegało znakomicie. Można było pośpiewać hity takie jak “Do Ani” czy “Arahja”. Zero nudy – w przeciwieństwie do usypiających The Brian Jonestown Massacre albo grającego na następny dzień Turbonegro, post-punkowych gości z Norwegii. Może po prostu nie lubię tego typu gitarowego grania, ale muszę przyznać, że serwowanie coveru “Bohemian Rhapsody” w 2018 roku jest grubą przesadą. Nawet jeśli ma to być forma muzycznego żartu. Naprawdę przyjemny i różnorodny live zaserwował Jon Hopkins, ewidentny fan bardziej połamanych i basowych brzmień.
Highlighty to …And You Will Know Us by the Trail of Dead z albumem “Source Tags & Codes” (takie indie gitary są dla mnie definicją Sceny Leśnej) i genialny set reprezentantów Teklife: DJ Paypala i DJ Taye’a. Pierwszy z nich był skupiony głównie na miksowaniu, drugi dodatkowo footworkował i rapował. Przednie tańce w dominującym tempie 160BPM i mój absolutny faworyt tegorocznej edycji. Ludzie oszaleli i nie ma w tym nic dziwnego.
Na drugim miejscu plasuje się za to Big Freddia, dropowa uczta dla fanów rapu i dobrej zabawy. Energia artystki była na tyle niesamowita, że zaproszeni przez nią na scenie festiwalowicze porzucili wszystkie hamulce i twerkowali przez kilka ładnych minut. Ostatniego dnia również parę zawodów: 20-minutowy jazgotliwy DJ set Ariela Pinka, zbyt monotonna jak na moje parkietowe preferencje Or:la i kompletnie nieciekawy Jacques Greene (po którym jako jedynym z tej trójki spodziewałam się czegoś świetnego).
OFF jak OFF, dużo gitarowego brzmienia i dużo alternatywy sprzed lat. Decyzji o pojechaniu tam chyba nigdy nie podjęłam pod wpływem line-upowych ogłoszeń. Jasne że wycieczka na drugi koniec Polski jest bardziej ekscytująca, jeśli wiesz, że usłyszysz lubianych przez siebie artystów – jednak w przypadku tego festiwalu na pierwszym miejscu stawiam przede wszystkim klimat. Dzięki niemu bawię się świetnie nawet na beznadziejnych koncertach – z roku na rok chyba coraz lepiej. Widzimy się za rok!
Sprawdźcie, na jakie festiwale wybieramy się jeszcze w tym sezonie! Wszystkie informacje, a także bilety znajdziecie POD TYM LINKIEM.
cover photo – mat. organizatora
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE