Celeste Ng: Publiczne biblioteki to rewolucyjny koncept [WYWIAD]
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
W Ameryce kochamy kapitalizm. Pomysł, że coś może być bezpłatne i finansowane przez rząd jest totalnie w sprzeczności ze wszystkim, co dzieje się w kraju. Czuję, że to coś bardzo ważnego. Nie musisz mieć pieniędzy, by czytać. Jedyne, co musisz zrobić, to przyjść do biblioteki. Rozmowa z Celeste Ng, autorką książki „Nasze zaginione serca”.
Jesteśmy w Stanach w bliżej nieokreślonej przyszłości (albo – jak sugeruje autorka – równoległej teraźniejszości). Na codzienne życie obywateli wpływa PAKT (skrót od: ustawa o Protekcji Amerykańskich Kultury i Tradycji). Wprowadzony system obostrzeń wycelowany jest w każdego, kto wyglądem przypomina mieszkańców Azji. To wyraz lęku przed dynamicznym rozwojem Chin. Dzieci o Pakcie uczą się od zerówki, dorośli starają dopasować do ciasnego gorsetu zasad. Na tych, którzy nie chcą współpracować, czeka bowiem system kar. Najsurowszą z nich jest odebranie i przesiedlenie potomstwa. Na ulice wkraczają jednak tajemniczy artyści-performerzy, którzy starają się wybić ludzi z otępienia i lęku.
W takich właśnie realiach rozgrywa się akcja powieści „Nasze zaginione serca” Celeste Ng. Fabuła krąży wokół chłopca imieniem Bird, który na kolejnych stronach odkrywa zarówno prawdę o swojej zaginionej matce, jak i świecie, w których przyszło mu żyć. To książka niezwykle czuła i ciepła. Ciemne tony tła politycznego równoważy niezwykła empatia, którą autorka obdarza swoich bohaterów. Cieszę się, że Celeste zgodziła się ze mną porozmawiać i podzielić swoim spojrzeniem na rasizm wobec amerykańskich Azjatów, anegdotami z procesu pisania czy opinią na temat funkcjonowania publicznych bibliotek w USA. Zapraszam Was do lektury.
Wywiad ukazuje się w cyklu MORE Książkowe, który patronuje powieści „Nasze zaginione serca”. Tutaj złapiesz więcej rozmów i rekomendacji literackich
Jagoda Gawliczek: Nasze zaginione serca zaczynasz od motto z Anny Achmatowej. Na ile medium poezji wpłynęło na tę książkę?
Celeste Ng: Znacznie. Jako nastolatka chciałam być poetką. Kiedyś myślałam, że nie będę w ogóle pisać fikcji, ale moje wiersze stopniowo stawały się coraz dłuższe i dłuższe. Nadal często sięgam po poezję. Uwielbiam ją. W czasie pandemii przynosiła mi ukojenie i komfort. Momentami stawała się źródłem siły, by w ogóle funkcjonować. Mam nawet jeden wiersz nad biurkiem! Mówi o tym, że pisanie pomaga dostrzec sens w ciężkich czasach, gdy czujemy się przygnębieni i mało w nas nadziei. Wydaje mi się, że poezja to jedna z nici DNA tej książki. Choć wiersze są tak małe, mają na nas olbrzymi wpływ.
Kiedy uczymy się poezji w szkole, zazwyczaj każe się nam odgadnąć jej sens, tak jakby rozwiązanie mogło być tylko jedno. Tymczasem w Twojej książce poezja jest czymś niejednoznacznym i potężnym.
U nas jest tak samo. Uczymy poezji, jakby to były jakieś puzzle, które da się ułożyć. Namierz 5 symboli i znajdź ich znaczenie. W ten sposób szatkujemy wiersze. To nie jest dobry sposób patrzenia na to medium. Ono przecież mówi o emocjach, a nie racjonalności. To tu leży zresztą jej największa siła. Gdy czytamy newsy o tym, co się dzieje – wojnie, represjach – nasze racjonalne mózgi potrafią się na to blokować. Wiele też kwestionują. Poezja wślizguje się przez wszelkie zapory i trafia prosto do emocji. Częściowo dlatego uważam, że dużo skuteczniej potrafi zmieniać ludzi nawet gdy sami nie są na to jeszcze gotowi.
Słyszałam, że w chińskim nie ma czasów gramatycznych, to prawda?
Nie znam bardzo dobrze chińskiego, ale tak, czasownik jest ten sam, ale są sposoby, by zaznaczać czas. Po angielsku mówimy: poszłam / pójdę. Po chińsku dosłownie to byłoby: idę do sklepu w przyszłości. By oznaczyć czas dodajesz do słowa dodatkowy element, ale baza jest uniwersalna.
Pytam o chiński, bo w książce jest ta piękna scena, w której ojciec uczy Birda o znaczeniu nazwiska jego matki – jak konkretne słowo rodziło się z połączenia poszczególnych znaków. Jednocześnie akcja Twojej książki, choć wydaje się dziać w niepokojąco bliskiej przyszłości, wydaje się zarazem głęboko uniwersalna i ponadczasowa. Myślisz, że to mogło Cię w jakiś sposób zainspirować?
Być może! Przede wszystkim jednak po prostu uwielbiam słowa. Choć nie mówię po chińsku, uczyłam się jak składać poszczególne znaki i jaka jest ich historia. Opowiadał mi o tym mój własny ojciec. Na pewno zgodzę się, że gramatyka, którą się posługujemy, wpływa na nasze rozumienie świata.
A co do tej uniwersalności – chciałam, żeby moja powieść rozgrywała się w czymś na kształt niemalże alternatywnej teraźniejszości. To jak patrzenie z okna pociągu na to, co dzieje się na sąsiadującym torze. Kiedy czytasz o czym, co wydarzyło się dawno temu, można podświadomie machnąć na to ręką i stwierdzić, że problem należy już do przeszłości. Rasizm i przemoc? Teraz jest już dużo lepiej, nie trzeba się tym martwić! Z kolei gdy umieszczasz akcję daleko w przyszłości, założenie nie wydaje się realistyczne. To się nigdy nie zdarzy! Chciałam, by ludzie odczytywali tę historię jako coś, co mogłoby się zdarzyć, co zasadniczo się zdarza tu i teraz. Żeby akcja rozgrywała się niekomfortowo blisko.
Zauważyłam, że coraz więcej książek, które czytam, dotyka problemu rasizmu wobec amerykańskich Azjatów. Przyznaję ze wstydem, że przez długi czas temat wykluczenia na tle koloru skóry zamykał się dla mnie do tematu osób czarnych czy społeczności latynoskiej. To oczywiście kwestia reprezentacji – po prostu widziałam dużo takich przykładów. Wiedziałam, że Azjaci są stereotypizowani, ale nie zdawałam sobie sprawy, w jak ciężkich bywają sytuacjach. Dopiero książki takie jak Ile z gór tych złota czy Ucieczka z Chinatown otworzyły mi oczy na dużo głębszy problem.
Bardzo cieszę się słysząc, że to mówisz, bo wydaje mi się, że w Ameryce jest dokładnie tak samo. Większość ludzi myśląc o rasizmie w Stanach, widzi czarne osoby. To oczywiście olbrzymi problem i to ma sens, że znajduje się w centrum uwagi. Wydaje mi się jednak, że coraz częściej dostrzegamy tutaj coraz więcej warstw. To nie tylko białe versus czarne, ale też amerykańscy Azjaci, którzy są w kraju od bardzo długiego czasu i mają rozmaite relacje ze wszystkimi innymi grupami. Tak samo osoby rdzenne, latynosi. Chciałam dać temu wyraz w książce, a jednocześnie dodać coś od siebie element, którego być może tam dotąd nie było. Dorastałam jako Chinka-Amerykanka w samym centrum kraju.
Myślisz, że pandemia miała wpływ na postrzeganie Azjatów w Ameryce?
To dobre i skomplikowane pytanie. Odpowiedź brzmi: tak i nie. Z jednej strony sytuacja doprowadziła do dużo bardziej otwartych przejawów dyskryminacji. Nawet dziś, gdy słuchałam newsów, dowiedziałam się, że kongres chce dochodzenia w sprawie źródeł koronawirusa. Czy chińczycy celowo go wypuścili z laboratorium? Od razu robię się zestresowana. To ta część na “tak” – pandemia sprawiła, że ludzie stali się otwarcie przemocowi wobec kogokolwiek, kto przypomina im Azjatę. Widzę to w wiadomościach czy policyjnych doniesieniach. Akty agresji wzrosły o 600%! To szokujące. Część na “nie” to fakt, że zwiększyła się też zauważalność samego problemu. Od początku, gdy w Stanach pojawili się pierwsi emigranci z Azji, była też przemoc wobec nich. Byli “inni” i nie mogli być “nami”.
Pandemia uwidoczniła sytuację, która istniała od setek lat. W przewrotny sposób więcej osób dostrzegło teraz, że te osoby mieszkają w ich kraju i mierzą się z tego typu wyzwaniami. Wcześniej mogli sobie pozwolić, by tego nie dostrzegać. Gdy książka ukazała się w Stanach jesienią, zaskoczyło mnie, że prawie każda osoba nie z Azji, która robiła ze mną wywiad, pytała mnie o temat dyskryminacji. Wiele z nich pytało, czy to spotkało także mnie. Oczywiście, że tak! Nie mieli okazji jej doświadczyć, więc skąd mieli o niej wiedzieć. Jeśli książki takie jak Ile z gór tych złota (którą uwielbiam!) i informacje w wiadomościach sprawią, że problem zostanie dostrzeżony, to bezcenne.
Sprawdź też: wywiad z Gabrielle Zevin wokół książki „Jutro, jutro i znów jutro”
Gdy Bird podróżuje do Nowego Jorku patrzy na miasto niewinnymi oczami. Kiedy zostaje świadkiem przemocy, całe otoczenie się dla niego zmienia. To poruszający moment w książce.
Pisząc te sceny chciałam udać się do Nowego Jorku i przejść pieszo tę trasę. Byłam tam wielokrotnie, ale pragnęłam odświeżyć sobie to doświadczenie, by wiarygodnie je opisać. Ponieważ trwała wówczas pandemia nie mogłam tego zrobić, więc skorzystałam z Google Street View i wyklikałam je krok po kroku. Przypomniało mi to, jak możesz przejść Nowy Jork i doświadczyć różnych części Ameryki. Zaczynasz od miejsca, gdzie jest szaro, a potem staje się coraz bardziej elegancko. To jak montaż tego, jak szybko coś może się tu zmienić. Czy to ma sens?
Tak, zdecydowanie. Tak w sumie to odczuwałam. To była na różne sposoby symboliczna trasa.
Tak, bo to przecież także jego własna podróż. Zaczyna jako małe dziecko. Do tamtej pory żył z ojcem w małym mieszkanku w budynku wewnątrz uniwersytetu. Jest ochraniany. Gdy wyjeżdża, wydostaje się z tej rzeczywistości, a jego perspektywa się poszerza. Wychodzi z domu. Wykracza poza Cambridge. Porzuca opiekę ojca. Świat się powiększa. To uniwersalna opowieść o dorastaniu. Gdy dojrzewamy, uświadamiamy sobie: moja rodzina robi coś tak i tak, ale inne rodziny działają inaczej. Moje państwo robi coś w ten sposób, ale inne robią inaczej. Teraz robimy coś tak, ale nie zawsze tak było. Dokładnie to dzieje się z Birdem – zyskuje ten rodzaj świadomości.
Tłumaczka Twojej książki Ela Janota zwróciła mi uwagę, że w procesie dorastania Birda stosunkowo późno poznajemy imię jego ojca, czyli Ethana. To też mocno symboliczny gest.
Bardzo mnie cieszy ta uwaga! W collegu byłam na anglistyce i zawsze uwielbiam takie smaczki w książkach, więc to miłe, że ktoś dostrzega je w mojej! Jako dziecko Twoi rodzice to “mama” i “tata”. Nie mają innego życia poza Tobą. Gdy mój syn był malutki, wpadliśmy na jego nauczycielkę w spożywczaku. Był szczerze zaskoczony, bo spodziewał się, że nie ma życia poza szkołą – mimo, że poznał wcześniej jej dzieci! W wieku 12-13 lat odkrywasz, że rodzice funkcjonują w szerszej rzeczywistości, że robili rzeczy zanim się urodziłeś i prawdopodobnie zajmują się czymś więcej niż wyłącznie Tobą. Mają też imię i tożsamość poza rolą mamy i taty.
To łączy się z kolei z matką, która – choć nieobecna fizycznie – jest obecna w sztuce, która otacza Birda. To ona wypycha go poza ciasne ramy dotychczasowego świata.
Chciałam, żeby moja książka się stopniowo otwierała. To dotyczy nie tylko samego Birda, ale też postaci, które lepiej poznajemy. Dowiadujemy się więcej o matce, a potem o innych rodzinach i wydarzeniach. Zależało mi, by czytelnicy przechodzili taką samą drogę, w której rozszerza się ich pole widzenia. A co do postaci matki… mój syn często pyta, czemu jestem dla niego taka wkurzająca, czemu każę mu szczotkować zęby czy iść wcześnie do łóżka. Mówię mu, że to moja rola – pomagać mu wzrastać i być dobrym człowiekiem.
Margaret była długo nieobecna, ale chce przekazać dziecku swoją wiedzę i perspektywę, by Bird mógł się rozwijać i być może kontynuować jej pracę. Dużo myślałam też o bajkach. W wielu z nich do bohatera przychodzi ktoś dojrzały i pomaga mu, oferując informację. Jeśli jej wysłucha, pomoże mu. Jeśli nie, nie powiedzie się jego misja. Tak widzę Margaret – daje mu wiedzę, a Bird musi zdecydować, czy jest w stanie temu zaufać.
Baśnie stają się też sposobem na odkrycie własnej tożsamości. Bird jest rozdarty między białością a azjatyckością. Dopiero zanurzając się w opowieści, podsunięte przez matkę, zaczyna rozumieć swoje dziedzictwo.
Bird długo uważał też, że musi wybrać. Dorastając zrozumiał, że tworzą go te wszystkie elementy jednocześnie i to ta kombinacja jest czymś, z czym musi się zmierzyć. Musi też zrozumieć skalę zagrożenia ze strony PAKTu.
W tym samym czasie mierzy się z nieobecnością matki. Próbuje ją zrozumieć, przepracować nagromadzone emocje.
To był dla mnie bardzo ważny temat także dlatego, że sama jestem matką. Pracuję i muszę zbalansować to z byciem rodzicem. Zawsze wydaje mi się, że coś przegapiam, że byłam na niewystarczającej liczbie szkolnych wydarzeń, że wyjechałam na zbyt długi wyjazd służbowy. Z jednej strony chciałabym być na wszystkich sportowych treningach, ale praca także jest ważną częścią mojego życia. Czuję się stale ciągnięta w obie strony. Dla Margaret to dużo trudniejsze. Bardzo chce być obecna w życiu Birda, ale w jej życiu są sprawy, które mają olbrzymie znaczenie nie tylko dla nich samych. Dorastający chłopiec poznaje kontekst tych decyzji i ma szansę je lepiej zrozumieć. To nie tak, że go nie kochała. Po prostu nie rozumiał, co dzieje się w szerszej perspektywie.
Inny duży temat w Twojej książce to biblioteki. Skąd ten pomysł?
Uwielbiam je. To pewnie oczywiste, gdy czyta się moją książkę. Dorastając często chodziłam do biblioteki, ojciec zabierał mnie tam na popołudnia. Wydawały mi się magiczną przestrzenią. Wchodzisz tam i wszystkie książki, cała wiedza, są dostępne do poznawania na miejscu lub wypożyczenia. To nic nie kosztuje, po prostu trzeba je będzie później odnieść na miejsce. Wspaniałe uczucie. Możesz się nauczyć o wszystkim, co Ci się zamarzy. Już jako dorosła osoba – przynajmniej do czasu pandemii – chodziłam z laptopem do biblioteki pracować. Słyszałam, jak pracownice pomagały ludziom, zarówno przez telefon jak i na miejscu. Czegokolwiek potrzebowali, niczego nie kwestionowały. Mówiły: a więc chcesz poznać ten trudno dostępny fakt na temat niszowego zjawiska? Okej, przekonajmy się, co można na ten temat znaleźć!
Pewnego razu słuchałam rozmowy telefonicznej jednej z bibliotekarek. Ktoś – wydaje mi się, że jakaś starsza osoba – potrzebował wskazówek jak dotrzeć w jakieś miejsce ze swojego domu. Kobieta była niebywale cierpliwa, tłumaczyła każdy poszczególny krok, łącznie z wyjaśnieniem, czym są mapy google i gdzie je znaleźć w internecie. Sprawdziłam trasę w sieci i to była dosyć krótka droga. W pewnym momencie – jakoś po 20 minutach rozmowy – pracownica zaproponowała, że po prostu podyktuje tej osobie wskazówki co do trasy, żeby zapisała je sobie na kartce. To może niezbyt poważny przykład, ale pokazuje mechanizm działania. Chodziło o zdobycie i przekazanie informacji. Jest coś pięknego w pomyśle, że bibliotekarki pomagają ludziom w ten sposób.
Pisząc książkę potrzebowałam kogoś, kto spisywałby, gdzie przenoszone są dzieci. Wiedziałam od razu, że to będą one. Sprawiło mi dużo przyjemności obsadzając je w tej roli, dziękując im za to, jak pracują i jak nam pomagają. W Stanach nakłada się na nie obecnie dużo presji, by usuwać pewne książki z półek. To próba cenzurowania. Jeśli nie będziemy pamiętać o błędach z przeszłości, znowu je popełnimy. Napisałam książkę przed tymi wydarzeniami, więc tym bardziej jest niepokojące, jak ta wizja się materializuje w rzeczywistości.
Wcześniej użyłaś metafory torów kolejowych. Wydaje się, że w takich chwilach przybliżają się do naszych.
Tak. To mnie przeraża.
Rozmawiając z Tobą przypomniałam sobie o jeszcze jednej książce. W Podziemiu pamięci Yoko Ogawy banowane są poszczególne słowa. Widzę w tym pewną paralelę.
Obie nasze książki dotykają kwestii zapominania. Jeśli nie masz czegoś pamięci to jakby nigdy przedtem nie istniało. Tracisz wszystko, co się z tym wiąże. Nie możesz też wyciągać z tego żadnych lekcji. Wydaje mi się, że obie historie wychodzą od tego samego lęku. Jeśli zdecydujemy się o czymś zapomnieć lub coś zostanie nam odebrane – co nam zostanie? Zbiedniejemy emocjonalnie i intelektualnie.
Podobnie jak baśń, której szuka Bird. Jest mu potrzebna jako część składowa odkrywania tożsamości.
Tak, dokładnie. Podobnie jest z opowieściami – może nie być tam gotowych odpowiedzi, ale pomagają kształtować, kim jesteśmy i jak postrzegamy świat. Nie wiem, czy to dotyczy całego świata, ale w Stanach wszyscy mają obsesję na punkcie genealogii. Ludzie robią sobie testy DNA, by zbadać swoje pochodzenie. To wynika z podobnego mechanizmu – jeśli znasz swoje korzenie, lepiej rozumiesz swoją tożsamość. Jako Chinka-Amerykanka nie mam dostępu do wielu dokumentów. Po prostu nie istnieją. Nawet jadąc do Hong Kongu czy Chin, skąd pochodzą moi przodkowie, nie mam szansy ich zdobyć. W Stanach jest wiele osób w takiej sytuacji. Osoby rdzenne, potomkowie osób zniewolonych – ślad się urywa. Wracasz do danego punktu i zastajesz pustkę. To forma wymierania.
Żyjemy w czasach, w którym dużo informacji można znaleźć w sieci (o ile istnieją!), ale z jakiegoś powodu ludzie wciąż poszukują kontaktu z żywym człowiekiem, prosząc na przykład o pomoc.
Postępująca cyfryzacja jest w pewnych kwestiach bardzo pomocna, bo ciężko wówczas, by coś całkowicie zniknęło.
Nawet, gdy czasem wolałybyśmy, żeby zniknęło…
Hahah, to moje zdjęcie z imprezy parę lat temu mogłoby rzeczywiście zaginąć!
Dokładnie.
Jednocześnie, mimo tej dostępności informacji w sieci, potrzebujemy kontaktu z drugą osobą i z czymś materialnym. Jest coś magicznego w powrocie do domu, w którym kiedyś się mieszkało, odwiedzinach na cmentarzu czy znajomym miejscu. To nigdy nie będzie to samo, co zobaczenie tego na zdjęciu. Dużym tematem w książce jest ta tęsknota za komunikacją międzyludzką. Ktoś tu kiedyś żył, kiedyś się tu chowałem. Mogę tam wrócić i dalej tam będzie.
Na książkowym Instagramie zauważyłam, że biblioteki stały się w pewnym sensie modne, pożądane. To kwestia ekologii (wypożyczanie ogranicza ślad węglowy), ale też przywileju. Nie trzeba być bogatym i robić book haule, by móc śledzić literaturę.
Jestem zachwycona, że poruszasz ten temat! W świecie, w którym żyjemy, biblioteki są tak naprawdę totalnie radykalnym projektem. Jest w tym coś rewolucyjnego – są otwarte dla wszystkich. Są darmowe. Możesz dostać tam wszelkie niezbędne Ci informacje. W Ameryce kochamy kapitalizm. Pomysł, że coś może być bezpłatne i finansowane przez rząd jest totalnie w sprzeczności ze wszystkim, co dzieje się w kraju. Czuję, że to coś bardzo ważnego. Nie musisz mieć pieniędzy, by czytać. Jedyne, co musisz zrobić, to przyjść do biblioteki. Dużo myślę o tym, dla kogo dostępne są historie. Jeśli nie stać Cię na zakupy, możesz skorzystać z wypożyczalni czy czytelni i to wyrównuje w jakimś zakresie Twoje szanse.
Z rozmów z bibliotekarkami wiem, że dużo myślą o dostępności. Czasem przychodzą do nich osoby w kryzysie bezdomności – korzystają w łazienki i piją wodę. Mogę skorzystać z publicznej przestrzeni na równych zasadach. To socjalistyczny, rewolucyjny koncept! Mówiąc o tym w kontekście ogólnej sytuacji w Stanach boję się, że może coś zapeszam. Mam nadzieję, że pro-kapitalistyczni politycy w USA niczego nie zepsują, że nie przeczytają tego i postanowią czegoś zmienić, wprowadzić opłaty. Przepraszam, że mówię o tym wszystkim trochę chaotycznie, ja po prostu naprawdę kocham biblioteki! Czuję, że na ogólnoludzkim poziomie powinniśmy mieć wolny dostęp do informacji, wiedzy.
Tym bardziej cieszy mnie, że wypożyczanie książek przestało być czymś wstydliwym. Wręcz przeciwnie, ludzie eksponują na przykład naklejki biblioteczne na zdjęciach na Instagramie.
To chyba stosunkowo nowe zjawisko. Myślę, że to interesujące i cool – korzystanie z bibliotek może być częścią tożsamości. W Stanach mamy też małe otwarte biblioteczki, czyli regały bezpośrednio na ulicach, dzięki którym ludzie dzielą się ze sobą książkami. Ten rodzaj troski o społeczność pełni podobną rolę. Nie chodzi o to, by kupować książkę dla siebie i z nikim się nie dzielić. Moje, nie dam. Opowieści tworzą wokół siebie symboliczną społeczność. Zamiast ja pojawia się my. Zapisanie się do biblioteki to jak przyłączenie się do wspólnoty. Jest w tym coś bardzo pięknego.
Pisząc książki, jesteś częścią tej społeczności także jako autorka. Tworzysz opowieści, które są dalej udostępniane.
Mam taką nadzieję! Co więcej, z racji mojej pozycji otrzymuję wiele książek za darmo od wydawnictw. Gdy je przeczytam, idę na spacer i rozdzielam je do otwartych bibliotek. To wspaniałe uczucie być częścią tego systemu. Często też znajduję tam coś dla siebie, więc wychodząc z domu z torbą książek i tak wracam z pełnymi rękami. Funkcjonuję w ekosystemie. Nie chodzi o to, żeby zasysać wszystko dla siebie i z nikim się nie dzielić. Przeciwnie, chodzi o to, by udostępniać, by dbać o społeczność. Od ostatnich kilku lat – szczególnie od pandemii – odczuwam dużo silniejszą potrzebę kontaktu z ludźmi, budowania z nimi takich połączeń.
Budowanie połączenia z ludźmi jest mocno obecne także w Twojej książce. Dotyczy nie tylko głównych postaci, ale też bohaterów i bohaterek, którzy pojawiają się na drugim planie.
Jestem w wieku, w którym ludzie z mojej przeszłości mogą pojawić się w moim życiu ponownie przez przypadek. Po 20 latach wpadniemy na siebie na ulicy albo przeczytają moją książkę. Jest coś poruszającego w tym, że robili w tym czasie swoje rzeczy, ja robiłam moje, a nadal trwa między nami połączenie, nawiązane w przeszłości. Bardzo się cieszę, że to wybrzmiewa w książce!
Ostatni temat, o który chciałam Cię zapytać, dotyka sztuki. Performance, jakie opisujesz w książce, są bardzo mocne wizualnie. Jak powstawały?
Wydaje mi się, że dużo wizualizuję sobie przy pisaniu. Uwielbiam sztukę i muzea, a zwłaszcza prace, które wchodzą w interakcje z odbiorcami. To trochę jak z książkami. Nie są ukończone dopóki nie sięgnie po nie osoba czytająca. Piszę coś dla siebie, a później ktoś dodaje tam coś od siebie, tworząc własne znaczenie. To dla mnie coś cennego, dlatego podobają mi się prace, które robią coś podobnego, która wciągają Cię w siebie. Pisząc książkę przeglądałam wiele działań ruchów guerilla i sztukę związaną ze środowiskiem. Nie spodziewasz się tego, ale za rogiem natrafisz na gigantyczną śnieżynkę albo coś równie niespodziewanego. To ma szansę wyrwać Cię z codziennej rutyny. Oglądałam wiele zdjęć takich działań i od tego wyszły prace, które pojawiły się w książce.
Kiedy idziesz do galerii czy muzeum, spodziewasz się zobaczyć tam sztukę. Tak jak mówisz – to niespodziewane spotkanie w jakiś sposób Cię otwiera, wybija z rutyny.
To prawie jakby sztuka uciekła z muzeum. Ostatnio słyszałam sporo newsów o zwierzętach, które uciekły z zoo. To coś podobnego – zupełnie inny typ interakcji, oparty na zaskoczeniu. W powieści miało to dotrzeć do ludzi, którzy ignorowali swoją rzeczywistość. Wszyscy to robimy. Czasem jest to konieczne, by przejść przez swój dzień. Możemy czuć się przytłoczeni natłokiem złych wiadomości. Znam wiele osób, które omijały radio czy telewizję w czasie prezydentury Trumpa. Sama tak robiłam – nie mogłam budzić się każdego dnia z jego głosem w głowie. Jednocześnie czułam się z tym źle, jakbym odcinała się od rzeczywistości, która przecież dalej tam istniała. Podoba mi się pomysł, że sztuka może się wślizgnąć do Twojej głowy nawet, gdy się tego nie spodziewasz. Że nie da się jej zignorować.
Gdy do mediów zaczęły spływać informacje o rozdzielaniu rodzin na granicy z Meksykiem pojawiła się grupa artystów, która w przestrzeni publicznej umieściła klatki z figurami dzieci i puszczanymi nagraniami, przeszmuglowanymi z ośrodków dla cudzoziemców. Pod osłoną nocy rozlokowano je w różnych miejscach. Ludzie byli zszokowani. Możesz zignorować reportaż na ten temat, ale natknąć się na dziecko w klatce to zupełnie co innego. Coś podobnego chciałam zrobić w książce, wykorzystać motyw zmuszania ludzi do patrzenia na to, co się dzieje.
Sztuka uliczna jest też środkiem komunikacji dla osób, które nie mają przywileju posiadania własnej platformy lub dostępu do mediów.
To zdecydowanie prawda. Czyś takim jest też graffiti. To sposób komunikacji, który jest dostępny demokratycznie. Każdy może coś w ten sposób powiedzieć.
Czuję, że Twoja książka jest nie tylko o tym, jak mówi sztuka, ale też co mówi. A to, co mówi – głównie o systemowej przemocy wobec amerykańskich Azjatów – łamie czytelnikom serce. Czytając tę piękną opowieść o dojrzewaniu, relacjach i poezji możemy otworzyć się emocjonalnie na tę trudną część. To dla mnie jedna z największych zalet tej książki.
W czasie pandemii czułam się bezużyteczna. Nie jestem lekarką, naukowczynią czy pielęgniarką. Siedzę z komputerem i piszę słowa. Jak to wpływa na świat? Czytałam wiersze, by odzyskać nadzieję. W tych ciężkich czasach przypomniałam sobie, że sztuka pozwala nam spoglądać na rzeczywistość z innej perspektywy. Nie ważne, czy włączymy film, który nas pocieszy czy piosenkę, która przyniesie dobre wspomnienie. Bardzo dziękuję Ci za Twoje słowa. Chciałam, żeby moja książka też próbowała coś zmienić.
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.