Dreamland Syndicate: odrobina zadziwienia nikogo nie skrzywdzi [WYWIAD] | MORE Flex
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
Nie ma polskiej mody bez Dreamland Syndicate. Twórcy marki porozmawiali ze mną o swoich korzeniach, odpowiedzialności i inspiracji światem muzycznym. Zdradzili też kilka planów na przyszłość.
Dreamland Syndicate to marka, która podbiła cały świat – od Londynu przez Dubaj, Japonię po Kanadę. Jej twórcy – Paweł Eibel i Michał Kozłowski – nie zapominają o swoich warszawskich korzeniach. Niedawno otworzyli swój sklep w centrum stolicy, który z założenia ma być przystanią dla niezależnych inicjatyw.
Spotykamy się w intensywnym dla Was czasie – niedawno otworzyliście sklep. Jak się czujecie?
Paweł: Czujemy się na tyle dobrze, na ile pozwala sytuacja geo-polityczna. Ale tak, to spełnienie marzeń – otworzyć miejsce, które jest jednocześnie retail oraz community space’em. Podobnie jest zresztą ze wszystkim, co robimy – myślimy o DS jak o platformie. Chcielibyśmy, żeby sklep był miejscem, w którym każdy się dobrze i swobodnie czuje. Pokazujemy tam rzeczy, które robimy – wykraczając poza ubrania. Można kupić różnego rodzaju printy, prace artystyczne, zdjęcia. Do tego selekcja książek i płyt winylowych, nad którymi pieczę trzyma przede wszystkim Michał. Z racji tego, że dużo jeździ po świecie, stara się zawsze przywozić stamtąd różne szalone rzeczy i to później często trafia właśnie do naszego sklepu.
Michał: W sklepie robimy też eventy, na przykład premierę albumu 1988, zorganizowaną wspólnie z Def Jam Poland. Codziennie przychodzą do nas ciekawi ludzie. Czasem ktoś przyniesie swoje lokalne ziny, książki i publikacje, więc je oglądamy i staramy się je uwzględnić. Część rzeczy ściągamy sami, a część odzwierciedla po prostu to, co dzieje się w okolicy. Chmielna jest całkowicie turystyczna, a my jesteśmy rzut kamieniem. Chcemy zanimować część świata, która jest trochę przyciszona. To miejsce bardzo ciekawe pod względem architektonicznym i tego, gdzie się znajduje w kontekście miasta. Sprzyja, żeby się tam zagłębić i odkryć coś nowego.
Jak udało się Wam trafić na tę miejscówkę?
Paweł: Szukaliśmy od dłuższego czasu czegoś, co spełniałoby wszystkie nasze wymogi pod kątem lokalizacji i uroku miejsca. Szukaliśmy przede wszystkim po ZGNach i różnego typu aukcjach, ofertach miejskich – czy to mienia wojskowego, czy poszczególnych dzielnic. Zależało nam, żeby to było w Śródmieściu. Jak zobaczyliśmy podwórze Nowego Światu i Chmielnej, zaraz pod Fundacją Galerii Foksal, vis-à-vis Pałacu Kultury, z tymi pięknymi półokrągłymi łukami – stwierdziliśmy, że to nasze miejsce.
Michał: Symbolicznie bliskość ulicy Tuwima też jest fajna!
Paweł: Ulica Tuwima, która nawet nie ma swojego numeru. Nawet dostanie się do nas jest czasem trudne dla niektórych osób.
Michał: Jesteśmy jednym z niewielu – jeśli nie jedynym – sklepem modowym w Warszawie, który nie ma swojego szyldu. Nie krzyczymy brandingiem. Chodzi nam o to, żeby być otwartą tkanką na interpretacje, a nie kolonią Dreamland Syndicate.
Paweł: Flag shipem.
Michał: Statkiem pływającym.
Paweł: Dzięki temu, że mamy arkady, szeroki chodnik, pomnik Górskiego, drzewo otoczone murkiem to nasza przestrzeń naturalnie się powiększa i staje się dodatkowym miejscem, które możemy wykorzystać. Tak było w przypadku premiery Rulety, kiedy publika rozlała się po całej tej małej architekturze, czy podczas koncertu Higieny, kiedy zadaszenie robiło za tunel dźwiękowy. Tak jak wspominałem – chcielibyśmy, żeby to miejsce było czymś więcej niż tylko sklepem. Premiera 1988 okazała się naprawdę dużym i różnorodnym wydarzeniem! Co ciekawe, to nie była nasza propozycja, tylko sam Przemek chciał zrobić to release party u nas. Trochę mnie to zaskoczyło i jednocześnie uzmysłowiło, że można tu dużo zdziałać.
Michał: To bardzo miłe, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jako artysta musi patrzeć na nas także jako na label muzyczny – znając nasze wcześniejsze doświadczenia z kasetami, płytami, muzykami. Fajnie, że jest więź między tymi scenami.
Paweł: I widzi potencjał miejsca, w którym ludzie mogą się spotykać, a nie tylko sklepu, do którego się wchodzi, kupuje i wychodzi.
No właśnie. Dreamland Syndicate to też wytwórnia. Od czego się to zaczęło i jak się przenikają te sfery?
Michał: historia jest dłuższa i ma wiele wspólnego z didżejowaniem i organizowaniem imprez jako Warsaw City Rockers, którego byłem częścią przez wiele lat. To pierwsza trampolina do wielu muzycznych projektów. To doświadczenie realizuje się w Dreamland Syndicate, ale już w formie parasola dla różnych aktywności. Kiedy zaczynaliśmy nie było naszym pomysłem, żeby być marką, labelem czy być związanymi z modą w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Robiliśmy swoje projekty, byliśmy związani z muzyką – wszystko potoczyło się bardzo naturalnie. Zaczęliśmy robić więcej kaset, więcej płyt. Obecnie dystrybuujemy cyfrowo wiele zespołów, które z nami współpracują – wszystko artyści bez kontraktów, bardzo różne gatunki muzyczne. Staramy się, żeby była to nasza personalna selekcja, a nie hermetycznie jeden gatunek. Widzę, że mamy już różne generacje w naszym labelu, co jest interesujące. Sami jesteśmy generacją na załamaniu innych.
Paweł: jak zauważyłaś, dużo inspirujemy się światem muzycznym. Zależało nam więc, żeby oddać mu sprawiedliwość poprzez projekty. To, co zabieramy, oddajemy w miejsce, z którego wzięliśmy.
Michał: Sklep jest realizacją tego w przestrzeni – na zasadzie utopijnej awangardowej wystawy sprzed lat, która jest codziennym salonem. Obiekty nie stoją na piedestałach, ale przeplatają się z życiem. Sklep jest strefą wolną od bagażu codziennej rzeczywistości. Chcemy pokazać, że różne utopijne projekty z przeszłości można mieszać ze sobą i uczyć się z nich projektować na nowo.
Myślicie o odpowiedzialności i ekologii, tworząc swoje kolekcje?
Paweł: przede wszystkim od samego początku wdrażaliśmy różnego rodzaju patenty, które wydawały się nam oczywiste przy produkowaniu odzieży, jako jednego z najbardziej obciążających przemysłów dla planety. W dużej mierze to wszystko szło w zgodzie z przekazem, który był ukryty w grafikach i koszulkach. Nie krzyczeliśmy, że coś jest z organicznej bawełny – bo też umówmy się, ona nie jest dużo lepsza od tej nieorganicznej. Korzystamy ze stockowych super jakości tkanin, które sami wyszukujemy. Udaje się nam trzymać zaawansowany poziom, jeśli chodzi o produkcję kolekcji. Są szyte lokalnie z naszych wzorów, które projektujemy od początku do końca. Przekaz zawsze był wpleciony w nasze grafiki – odniesienia, cytaty i mash upy głównie z kontrkultury – to zawsze tutaj było. Od samego początku.
Do najnowszych kampanii zapraszaliście osoby niebinarne. Czy chcecie w ten sposób powiedzieć coś o płynności mody?
Michał: trochę tak, trochę nie. Gdy patrzy się na wiele kampanii modowych z górnej półki to oni ostentacyjnie o tym krzyczą. My staramy się zbudować safe space, żeby być równymi i niekoniecznie robić wokół tego szum. To podejście, w którym nie ma eksploatacji. Jeśli te osoby naturalnie do nas przychodzą, to znaczy, że czują się u nas bezpiecznie. Czasem kogoś zapraszamy, a czasem ktoś przyprowadzi osobę znajomą i powie: wydaje mi się, że będzie fajnie wyglądać na Waszych zdjęciach. W naszym przypadku t-shirt jest jak czyste płótno. To może mieć siłę i warto tego używać. Czasem robimy to subtelnie, czasem językiem słów. Ostatnio mieliśmy koszulki z napisem You’re not alone i to uniwersalny message dla ludzi dzisiaj. Nigdy wcześniej anxiety nie wylatywało przez dach ludziom tak jak obecnie.
Paweł: To nie tak, że wybieramy te osoby na zasadzie ej, potrzebujemy kogoś niebinarnego, tylko przede wszystkim chcemy mieć osoby i ich osobowości na zdjęciach. W drugiej kolejności jest dla nas, jakiej są płci, koloru skóry czy backgroundu etnicznego. Różnorodność była zawsze czymś do czego ciągnęło nas we wszystkich naszych zainteresowaniach.
Michał: Mam dobrą anegdotę. Jak wychodził pierwszy drop to mieliśmy koncept, że nasi modele to będą tylko pszczelarze. Tylko wymarłe zawody mogą być naszymi modelami!
Paweł: Tak było. W dużej mierze za sprawą mody ubraniowe kody kulturowe zostały zupełnie rozebrane. Osoby w creepersach słuchają elektroniki, a taki flyers, ramoneska czy harringtonka nie denotują tego, co jeszcze 5-10 lat temu.
Michał: Jest pewnie wiele rzeczy, o których nawet nie mamy pojęcia, bo nie mamy już 14 lat. Ta kultura cały czas jest żywa. W naszym sklepie znajdziesz książki o punk rocku, o beatnikach, poezję pisaną przez Sun Ra – próbujemy połączyć te kropki. W stosunku do zespołów, z którymi współpracujemy, oddajemy tej scenie wszystkie lata, kiedy się razem coś wspólnie przeżywało i wzajemnie się inspirowało. Jednocześnie poprzez selekcję tego, co mamy w sklepie – ziny czy photobooki – pokazujemy, że ta kultura żyje i stale się zmienia.
Wydaje mi się, że dużo myślicie o współczesnych subkulturach.
Michał: Wychowywaliśmy się w latach 90. Wówczas istniał kult indywidualizmu, a w mainstreamie alternatywa miała swoje 10 minut. Było okej być grungem czy punkiem, ale to miało swoje odbicie na spłyceniu wartości pewnych subkultur. Razem z naszym stawaniem się dorosłymi weszliśmy też w globalny świat i technologie telekomunikacyjne. Cytując Douglasa Couplanda – pamiętamy nasz przedinternetowy rozum. A nowe pokolenia już nie. Interesuje mnie, że to są subkultury powstałe ze zlepków tych istniejących. Odczuwam wobec nich mieszankę sentymentu i podziwu.
Zastanawiam się, czy nasza współczesna kultura zdolna jest w ogóle do tworzenia czegoś nowego. Obecnie amalgamaty różnych kultur wchodzą do mainstreamu. Widać to w muzyce, często w innych gatunkach, niż by się tego spodziewało. Najwięcej w jazzie i rapie – miały swoją recepturę, a teraz stają się bardziej eteryczne, mniej uniformowe. Teraz jesteśmy w trakcie pracy nad książką z Zuzą Krajewską o supermłodych subkulturach jak bedroom goth, cyber punk czy innych “zlepkach” subkulturowych. Zastanawiamy się nad zmianą w kulturze – zwłaszcza w kontekście permisywności rodziców, rozumienia buntu czy przestrzeni prywatnej, gdzie możesz być kim chcesz. To dla nas bardzo interesujące.
Paweł: To może być naprawdę dobra rzecz. Zuza się bardzo w to zaangażowała i udało się nam trafić do mega ciekawych osób. May już roboczy tytuł: Youthtopia, który odwołuje się do słów Hunter Hunt-Hendrix, która stwierdza, że każda subkultura lub kultura młodzieżowa, aby zainstnieć potrzebuje przede wszystkim jakiejś utopijnej wizji społeczeństwa. Pytanie właśnie, czy w 2k22 jesteśmy jeszcze w stanie taką snuć? Mam nadzieję, że książka ukaże się pod koniec tego roku. Zrobiliśmy też koszulkę z jednego ze zdjęć, które już mamy – to specjalny projekt na tegoroczną edycję Photo London. Koszulka była dostępna wyłącznie w Dover Street Market w Londynie.
DSM to już dłuższa współpraca, prawda?
Paweł: Zaczęło się od tego, że nasza znajoma z Londynu pracowała dla showroomu, który szukał marki o charakterze streetwearowym. My mieliśmy już pierwsze rzeczy – 4 koszulki na krzyż i w ogóle tylko jedna z nich miała wydrukowaną naszą nazwę – w bardzo przeciw-marketingowy sposób. Zaproponowaliśmy im po prostu te 4 koszulki. I tak się złożyło, że wzięli to na fashion week. Było mało miejsca, więc wywiesili je na klatce schodowej. Przyszli buyerzy DSM i stwierdzili, że to fajne i je wzięli. To było w Paryżu u artysty, który przekształcił starą kaplicę na dom i studio. Był tam okrągły witraż i dwa piętra – drugie dobudowane jako część mieszkalna. Tak to się zaczęło i potem już samo kręciło.
Potem zaczęliśmy współpracę z różnymi sklepami w Japonii i zainteresowało się nami wiele miejsc na całym świecie. Teraz po 6-7 latach możemy pokazywać nie tylko w Paryżu, ale też w Tokio czy Mediolanie. Stale poznajemy nowe miejsca, butiki i sklepy, zarówno odzieżowe jak i muzyczne. To fajne, że wśród tych wszystkich ludzi jest mnóstwo pasjonatów kultur i subkultur. Często do nas przychodzą, sięgają po nasze rzeczy. Niektórzy kupują cały “pakiet” – kasety i ubrania. Niektórzy wybierają selektywnie – jak np. tokijskie skate shopy. Z nimi też mieliśmy dobry kontakt. Jakoś się to kręciło. Odkąd zrobiliśmy kolaborację na otwarcie nowej linii Comme des Garçons – CDG – na pewno zainteresowanie się zwiększyło. Przez te lata mieliśmy też kilka wystaw – tymczasowych instalacji przestrzenno-artystycznych w DSM. Następna część – DREAMZONE – w czerwcu.
Widzicie różnicę między klientami w Japonii i Europie? inaczej myślą o subkulturowości?
Michał: Dobre pytanie. Oczywiście ciężko się wypowiadać w ich imieniu, ale na pewno widzimy duże różnice w odczuwaniu tych samych rzeczy. Podróżując odkrywa się różne ciekawe rzeczy. W Japonii funkcjonują zupełnie nieznane w Europie sceny hardcore’owe i punkowe. Są bardzo hermetyczne. Fajnie to zobaczyć czy przywieźć do nas i zaprezentować ludziom.
Paweł: Był też sklep z Osaki Punk and Destroy, który sprzedawał wyłącznie hardcore punk różnego typu, w którym mieliśmy kilka naszych wydawnictw. Właściciel regularnie kupował od nas ubrania.
Michał: Na pewno gdzieś się to zazębia. Może dzięki temu w różnych miejscach jesteśmy znani z różnych rzeczy?
Paweł: Często w Polsce zdarza się, że ludzie kojarzą nas przede wszystkim jako wydawnictwo muzyczne, a potem widzą kogoś w koszulce, potem w czapce… O co chodzi? Mały label, co wydaje kasety, ma nagle tyle ciuchów? W drugą stronę też to działa.
Michał: Na pewno jest fajnie, że różne kultury (i to zupełnie różne!) interesują się Dreamland Syndicate i do swoich sklepów kupują nasze rzeczy. Nieźle jak na markę z Polski, która jest robiona bez inwestorów i bez ludzi, którzy analizują dane rynkowe i podpowiadają Ci jak powinieneś się zachowywać, żeby się rozwijać. Jesteśmy w sklepach w Dubaju, byliśmy w Kanadzie – miejscach odległych kulturowo, które się do siebie w ten sposób zbliżają. To specyficzna cecha rzeczy, które rodzą się z subkultur – to większe community ludzi niż tylko wygląd.
Myślicie też o społeczności w kontekście lokalnym?
Michał: Miejsca, które są w poprzek nurtu, są ważne, bo odrobina zadziwienia nikogo nie skrzywdzi. Jak ktoś wejdzie do naszego sklepu i nie będzie wiedzieć, czy to sklep modowy, czy sklep z płytami, są książki o punkrocku, poetyckie ziny. To uczucie będzie fajnym antidotum na to, by miasta nie eksplorować w przewidywalny sposób od eventu do eventu. Można zgubić się w okolicach PKiN czy przyszłego Muzeum. Znaleźć coś dla siebie, zadać pytania.
Paweł: Pytałaś o społeczność, czy jest coś takiego wokół naszej marki. Na pewno jest, ale nie jest to zuniformizowane i zhomogenizowane. To totalny miks. W naszej koszulce chodzą zarówno raperzy typu Szczyl, ale też dyrektorka Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie Joanna Mytkowska. Albo… jak się nazywała ta gwiazda, która chodziła w naszych rzeczach?
Michał: Rita Ora chodziła we wszystkich naszych czapkach!
Paweł: Tak. Wypuszczaliśmy wtedy najbardziej paskudną, najbardziej jazgotliwą jazzową kasetę. Jak myślisz: czy Rita Ora natrafiła na nas przez muzykę?
Mam nadzieję!
Paweł: Ten rozstrzał jest bardzo duży. Znowu działa tu podprogowe czytanie tych grafik i naszej komunikacji. To nie kwestia stylu tylko trafianie ludziom do głowy, albo w serce, albo gdzieś tam – w swoje przekonania i myślenie o świecie.
Jak się dzielicie obowiązkami?
Paweł: Staramy się ile możemy robić razem. Nie spędzić ze sobą czasu tylko na telefonie, ale też w miarę możliwości face to face – być razem w Paryżu, Londynie, Warszawie czy innym miejscu. Natomiast rzeczywiście przez ostatni czas wyglądało to tak, że Michał projektował całe nasze kolekcje przy moim współudziale. Często projektujemy na bazie rzeczy, które mamy pod ręką. Inspirujemy się też samą materią.
Michał: Jesteśmy artystami i oboje robimy swoje własne rzeczy. Jeśli chodzi o dzielenie się obowiązkami to na pewno cały kontent wizualny czy zdjęcia – działa nad tym mała grupa dosyć bliskich, zaprzyjaźnionych fotografów, którym przewodzi Paweł. Sam też bierze w tym udział, będąc jednym z nich. W zasadzie nawet jeśli ja coś zaprojektuję to jest to część kolektywnego myślenia. Są grafiki bardziej osobiste, bardziej “ode mnie”, ale są takie które są bardziej okej, to jest coś, co razem tworzymy.
Paweł: Staramy się, żeby proces był wspólny, żeby robić rzeczy, których nie wymyślilibyśmy w pojedynkę.
Michał: Paweł jest fotografem a ja grafikiem, razem tworzymy ciuchy i to wypadkowa tego. Potrzebne jest nie tyle obecność tych światów, ale ich przenikanie. Ważne, żeby były na raz. Sam fotograf nie zrobi mody, sam grafik też nie. Tworzymy dobry duet.
Paweł: Warto wspomnieć, że wiąż po tych 6-7 latach staramy się rzeczy robić sami. Nie zawsze to muszą być grafiki, plakaty, okładki czy zdjęcia. Czasem to nabijanie ćwieków czy farbowanie ubrań.
Michał: Przez długi czas mieliśmy różnych asystentów w biurze. Od jakiegoś czasu mamy trzeciego gracza, który jest twarzą w sklepie – muzyk, związany z zespołem Mental Fatigue, kochający 80s i kasety. Krzysztof jest odpowiedzialny za sklep internetowy i komunikację z klientami. Jesteśmy dostępni prawie całą dobę. Można do nas napisać, zapytać się o coś, zawsze jesteśmy chętni do pomocy. Ale najbardziej szalone jest to, że to wszystko – to, jak trzeba dzielić obowiązki – ma w sobie dużo improwizowania. Robimy to od 7 lat. Jest rytm, który się powtarza i zazębia: showroom, fashionweek. Zawsze jednak szukamy, co tym razem można zrobić inaczej. Biografia Iggiego Popa ma tytuł Until wrong feels right – myślę, że to motto, które sprzyja wielu z naszych planów.
Jest coś, z czego jesteście szczególnie dumni z tych 7 lat?
Michał: Przychodzi mi do głowy jeden fajny projekt. Był w małej skali, bardzo limitowany, dostępny tylko na jednym evencie. Dział się w czasie covidu. Zostaliśmy zaproszeni przez japońską markę Doublet do zrobienia koszulki na 10 urodziny zupki ramen Cup Noodle. Codzienny staple japońskiego lunchu. Dostaliśmy najlepszy smak – rybny -więc zaprojektowaliśmy koszulkę, zapakowaną w pudełku od tej zupki i otwierało się ją jak kluski. To było super! Zbudowano tam całą rzeczywistość. Sklep, w którym to się działo w Tokio, został zamieniony w knajpę samoobsługową tych klusek. Wszystkie manekiny jadły zupki albo nalewały sobie wody. Było to dosyć dziwne wrażenie. Kolejka ludzi czeka na otwarcie nowego miejsca, a tam czeka na nich instalacja. Fajnie było brać w tym udział, bo to bliskie naszemu sercu.
Przeplatanie się sztuki i życia codziennego – zawsze zwracałem na to uwagę i to nas połączyło. Jakby nie patrzeć – Dreamland Syndicate zaczął się w naszych głowach gdy spotkaliśmy się przypadkiem w autobusie mając 20 lat – albo jeszcze mniej! – jadąc do liceum i nie wiedząc, że coś będziemy razem robić. Dodałbym tu też robienie projektu dla Comme des Garçons. Od lat jesteśmy wielkimi fanami Rei Kawakubo. To jeden z niewielu wielkich domów mody obecnie, gdzie właścicielem jest nadal projektant i to kobieta – bardzo silna, o bardzo enigmatycznych wypowiedziach. Wywiadów z nią w całym wielkim internecie można znaleźć może ze 4. Jej obecność zawsze nas interesowała. W Warszawie miała swój sklep w warzywniaku, jako okupacja przestrzeni przez modę. Takie zmienianie przestrzeni przez użycie zimowych płaszczy. Można się włamać ludziom do głowy w ten sposób.
Paweł: Zresztą w tym sklepie spędzaliśmy wówczas sporo czasu. Nasi znajomi byli tam zatrudnieni do pracy na froncie. Sporo osób tam poznaliśmy. To wszystko się musiało w jakiś sposób w nas odłożyć, chociaż zupełnie nie myśleliśmy wtedy, że to do nas wróci.
Michał: W ogóle to był dopiero jej pierwszy pop-up tego typu.
Paweł: Tak, ten warszawski był pierwszy!
Michał: To ciekawe, bo Kawakubo nie bierze kredytu za to, że tak naprawdę stworzyła koncept pop-up shopu. To od niej się zaczęło. Wydarzenia na klatkach, parkingach.
Paweł: Wracając do Twojego pytania. Często zdarza się nam zapominać, jak dużo udało się nam zrobić i jak długo się znamy. Na co dzień po prostu jaramy się tym, że cały czas ze sobą współpracujemy i dogadujemy się na przeróżnych płaszczyznach, pozostając przyjaciółmi . Patrzymy cały czas wprzód i myślimy, co jeszcze możemy zrobić. A jest ich jeszcze co najmniej 2 razy tyle. Jasne, jesteśmy dumni, gdy przypomnimy sobie, co zrobiliśmy, gdzie byliśmy, z kim udało się nam współpracować, kto szanuje nasze zajawki . Ale na co dzień po prostu skupiamy się na przyszłości.
Więcej tekstów o polskiej modzie
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.