Eurowizja, Oscary, Euro… Dlaczego kochamy masową rozrywkę?
Kocham muzyczkę, filmy i NBA. Znam zdecydowanie zbyt dużo polskich…
Czy śledzenie wielkich imprez, takich jak EURO, Eurowizja czy Oscary, to przypał? EURO jest fe, bo UEFA złodzieje. Oscary – dramat, bo promują złe kino. Eurowizja to rozrywka dla boomerów. Skoro te mainstreamowe wytwory promują, w mniejszym lub większym stopniu, świat, jakiego nie chcemy, to czy powinniśmy je śledzić? Ja uważam, że tak. I tłumaczę dlaczego.
Muzyka, film i sport. Niezależnie od kolejności takie podium rozrywek jest chyba dość popularnym wyborem. A każdorazowa edycja Euro(wizji) czy Oscarów prowokuje ten sam nieśmiertelny dylemat: czy mam oglądać, skoro wszystko to jeden wielki ściek mainstreamu? Przecież nie ma się czym podniecać. Czyżby?
Koko, koko…
Kocham wspierać polskie reprezentacje na wielkich turniejach. Kibicowałem siatkarzom i siatkarkom w czasach złotej ery, przeżyłem powstanie wenty, czyli nowej jednostki pomiaru czasu, oglądałem polskich baskeciarzy, którzy przez kawał meczu w 1/8 Mistrzostw Europy 2015 poważnie zagrażali wielkiej Hiszpanii, aż do momentu, gdy Pau Gasol przypomniał sobie, że potrafi rzucać. Piłka kopana? Ach, to dopiero wspomnienia.
Mistrzostwa w Korei i Japonii pamiętam jak przez mgłę, ale wielkie narodziny kadry w meczu z Portugalią z 2006 roku wspominam z rówieśnikami przy okazji każdego turnieju. W 2012 ruszyłem z rodzinką i ziomkami na strefę kibica, żeby obejrzeć podtrzymujący nadzieje mecz z Rosją. 2016 to karne ze Szwajcarią oglądane z przyjacielem, z którym za dzieciaka marzyliśmy o polskim klubie w Lidze Mistrzów i rzeka łez szczęścia po awansie. Każdy turniej i mecz kadry to wspomnienie, któremu towarzyszą bliscy mi ludzie. Niby tylko tyle, ale czasem to aż tyle.
Nie oglądam piłki na co dzień. Skończyłem z tym dawno temu. Jednak zupełnie nie przeszkadza mi to w ogromnej wczucie w turnieje reprezentacyjne. Nie chodzi tu wcale o jakieś patriotyczne kwestie i walkę narodów. To po prostu świetnie zorganizowane imprezy, które rozrywkę podają na tacy. Szaleństwo towarzyszące piłkarskim turniejom jest irracjonalne, ale po to właśnie powstał ten sport. Dyscyplina, w której mówienie o tym, że wszystko może się zdarzyć nie jest tylko pustym frazesem, ale niepodważalnym faktem, jest idealnym produktem dla mas. I w tym tkwi cała magia.
Mecze Euro czy Mistrzostw Świata są na wyciągnięcie ręki. TV, internet, radio czy prasa dbają nieustannie o to, żeby każdy był na bieżąco. Nagle obiadek u babci nie jest aż takim wyzwaniem. Niewygodne pytania o partnera/partnerkę łatwo sparować wygodnym wątkiem o grze Polaków. Niekomfortowa podróż windą z trzema workami śmieci i sąsiadem również przestaje być aż tak wielkim wyzwaniem, w sytuacji, gdy nasze small-talkowe okno dialogowe otrzymuje dodatkową kategorię. Nawet jeśli na naszą piłkarską zaczepkę ktoś zareaguje chłodnym pomrukiem, to z pewnością nikt nie uzna, że podjęcie tego wątku jest jakimś społecznym faux-pas. A to tworzy ogromną strefę komfortu.
… Eurowizja i Oscary spoko
Podobny scenariusz sprawdza się w przypadku Oscarów. Nie ma większego święta dla entuzjastów kina na całym świecie. Jedni krzyczą, że to przereklamowana gala, inni nią gardzą przekopując się przez bibliotekę Mubi i ekscytując się Berlinale. A ta hollywodzka maszyna rok w rok generuje ogromne zainteresowanie. W dodatku, wbrew buńczucznym deklaracjom, nawet najbardziej offowi kinomaniacy śledzą transmisję rozdania nagród bądź sprawdzają w podnieceniu listę zwycięzców. A potem wszyscy puszczają w obieg memy o pomyleniu kopert.
Albo ta nieszczęsna Eurowizja. Niby wieczna beka i niezadowolenie z wyborów dotyczących reprezentujących Polskę artystów i artystek, a kończy się na zbiorowym śledzeniu konkursu u kogoś na chacie.
Zgoda. Wiele z tych zarzutów trafia w sedno. Organizatorzy tego typu imprez mają swoje za uszami, co do tego nie ma wątpliwości. Dowodów nie brakuje. Sęk w tym, że sama idea takich przedsięwzięć jest naprawdę super. Wydarzenia na tak ogromną skalę łączą ludzi na całym świecie. Może zamiast je bojkotować, lepiej zastanowić się, jak skutecznie wywierać presję, aby doprowadzić do upragnionych zmian?
Żyjemy w czasach, w których internet pozwala nam na bycie częścią nawet najbardziej niekonwencjonalnej mikrospołeczności. Na Reddicie możemy dołączyć do grupy sympatyków i sympatyczek konkretnej gry, drużyny czy nawet potrawy. I to jest super, wiadomo. Jeśli znamy angielski, z pewnością odnajdziemy w necie kogoś, kto podziela nasze zainteresowania. Ale kiedyś w końcu musimy wylogować się do rzeczywistości. A w niej szansa na taką kompatybilność w neutralnych miejscach typu pracka, uczelnia czy rodzinne spędy drastycznie spada.
Z tego właśnie powodu nie stoję po stronie gardzących wspomnianymi wydarzeniami. Kocham januszować i stawać się z doskoku ekspertem od tenisa czy skoków narciarskich – zależnie od tego, w jakiej dyscyplinie akurat rządzimy. Nie czuję wtedy, że kibicuję Polakom, a raczej, że kibicuję z Polakami. Właściwie narodowość nie jest tu zupełnie ważna. Istotne jest to, że robię coś, co będzie miało jakieś przełożenie na otaczającą mnie rzeczywistość.
Kiedy usłyszę od kogoś: oglądałeś wczoraj Igę na Garrosie?, mogę wtedy powiedzieć, że tak i wymienić kilka przyjemnych zdań na ten temat. I to jest super! Wiadomo, że fajnie obejrzeć sobie jakiegoś Bressona czy innego Ozu, ale z kim o tym potem nawiniesz? Za to jak obejrzysz nową baję Pixara, to na bank zyskasz o jeden temacik więcej na randomowym grillu.
Szukasz innych ciekawych wydarzeń? Znajdziesz je tutaj!
Kocham muzyczkę, filmy i NBA. Znam zdecydowanie zbyt dużo polskich rapowych wersów i sposobów na przejście Dark Souls.