Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
Choć Kieran Hebden nie musi już nikomu czegokolwiek udowadniać, na nowym albumie Three odsłania swoje kolejne oblicze. Apetyt na koncert w Polsce gwałtownie się zaostrzył.
Rozpoznawalność Four Teta w ostatnich miesiącach systematycznie wzrasta. Brytyjczyk zawsze, nawet jeszcze za czasów post-rockowego zespołu Fridge, był pupilem słuchaczy. Lubili go dziennikarze muzyczni, bookerzy festiwali i inni artyści, chętnie powierzający mu własne utwory do zremiksowania. Nie przedostawał się jednak do głównego nurtu. Raczej bezpiecznie rezydował na jego rogatkach, skutecznie prezentując coraz to nowsze rzeczy.
Headlinerzy last minute
Przełom nastąpił dzięki młodszym (Kieran Hebden niedawno obchodził 45. urodziny) kolegom po fachu. Wydawać by się mogło, że trudno będzie mu znaleźć wspólny język ze Skrillexem i Fredem Again.. Co prawda lubi przekraczać granice gatunkowe, bo wcześniej współpracował i z Laną Del Rey, i z Black Sabbath, ale tu wyzwanie było nader ambitne. W końcu Sonny Moore stoi na czele nowej fali dubstepu i EDM-u, a Frederick Gibson – house’owego, big roomowego songwritingu. To rejony elektroniki odległe od tego, co zazwyczaj robi producent.
FJAAK wydadzą nową płytę. Berliński duet techno-świrów zaprezentuje ją na żywo w Warszawie!
A jednak zażarło – i to na tyle mocno, że spontaniczne powołane do życia trio zamykało w ubiegłym roku jeden z największych festiwali muzycznych na świecie, Coachelli. Do programu imprezy wskoczyli w ostatniej chwili, na miejsce Franka Oceana, który odwołał swój występ na skutek kontuzji. Four Tet w jednym z nielicznych wywiadów, jakich ostatnio udzielił, zalicza to wspomnienie do wyjątkowo żywotnych. Gdy dowiedział się o secie, spędzał akurat leniwy wieczór z Fredem Again.. Chwilę wcześniej odebrał córkę z próby przedstawienia szkolnego. – Potrafisz wyobrazić sobie bookera, który musi przeprowadzić taką rozmowę? To było połączenie adrenaliny i testosteronu, coś jak „Jerry Maguire” – wyznaje dziennikarzowi The Guardian.
Wrotki zostały odpięte
Tego wieczoru do ich ekstatycznego setu bawiło się nawet 100 tysięcy osób. Hebden, wyglądający raczej na statecznego, rozważnego gracza, kilka razy odpiął wrotki, jak wtedy, gdy zestawił grunge’owe Smells Like Teen Spirit Nirvany z EDM-owym Country Riddim Hola. Tłum oszalał, a artysta wraz z nim. – Właściwie przeżyłem coś w rodzaju doświadczenia poza ciałem. Kompletnie straciłem głowę – opowiada. Panowie kilkukrotnie powtórzyli jeszcze takie B2B2B. Za każdym razem wejściówki rozchodziły się na pniu. Sporo fragmentów występów przerodziło się w internetowe virale.
Swobodna żonglerka estetyczna
Dziś wypada wspomnieć o wydarzeniach sprzed roku, bo Four Tet wydał właśnie kolejną płytę. Słuchając Three, trudno uwierzyć, że jego autor chwilę wcześniej rządził się za deckami jak DJ-showman. W obu tych odsłonach Brytyjczyk wypada naturalnie i przekonująco. To nie przypadek typu podstarzały rockman nieudolnie mizdrzący się do młodszej publiczności. Umiejętnością tak swobodnej żonglerki estetycznej, między fonograficznym spokojem a parkietowym szaleństwem, mogą poszczycić się tylko najwięksi.
Okładka albumu, który jest dwunastym w dorobku producenta (nie wliczając jego pobocznych projektów: KH, 00110100 01010100 i ⣎⡇ꉺლ༽இ•̛)ྀ◞ ༎ຶ ༽ৣৢ؞ৢ؞ؖ ꉺლ), składa się z 80 kolaży. Prostokąty zaprojektowane przez walijskiego fotografa Jasona Evansa różnią się od siebie. Część z nich ma jednorodny, gradientowy kolor. W innych kreski albo kropki układają się w regularny wzór. Są też i takie, którym zdecydowanie bliżej do abstrakcyjnej mozaiki. Nie stoi za nimi żadna konkretna reguła, chociaż jako całość całkiem nieźle ze sobą współgrają.
Łagodny początek
Elementy okładki Three symbolizują dla mnie nowe utwory, jakimi z publicznością podzielił się Four Tet. Każdy z nich opowiada osobną historię, przy czym intuicyjnie da się wyczuć, że stoi za nimi ta sama osoba. Cały materiał rozpoczyna elegancko skrojony singiel Loved. Spowolniony rytm dyktowany przez perkusję nadaje mu łagodne tempo, wchodząc w dialog z miękkimi klawiszami. W sukurs kompozycji wchodzą dwa kolejne ambientowe numery: Gliding Through Everything i Storm Crystals. W tym pierwszym Kieran przypomina, że lubi urozmaicić jednorodną strukturę melodii glitchowymi perkusjonaliami, a zmiana jej tonacji przychodzi mu bez trudu. Druga stawia na pierwszym planie głębokie, syntezatorowe dźwięki, trochę niczym w długogrającym debiucie Floating Points.
Gitarowy złoty środek
Podczas gdy pierwsza część Three to wycieczka do krainy łagodności, chwilę później Brytyjczyk pozwala sobie na zmianę kierunku. Jest w niej subtelniejszy niż wtedy, gdy miksuje Nirvanę z EDM-em, ale wykorzystane przez niego gitary mogą początkowo lekko zaskoczyć. W Daydream Repeat goszczą w krótkim shoegaze’owym intro, przy czym szybko ustępują miejsca elektronice i wracają dopiero jako łącznik między kolejnymi elementami utworu. Znacznie większą rolę odgrywają w Skater, które przypomina o art-rockowym rodowodzie producenta. Philip Sherburne, recenzent Pitchforka, trafnie dostrzega w tym zniekształconym instrumentalnym anturażu zamglonego ducha Cocteau Twins.
Pocztówka z parkietu
Wrażeń nagromadziło się już sporo, ale na horyzoncie miga jeszcze jedna zmiana. Zanim z powrotem oddamy się łagodnemu, wyważonemu ambientowi, tym razem zawierającemu umiejętnie wplecione sample (So Blue i Three Drums, o którym pisaliśmy przy okazji premiery), czeka nas jeszcze jeden przystanek na parkiecie. Big roomowe wygibasy Hebdena to jedno, ale w środowisku klubowym ceni się też jego kilkugodzinne, transowe sety. Na jednym z nich świetnie sprawdziłoby się minimalistyczne 31 Bloom. Łatwo dostrzec w nim echa IDM-owych, połamanych singli, które dwa lata temu wydał wraz z Burialem.
Three to płyta niejednorodna, świadomie wpadająca w dygresje i zmieniająca tempo, a przy tym spójna. Cieszy fakt powstawania takich materiałów, bo rzucają nowe światło na to, czym może być format długogrającego albumu. Kieran w przeszłości wydawał bardziej jednolite estetycznie krążki: folktronicowe Rounds albo muśnięte indyjską muzyką Morning/Evening. Tu zestawia różne inspiracje, pokazując, że nie gryzą się ze sobą, a połączone w całość dają nową jakość. Nie wiemy, czy Country Riddim by do nich pasowało, ale artysta na pewno miałby na to plan.
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.