Czytasz teraz
Gabrielle Zevin: przygotowując się do pisania tej książki, popsułam konsolę [WYWIAD]
Kultura

Gabrielle Zevin: przygotowując się do pisania tej książki, popsułam konsolę [WYWIAD]

Pisanie fikcji nie jest o tym, żeby podobać się wszystkim. To podejmowanie wyborów, które mogą nie trafić do każdego z odbiorców. Dla mnie Jutro, jutro i znów jutro było szansą na przesunięcie granic – zarówno moich, jak i czytelników, którzy sięgną po tę książkę. Rozmowa z Gabrielle Zevin.

Jutro, jutro i znów jutro to książka, dzięki której przenosimy się w świat gier wideo od lat 90. do współczesności. Śledzimy losy Sama i Sadie przyjaciół z dzieciństwa, stawiających swoje pierwsze kroki w projektowaniu fabuł i technologii. Towarzyszy im Marx, troszczący się o dobrostan swoich utalentowanych przyjaciół i popychający ich do działania. To książka o niestabilnej trajektorii sukcesu i walce o swoje miejsce w świecie, ale też o miłości, przyjaźni, trosce. Mnóstwo tu smaczków i detali. Wszystko razem czyni lekturę niezapomnianym doświadczeniem. Nie dziwi mnie, że w Stanach Jutro, jutro i znów jutro zostało okrzyknięte najlepszą powieścią 2022 roku na 14 najważniejszych tego typu listach, jednocześnie zyskując tytuł faworyta czytelników serwisu Goodreads w dziedzinie fikcja literacka. Przetłumaczono ją na 14 języków obcych. W Polsce książka ukazuje się 21 marca nakładem Wydawnictwo Zysk i S-ka w tłumaczeniu Marty Faber.

Jagoda Gawliczek: Twoja książka odniosła wielki sukces na całym świecie. Co najbardziej Cię zaskoczyło jeśli chodzi o jej recepcję?

Gabrielle Zevin: Zajmuję się pisaniem już bardzo długo, więc coraz mniej rzeczy potrafi mnie naprawdę zaskoczyć. Spodziewałam się, że idea powieści wokół gier komputerowych może spotkać się z pewnym oporem, ale nie przejęłam się tym. Po prostu chciałam napisać tę książkę. Nie przewidziałam jednak skali tego oporu! Finalnie na szczęście zelżał i dużo ludzi zdecydowało się mimo wszystko sięgnąć po Jutro, jutro i znów jutro

Gabrielle Zevin Jutro, jutro i znów jutro
Gabrielle Zevin, Jutro, jutro i znów jutro, Wydawnictwo Zysk, kup w Empiku

Skąd te emocje?

Myślę, że ludzie nie do końca zdają sobie sprawę jak bardzo gry przeniknęły do naszego życia i to niezależnie, czy ktoś uważa się za gejmera. Poza tym zaskoczyła mnie jeszcze jedna rzecz. Moim pierwszym czytelnikiem był mój partner. Gdy skończył lekturę, odpowiedział: napisałaś tę książkę dla mnie. Cóż, niezupełnie, bo napisałam ją dla siebie. Później dałam książkę drugiej osobie, czyli mojemu agentowi. On też powiedział, że napisałam ją dla niego. Finalnie usłyszałam to… tysiące razy! To książka o dwójce kolczastych intelektualistów, bardzo trudnych osób. Napisałam całkowicie niesympatyczne postaci, z których celami w życiu ciężko się utożsamić. Wydawałoby się, że trudno będzie się z nimi zżyć, a tu proszę! Mimo, że piszę od tak dawna, nadal nie umiem przewidzieć, na czym polega magia piosenki, którą ktoś śpiewa właśnie dla Ciebie. 

Wiem, że poznałyśmy się dosłownie przed chwilą, ale dziękuję, że napisałaś tę książkę właśnie dla mnie. 

Cóż, sama nie wiem, jak to zrobiłam! Tak, ta książka powstała dla Ciebie! [śmiech] 

Wspaniale. Jedna z rzeczy, która najbardziej mnie urzekła w Twojej powieści to easter eggs. Budowałaś te hermetyczne odniesienia przez całą fabułę, a ich kulminacja pojawiła się w rozdziale Pionierzy, w którym wchodzimy do środka gry. Zastanawiałam się, czy w książce zostawiłaś też jakieś nawiązania do wyłapania na przykład przez osoby z Twojego prywatnego życia. 

Ostatnio ktoś mnie spytał, czy jedno ze zdań w książce to cytat z filmu, do którego 17 lat temu napisałam scenariusz. To prawda. Chodzi o Rozmowy z innymi kobietami z Heleną Bonham-Carter, Aaronem Eckhartem i Olivią Wilde. Bardzo mało ludzi widziało ten film, jest bardzo stary i nie miał szerokiej dystrybucji. Nigdy nie był jak Titanic. Gdy Sadie i Dov [jej wykładowca przyp. JG] żegnają się ostatni raz, on mówi do niej: Na dobre i na złe. Weź to wyznanie na drogę, niech ci towarzyszy w podróży. W powieści można odnaleźć wiele nawiązań tego typu. Mój agent odebrał kolejne gry jako nawiązania do moich poprzednich powieści. To, że jedna odniosła sukces, a inna była porażką, itd. Nie uważam, żeby była to jednoznacznie prawda, ale można to tak odebrać.

Dla mnie ta książka jest o tym co się udaje, a co nie i jak można się odnajdywać w tych sytuacjach. Czasem możesz czuć się przegrana nawet odnosząc sukces. Osoby, które towarzyszyły mi w całej mojej karierze, mogą znaleźć te nawiązania w tekście. Samo Ichigo, czyli pierwsza gra Sadie i Sama bardzo przypomina moją powieść Gdzie indziej. Nie są identyczne, ale pewne elementy mają wspólne. To był mój pierwszy sukces. Podobny jest motyw osiągnięcia w młodym wieku i późniejsze próby powtórzenia go lub zerwania z nim. 

W życiu prywatnym też miałaś połączenie ze światem informatyki, prawda?

Mój tata był programistą, a mama pracowała w marketingu IBM. Byliśmy więc komputerowym gospodarstwem domowym. Dla mnie programowanie to po prostu kolejny język, którym możesz coś zakomunikować. W tym kontekście pewnie łatwo zrozumieć, czemu jako córka programisty zostałam pisarką. Tworzenie gier komputerowych – szczególnie, gdy myślisz o realizacjach takich jak The Last of Us – to także forma tworzenia opowieści. Ale tak, komputery były obecne w moim życiu od najmłodszych lat. W pierwszą grę zagrałam na sprzęcie, który tata przyniósł z pracy. Zabawne, że gram od 40 lat i nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogłoby być w tym cokolwiek interesującego dla mojej pracy. Dopiero, gdy dotarło do mnie, że gry powstają tak jak powieści, poczułam, że to może być temat na historię do opowiedzenia. 

Jakie są Twoje ulubione gry?

Wydaje mi się, że – podobnie jak z książkami – większy wpływ ma na Ciebie to, z czym zetknęłaś się w dzieciństwie niż to, co odkryłaś już jako dorosła osoba. Pierwsza gra, którą poznałam i pokochałam była (ponownie wgrana na komputer taty) Alleycat. Grasz kotem, który żyje na ulicy. Musi wskakiwać na śmietniki i stamtąd na okna, prowadzące do różnych mieszkań. Uwielbiałam to! Wydawało się, że to mnóstwo światów i gier w jednej. Kochałam też King’s Quest 4. Stworzyła ją Roberta Williams. To część serii, ale po raz pierwszy główną bohaterką była kobieta. Autorka studiowała anglistykę, więc jej gry były bardzo mocno związane z literaturą. Wiele z zagadek jest związanych z książkami, na przykład grecką mitologią. Kochałam to! 

Gabrielle Zevin kochała grę King’s Quest 4

Zabawne, że w tamtych czasach nie dało się poszukać rozwiązania on-line. Mogłaś utknąć na jakimś poziomie na 7 miesięcy. Nie było z kim pogadać i się skonsultować. Dorastając nie miałam konsoli, bo mój tata się im sprzeciwiał. Był okej, żeby grać na PC, ale gry na konsoli uznawał za stratę czasu. To zabawne, bo rodzice niedawno kupili własną konsolę. Mają po 70 lat i grają codziennie. Nigdy nie jest za późno! Ja kupiłem konsolę jako dorosła osoba. Wsiąkłam w świat Nintendo. Grałam we wszystkie Mario. Dopiero robiąc research do książki postanowiłam poznać kanon. Pytałam wszystkich znajomych o to, w co najbardziej się wciągnęli. Dużo też czytałam o historii gier. Nigdy dotąd nie grałam w innym celu niż dla czystej przyjemności. Zbierając materiały do książki chciałam stworzyć postaci, które wykraczałyby poza moje własne doświadczenie gamingowe. Musiałam więc grać w rzeczy, po które nie sięgnęłabym sama z siebie. 

Podobnie jak moje postaci, nie lubię strzelanek. Gdyby nie książka, nie zagrałabym sama z siebie w The Last of Us. Jeśli wyjdziesz poza zabijanie, jest tam piękna opowieść. W Wiedźmina też nie zagrałam aż do 4-5 lat temu. Metal Gear Solid – to samo. Obecnie większość gier można obejrzeć na streamach. Dużo trudniej jest w nie zagrać, bo są ściśle związane z technologią, w której powstały, ze swoim miejscem i czasem. Można je stracić na zawsze. Sama zresztą przeżyłam coś takiego. Grałam w Goldrush, czyli grę o gorączce złota. Istnieją jakieś jej wersje, ale nigdy już nie zagram w grę z młodości. To chyba specyfika medium – gry istnieją tak naprawdę tylko w momencie, w którym są grane. Teraz jestem jak Sadie. Gram na telefonie, czasem chcę poprowadzić kawiarenkę, poopiekować się kotkiem. Nie zawsze szukam doświadczenia zatopienia się w fabule… chociaż udało mi się popsuć playstation przygotowując się do pisania książki! 

Jak to możliwe?

To była stara konsola, więc ciężko powiedzieć, co dokładnie się stało. Możliwe, że sama by i tak umarła. Problem polegał na tym, że nie mogłam kupić nowej, bo czekało na nie mnóstwo osób. Po 2 latach udało mi się wreszcie ją kupić, po czym musiała przeleżeć swoje w mojej szafie. Nie miałam zupełnie czasu na granie. Dopiero w tym roku mogłam sobie na to znowu pozwolić. 

Akcja książki rozgrywa się przez dziesięciolecia. Możemy obserwować, jak zmienia się otoczenie. Sadie, która zaczyna studia funkcjonuje w innej rzeczywistości niż jako dorosła osoba. Podobało mi się, że oddałaś w książce te różnice, że nie przepisywałaś przeszłości. 

To coś, czego jestem świadoma w moim własnym życiu. Można było coś robić 20 lat temu i wszyscy byli z tym okej. Obecnie zrobienie tego samego skończyłoby się na komentarzach typu: tak nie można, ale straszna z Ciebie osoba! Moja debiutancka powieść ukazała się w kwietniu 18 lat temu. Gdy do niej wracam – pomijając kwestie umiejętności pisarskich – czuję, że jestem już zupełnie inna. Spotykam tu wcześniejszą wersję siebie. To pewnie przekłada się na wiele dziedzin życia. Postaci takie jak Dov były okej w kontekście uniwersytetu w latach 90., ale w 2017 już myślimy o nich inaczej. Najlepszym przykładem jest samo Ichigo. Gdy Sam i Sadie tworzą grę, przez moment nie zastanawiają się nad przywłaszczeniem kulturowym. Lubią Hokusaia, więc tak projektują grę. W 2020 roku nie mogliby sobie na to pozwolić.

Chciałam o tym opowiedzieć. Nie po to, by przekazać jakieś swoje zdanie w temacie, nie to jest moją ambicją. Gdy zaczynałam pisać książki wierzyłam wprawdzie, że mogą stać się źródłem społecznych przemian, ale niekoniecznie nadal tak myślę. Jestem jednak przekonana, że powieści odzwierciedlają bieżący stan rzeczy. Jutro, jutro i znów jutro to opowieść o dwóch osobach, tworzących gry komputerowe, zanurzonych w pewne społeczne konteksty. Dla mnie to bardziej historia o tym, jak rzeczy, jakich doświadczasz w ciągu życia wpływają na sztukę, którą tworzysz. Tak było z Samem i Sadie, ale tak jest też ze mną, piszącą tę książkę. Niektórzy piszą powieści, które nie żyją współczesnym światem. To okej. Rozumiem, że ludzie szukają w literaturze także jakiejś formy ucieczki. Ja jednak chcę pisać opowieści, zakorzenione w rzeczywistości. To zawsze będzie część mojej fikcji, tak samo jak dla moich bohaterów, gdy tworzą swoją sztukę. 

Ciekawym tematem w Twojej książce jest tożsamość oparta na więcej niż jednej rasie jednocześnie. Jak to się przekłada na życie postaci?

Niby zyskują prawo własności do obu tych kultur, ale pytanie, czy cokolwiek o nich wiedzą? Sama mam złożone pochodzenie i tak naprawdę jedyne doświadczenie, jakie rozumiem, to moje własne. Ilekroć piszę książkę muszę rozkminić swoje przywileje i uprzedzenia, bo wszystkie postaci finalnie czerpią ze mnie. Sztuczka polega na tym, by badać na ile jestem do nich podobna, a na ile różna. Trzeba przemyśleć, kim jest się samemu.

W ciągu ostatnich lat zaczęłam stawiać sobie coraz bardziej złożone wyzwania. Próbuję odrzucać niektóre przekonania, myśleć głębiej – zwłaszcza, gdy piszę postaci innej rasy niż moja albo doświadczające innych sytuacji niż te, które znam z własnego życia. Dyskusje wokół przywłaszczenia śledzę z dużym zainteresowaniem. Dla mnie jednak to także ekscytujące – myślenie o fikcji na nowe sposoby. Czuję, że dzięki temu się zmieniam. Gdy zaczynałam, pisałam postaci jak najdalsze ode mnie samej. Nie chciałam, by ktokolwiek pomylił moich bohaterów ze mną czy ludźmi wokół mnie. W ciągu minionej dekady – razem z nasileniem się rozmów na temat tożsamości – przestało mnie interesować noszenie maski. W Jutro, jutro i znów jutro całkiem ją porzuciłam. Sam jest dokładnie mną, a inne postaci mają moje cechy. W 2005 stworzenie postaci w połowie żydowskiej i w połowie koreańskiej wydawałoby mi się szaleństwem. W 2020 to wydaje się naturalne. 

Umieściłaś w książce fragmenty wywiadów, udzielanych przez postaci, dzięki czemu mogą odnieść się do tych tematów przywłaszczenia kulturowego bez jakiejś formy dydaktyzmu. 

Wywiady pojawiają się tylko w jednym miejscu w książce, czyli w rozdziale Wpływy. Cała ta część jest o rzeczach, jakie na nas oddziaływują. Sam udziela tam wywiadu, który patrząc chronologicznie byłby na samym końcu książki. Wydawało mi się interesujące, by umieścić tam trzy rozmowy: Sadie, Sama i Dova. To też ciekawe, że osoba, którą jesteś i osoba, którą jesteś w czasie wywiadu to nie to samo. Sam nie jest precyzyjnie sobą, którego znamy. Ze mną jest tak samo. Gdy promuję książkę, czuję, że przejmuje mnie jakaś inna postać. Ta pisząca książki to ktoś zupełnie inny – introwertyczna, cicha, obserwująca. Chciałam też poruszyć ten temat. Sadie i Dov nie zmieniają się aż tak bardzo, ale Sam staje się kimś otwartym, wygadanym. 

Czujesz rodzaj presji, by być bardziej otwarta w czasie promocji książki?

Gdy zaczęłam pisać, wydawało mi się, że nie będę musiała zajmować się takimi rzeczami – wypychać samą siebie do ludzi, komukolwiek coś wyjaśniać. To jak podejście Sadie w książce – chciałaby, żeby jej praca mówiła sama za siebie. Ale praca nie mówi sama za siebie, trzeba o niej opowiedzieć. Nie czuję, że to presja, tylko rodzaj konieczności, którą akceptuję. Gdy piszę książkę, zdarza mi się pomyśleć: czy będzie mi się chciało o tym opowiadać przez kolejne dwa lata? Oczywiście zakładając, że odniosę sukces. Gdy zaczynałam pisać, nie brałam pod uwagę tego, że będę później o tym jeszcze rozmawiać.

Kiedyś oceniałam inne osoby piszące pod kątem ich obecności w social mediach. Mnie samej nie ma tam zbyt wiele. Obecnie rozumiem, że to rodzaj talentu, umiejętności. Mi to po prostu nie przychodzi naturalnie. Jeśli mi się udaje, to jest to coś wypracowanego. W kontekście Sadie chciałam opowiedzieć, jak duża potrafi to być walka. Dla niej – jako twórczyni gier – to tak bardzo trudne, że instynktownie przerzuca na Sama część związaną z byciem autorką. Jemu promowanie ich pracy wychodzi dużo lepiej.

Jemu jest prościej jako mężczyźnie. Nie musi uwzględniać wielu czynników, które są obecne w życiu Sadie. 

Sadie nie ma też dla siebie wzorców. Nie było tak wielu twórczyń gier w czasach jej młodości. Dla mnie jako pisarki było ich więcej, ale niewiele z nich było podobnych do mnie lub poruszało tematów, którymi chciałam się zajmować. Sadie miała jednak jeszcze trudniej. Wyobrażenie ludzi o genialnym twórcy gier wyglądało bardziej jak Sam. Wszystkie firmy, z którymi współpracują, są prowadzone przez mężczyzn. Wolą działać z geniuszem-chłopakiem niż kobietą-introwertyczką. To jednocześnie nieuniknione i nie fair, że to on staje się wybrańcem. Sadie woli tworzyć sztukę, a on pragnie bycia kochanym przez ludzi i to go napędza do działania. 

Zobacz również

rozmowa z Gabrielle Zevin na skype

Myślisz, że ma to związek z jego niepełnosprawnością, które z kolei wpływa bezpośrednio na jego relację z własnym ciałem?

Tak, na pewno. To jego niepełnosprawność, to fakt, że jego mama zmarła wcześnie i nie miał relacji z ojcem. Sądzę, że potrzeba bycia powszechnie kochanym nie jest uniwersalna. Ja mam jej trochę, ale są osoby, które nie mają jej wcale. Sam to ma. Nie uważam tego jednoznacznie za wadę. Ta jego potrzeba popycha bohaterów do działania i sprawia, że pokonują różne przeszkody. Nie wiem, czy dotarliby tak daleko bez niego. Plus to też część, związana z byciem więcej niż jednej rasy. Nie ma swoich “ludzi”. Jeśli obcy ludzie go kochają, to jak rodzina. Sam to wielka dziura pełna problemów. 

To dla mnie wartościowe jako czytelniczki, by móc poznawać też kontekst rasowy życia tych bohaterów. 

Co ciekawe, gdy zaczynałam pisać, niektóre wydawnictwa nie chciały mieć u siebie za dużo pisarzy z Azji czy o czarnym kolorze skóry. Teraz to się zmienia. Kiedyś główny bohater o azjatyckim pochodzeniu szufladkował całą ksiażkę jako publikację o amerykańskiej azjatyckości. A przecież moja powieść nie jest o tym. To opowieść o artystach, którzy tworzą sztukę. Dwie dekady temu nikt by tego nie dostrzegł. Widzę, że zmienia się to razem z rozmowami o tożsamości. Ludzie coraz chętniej sięgają po różnorodne perspektywy. Cieszę się, że przestała to być cecha ograniczająca – wręcz przeciwnie. Co ciekawe, moje nazwisko nie kojarzy się nijak z Azją. Dopóki nie napisałam Jutro, jutro i znów jutro nikt właściwie nie domyślił się mojego pochodzenia. Myśleli raczej, że jestem żydowską pisarką. Mój ojciec ma korzenie polskie, litewskie i rosyjskie, ale głównie polskie. Możecie uznać mnie za rodaczkę! 

Wow, to bardzo miła wiadomość :3 Chciałabym zapytać Cię jeszcze o Marxa. Czy rzeczywiście był jak NPC [określenia na postać w grze sterowaną przez komputer – przyp. JG]? Jak go widzisz?

Dla mnie nie jest NPC, ale tak widzą go Sadie i Sam. Cała ta postać zbudowana jest na tej dynamice. Możesz kogoś traktować jakby pełnił wyłącznie określoną funkcję, po czym okazuje się, że jego rola jest dużo głębsza. To dzieje się w rozdziale NPC, który zaplanowałam od samego początku. Wydawało mi się, że będzie to ekscytujące. Marx jest jak ludzie, którzy pomagają Ci tworzyć sztukę, ale nie lądują dzięki temu na okładkach. Sama nie byłam świadoma ich istnienia, gdy zaczynałam pisać książki. W mojej głowie rzeczy wydarzały się magicznie – nagle książka pojawia się w sklepie. W rzeczywistości stoi za tym przecież cały sztab ludzi. To redaktor, korektor, twórca okładki, marketingowiec, drukarz. Chciałam to wyrazić.

Masz dwoje “geniuszy” i Marxa, który z nimi przebywa. Sadie zmienia swoje myślenie o Marxie gdy pojawia się w jego głowie pomysł na Mapleworld. Zaczyna widzieć w nim osobę kreatywną. Marx symbolizuje wszystkie osoby, które mnie wspierały na mojej drodze. Nie wiem, czy polskie tłumaczenie to zachowało, ale wszystkie rozdziały w książce mają tytuły w liczbie mnogiej. Wszystkie oprócz jednego, oprócz NPC. Chciałam, by ta część zatrzymała akcję, by rytm książki zwolnił, by to było mocno symboliczne. Wiedziałam, że ludzie mogą bronić się przed takim zabiegiem, ale chciałam, by to uczucie przypominało wejście do bezdźwięcznego pomieszczenia. Chyba ten i “Pionierzy” to rozdziały, do których najczęściej wracałam, by je dopracowywać. Są najbardziej eksperymentalne i dla mnie najważniejsze w książce. Mogę też zdradzić, że w collegu byłam aktorką tak jak Marx i mi też za dobrze z tym nie poszło. Wszystkie jego doświadczenia w tym zakresie są moje. 

Sprawdź też: wywiad z Dantiel W. Moniz, autorką książki Mleko, krew, żar

Czułam, że dojrzewająca Sadie zaczęła widzieć wartość w cechach Marxa. Nie zawsze potrzebujesz w życiu wizjonera. Równie cenne jest mieć w życiu kogoś, kto zakotwiczy Cię w rzeczywistości, kto może być dla Ciebie oparciem. 

Wydaje mi się też, że Sadie rozumie Marxa dzięki temu, że miała za sobą wiele innych relacji. Sam może być dla niej bardzo ważną osobą, ale czy na pewno jest dobrym partnerem? Słyszałam opinię, że gdy Paul Simon został mężem Carrie Fisher, było tam “za dużo róż, za mało ogrodników”. Sadie zaczyna rozumieć, że oboje z Samem są różami, a Marx jest ogrodnikiem. Choć to też nie takie jednoznaczne, bo przecież Sam stopniowo wchodzi też w rolę ogrodnika! 

Muszę Ci się przyznać, że przepłakałam całych Pionierów. Uwielbiam też fakt, że czytając o grach dochodzimy do rozdziału, w którym symbolicznie rozgrywamy jedną z nich. 

Chciałam napisać ją jak stary western. Choć gra jest bardzo współczesna, inspirowały mnie rzeczy jak film Portret kobiety w ogniu czy Braveheart. Wiem, że część czytelników odrzuca ten koncept. Ale jeśli pozwolisz sobie na wejście w ten świat zrozumiesz, że czytasz dalej o postaciach z powieści. Emily Marks to przecież Sadie. Możesz spojrzeć na bohaterów z tej zmienionej perspektywy. Jakiś procent odbiorców mówi: nie, nie pójdę z Tobą w to miejsce. Jako pisarka mówię do nich: pobawmy się w to. Specjalnie umieściłam ten rozdział tak daleko w książce. Dotarliście tak daleko, chodźcie dalej. Jeśli ktoś przychodzi do mnie i mówi: podobało mi się wszystko oprócz “Pionierów”, zdobywam jakąś informację na temat tej osoby. I może trochę ją oceniam. 

Moja przyjaciółka przeczytała Twoją książkę po angielsku na krótko przede mną. Powiedziała, że Pionierzy to jej najmniej ulubiony rozdział, że próbowała go przekartkować, żeby tylko złapać, co się w nim dzieje i przejść dalej. OCENIAM. 

O nie! Hahaha. Wiesz, pisanie fikcji nie jest o tym, żeby podobać się wszystkim. To podejmowanie wyborów, które mogą nie trafić do każdego z odbiorców. Gdy piszę muszę zachować ten margines i nie próbować wstrzelić się w uniwersalną sympatię. Wiedziałam, że Jutro, jutro i znów jutro też nie wszystkim siądzie. Dla mnie to była szansa na przesunięcie granic – zarówno moich, jak i czytelników, którzy sięgną po tę książkę. Jest we mnie dużo Sadie, więc nie planuję przestawać. Lubię prowokować. Nad moim biurkiem wisi cytat z kawałka Bright Eyes Road to Joy: Well, I could have been a famous singer / If I had someone else’s voice / But failure’s always sounded better / Let’s fuck it up, boys, make some noise.

Myślę o tym cytacie ilekroć biorę się za pracę. Możesz spędzić całe życie zawężając to, czym jest dla Ciebie pisanie fikcji. Szukając treści, które nigdy nikogo nie podburzą i spodobają się wszystkim. Ale to tak bardzo nudne. Jest więcej frajdy w tym, by czasem ktoś się na Ciebie wkurzył. By wywoływać różne reakcje. Złość to też coś dobrego. Wiedziałam, że część osób pokocha Pionierów, a część go odrzuci. Ten rozdział był dla mnie zbyt ważny, by nie pojawił się w książce. Jutro, jutro i znów jutro to książka o parze ludzi, którzy nie są przystosowani do funkcjonowania w rzeczywistym świecie. Jedyna przestrzeń, w jakiej mogą odnaleźć połączenie, to ta wirtualna. Jeśli ktoś to przekartkował… cóż. Powiedzmy, że ma inne doświadczenie niż to, które zaplanowałam jako autorka. 

Całą resztę książki przeżywa się na poziomie intelektualnym, śledząc wyzwania, z którymi mierzą się postaci. Tak jak rozmawiałyśmy – są tam tematy takie jak rasa, niepełnosprawność, feminizm, przemoc. Mam wrażenie, że Pionierzy są do przeżywania na poziomie czysto emocjonalnym. 

To oddaje rytm przeżywania Sama i Sadie. Oni też odbierają świat głównie intelektualnie. Gdy przenoszą się do tej równoległej rzeczywistości, dokonuje się rodzaj oczyszczającego uproszczenia. W grze dosłownie są farmerami! To pozwala im odpocząć od wszystkich napięć i skupić się na prostych – ale przecież tak bardzo ważnych – emocjach. 

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony