– Podczas terapii ludzie wyznają swoje najbardziej haniebne myśli i czyny, a także każdą straszną rzecz, jaką kiedykolwiek zrobili, w tym prawdziwe przestępstwa. Zamiast uklęknąć i prosić o wybaczenie, są doceniani za autentyczność i odwagę – rozmowa z Jen Beagin wokół powieści Szwajcara.
Żyjąca w domu z pszczołami i miniaturowymi osiołkami Greta angażuje się emocjonalnie w historię pacjentki, której sesje terapeutyczne transkrybuje. Tytułowa Szwajcara to pseudonim, mający chronić jej prywatność w niewielkim miasteczku. Pewne detale umożliwiają jednak identyfikację kobiety, co prowadzi do sztafety nieoczekiwanych wydarzeń, pełnej gorzkich i humorystycznych momentów. Pisarka Jen Beagin opowiedziała mi o pracy nad książką, słabości do enneagramów i swoim podejściu do terapii.
Słyszałam, że jesteś wielką fanką typów osobowości. Przed naszą rozmową zrobiłam test i najwyraźniej mój enneagram to 6w7. Kim byłabym w Twoim literackim świecie?
Byłabyś Stacy, czyli byłą narzeczoną Grety. Typ Szósty nazywany jest Lojalistą. Osoby o tym typie osobowości są często nadmiernie czujne w kwestii bezpieczeństwa czy ochrony i traktują swoje zobowiązania bardzo poważnie. Mają tendencję do bycia niespokojnymi, ale często są obowiązkowymi i wiernymi partnerami. Uwielbiam mieć Lojalistów w swoim życiu, ponieważ zmuszają mnie do myślenia o najgorszych scenariuszach, co nie przychodzi mi naturalnie jako Typowi Dwójkowemu. Jednocześnie często są bardzo zabawni i samokrytyczni. Zawsze czuję, że jestem w bezpiecznych rękach z Typem Szóstym. Enneagramy są niepokojąco dokładne i przynoszą dużo wiedzy.
Bardzo miło mi to słyszeć. Jak enneagramy przydają Ci się w pracy pisarki?
To bardzo przydatne narzędzie! Prawie zawsze jestem świadoma typów osobowości moich postaci zanim jeszcze zacznę pisać. Identyfikacja postaci z jej osobowością daje mi solidne zrozumienie jej podstawowych lęków i pragnień. Wówczas łatwiej przychodzi mi wyobrażenie sobie, jak mogłaby zareagować w danej sytuacji i jak radzi sobie zarówno ze stresem, jak i sukcesem.
Dla dociekliwych czytelników i czytelniczek – jak zatem widzisz typy osobowości pozostałych postaci?
Greta to Typ Dwa „Pomocnik”. Szwajcara to Typ Osiem „Wyzywający”. Sabine to Typ Piąty „Obserwator”. Om to Typ Siódmy „Entuzjasta”. Pies Grety to Typ Czwarty „Romantyk”, a Silas to Typ Dziewiąty „Pokojowy”.
Szwajcara jest naturalną liderką – charyzmatyczną i wpływową. Greta natomiast stawia się w bardziej bezpiecznych pozycjach. Rozwija się poprzez chaotyczne ruchy. Być może nie potrafi wyznaczyć dla siebie jasnej trajektorii. Co taki dualizm umożliwia pisarce?
Pozwolił mi wprowadzić tam kilka ciężarówek napięcia i dramatyzmu. Są dziwną parą, ale najbardziej zaskakuje ich różnica wieku. Dzieli je siedemnaście lat. Można by pomyśleć, że zamężna ginekolożka jest starszą, dojrzalszą kobietą, ale Szwajcara ma zaledwie 28 lat. Greta z kolei żyje chwilą w bardzo starym, bardzo zimnym domu, pełnym pszczół i wybitych okien. Mając 45 lat, nie ma ani planów na przyszłość, ani niczego innego. Obie są głęboko zranionymi osobami. Chciałam pokazać, że sama trauma niekoniecznie przynosi nam mądrość, siłę czy wdzięk. Najpierw trzeba ją przepracować i się z nią uporać, a dopiero potem odłożyć gdzieś na bok. Z drugiej strony żałoba nigdy się tak naprawdę nie kończy.
Gdybyś mogła przejąć do swojego życia po jednej rzeczy od Szwajcary i Grety – co byś wybrała i dlaczego?
Gdybym miała więcej poczucia własnej wartości Szwajcary, a także umiejętność Grety, by nie traktować siebie zbyt poważnie, byłabym w stanie pisać znacznie szybciej. Z tym, co mam teraz, napisanie jednego rozdziału zajmuje mi dwa miesiące. Żałosne.
Podobało mi się, jak Szwajcara bawi się tym, co wydaje się nam, że wiemy o innych ludziach. Czujesz, że siadając do pisania wiesz już wszystko o swoich postaciach, czy raczej dowiadujesz się o nich czegoś podczas pisania?
Zanim zacznę pisać, staram się poznać co najmniej pięć konkretnych, biograficznych szczegółów o każdej postaci. Dzięki temu mi samej wydają się bardziej prawdziwe. Zależy mi, żeby były czymś więcej niż typami osobowości. Daję im więc hobby i zmartwienia, które finalnie mogą nawet nie znaleźć się w książce. Finalnie znam je tak dobrze, jak siebie samą, co nie jest czymś tak dobrym, jak można by sądzić.
Dobrze jest płakać razem – rozmowa z pisarką Selby Wynn Schwartz o „Po Safonie”
Idąc na terapię, w pewnym sensie wchodzimy w tryb opowieści: wybieramy pewne detale i kładziemy akcenty na poszczególne momenty. Często to także stresująca sytuacja społeczna. To bardzo meta w twojej książce. Sesje terapeutyczne Szwajcary to historia wewnątrz historii. Jak z tym pracowałaś?
Szwajcara była ofiarą brutalnego ataku, a jej wspomnienie o tym jest pierwszym fragmentem, który napisałam do książki. Napisałam to jako monolog, bo wówczas jeszcze nie w pełni rozwinęłam terapeutę. Chciałam, aby historia Szwajcary została opowiedziana jej własnym głosem, ponieważ jest tak niepokojąca. Pozbyłam się więc scenografii i znaczników dialogowych (on powiedział czy ona powiedziała). Później uznałam, że to zbyt ciężkie, więc kazałam Om przerwać jej kilka razy. Robi to tylko po to, by dać scenie kilka bąbelków i zapobiec jej zatonięciu na dno jeziora.
Jakie jest znaczenie procesu terapeutycznego w związku Szwajcary i Grety?
Jak obie zmieniły się w trakcie historii? Nie jestem pewna, czy ma to aż tak duże znaczenie dla ich relacji. Użyłam tego motywu, ponieważ nasza kultura jest mocno przesiąknięta terapią i językiem terapeutycznym. W USA zastąpili księży lub po prostu duchownych dowolnej religii. Oczywiście zakładając, że mówi się o nich z szacunkiem. Podczas terapii wyznają swoje najbardziej haniebne myśli i czyny, a także każdą straszną rzecz, jaką kiedykolwiek zrobili, w tym prawdziwe przestępstwa. Zamiast uklęknąć i prosić o wybaczenie, są doceniani za autentyczność i odwagę. Konfesjonał rozpłynął się we mgle. Terapia i internet to teraz dwie przestrzenie, w których ludzie wydają się być najbardziej szczerzy.
Terapeuta nie zapisze nam pokuty jako pracy domowej.
No właśnie. Często mamy długie relacje z naszymi terapeutami, które są bardziej intymne niż wszystkie inne więzi. W przeciwieństwie do konfesjonału, terapia jest pozornie wolna od osądów i pokuty. Istnieje jednak coś takiego jak zbyt dużo wsparcia i potwierdzenia. Terapia potrafi zmienić dorosłych w dzieci lub dupków. W każdym razie jako temat powieści, terapia – zwłaszcza seksualna – pomogła mi, by postacie były brutalnie szczere, przerażone, zepsute, a czasem wręcz wulgarne. Aby były sobą, czyli – innymi słowy – głęboko wadliwe. Jest mi potrzebne, by postacie były jak najgorsze, ponieważ to tam znajduję humor. W ludziach podejmujących złe decyzje.
Jak ważne jest dla Ciebie zachowanie równowagi między humorem a poważnymi tematami w książce?
Lubię pisać w gatunku zabawno-smutnym. Zrównoważenie tych dwóch płaszczyzn sprawia, że czuję się jak chemiczka. Zbyt dużo smutku wysysa tlen z powieści. Humor, podobnie jak hel, również wypiera tlen. Więc jeśli jest ich za dużo, powieść umiera z powodu uduszenia. To dużo pracy, aby ją utrzymać przy życiu!
Co myślisz o etycznych i moralnych aspektach przepisywania notatek terapeutycznych w zamkniętym społeczeństwie. Greta wie dosłownie wszystko o tak wielu ludziach!
To popieprzone, że Greta ma tyle herbaty do rozlania! Z drugiej strony, sama mieszkam w Hudson i jest ono – a przynajmniej było – bardzo małe i plotkarskie. Tak czy inaczej poznajesz tu intymne i czasem wstydliwe historie o ludziach, których nigdy nie spotkałaś lub widziałaś ich tylko raz. A potem nagle stają za tobą w kolejce na poczcie.
Sama pracowałam jako transkrybentka w Nowym Jorku. Jedną z moich klientek była terapeutka, ale wszystkie jej pacjentki umierały na raka, więc było mało prawdopodobne, że nasze drogi się kiedyś skrzyżują. Nie wydawało mi się to nieetyczne. Gdyby to była terapia seksualna w małym miasteczku, nadal przyjęłabym tę pracę. Jestem wścibska i uwielbiam to zajęcie. W przeciwieństwie do Grety nie miałabym jednak czelności nawiązać relacji z jedną z klientek. No i nie jestem zbyt dobrą kłamczuchą w prawdziwym życiu.
Wspomniałaś, że różne elementy fabuły pochodzą z twoich własnych doświadczeń. Jak zachowałaś równowagę między realizmem a fikcją w tej powieści? Czy ważne było, aby zamknąć jakąś część siebie z dala od książki?
W dużej mierze opieram się na własnej biografii, zwłaszcza jeśli chodzi o scenerię. W rzeczywistości żyłam w tym domu przez trzy lata – wyglądał dokładnie tak, jak go opisałam! Mieszkałam tam z kobietą bardzo podobną do Sabine wraz z jej dwoma miniaturowymi osiołkami. Obie byłyśmy biedne i nie mogłyśmy pozwolić sobie na ocieplenie domu. Paliłyśmy więc dużo drewna, aby się ogrzać, a osiołki często przebywały z nami w środku. To było trudne miejsce do życia, ale nie zamieniłbym tego doświadczenia na nic innego. Wiele się nauczyłam i dało mi to dużo materiału do pracy literackiej.
Jednak jeśli chodzi o tworzenie postaci i sprawianie, by rozmawiały ze sobą, jestem zmuszona do kreatywności. Po pierwsze, nie chcę nikogo urazić. Po drugie, nie chcę zostać pozwana. Ale głównie dlatego, że moje doświadczenia życiowe często nie służą historii, którą próbuję opowiedzieć.
Szefowa działu kreatywnego Going. Piszę i rozmawiam o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzę audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.