Jestem anonimowym piłkoholikiem – o wstydzie bycia kibicem
Jestem dziennikarzem, piszę o telewizji i grach komputerowych. Znam naczelnego…
Przez krótki okres mojego życia, który spędziłem na Tinderze, jednym z bardziej szokujących zdań dla moich rozmówczyń nie było stwierdzenie, że posiadam dwójkę dzieci. To, co zaskakiwało większość osób, to fakt, że lubię piłkę nożną.
Gdy dorastałem jako klasyczny millenials na Grochowie, bycie fanem piłki nożnej było czymś oczywistym. Jestem z Grochowa, ta dzielnica dobrze chowa, te klimaty. Mój tata od najmłodszych lat zabierał mnie na mecze, chociaż przez pierwsze lata mojego życia były to raczej spotkania Polonii Warszawa, ponieważ klimat tam był odrobinę bardziej odpowiedni dla dzieci. Oczywiście potem Grochów+Piwko=Legia i już tak zostało. Klimat stał się trochę grubszy, a zrozumienie otoczenia… mniejsze.
Piłka przestała być czymś naturalnym, stała się raczej wstydliwym tematem, który pasował do bezmózgich dresów, a nie do młodego „intelektualisty”. Nie powinno to oczywiście nikogo dziwić. Dyskurs polityczny, z którego słynęły polskie stadiony, od lat był w rękach smutnej prawicy, która z dumą szczyciła się swoimi homofobicznymi, antysemickimi i rasistowskimi przekonaniami.
Gdy rozmawiałem z moimi znajomymi, którzy, podobnie jak 18-letni ja, czytali iberyjskich pisarzy i oglądali filmy Jima Jarmuscha, musiałem wyjaśniać, że Cortazar też lubił futbol. Gdy grałem imprezy w warszawskich klubach, starałem się usprawiedliwiać, że dofinansowania na stadiony, nie są niczym złym i nie trzeba ich postrzegać jako okradanie z pieniędzy głodujących artystów.
Gdy w Warszawie odbywały się kolejne najazdy na miasto, ataki na kibiców, naziolskie zachowania na trybunach, moją rolą było powtarzanie, że słychać jedynie o najgłośniejszych najbardziej negatywnych zachowaniach kibiców, a nie mówi się o tych pozytywnych.
Była to swego rodzaju próba bronienia ludzi, których oczywiście bronić nie chciałem. Jednak wychowani w Polsce mamy świadomość, że kibicowanie jest nieodłączną częścią futbolu.
Jeśli spojrzycie na statystyki oglądalności EURO 2020, zobaczycie, że tak źle nie było od dawna. Nikt nie chce oglądać piłki nożnej. W większości krajów mecze otwarcia w porównaniu do poprzednich Mistrzostw Europy przyciągnęły przed telewizory połowę widowni z 2016 roku. W Polsce 6 lat temu mecz otwarcia obejrzało prawie 8 milionów osób, w tym roku trochę ponad 2,6 miliona (chociaż w wypadku TVP „Wiadomości” twierdzą, że Nielsen specjalnie zaniża wyniki oglądalności meczów).
Trudno nie sądzić, że ten odwrót od oglądania piłki wiąże się z brakiem śpiewów i szaleństwa na trybunach. Zwłaszcza w naszym kraju, który w każdym sporcie zawsze uważał, że „u nas to atmosfera jest najlepsza”. Nieważne czy jest to siatkówka i skoki w Zakopanem (w oczach „prawdziwych kibiców” uznawane za Januszyzm), czy wrzaski i piromaniacy na meczach polskiej Ekstraklasy. Przez ostatnie miesiące każdy mecz, który oglądaliśmy, był ograniczony do 22 facetów biegających po boisku i kopiących piłkę. W pewnym stopniu odarty ze swojej magii, na którą od zawsze składały się tysiące wrzeszczących mężczyzn i kobiet.
Dlatego zawsze, gdy broniłem piłki, pośrednio broniłem też kretynów, którzy na trybunach byli przeciwieństwem wszystkiego tego, za co samego siebie uważam. Mało tego, opowiadając o moim ulubionych momentach związanych z piłką nożną, często podkreślałem, że nie ma nic bardziej wyjątkowego niż radość po zdobytej bramce, w której ściskasz się z gościem, którego bałbyś się spotkać normalnie na ulicy. Zwłaszcza to ostatnie w ostatnich latach znaczy coraz mniej, ponieważ nienawiść, która zionie z internetowych trybun, wiele osób przeraża.
PR-owi piłki nożnej nie pomaga fakt ostatnich wyczynów najpopularniejszego dziennikarza sportowego w Polsce, który zarazem jest najpopularniejszym użytkownikiem Twittera z największymi zasięgami na całej platformie, Krzysztofa Stanowskiego. Stanowski jest nawet gorszym rakiem polskiej piłki niż rasistowscy psychopaci, którzy rządzili jakiś czas temu (o tym, jak nie być Stanowskim, piszemy tutaj – przyp. red.). Stanowski bowiem nie ukrywa swoich przekonań politycznych, a napędzany własną popularnością opowiada swoje seksistowskie i chamskie opinie, mianując się klasycznym centrystą, którego przemyślenia wynikają z logiki – ale takiej Lepperowej w stylu „jak można zgwałcić prostytutkę”.
Na szczęście gdzieś tam jakiś czas temu pojawiło się światełko w tunelu. Jednym z pierwszych dziennikarzy, który nie bał się pisać o piłce nożnej w podobny sposób, jak dyskutujemy o sztuce, był Rafał Stec (zresztą chętnie i skrzętnie hejtowany przez Krzysztofa Stanowskiego na Twitterze). Podobnie do futbolu podchodził Michał Okoński, twórca bloga „Futbol Jest Okrutny”, a zarazem wieloletni współpracownik Tygodnika Powszechnego.
Potem pojawiła się „Kopalnia. Sztuka Futbolu” – pierwszy polski projekt dziennikarski tworzony oddolnie przez Piotra Żelaznego i grupę najlepiej piszących sportowych dziennikarzy w Polsce, którzy zamiast pytać (jak na portalu należącym do Stanowskiego) piłkarzy czy „gej w szatni to dobry pomysł”, wolą opowiadać i przybliżać sylwetki piłkarzy, wyjątkowych meczów i pokazywać nam bardziej złożoną często socjopolityczną otoczkę tego, czym jest piłka nożna. Premiera pierwszej Kopalni była też momentem, w którym futbol w końcu zerwał też z tanią i brzydką oprawą wizualną. Nie patrzyliśmy na okładkę z piłkarzem w getrach albo drącym mordę kibolem, a patrzyliśmy na piękne rysunki, którym stylistyką bliżej było do Dwutygodnika niż Przeglądu Sportowego.
Wydawało się, że piłka idzie ku lepszemu. Że przelewa się do niej lewackość. Kopalnia otrzymywała kolejne odcinki, pojawił się nawet Newonce Sport, który przyciąga czytelników, którzy kiedyś nie mieli dla siebie miejsca.
W końcu na świecie piłkarze głośno mówią prawach osób LGBT, w Anglii przed meczami piłkarze klękają jako gest solidarności z marginalizowanymi osobami o różnym kolorze skóry i wyznaniu, a Marcus Rashford dosłownie doprowadził do tego, że brytyjski rząd zgodził się na to, aby finansować obiady głodnym dzieciom.
Wszystko to jednak jest przyćmiewane przez tych najgłośniejszych, najgorszych i najgłupszych, którzy jednak najchętniej się wypowiadają. Jeśli wejdziemy na jakikolwiek popularny portal piłkarski, w którym ktokolwiek podniesie temat równouprawnienia, możemy poczytać o tym, że piłkarzyk ma zamknąć mordę i wziąć się za granie. Albo przerazić się setką komentarzy, w których co mniej inteligentni myślą, że powtarzanie non stop tych samych rasistowskich żartów jest zabawne.
Następnie dochodzimy do sytuacji, w której, gdy czytamy w Magazynie Press o skandalu na tle wykorzystywania seksualnego w redakcji Przeglądu Sportowego, wielu dziennikarzy decyduje się nabrać wody w usta i udać, że nic im do tego (oprócz Stanowskiego, który stwierdził, że skoro byli pijani, to przecież nie można mieć pretensji do chłopa).
I właśnie tego typu informacje trafiają do przeciętnego odbiorcy. Wiecie… do przeciętnej dziewczyny na Tinderze, której potem mówię, że ja to lubię piłkę, lubię chodzić na mecze i lubię sobie włączyć też futbol na telewizorze.
Jak więc mamy rozmawiać o piłce nożnej, aby nie musieć się tłumaczyć i wyjaśniać, że „piłka nie jest wcale taka zła, a moi znajomi, z którymi oglądam, nie są troglodytami”? Nie da się. Jeszcze nie. Zwłaszcza gdy w polskiej telewizji w trakcie programu Anity Gardas, kibole Legii są przedstawiani jako polscy patrioci, którzy zostali zamknięci w więzieniu „za miłość do ojczyzny za czasów rządów PO”.
Bo oczywiście piłka nie może istnieć poza kurwidołkiem, jakim jest polska polityka. Podobnie jak disco polo, jest wykorzystywana jako ta kultura niska, którą gardzą inteligenci, kochający Unię i pragnący aborcji 3-letnich dzieci, a która płynie w „prawdziwej polskiej krwi”. Nie jest to walka więc fana i antyfanów piłki, jest to walka ludzi kochających i nienawidzących piłkę.
Jak więc mamy naprawić postrzeganie piłki? Nie da się. Możemy czekać, aż wszyscy się zlewicujemy, a Stanowskiego zbanują na Twitterku. A sami w ciszy dalej kibicować.
I gdy ktoś spyta was „jak możesz lubić piłkę nożną?”, wyjaśnić, że to fajny sport, z fajnymi tradycjami, który oglądałe/aś razem z tatą. I że naprawdę, jeśli dasz mu szansę, to ci się spodoba. Poważnie. A gdy już uda się nam to ogarnąć, to weźmy się za gry komputerowe, proszę.
Jestem dziennikarzem, piszę o telewizji i grach komputerowych. Znam naczelnego i dlatego piszę też do Going. MORE. Oglądam te same seriale od 15 lat, ponieważ moja depresja nie pozwala mi na skupienie się na rzeczach, których jeszcze nie znam.