Prehistoryczne ssaki wyginęły kilka tysięcy lat temu, ale ich mięso już wkrótce może trafić na rynek. Sprawdzamy, o co chodzi w projekcie australijskiej firmy Vow.
Zasadność przemysłowej hodowli zwierząt bywa coraz częściej kwestionowana z wielu powodów. Pierwszy, ten podstawowy, dotyczy skandalicznych warunków, w jakich żyją osobniki przeznaczone na ubój. Często nie mają jakiegokolwiek kontaktu ze światem zewnętrznym. Konsekwencją ich stłoczenia w jednym miejscu są stres i inne choroby o podłożu somatycznym. Zwierzęta odnoszą bolesne rany (kurom niekiedy przycina się dzioby), a jednocześnie są narażone na dolegliwości bakteryjne czy wirusowe. Takie procedery są też brzemienne w skutkach dla środowiska naturalnego. Wyprodukowanie kilograma wołowiny pochłania 15 tysięcy litrów wody, zaś wieprzowiny – 6 tysięcy litrów. Nawozy i same odchody bydła silnie zanieczyszczają glebę i powietrze. W tym wszystkim zanika różnorodność gatunkowa, tak ważna w dobie globalnego ocieplenia.
Sojowe parówki…
Jak ograniczyć hodowlę na globalną skalę? Rozwiązanie na pierwszy rzut oka jest proste – zmniejszyć popyt na mięso. Dla wielu osób to ono pozostaje jednak podstawowym źródłem białka. Co więcej, jego konsumpcję w wielu krajach warunkują tradycja i historia. Mimo to współcześnie szala przechyla się na stronę wegetarianizmu. Roślinne zamienniki kiełbasek, burgerów czy steków można zdobyć już w każdym supermarkecie. Spora część z nich bazuje na soi, z której produkuje się także mleko oraz tofu.
…i mięso z probówki
Półśrodkiem pomiędzy hodowlą a przejściem na dietę jarską może okazać się wytwarzanie tzw. mięsa in vitro, nazywanego także mięsem z probówki. Aby je pozyskać, nie trzeba zabijać żadnego zwierzęcia. Z ich ciał w trakcie nieinwazyjnej biopsji pobiera się jedynie komórki macierzyste, czyli takie mające potencjał do nieograniczonej liczby podziałów i mogące pełnić różne funkcje. W kontrolowanych warunkach rozrastają się w laboratorium. Bywają tam wzbogacane w dodatkowe składniki odżywcze, jak choćby tłuszcze. Dzięki użyciu nowoczesnych narzędzi, w tym drukarki 3D, przybierają kształt i teksturę faktycznego mięsa, jakie moglibyśmy zastać w sklepie albo w restauracji. Takie produkty nie są jeszcze dostępne w sprzedaży, ale wszystko wskazuje, że to tylko kwestia czasu. W 2020 roku zielone światło dla ich obecności na rynku jako pierwszy kraj na świecie dał Singapur.
Fabryki mięsa in vitro funkcjonują już na kilku kontynentach. W Australii szlaki takiej technice przetarła firma Vow. – Jedzenie, które znamy, nie musi takie pozostać. To właśnie motywuje nas do kwestionowania status quo, wytyczenia ścieżki dla nowych, nieoczekiwanych smaków i zapewnienia niezapomnianych doświadczeń – postuluje na swojej stronie internetowej. Komórki macierzyste pobierała od świń, kur czy krów, ale naukowcy w swoich eksperymentach idą o krok dalej. Wov testowało już mięso od ponad 50 gatunków, w tym od alpak, bawołów, kangurów czy mniej powszechnych ryb.
Co łączy zespół Kwiat Jabłoni, Maffashion i Karolinę Korwin-Piotrowską? Wszyscy opowiedzieli się za prawami zwierząt w kampanii społecznej Otwartych Klatek.
„Łatwy i szybki proces”
Teraz poruszenie wywołał najnowszy projekt Australijczyków, który ostatnio zaprezentowano w amsterdamskim Muzeum Nauki NEMO. Tym razem firma wzięła na tapet komórki zwierzęcia nieobecnego już na Ziemi. Większość mamutów wymarła u schyłku plejstocenu, a ostatnie osobniki chodziły po naszej planecie kilka tysięcy lat temu. – Wybraliśmy je, ponieważ są symbolem utraty różnorodności gatunkowej i zmian klimatu – uzasadniał w rozmowie z serwisem The Guardian założyciel Wov, Tim Noakesmith. Początkowo brał również pod uwagę naszego ulubieńca, ptaka dodo, ale na drodze do realizacji jego planu stanęły przeszkody techniczne.
Standardowa biopsja w tym przypadku byłaby niemożliwa. W końcu nikt nie wpadł jeszcze na to, jak podróżować w czasie. Alternatywę dla tego zabiegu wymyślił prof. Ernst Wolvetang z Australijskiego Instytutu Bioinżynierii przynależącego do Uniwersytetu w Queensland. Ze szczątków jednego z mamutów udało mu się wyodrębnić sekwencję DNA mioglobiny – białka, które bierze udział w magazynowaniu tlenu w mięśniach. To ono nadaje również charakterystyczny smak danego mięsa. Następnie materiał genetyczny został połączony z tym pochodzącym od słonia. Tak powstałą sekwencję umieszczono w komórkach macierzystych mioblastów owcy. Cały proces zajął jedynie kilka tygodni. Wolvetang określił go mianem „śmiesznie łatwego i szybkiego”.
Białko nieznane organizmowi
Powstałe mamucie mięso uformowano w kształt okrągłego klopsika. Choć sposób jego prezentacji zachęca do spałaszowania i poczucia się jak któryś z Flinstone’ów, biotechnolog z Queensland zalecałby szczególną ostrożność. – Nie widzieliśmy tego białka od tysięcy lat. Na razie nie mamy więc pojęcia, jak po jego zjedzeniu zareagowałby nasz układ odpornościowy – przyznaje. Jednocześnie zachęca do tego, żebyśmy jako konsumenci nie bali się podobnych eksperymentów. – Początkowo zawsze to będzie trochę dziwne i nieznane. Z punktu widzenia środowiska i etyki uważam jednak, że to rozwiązanie ma wiele sensu – konkluduje.
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.