Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE
Ulica Sienna, zlokalizowana w samym sercu Warszawy, tuż przy rondzie ONZ, wzbogaciła się właśnie o kolejny bezpretensjonalny lokal. Co w nim spróbowaliśmy i – co chyba ważniejsze – czy nam smakowało?
Lans to nowy projekt ludzi stojących za Kaliską 20 – bistrem na Ochocie, które niedawno obchodziło piąte urodziny. Starsza restauracja zdążyła już zapisać się w pamięci stołecznych głodomorów za sprawą kameralnej, rodzinnej atmosfery i wyrazistych, bazujących na świeżych składnikach dań. Młodszy brat knajpy ma spore szanse na to, żeby pójść w jej ślady.
Lokal nie należy do największych. Co prawda lustrzane ściany poszerzają optycznie przestrzeń, ale liczba miejsc do siedzenia, rozmieszczonych w dwóch salach oscyluje raczej wokół kilkunastu. Czy to problem? Zupełnie nie, w końcu takim miejscom naturalniej zadbać o przytulną aurę. Podpowiadamy tylko, że w weekendy albo bardziej oblegane terminy bezpieczniej dokonać tu rezerwacji.
Lans. Przyjemność na początek dnia
Specjalnością Lansu na razie pozostają śniadania, choć jeszcze w lutym godziny otwarcia mają się wydłużyć, a wraz z nimi – karta dań uzupełniona winami naturalnymi. Nie udało nam się dowiedzieć, o jakie nowości chodzi, ale zostaliśmy zapewnieni, że warto będzie odwiedzić Sienną jeszcze raz, wieczorem. Poprzestaliśmy więc na rozpoczęciu tam swojego dnia.
Trwa wojna o butter chicken. Kto właściwie wymyślił kultowe danie?
Posiłki są tu wydawane od 9:00 do 16:00. Krótkie, choć treściwe menu bazuje na śniadaniowych klasykach, których skład można rozszerzyć według własnych preferencji. Mamy zatem jajka w różnym wydaniu (od szakszuki aż po jajecznicę), wytrawne i słodkie tosty oraz placuszki sernikowe. Mocną stroną karty bez wątpienia okazuje się miękki, świeży chleb z ziarnami. W towarzystwie kremowego, posypanego szczypiorkiem masła wypiekane na miejscu pieczywo smakuje wyjątkowo dobrze. Tyle ze wstępu, przejdźmy do konkretów. Co zamówiliśmy?
Lans. Miniorkiestra na talerzu
Jagoda Gawliczek: Zdecydowałam się śniadanko z labnehem (lekki, kremowy serek z jogurtu greckiego) i dwoma jajkami poche. Połączyło ono więc w sobie moje trzy ulubione składniki – ten ostatni to oczywiście chlebek. Co ważne, rozkrojone jajko zachwycało idealnie płynnym żółtkiem. Smakowe i estetyczne urozmaicenie zapewniła intensywnie zielona i aromatyczna oliwa szczypiorkowa. Do tego świeże listki mięty i kolendry oraz… tajemnicza (!) posypka. Czułam, że wszystkie składniki grają na moim talerzu jak miniorkiestra. Mniam!
Raportażysta: Wybrałem klasyczny omlet z awokado. Po przekrojeniu głównej części dania moim oczom ukazał się zawrotnie ciągnący się cheddar. Gwiazdą na talerzu było jednak świeżo pokrojone awokado przykrywające całość. Chłodny, orzeźwiający owoc idealnie kontrastował z gorącą resztą, Wszystko przysypał intensywny szczypiorek, który doskonale ubogacał tę kompozycję.
Stanisław Bryś: – Przecież to tylko jajka wbite w pomidory! – mógłby powiedzieć ktoś o szakszuce. Twardo będę obstawać przy tym, że taka ocena krzywdząco dewaluuje niekwestionowanego śniadaniowego evergreena. I nie chodzi tu o jedynie o to, że za daniem stoi bogata historia, rozciągająca się na kilka wieków i różne kultury. Tak prosta, a zarazem wyrazista potrawa łatwo wprawia w zachwyt. Gdy jednak coś pójdzie nie tak, rozczarowanie może być przez to tym większe.
Bywa więc, że zamawiam akurat szakszukę, mówiąc knajpie symboliczne: Sprawdzam. Pójdę za muzycznymi skojarzeniami Jagody i przyznam, że Lans zdał ten test śpiewająco. Słodkawy pomidor, wyrazista papryka, kolendra i szczypiorek nie wchodziły sobie w paradę, tylko wzajemnie się uzupełniały. Na plus oceniam dwa drobne odejścia od kanonu: pokrojenie warzyw na nieco większe części i ugotowanie jajek poche, które nie wtopiły się bezpośrednio w sos, tylko dumnie górowały na talerzu. Smaczne i sycące, a ja szczęśliwy.
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE