Linn Stromsborg: Brak dzieci nie musi oznaczać towarzystwa 12 kotów. Wystarczą 2 [WYWIAD]
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
– Teraz rozmawiamy o tym, jak cholernie trudne jest macierzyństwo, jak męczące, stresujące i bolesne. Tak, jest cudem, ale jest też orką. Wcześniej też było ciężko, ale nie było z kim się tym podzielić, nawet z innymi kobietami. Wszyscy zbiorowo udawali, że żaden problem nie istnieje – rozmowa z Linn Stromsborg.
Linn Stromsborg szturmem zdobyła polski rynek książkowy. Jej powieść Nigdy, nigdy, nigdy, poświęcona macierzyństwu, przemówiła do szerokiego grona czytelniczek. Dzięki tej książce, wiele osób znalazło słowa, by opowiedzieć o tym, że nie chcą zostać matkami. Druga książka (o wymownym tytule Kurwa, kurwa, kurwa) – ponownie w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej i ponownie nakładem ArtRage – to z kolei studium kobiecej wściekłości. Pisarka opowiedziała mi o polityczności swoich książek, miłości do muzyki i byciu twarzą bezdzietności.
Jagoda Gawliczek: Chciałam zacząć naszą rozmowę od tego, czy czujesz się wściekła. Kiedy patrzę na Ciebie, czuję, że to pytanie nie ma jednak sensu, bo wydajesz się być bardzo radosna!
Linn Stromsborg: Haha, nie, nie jestem wściekła, przede wszystkim czuję się po prostu przemęczona. Nie jestem przyzwyczajona do tak dużego zainteresowania moją osobą. Zwykle udzielam maksymalnie jednego wywiadu miesięcznie, a w Polsce mam ich teraz po trzy dziennie. Rozmawiałam ostatnio z moimi wydawcami, czyli ArtRage. Zapytali mnie, jak książka została przyjęta w Norwegii. Okazało się, że u siebie nie jestem aż tak popularna. To dziwne uczucie, ale też bardzo przyjemne. Zaczynam to lepiej rozumieć, im więcej spotykam się z osobami, które czytają tu moje książki.
Może tematy, które poruszasz w książkach, są bardziej potrzebne Polkom, bo mamy więcej do przepracowania na polu macierzyństwa i równouprawnienia.
Wczoraj zapytano mnie o polityczność w książkach. Kiedy pisałam tę książkę, w ogóle mi się taka nie wydawała, ale stała się po tym, gdy została przetłumaczona na język polski. Myślę, że w Norwegii jest czytana bardziej jako osobista historia, która oczywiście może nadal być interpretowana poprzez szerszy kontekst.
Twoją intencją było tworzenie właśnie osobistych historii?
Kilka lat temu, gdy dopiero zaczynałam pisać, szukałam powieści o tym, że ktoś nie chce mieć dzieci. Mogłam z łatwością znaleźć pozycje o tym, że ktoś nie może ich mieć i wtedy na przykład decyduje się na adopcję. Takich historii są tysiące. Nie mogłam jednak znaleźć żadnej o tym, że nie chcesz być matką. Zaczęłam pisać opowieść miłosną i szybko stało się dla mnie jasne, że tylko jedno z bohaterów chciałoby zostać rodzicem. To był jednak poboczny temat. Potem mój wydawca spytał mnie: o czym właściwie piszesz? Wtedy uświadomiłam sobie, że to stało się głównym wątkiem w książce. Tak powstało Nigdy, nigdy, nigdy.
Nie psując przyjemności z czytania, powiem Ci tylko, że lubię to, co robisz z tą parą na końcu.
To zabawne, bo zakończenie polaryzuje czytelników. 50% go lubi, 50% jest wściekła. To chyba dobrze, że robi się taki szum. To oznacza, że jako pisarka wywołuję emocje. Wiesz, dla mnie szczęśliwe zakończenie może nastąpić niezależnie, czy dana para będzie na końcu ze sobą, czy jednak nie.
Nie będę jedyną osobą, która może powiedzieć, że Nigdy, nigdy, nigdy zadziałało na mnie także na osobistym poziomie. Byłam wielokrotnie pytana o dzieci. To na szczęście ucichło od czasu, kiedy przygarnęłam pieska i zaczęłam go konsekwentnie przedstawiać jako mojego synka 🙃
Hahah. No i pięknie.
Tak na poważnie: to jednak nadal trudny temat zarówno na poziomie politycznym, jak i osobistym. Momentami bardzo trudno jest go poruszać nawet w gronie bliskich osób.
W Norwegii nie jest nam aż tak trudno pod kątem politycznym, ale zdecydowanie dalej jest ciężko podejmować ten temat. Ja sama nie byłam gotowa otwarcie o tym rozmawiać dopóki nie napisałam mojej książki. W okolicach premiery przeprowadzono ze mną wywiad dla dużego magazynu. Odpowiadałam na bardzo osobiste pytania dotyczące macierzyństwa. Miałam miesiąc do publikacji i musiałam przemyśleć, czy chcę zostać twarzą bezdzietności. Co jeśli zmienię zdanie? Czy wszyscy będą mnie wytykać palcami i komentować: ha! jednak ma dzieci! Finalnie jednak zaakceptowałam tę sytuację. Mam prawo zmienić zdanie, ale to też okej, żeby otwarcie mówić, że na ten moment nie wyobrażam sobie macierzyństwa. Tym bardziej, że towarzyszyło mi to od wczesnego dzieciństwa. Nigdy nie chciałam bawić się w posiadanie dzidziusia. Wolałam mieć pieska. Może brakuje mi jakiegoś genu, nie wiem. To, czego na pewno nie miałam, to wzorów, do których mogłabym się odwołać. Bo brak dzieci nie oznacza automatycznie życia w samotności czy towarzystwo 12 kotów. Wystarczą dwa. Dlatego właśnie napisałam tę książkę: żeby mniej się wstydzić i żeby mieć jakiś wzór do naśladowania.
Twoja kolejna książka to znowu tytuł składający się z 3 słów. Czy to Twój plan na resztę kariery? Co dalej?
Zobaczymy! To byłoby całkiem zabawne. Nie wymówię tytułu mojej książki po polsku, bo powiedziano mi, że przekleństwo jest dużo gorsze niż jego odpowiednik po norwesku. Tytuł wymyślił tak naprawdę mój redaktor. To słowo, które wymawiasz, gdy jesteś wkurzona.
Bardziej jak cholera czy cholibcia?
Coś w tym rodzaju. Jest słabsze nawet od angielskiego fuck.
Ale ma też powiązanie ze sferą seksualną?
Nie. Jest bardziej związane z diabłem, przynajmniej na poziomie swojego językowego źródła. Wiesz, zaczęło się od żartu. Pisałam o wściekłej kobiecie i redaktor zasugerował te trzy przekleństwa. To brzmi jak coś, co taka osoba mogłaby mówić pod nosem w emocjach. Początkowo śmialiśmy się z tego pomysłu, ale potem zdecydowałam się na właśnie ten tytuł.
Podoba mi się takie poczucie humoru.
Widzisz, to nie było celowe, dopóki się takim nie stało.
No dobra, to jaki tytuł dla trzeciej książki?
Cały czas szukam dla siebie kolejnego tematu. Wydaje mi się, że te dwie pierwsze książki są w pewnym sensie ze sobą połączone. To opowieści o kobietach, które przekraczają przeznaczony dla nich zestaw norm. Jeśli znajdę trzeci pasujący temat, może wyjdzie z tego trylogia.
A może celuj od razu w septologię? Słyszałam, że to teraz całkiem popularne w Norwegii.
Hahaha. Tak, to prawda, septologie mają swój moment.
Wspomniałaś wcześniej o swojej popularności w Norwegii. Jak dokładnie jesteś tam postrzegana? Czy jesteś na przykład częścią jakiejś sceny literackiej? Nie znam tak dobrze kobiecej prozy z Norwegii, mam w głowie właściwie tylko Vigdis Hjorth.
Mam swoich czytelników i dostaję od nich recenzje, ale nie jestem jedną z większych pisarek w Norwegii i nie tworzę z nikim żadnej grupy. Hjorth to z kolei jedno z największych nazwisk. Większość jej książek, zwłaszcza te najnowsze, są mocno autobiograficzne. Nazywa się ją królową norweskiej literatury, damą. Choć nie jestem może malutką pisareczką gdzieś po drugiej stronie skali, to czuję, że pływam gdzieś pośrodku, próbując zrozumieć, jaką twórczynią jestem.
Czyli nie masz też etykietki drapieżnej skandalistki i punkówy?
Nic mi o tym nie wiadomo. Zobaczymy po trzeciej książce, o ile złamie jakieś kolejne tabu.
Pytam o to z ciekawości, bo w samej Polsce coraz więcej pisarek porusza kobiece tematy. Mamy na przykład Agnieszkę Szpilę, która niedawno wydała opowiadania post-pornograficzne, a wcześniej powieść o wściekłości, splecionej ze sferą seksualną. Są też takie książki jak Nocna suka Rachel Yoder o matce, która z wściekłości zmienia się w psa. Zastanawiam się, czy to szerszy trend: adresowanie tej emocji.
Chciałabym, żeby tak było. Dla wielu kobiet źródłem wściekłości może być cokolwiek. Oczywiście mężczyznom też jest trudno i mają swoje wyzwania, ale dużo prościej przychodziło im dotąd pisanie o swojej wściekłości. Pisząc tę drugą książkę zaczęłam zastanawiać się, czemu Britt jest taka wściekła. Ona pojawiła się u mnie jako postać poboczna, ale nie mogłam zrozumieć, skąd w niej ciągle ten stan. Skąd to się bierze? Zaczęłam to pogłębiać i kształtować ją jako osobę. Kiedy już się nad tym zastanawiasz, powodów do wściekłości może być całe mnóstwo. De facto nigdy się nie kończą. Samo bycie matką, kobietą, osobą. Zasady, które to organizują. To, kto je ta naprawdę ustawla. Kiedy próbujesz się w nie wpasować i się nie da, bo narzucają je politycy i nie myślą nawet, co jest dobre dla kobiet. To kontrowersyjny temat, ale podobało mi się, kiedy pewna komiczka powiedziała, że gdyby to mężczyźni potrzebowali przerywać ciążę, mieliby tę opcję na stacji benzynowej.
Myślisz, że wściekłość jest inna w zależności od pokolenia? Kiedy patrzę na moją mamę, miała dużo mniej narzędzi, żeby wyrażać emocje. Młodsze kobiety są bardziej otwarte na rozmowy o emocjach.
Zdecydowanie. Nie wiem, co i jak się dokładnie zmieniło, ale jest to widoczne. Napisałam Britt jako osobę pomiędzy mną a moją mamą. Pamiętam mnóstwo sytuacji, w których nie miała jak wyrażać swojej wściekłości. Jej życie nie było fair, ale nikt nie mówił o wspieraniu kobiet w rodzicielstwie czy trosce o dom. Nie miała nawet jak przyznać się do złych emocji. To na szczęście się już zmieniło i ta odpowiedzialność nie leży wyłącznie na barkach kobiet. Nie przeskoczymy porodu i karmienia piersią, ale w wiele innych spraw mężczyźni mogą i powinni się włączać. Oczywiście nie jest idealnie i dużo nam brakuje do równości. Czuję jednak, że teraz coraz częściej mamy w ogóle prawo, żeby się wściekać. Rozmawiamy o tym, jak cholernie trudne jest macierzyństwo, jak męczące, stresujące i bolesne. Tak, jest cudem, ale jest też orką. Wcześniej też było ciężko, ale nie było z kim się tym podzielić, nawet z innymi kobietami. Wszyscy zbiorowo udawali, że żaden problem nie istnieje. Co ciekawe, ostatnio usłyszałam, że tematem obu moich książek jest szacunek: słuchanie siebie nawzajem, próba zrozumienia. To małe kroczki, ale tylko tak dotrzemy do lepszego świata.
Okej, mamy to. Trzecia książka: Szacunek. Szacunek. Szacunek.
Dobre! Zapisuję.
Wspomniałaś wcześniej, że rozwijałaś postać Britt z ciekawości. Czy tak wygląda Twój proces?
Tak sądzę. Dla mnie samej to ciekawe, że zaczynam pisać co innego i wychodzi mi co innego. Druga książka miała być o grupie przyjaciół, którzy znają się od lat i urządzają sobie idylliczne wyjazdy z domówkami. Może jakaś historia miłosna gdzieś w tle. Britt po prostu tam z nimi była, zawsze wkurzona. Oni są szczęśliwi i wznoszą toasty, a ona siedzi z boku. Zaczęłam myśleć: czemu taka jesteś? Co się z Tobą dzieje? Tak samo było z Nigdy – ciekawiło mnie zostanie matką i napisałam o tym, jak to jest nie chcieć nią być. Zastanawiałam się, jakie to uczucie. Dużo o tym rozmawiałam z wieloma różnymi osobami, także z moimi własnymi rodzicami. Przeczytałam też wszystkie możliwe książki na temat bycia matką. Jak wspomniałam, tych było całe mnóstwo i tylko ta moja jedna, że się tego nie chce. Mam jednak nadzieję, że teraz powstaną setki kolejnych!
Czy literatura to dla Ciebie sposób na zrozumienie samej siebie? Pretekst, żeby poruszyć te tematy, które Cię ciekawią, także z bliskimi osobami?
Nigdy o tym w ten sposób nie myślałam. Kiedy czytam książki, odbieram je całą sobą, więc to w 100% racja. Jeśli chodzi o pisanie, to dla mnie chaotyczny, wyczerpujący, frustrujący i wspaniały proces. Nie miałam dotąd czasu, by zrobić krok wstecz i spojrzeć na to z takiej perspektywy. Robię to teraz i odpowiedź brzmi: rzeczywiście tak jest.
Co czytasz teraz?
Davida Sedarisa. To jeden z moich ukochanych pisarzy! Jest wkurzonym Amerykaninem, pisze osobiste teksty o sobie i najbliższych. Jest wspaniały. W 4 lata przeczytałam wszystkie jego książki. Zostawiłam jedną, ostatnią. Kupiłam ją jak tylko wyszła, ale zwlekam z czytaniem, bo wtedy nic mi więcej nie zostanie. Słyszałam, że ma wydać coś kolejnego i wtedy pewnie powtórzę ten proces.
Często tak robisz? Zostawiasz sobie coś na potem?
Tak, to dla nie bardzo typowe. Lubię mieć na co czekać. Tak samo mam z przebiegiem całego roku: świętami, wakacjami. Kupuję też dużo biletów na koncerty, żeby zawsze mieć coś zaplanowanego na przyszłość. Idąc na dane wydarzenie, zawsze mam już w planach kolejne. Możesz powiedzieć, że jestem koncertomaniaczką. Jak tylko mogłam to robić – czyli w wieku 18 lat – zaczęłam na nie chodzić. To też trochę dziwne, bo mam stany lękowe i one bardzo często przytrafiają mi się na koncertach i festiwalach. Muszę zamknąć się w łazience i sobie pooddychać, odzyskać spokój. Jadąc do Polski zatrzymałam się na noc w Berlinie. Okazało się, że gra wtedy Tina Dico, którą uwielbiam. Poszłam na jej występ, dostałam ataku paniki i uciekłam do łazienki. Myślałam: Czemu to sobie robisz? Czemu nie jesteś teraz w hotelu? Na szczęście przeszło mi zanim zaczęła, więc mogłam cieszyć się występem. Staram się nie dać zdominować przeciwnościom. Kiedy muzyka zaczyna grać, moje ciało zazwyczaj się odpręża.
Dziękuję, że się tym ze mną podzieliłaś. Mam coś podobnego – uwielbiam koncerty, ale często bardzo trudno mi przetrwać w tłumie ludzi i natężeniu bodźców. Teraz często biorę książkę do czytania przed koncertem, żeby skupić się na czymś spokojnym.
Ja też! Ja też! Wchodziłam ostatnio na koncert hip-hopowy w Danii. Było tam mnóstwo bardzo młodych i bardzo pijanych ludzi. Ochrona dokładnie wszystkich sprawdzała. Gdy u mnie znaleźli książkę, byli mocno zdziwieni. Podobno nigdy im się to nie zdarzyło! Na szczęście mogłam ją wnieść ze sobą.
Ufff. A słuchasz muzyki przy pisaniu?
Bardzo często. Słucham muzyki praktycznie zawsze i pisanie nie jest tu wyjątkiem. Robię też specjalne playlisty z kawałkami. Powieści są dla mnie jak filmy, a filmy mają soundtracki. Czasem gdy myślę nad jakąś sceną, włączam konkretny utwór i staram się napisać coś, co oddaje jego emocje czy nastrój. Dla mnie te sfery są mocno ze sobą połączone.
To bardzo ciekawe. Jon Fosse powiedział mi, że musi pracować w absolutnej ciszy.
Wielu geniuszy tak ma, a przynajmniej mężczyzn-geniuszy. Muszą mieć pokój bez okien, pić najczarniejszą z kaw i pisać przez kilka godzin. Ja słucham głośno muzyki i potrzebuję mieć wokół siebie osoby, które na mnie patrzą. Dzięki temu nie mogę robić nic innego. A potem wypiję do tego latte.
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.