Czytasz teraz
Lulla La Polaca: „Uważam, że na spełnienie niektórych marzeń warto poczekać”
Kultura

Lulla La Polaca: „Uważam, że na spełnienie niektórych marzeń warto poczekać”

Lulla La Polaca

Dzieciństwo w cieniu okupacji, pierwsze zauroczenia, zagraniczne podróże, warszawska bohema i estradowa druga młodość. W wywiadzie-rzece z Wiktorem Krajewskim najstarsza polska drag queen odsłania się jak nigdy dotąd. Mamy dla Was fragment dopiero co wydanej książki!

W latach 50. niewiele zabrakło, żeby Andrzej Szwan dostał się do szkoły teatralnej. Później nadal ciągnęło go na scenę, ale kolejne próby uniemożliwiły zawirowania osobiste. Przez kilka dekad imał się różnych zajęć: pracował w Stołecznym Przedsiębiorstwie Handlu Zewnętrznego czy Zjednoczeniu Przemysłu Chemicznego. Był także prawnikiem i urzędnikiem państwowym, całkiem często wyjeżdżającym na zagraniczne delegacje. Potrzeba ekspresji artystycznej tliła się w nim jednak cały czas.

Andrzej Szwan aka Lulla La Polaca wystąpił w trzech teledyskach Ralpha Kaminskiego. Oto jeden z nich

Dziś 76-letni Andrzej jest znany szerszej publiczności przede wszystkim jako Lulla La Polaca. Ponad dekadę temu mężczyzna spełnił swoje największe marzenie i wyszedł na scenę. Występuje w teledyskach (m.in. Ralpha Kamińskiego), gości w sesjach zdjęciowych. Swoją rozpoznawalność wykorzystuje do tego, żeby wspierać społeczność LGBTQ+. Czy na to wszystko nie jest za późno? W rozmowie z Wiktorem Krajewskim, autorem wywiadów-rzek z primabaleriną Niną Novaki oraz łączniczkami z powstania warszawskiego, jak nikt inny potwierdza, że hasło wiek to tylko liczba nie jest jedynie utartym sloganem. Sprawdźcie, jak bohater opowiada o swoich estradowych początkach, przyjaźni z nieodżałowaną Kim Lee i przygotowaniach kostiumów.

Trans, disco i ekstaza. I. JORDAN nagrywają debiutancki album!

Lulla, ty jesteś ucieleśnieniem tego, że w życiu na nic nie jest za późno, że czasem wystarczy zaczekać. 

Mike Urbaniak w podcaście dla Vogue Polska, do którego mnie zaproszono, powiedział bardzo piękne zdanie: Prawdziwa kariera zaczyna się po siedemdziesiątce. A mnie nie pozostało nic innego, jak podpisać się pod tym stwierdzeniem obiema rękami. Nogami też bym się podpisał, tylko nie wiem, czy jeszcze dałbym radę zadrzeć je tak wysoko.

Lulla jako postać sceniczna urodziła się z mojej wielkiej miłości do sztuki i z marzeń, które drzemały we mnie uśpione, odkąd byłam młodą dziewczyną, dzierlatką niezdającą sobie jeszcze sprawy z tego, że istnieje taki termin jak drag queen. Na szczęście te marzenia stały się rzeczywistością, która nadała mojemu życiu nowy rytm. Udało mi się na starość! Uważam, że na spełnienie niektórych marzeń warto poczekać – one są wtedy takie wychuchane, dopieszczone.

Choć teraz jesteś jedną z najbardziej znanych polskich drag queen, profesjonalną karierę zaczęłaś w wieku siedemdziesięciu lat. Opowiedz, jak do tego doszło.

Był 2008 rok. Wybrałam się na występ drag queen Kim Lee w warszawskim klubie Galeria w Hali Mirowskiej. Byłam oczarowana jej talentem, więc po skończonym show zagadałam do niej przy barze. Opowiedziałam jej o tym, że czasem urządzamy przebieranki w gronie znajomych, zakładamy babskie fatałaszki i zwracamy się do siebie żeńskimi imionami. Wymieniłyśmy się numerami telefonów i za kilka dni Kim zadzwoniła do mnie z propozycją, abym odwiedziła ją w jej garderobie na Grochowie. Pojechałam, a tam dosłownie hangar wypełniony szpilkami, sukienkami, perukami, biżuterią… Raj! Prawdziwy kostiumowy raj na ziemi! Od tego czasu bywałam u niej często, a Kim zdradzała mi tajniki scenicznego wizerunku. To ona przyczyniła się do tego, że zadebiutowałam na scenie jako Lulla La Polaca.

Lulla La Polaca
Lulla La Polaca / fot. Marek Zimakiewicz / materiały prasowe

Jak wyglądał twój pierwszy występ?

Wystąpiłam wtedy u boku Kim. Był to 2012 rok, a więc minęło już kilka dobrych lat od naszego pierwszego spotkania. Urządzałam przyjęcie imieninowe u Magdy i Marka Rytychów. Magda jest redaktorką telewizyjną, a Marek architektem. W ich mieszkaniu są kręcone schody, prowadzące na drugi poziom. Postanowiłyśmy je wykorzystać do występu i schodziłyśmy po nich niczym gwiazdy paryskiej rewii. W duecie zaśpiewałyśmy szlagier z repertuaru Marii Koterbskiej Do grającej szafy grosik wrzuć. Nasza widownia, czyli przyjaciele Rytychów i moi imieninowi goście, bawiła się wybornie. W pewnym momencie Kim porwała do tańca moją przyjaciółkę Ikę. I tak się dziewczyny bawiły, że Ika skręciła kostkę.

Jak się czułaś, gdy po raz pierwszy wystąpiłaś u boku gwiazdy dragu?

Jak prawdziwa diwa. Do dziś mam oprawione w ramkę nasze wspólne zdjęcie z tamtego wieczoru.

Na jednym występie się nie skończyło, stworzyłyście z Kim Lee zgrany duet.

Kim niosła mi ogromne wsparcie w początkach mojej estradowej przygody. Była zawsze obok. W kuluarach. Za kurtyną. Czekała za kulisami i trzymała za mnie kciuki, bo początkowo przed wyjściem czułam ogromny stres, który mieszał się ze szczęściem i spełnieniem. Świadomość, że Kim jest moją dobrą wróżką, na którą zawsze mogę liczyć, dodawała mi otuchy.

Lulla La Polaca
Lulla La Polaca / fot. Marek Zimakiewicz / materiały prasowe

Miałyście nawet wspólny show.

W Kalinowym Sercu na Żoliborzu. Kim ściągnęła na scenę parę zaprzyjaźnionych drag queens. Kilka razy wystawiłyśmy tam Lulla Show. Ostatni musiałyśmy odwołać z powodu pandemii. A później Kim zachorowała na COVID i zmarła… Poczułam wtedy, że straciłam prawdziwą przyjaciółkę, a świat dragu będzie – przynajmniej na jakiś czas – bardzo pusty bez jej uśmiechu i dobrego serca.

Patrycja Sikora: Mówię na głos, że doświadczenie queerowe może zakończyć się ulgą. Przeczytaj rozmowę z poetką!

A więc Kim Lee była nie tylko twoją dobrą wróżką?

Wciąż, gdy występuję, odruchowo zerkam za kulisy i łapię się na tym, że przecież Kim już z nami nie ma. Pewnie nawet nie spodziewała się, ile osób – a wśród nich ja – będzie za nią tęsknić, myśleć o niej, wspominać ją. Kim dla środowiska drag wykonała ogrom pracy, włożyła w to całą swoją energię i poświęciła mnóstwo czasu, choć nie musiała. Miała w sobie pierwiastek społecznicy.

Idąc za jej przykładem, staram się okazywać życzliwość koleżankom po fachu i mam nadzieję, że mi się to udaje. Przed występem wspieram je jakąś anegdotką, dobrym słowem. Przytulenie i powiedzenie: Nie tremuj się! nic mnie nie kosztuje, a komuś może dodać odwagi i pewności siebie. Trzeba pomagać innym rozładowywać stres. Sama doskonale wiem, ile nerwów to wszystko kosztuje.

Lulla La Polaca / fot. Marek Zimakiewicz / materiały prasowe

Nie żałujesz, że tak długo czekałeś z pierwszym wyjściem na scenę?

Że straciłem kilka dekad? Nie, wcale. Uważam to za swój sukces. Niewielu siedemdziesięciolatków zdecydowałoby się na coś takiego. Dzięki Kim Lee zapragnąłem spróbować czegoś nowego. Ona dodała mi tego ognia, który do dzisiaj nie wygasa i dzięki któremu ciągle chce mi się robić drag. Nie żałuję, że to się stało tak późno. To też ma swój urok. W PRL-u podśpiewywałem przed lustrem, malowałem krzywo usta i wkładałem kiecki matki, kiedy w domu nikogo nie było, a teraz robię to profesjonalnie!

Każda drag queen w mniejszym lub większym stopniu inspiruje się innymi artystkami. Od jakich polskich diw uczyła się Lulla La Polaca?

W moim mniemaniu Hanna Banaszak jest świetną piosenkarką i ma wyborny repertuar. Jej interpretacje utwo- rów są dla mnie niezwykle przekonujące. Różne inne artystki lubię i cenię, ale Banaszak najbardziej. Przypadła mi do gustu. Uwielbiam też Wierę Gran – do tego stopnia, że jedną z jej piosenek, utwór Gdy w ramiona bierze mnie, włączyłem do swojego repertuaru. Ostatni raz śpiewałem go podczas występu w Centrum Społeczności Żydowskiej z okazji święta Purim, inaczej nazywanego Świętem Losów. Z aktorek moją wielką idolką była zawsze Kalina Jędrusik, uwielbiałem monodram Jacka Bocheńskiego Tabu z jej udziałem. Na scenie był tylko klęcznik i Jędrusik grała zakonnicę, która spowiadała się księdzu z grzechów. Niesamowite wrażenie.

Zobacz również
grzyby

Lulla La Polaca poleca: Gdy w ramiona bierze mnie Wiery Gran

Odwołujesz się w dużym stopniu do największych gwiazd PRL-u, ale Lulla jest ewidentnie damą z dawnych lat, ma w sobie ten niepowtarzalny szyk i styl przedwojnia. Dobrze to odczytuję?

Zdecydowanie! Ostatnio reżyserka Bogna Kowalczyk zapytała mnie, do jakich lat chciałbym się przenieść w czasie, gdybym mógł. Od razu znałem odpowiedź. Chciałbym wylądować w latach 20. i 30. Nie żyłem w tej epoce, ale jest mi ona niezmiernie bliska. Boże! To był okres fantastycznych teatrzyków, rewii, kabaretów… Ten szelest, ten sznyt, te pióra, te futra, te limuzyny, te dorożki! Gdybym się tam przeniósł, z pewnością zostałbym gwiazdą przedwojennych parkietów.

Zwiastun dokumentu Boylesque Bogny Kowalczyk, w którym główną rolę gra Lulla La Polaca

W jednym z wywiadów, których udzieliłeś, mówisz: Drag to też aktorstwo, prawdziwa sztuka. To nie jest tak, że któraś wyjmie szminkę z torebki, przypudruje czubek nosa i wyjdzie na scenę. Drag to praca, nauka i sztuka, w której trzeba walczyć o to, żeby zaistnieć, pokazać się i przetrwać.

Pozornie może wydawać się to błahostką, głupotką, łatwizną, żeby włożyć damski strój, umalować się i odgrywać postać kobiety na scenie. Kto tak zakłada, myli się niezmiernie. Dla mnie sztuka drag to sposób artystycznego wyrazu, który – mimo że tyle lat już noszę na karku – pozwala mi się odmłodzić w jednej chwili. No, może z tą jedną chwilą to przesadzam, bo proces przeistaczania się Andrzeja Szwana w Lullę La Polacę zajmuje około trzech godzin. Ułożenie włosów, zrobienie makijażu, włożenie kreacji… Lullowe emploi jest wymagające i czasochłonne, a mnie zależy, żeby było na jak najwyższym poziomie.

To zdradź nam, jak przebiega twoja metamorfoza.

Makijaż zaczyna się od brwi. Kim Lee nauczyła mnie, że one są najważniejsze. Bo brwi, prawie jak oczy, są zwierciadłem duszy. Mężczyźni mają łuki brwiowe osadzone niżej od kobiecych, dlatego prawdziwe brwi najpierw zakleja się, czyli blokuje, specjalnym klejem, a nowe dorysowywane są wyżej. Zajmuje to chwilę, bo to ważny element image’u każdej drag queen, niektóre nawet robią z nich swój znak rozpoznawczy.

Lulla La Polaca
Lulla La Polaca / fot. Marek Zimakiewicz / materiały prasowe

Potem na twarz nakłada się kilka warstw podkładu, a całość wykańcza się pudrem sypkim. Ten element makijażu ma dla mnie przedwojenny sznyt, jaki pamiętam ze zdjęć czy opowieści mojej mamy i babci. Obie używały takiego pudru.Za sprawą kolejnych specyfików i mazideł nadaje się twarzy odpowiednie rysy, czyli konturuje, żeby męska twarz jak najbardziej przypominała kobiecą. Tu trzeba zwęzić, tam poszerzyć, tu troszkę ukryć, tam odrobinkę podkręcić, tu umaić, tam zataić.

I już?

No gdzie już! To zajmuje mnóstwo czasu! Ostatnim ważnym elementem są rzęsy, które dokleja się do naturalnych. Im więcej, tym lepiej, bo widzowie muszą dostrzec makijaż nawet z ostatniego rzędu. Nie wyobrażam sobie, żeby tylko przypudrować nosek, lekko wytuszować oko i tak lecieć na scenę. Czułabym się naga! Poza tym jaka byłaby ze mnie drag queen bez przesadzonego makijażu, bez wyczesanych pukli i wieczorowej kreacji? Widzowie poczuliby się zawiedzeni – i słusznie!

Okładka książki Lulla La Polaca. Żyć to ja potrafię Wiktora Krajewskiego / Wydawnictwo Znak

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony