Megan Nolan: trudno jest znaleźć balans między szczerością a szokiem [WYWIAD] | MORE Książkowe
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
Gdy czytałam powieść “Akty desperacji”, zachwyciła mnie uważność, z jaką autorka ruszyła na wyprawę przez krajobrazy ludzkiej psychiki. Spotkałam się z Megan Nolan, by porozmawiać o toksycznej miłości, relacji z ciałem i drugiej powieści, którą właśnie skończyła pisać.
Opisana w „Aktach desperacji” historia miłosna stała się pretekstem do namysłu nad tym, co i jak projektujemy w relacjach międzyludzkich. Ta momentami trudna i mroczna książka, skłania do weryfikacji schematów myślenia o związkach i romantycznych gestach. Spędziwszy wczesną młodość na imprezowaniu, główna bohaterka równie entuzjastycznie rzuca się w wir zakochania w nowo-poznanym mężczyźnie, Cioranie. Owładnięta wizją siebie jako idealnej partnerki, funkcjonuje pod olbrzymią presją i stara się dociągnąć rzeczywistość do własnego wyobrażenia. Misja staje się tym trudniejsza, ilekroć zawodzi ją również własne ciało – niedające się zdyscyplinować, niesforne, żywe. Ten fascynujący literacki debiut ukazał się nakładem Wydawnictwa Filtry.
Bardzo rzadko zdarza mi się, że po pierwszym spotkaniu z jakąś osobą, mam ochotę powiedzieć: hej, chciałabym się z Tobą zaprzyjaźnić. Muszę jednak przyznać, że mam tak po rozmowie z Megan Nolan. W czasie konwersacji prowadzonej przy kawie i papierosach w warszawskim Relaxie, wydała mi się osobą jednocześnie wrażliwą, empatyczną, mądrą, zabawną i mroczną. Współistnienie wszystkich tych cech w jednej osobie brzmi jak coś bardzo mi bliskiego. W kontekście naszej rozmowy – w której poruszamy m.in. kwestię opierania się na projekcjach i uznawania ich za niepodważalną rzeczywistość – jest w tym pewnie jakaś ironia. Trudno, mogę z tym żyć. A w międzyczasie zapraszam Was do lektury naszej rozmowy.
KUP: „Akty desperacji” Megan Nolan
Rozmawiamy dzień po Paradzie Równości w Warszawie. Jak Twoje wrażenia?
Megan Nolan: 3 tygodnie temu byłam w Norwegii i spędziłam trochę czasu w Oslo. Gdy zobaczyłam wiadomość o tym, co tam się wydarzyło [strzelanina w klubie LGBT+ tuż przed tamtejszą Paradą Równości – przyp. J.G.], byłam zszokowana. Mam tam przyjaciół, którzy byli na mieście tamtej nocy. Niezależnie o tych wydarzeń tak czy inaczej planowałam, żeby pójść na Paradę w Warszawie. Powiedział mi o niej Max Lawera – mój promotor z Filtrów. Samo doświadczenie było wspaniałe. Nie znam zbyt wielu detali dotyczących jego historii w Polsce. Wiem, że odbywa się tutaj od stosunkowo niedawna. Mam porównanie głównie z Londynem, gdzie jest mocno ugruntowane. Zdaję sobie sprawę, że tutaj ma też inne znaczenie i to poruszające móc się z tym zetknąć. A Tobie jak się tam podobało?
W tym roku toczyła się duża rozmowa wokół komercjalizacji Parady w związku z markami, które ustawiły tam swoje platformy. Jednak kiedy dotarłam na miejsce, poczułam przede wszystkim radość i dumę osób wokół mnie.
Ten tłum był niesamowity, tak wiele osób!
Doceniam też, że nie było to tylko o Warszawie, ale też o Kijowie i Oslo.
Tak, słyszałam przemówienia. To wzruszające.
Co ciekawe, w tym roku odbędzie się też Parada w Pruszkowie, która ma stanowić oddolną przeciwwagę dla komercjalizacji tej warszawskiej.
To są kontrowersyjne kwestie. Sama idea parady tworzy przestrzeń na wpływy korporacji. W Londynie centralne wydarzenie ma w sobie dużo brandingu, ale jest też mnóstwo pomniejszych, oddolnych parad, które starają się to zrównoważyć.
Wczoraj myślałam też dużo o tym, w jak spolaryzowanym świecie żyjemy. Z jednej strony mamy ten super entuzjastyczny przekaz, a z drugiej osoby queerowe w Polsce stale spotyka mnóstwo przemocy, także systemowej. Idąc dalej tym tropem – przywrócenie zakazu aborcji w Stanach…
Boże, tak, to jest straszne.
…a w Polsce historyczne przemówienie Nat Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu, która zabrała głos w Sejmie w ramach walki o liberalizację prawa aborcyjnego. Z jednej strony są te pozytywne emocje, że temat w ogóle pojawił się w publicznej debacie i poniósł tak szeroko, a z drugiej przekaz ze Stanów.
To szokujące. W Irlandii długo walczyliśmy w sprawie legalnej aborcji – udało się dopiero w 2018 roku. Razem z mamą byłyśmy zaangażowane w tamtym czasie, ale takie działania prowadzono też w latach 80. i 90. – wówczas bez większego sukcesu. To się wydawało tak wielką uchwałą, gdy wreszcie ją wprowadzono! Patrząc na Stany – to wręcz surrealistyczne, że zaczynamy podążać w takim kierunku. I przerażające.
Z drugiej strony, reakcja wielu osób jest w pewnym sensie inspirująca. Czytałam na przykład o nieformalnych sieciach, które działają w Polsce, które zaoferowały pomoc kobietom w Stanach. Wiele Amerykanek i Amerykanów było już wcześniej zaangażowanych w pomoc jeśli chodzi o koszta i transport – jeszcze przed wprowadzeniem tej zmiany. Nie każdą osobę jest przecież stać na taki zabieg. W obecnej sytuacji, wsparcie dla tych organizacji musi stać się dużo większe. Też o tym myślałam w czasie Parady – jak bardzo to wszystko jest ze sobą połączone. Tym ważniejsze jest, by się nawzajem wspierać.
Przechodząc do Twojej książki – Akty desperacji – miałam wrażenie, że główna bohaterka opleciona jest przez sieć małych przemocy, które stopniowo kształtowały ją jako osobę.
Część z nich zadaje sobie sama, a część z nich zaprasza do swojego życia. Może nie rozumie, jak duży mogą mieć na nią wpływ, albo jak trudno będzie się wydobyć z danej sytuacji? Nawet jeśli wydaje się, że wybrała je świadomie. Nim spotka w książce Ciorana, ma epizody picia i krzywdzenia siebie. Próbuje wyrazić siebie, ale ma trudne rzeczy do zakomunikowania. Chce nadać materialność swoim uczuciom. Ta auto-przemoc ma ją w pewnym sensie urzeczywistnić.
Wiele osób czytało tę powieść jako historię o miłości i seksie. A to przecież także opowieść o ciele.
Zdecydowanie. Jej walka z własną tożsamością i potrzeba urzeczywistnienia samej siebie bierze się z tego, że posiadanie ciała – choć może być pozytywne lub negatywne – jest przede wszystkim bardzo kotwiczące. Czasem może to być świetne uczucie, a czasem jest wręcz perwersyjne, jak bardzo rzeczywiste są nasze ciała, kiedy Ty sama nie czujesz się jak realna osoba. Jej relacja z ciałem jest dla niej źródłem złości. Nie wiem czy istnieje możliwość, by stało się dla niej akceptowalne. Nigdy nie będzie przecież całkowicie wygładzone i zdyscyplinowane. Nigdy nie stanie się idealnym nośnikiem, dzięki któremu będziesz przemieszczać się po świecie bez problemów czy dyskomfortu. To uczucie stałej świadomości swojego ciała jest bardzo frustrujące – szczególnie kiedy jest się młodym, a ciało stale się zmienia i próbujesz się do niego przyzwyczaić. Starasz się też rozkminić, jak patrzą na Ciebie inni ludzie. To wszystko źródła stresu.
Szczególnie, gdy jakiekolwiek wskazówki, jakie dostajesz od świata, stają się powodem do jeszcze większego niepokoju, bo sprowadzają się do: nie jesteś wystarczająca.
Razem z dorastaniem, udało mi się przezwyciężyć wiele z tych emocji. O ile nie cierpisz na poważniejsze zaburzenia, najtrudniejszy etap przeżywa się w młodości, a przynajmniej takie jest doświadczenie większości osób. Często ma się też uczucie, że nikt nie cierpi tak jak ty, że skupiasz na sobie całe cierpienie świata, że nikt nie ma pojęcia, co przeżywasz i nie dzieli Twojego doświadczenia. Obecnie to się zmienia. Nie powiem jednoznacznie, że teraz jest lepiej – na pewno istnieją potworne ograniczenia wobec współczesnych młodych kobiet jeśli chodzi o ich ciała. Ale teraz przynajmniej prowadzimy na ten temat rozmowy.
W dzieciństwie miałam poczucie, że porównywałam się do ludzi, zazdrościłam im i byłam w tym całkiem sama. Wokół mnie nikt nie werbalizował tych porównań. Tak naprawdę nie ma znaczenia, jak blisko jesteś ideału. Możesz być tylko odrobinę oddalona od perfekcji i czuć się jak monstrum. To wydaje się bardzo smutne – marnować tyle czasu na myślenie o tym. Ostatnio zastanawiałam się, co bym zrobiła w ciągu tych 10 lat życia, gdybym stale się siebie nie czepiała.
Jako młoda dziewczyna uznałam, że nie da się mnie kochać. Wiele lat spędziłam zamykając się na pewne emocje i bardzo ciężko było mi się stamtąd odkopać.
To brzmi jak olbrzymie wyzwanie. Ja z kolei mając 10 czy 11 lat powiedziałam sobie: nigdy nie będę pożądana, więc muszę stać się możliwa do polubienia na inne sposoby. Skupiłam się więc na byciu fajną i zabawną, żeby ludzie dobrze się przy mnie czuli. To oczywiście było totalnym błędem. Ludzi przyciąga do siebie tak wiele różnych cech – to dużo szersze i bardziej zróżnicowane niż może się wydawać dziecku. To piękny moment, gdy stajesz się starsza i to nagle dostrzegasz. Dla mnie osobiście to coś bardzo świeżego i wciąż myślę o tym jako procesie. Ostatnio przyszło mi do głowy, że czas, przez który będę czuła się dobrze w swoim ciele, jest mocno ograniczony, bo przecież zaraz zacznę się martwić starzeniem. Czemu ten oddech i spokój jest taki krótki! (śmiech)
Wydaje mi się, że było dla mnie tak ważne, by napisać książkę, bo chciałam posiadać w życiu coś niezwiązanego z moim wyglądem. Nawet gdy w głowie pojawiają się wątpliwości co do tego, jak się prezentuję światu, nadal mam dla siebie całą wielką sferę, która jest od tego wolna. To pozwala mi utrzymać równowagę.
W jednym z wywiadów wspomniałaś, że martwisz się o to, że Twoją książkę przeczytają rodzice i jak na nią zareagują. Przeczytali?
Nie bałam się, że będą mnie oceniać, bo moi rodzice są bardzo liberalni. Nie bałam się też, że zszokuje ich seks czy przemoc. Bardziej chodziło mi o to, że pewne sytuacje, które przeżywa narratorka, to wzmocnione czy przetworzone rzeczy, które widzieli w moim życiu. Obawiałam się, że to ich zmartwi i tak się rzeczywiście początkowo stało. Nie uszkodziło to w żaden sposób naszej relacji, ale nadal czułam się z tym źle.
Każde dziecko w jakiś sposób przynosi cierpienie swoim rodzicom na różnych etapach rozwoju. W moim wypadku był to okres między 15 a 20 rokiem życia. Było tam wiele cierpienia i porażek. Sprawiłam, że ich życie było trudniejsze niż wielu innych rodziców, których znali. Dzieci ich przyjaciół też sprawiały problemy, ale nie aż tak duże. Wydawało mi się czymś okropnym ponownie ich z tym konfrontować – tym bardziej, że w momencie, gdy czytali moją powieść, to wszystko stanowiło już odległą przeszłość. Faktycznie, początkowo zszokowało ich przeczytanie o tych wszystkich mrocznych i intensywnych uczuciach i to jeszcze w wystylizowanej, wyolbrzymionej wersji. Nie byli na mnie źli, ale zmartwiło ich to. Po jakimś czasie postanowili przeczytać książkę ponownie – i już było okej.
Przepracowali te emocje?
Dali sobie czas, żeby je przepracować. Dzięki temu mogli pozwolić sobie na uznanie, że jednak jest to fikcja, a między doświadczeniami narratorki a moim własnym życiem są duże różnice. Ogólnie moi rodzice byli w tym wszystkim wspaniali. Bardzo wspierający. Mój tata również jest pisarzem. Gdy dorastałam, wykonywał wiele innych prac, by utrzymać rodzinę. To dla mnie ważne, bo dało mi wzór, że da się jakoś to wszystko posklejać i to może zadziałać. Dzięki temu miałam poczucie, że nie muszę od razu odnieść wielkiego sukcesu, bo inaczej automatycznie staję się porażką. Nadal tak myślę. Oczywiście jestem zaskoczona, jak dobrze poradziła sobie ta książka, ale pamiętam też, że czasem tak bywa z debiutami. Ludzie bardziej się nimi ekscytują. Prawdziwy test to dopiero druga książka. Nawet jeśli będzie okej, ktoś machnie na nią ręką, bo nie jest już debiutem.
Wiem, że pracujesz nad drugą książką.
Co więcej, właśnie ją skończyłam! Mam jeszcze trochę poprawek przed sobą, ale myślę, że zostanie opublikowana w przyszłym roku.
To książka o Londynie?
Tam dzieje się część akcji. Centrum książki stanowi irlandzka rodzina, żyjąca w Londynie, więc część tej historii wraca do ich poprzedniego życia w Irlandii.
Możesz coś o niej opowiedzieć?
Tak, pewnie, to nie sekret. Nie nauczyłam się jeszcze o niej mówić, bo ledwo co ją skończyłam. Część akcji dzieje się w latach 90. Dziecko popełnia zbrodnię i nie jest jasne, czy zrobiło to z premedytacją. W różnych krajach różnie wyznaczony jest wiek odpowiedzialności karnej. W Londynie to 10 lat, niżej niż w dużej ilości krajów. Książka dotyczy tego, jakie są konsekwencje tego czynu. Dziennikarz tabloidu stara się rozwikłać tę zagadkę, poznajemy też kontekst rodziny. Książka dużo mówi o uczuciu wstydu – czym on jest, o sekretności i wyparciu. To coś, czym byłam zainteresowana od czasu gdy pracowałam w dzienniku w Londynie – wprawdzie nigdy jako redaktorka, ale miałam zmiany w biurach. Ciekawi mnie historia tabloidów, szczególnie w Wielkiej Brytanii. Rzeczy, które dziennikarze robili niewinnym ludziom, bywały bardzo mroczne.
Jednocześnie, w Irlandii widziałam starszych ludzi, zwłaszcza mężczyzn, którzy byli całkowicie zamknięci emocjonalnie. Myślałam o tym, jak się dociera do takiego etapu – gdy nie tylko nie umiesz wyrażać swoich emocji, ale nawet pozwolić sobie na przeżycie intymnej chwili w relacji z kimkolwiek. Gdy zrobiłeś z siebie wyspę. Irlandia słynie z tego, że jest społeczeństwem opartym na zawstydzaniu i wypieraniu. Chciałam to eksplorować – ekosystem wstydu w tej rodzinie. To oni są w centrum, a inne elementy tworzą uniwersum, w którym funkcjonują.
To dla mnie bardzo ekscytujące. Z jednej strony, widzę podobieństwo z debiutem jeśli chodzi o zagłębianie się w mroczne rejony i psychikę bohaterów. Z drugiej, to zupełnie inna historia.
Tak, i jest narracja trzecioosobowa, więc to całkiem inne doświadczenie. Zaczynając pisać tę książkę bardzo się bałam. Z Aktami desperacji nie miałam żadnego zobowiązania. Byłam tylko ja i agent, który zachęcał mnie do pisania. Robiłam to przez 3 lata w czasie wolnym. Na drugą mam już umowę z wydawnictwem, więc nie było aż tak dużo czasu na pisanie. Robiłam to na pełen etat, ale nadal to krótki wybuch. Nikomu nic nie pokazałam, póki nie skończyłam. Nie wiem czemu. Po prostu z jakiegoś powodu nie potrafiłam tego zrobić. W dniu, w którym przesłałam szkic do wydawnictwa, byłam bardzo zestresowana. Mam nadzieję, że książka im się spodoba. Jestem bardzo podekscytowana!
Chciałabym spytać Cię o to, jak mówisz o przemocy. W sumie dotyczy to obu Twoich książek. Czy czujesz poczucie odpowiedzialności za sposób, w jaki ją prezentujesz?
To bardzo ciekawe pytanie. Wydaje mi się, że przy pierwszej książce pomogło mi, że nie miałam umowy z wydawnictwem. Nie czułam odpowiedzialności za to, czy te treści mogą być dla kogoś szokujące, albo czy powinnam tam umieszczać jakieś ostrzeżenia, bo nie byłam pewna, czy ktokolwiek to w ogóle przeczyta. Część scen wycięliśmy, ale część została. Są na przykład momenty, w których bohaterka zadaje sobie różne rany. Wówczas chciałam, żeby to było konfrontacyjne, brzydkie. Było dla mnie bardzo ważne, żeby jej smutek nie był ładny czy romantyczny. Sama mam za sobą takie doświadczenia. Czasem to są bardzo prywatne sytuacje, ale czasem nie. Ludzie potrafią skomentować, że to szukanie atencji, jakby to było coś złego. Ale przecież może być tak, że ktoś robi to szukając atencji… bo potrzebuje uwagi, pomocy. Warto wyjść poza ten wymiar oceniający. Chciałam zachować ten element: że nie ma w tym nic przyjemnego, stoickiego, intymnego. To potrafi być intensywne i brzydkie, więc dobrze, żeby było też niekomfortowe do czytania. Z drugiej strony nigdy nie chciałam szokować dla samego szoku.
Teraz, mając swój profil jako pisarka, będę ostrożniejsza, myśląc o osobach, które mogą mieć za sobą pewne doświadczenia. Nie to, że z tego całkiem zrezygnuję, ale będę mieć to na uwadze. To skomplikowane – mając to wszystko w głowie, jednocześnie nie chcesz zakładać na siebie blokad. Nie postanowisz przecież: “nie mogę nikogo niczym zranić”, bo wtedy trzeba przestać pisać. Trudno jest znaleźć balans między szczerością a szokiem.
Z mojej perspektywy, dobrze to balansujesz. Pokazujesz przemoc typu blizny, brzydotę i tak dalej, ale nie szokujesz tabloidowo. To jest istotna granica, której moim zdaniem warto pilnować. Jednocześnie dobrze jest pokazywać te mroczne rzeczy, bo czasem prawda wypływa z brudu i nie ma co tego upiększać i zakłamywać.
Jeśli chodzi o przemoc seksualną – to często nie są opisy, które ktokolwiek chciałby czytać. Ciężko znaleźć w tym balans między byciem odrzucającą, szokującą i łagodzeniem przekazu. Kiedy myślę o pracy nad nową książką – przede wszystkim nie chciałam zrobić kryminału. Praktycznie nie opisuję samej przemocy – rozegrała się w przeszłości i pojawia się jako przebłyski. Uważam, że byłoby manipulacją, gdybym zaczęła ją szczegółowo omawiać.
Czy to historia oparta na faktach?
Nie, ale czytałam o kilku sytuacjach tego typu w Wielkiej Brytanii i poza jej granicami. Najsłynniejsza jest sprawa Jamesa Bulgera, zabitego przez dwóch dziesięciolatków – to było w mojej głowie przez paralelę w postaci wieku bohaterów. Dużo czytałam też o różnicach między poszczególnymi krajami i tym, jak traktuje się tego typu zbrodnie. Krótko po Bulgerze do podobnej sytuacji doszło w Norwegii. Dzieci (miały chyba 8 i 10 lat) zabiły małą dziewczynkę. Sposób, w jaki odniosło się do tego miasteczko, system prawny czy społeczeństwo, był zupełnie inny niż w Anglii. Przede wszystkim traktowano je nadal jak dzieci, a do ich rodziców odnoszono się z podobnym współczuciem jak do rodziców ofiary. Nie były przecież świadome swoich czynów w taki sposób, jak dorośli. Było to postrzegane jako tragedia, a nie przejaw zła. Czytałam liczne teksty na ten temat – jakie są konsekwencje zbrodni popełnianych przez dzieci. Bardzo mnie to ciekawiło.
Tabloidy kochają innych – w szczególności osoby ubogie. Chłopcy, którzy zabili Jamesa Bulgera pochodzili z klasy robotniczej, więc prasa zrobiła z nich potwory. Kiedy ktoś jest dzieckiem, ale dochodzą do tego cechy związane z pochodzeniem czy rasą, media odzierają go z dzieciństwa. Byłam ciekawa, jak to się dzieje na poziomie systemu. Wracając do książki – nie była oparta na żadnej konkretnej historii, ale miałam te wszystkie rzeczy w głowie.
Uwielbiam to, że współczesna literatura podchodzi z odpowiedzialnością do kwestii klasowych czy rasowych.
Zdecydowanie. W wielu nowych książkach te kwestie pojawiają się w subtelny sposób. Gdy czytam powieści sprzed 40 czy 50 lat, zastanawiam się: skąd bierzecie te wszystkie pieniądze? Macie jakieś prace, do których chodzicie?
Czemu wszyscy jesteście tacy biali?
Haha, tak. Zarabianie to tak ogromna część życia – może pomijając osoby, które są bardzo, bardzo bogate. Istotne jest, co dzieje się, gdy nie masz pieniędzy, ale też jak budujesz relacje z osobami, które mają ich więcej niż ty. Dla mnie to bardzo naturalne, że to część mojego pisarstwa. Gdy pracowałam nad Aktami desperacji, miałam bardzo mało pieniędzy. Żyjąc w Londynie, to bardzo trudne. To stresujący temat. Czasem nie chce Ci się nawet o tym myśleć. Ostatnio rozmawiałam o tym z moim chłopakiem, że jeśli ma się za sobą doświadczenie ciągłego zalegania z płatnościami, pojawia się fobia przed zaglądaniem na konto czy otwieraniem rachunków. Nawet gdy już masz środki, wciąż towarzyszy Ci tamten lęk.
Do tego wiele osób bardzo ocenia cudze relacje z pieniędzmi, oskarżając ludzi biednych o nieodpowiedzialność. Jest dużo trudniej mieć kontrolę nad finansami, gdy jest to tak przerażająca sfera. Czasem po prostu nie jesteś w stanie o tym myśleć ze względu na towarzyszący temu stres. Fascynuje mnie też zakładanie, że ludzie powinni mieć oszczędności. Przecież tak wiele osób żyje z miesiąca na miesiąc i nie ma z czego odłożyć, mają długi. Mając poduszkę bezpieczeństwa w swoim życiu, pewnie trudno jest zrozumieć, że inni są jej pozbawieni. Gdy przeprowadziłam się do Londynu w 2015, któregoś wieczoru wsiadłam do autobusu z przyjacielem. Zbliżyłam kartę miejską do czytnika i zobaczyłam komunikat, że nie ma na niej środków. Stwierdziłam, że w takim razie nie mogę pojechać. Przyjaciel spytał, dlaczego nie przeleję sobie kasy. Przelać… ale skąd? Nie miałam sekretnego konta, z którego mogłabym wziąć dodatkowe fundusze.
To ważne, żeby o tym otwarcie rozmawiać.
Nie wiem, czy powinniśmy podziwiać bogatych ludzi za to, że posiadają pieniądze. Dużo bardziej imponujący wydają mi się ludzie, którzy radzą sobie mimo przeciwności, nie mając wsparcia na wyciągnięcie ręki. Gdy byłam dzieckiem, wychowywałam się w domu, w którym nie było problemów finansowych. Ale nawet wówczas, spotykając osoby trochę lepiej uposażone, czułam się zawstydzona nie posiadając odpowiedniej marynarki. Gdy myślę o tym teraz: czemu siedmiolatka miałaby się czymś takim smucić?
Wyobrażam sobie, że w Londynie takie różnice są dużo bardziej widoczne ze względu na rozwarstwienie społeczeństwa.
Rzeczywiście, jest to bardzo drogie miasto. Pomaga mi to, że przyjaźnię się z osobami, które też nie mają za dużo pieniędzy. Tak czy inaczej, czynsze są niezwykle wysokie i trzeba mieć regularny przypływ środków, żeby się utrzymać. Chociaż muszę przyznać, że po przeprowadzce z Dublina, który jest jeszcze droższy, czasem czuję ulgę, że żyję w nieco tańszym miejscu.
Mieszkałaś też w Nowym Jorku, prawda?
Byłam tam tylko przez kilka miesięcy, podnajmując mieszkanie od przyjaciół. Myślałam o tym, żeby przeprowadzić się na cały rok, ale wówczas przyszedł COVID i wróciłam do Europy.
Jak wpłynęła na Ciebie pandemia?
W pewnym sensie zmieniła absolutnie wszystko. Byłam w Nowym Jorku, gdy się zaczęła. Nie miałam swojego miejsca w Londynie, więc na pierwszy lockdown wprowadziłam się do mamy w Irlandii. Wtedy nanosiłam wszystkie poprawki do książki, więc w sumie dobrze się złożyło, bo miałam coś, na czym mogłam się skupić. Potem wyjechałam do Londynu i po raz pierwszy zamieszkałam sama. Na początku to było super, ale potem wrócił lockdown, który trwał od października do marca. Przez kilka miesięcy czułam się bardzo samotnie. Mogłam widywać się z kilkoma osobami w ramach bańki, ale tylko na dworze. A była przecież zima.
Pamiętam, że nawet takie małe spotkania były trochę przerażające.
To prawda. Nie byłam pewna, czy w ogóle chcę się z kimkolwiek widywać i ryzykować. Czułam się bardzo samotna, ale dobrze mi to zrobiło. Zawsze bardzo bałam się samotności – nie takiej z dnia na dzień, ale w szerszej perspektywie. Dobrze się z tym skonfrontować i tego nauczyć. Nie doszłam wprawdzie do etapu, że potrzebuję być sama ze sobą. Wręcz przeciwnie, zdecydowanie tego nie chcę. Ale przynajmniej będę mogła sobie z tym poradzić gdyby w przyszłości doszło do takiej sytuacji.
COVID zmienił też moje myślenie o kwestiach materialnych. Gdy przeniosłam się do Londynu w 2015, zawsze wszystko podnajmowałam i nigdy nie miałam stałego miejsca. Zostawałam w pokoju 6 miesięcy i przenosiłam się dalej, czasem do innych krajów. Korzystanie z okazyjnych opcji – typu opiekowanie się czyimś kotem przez jakiś czas – było też po prostu tańsze. Cieszyło mnie to, czułam się wolna. Byłam w wieku, w którym nie widziałam powodu, dlaczego miałabym tak nie robić. Plus też nigdy nie starczyłoby mi pieniędzy, by osiąść w Londynie na stałe. Od czasu gdy wybuchł COVID, wiedziałam, że nie chcę zatrzymywać się u mamy na dłużej. Wynajęłam swoje miejsce. Półtorej roku temu poznałam mojego partnera. Teraz czuję, że osiadłam. Oczywiście, nie mam nieruchomości na własność, ale funkcjonuję na zupełnie innych zasadach niż kiedykolwiek przedtem. Trochę tęsknię za poprzednim stylem życia, bo miał swoje wspaniałe strony, więc staram się znaleźć balans między jednym a drugim.
Wiem, że jesteś nie tylko pisarką, ale też czytelniczką. Co ciekawego czytałaś w tym roku?
Ostatnio czytałam dużo reportaży. Pisząc powieść, chciałam zapoznać się z innymi tekstami, sięgałam też po dużo prasy. Jest świetna biografia Roberta Maxwella, który był właścicielem Mirror Group w Londynie. To ojciec Ghislaine Maxwell. Książka nazywa się Fall. Był tak bardzo złym człowiekiem, ale autor nie poprzestaje na tym, żeby tak go nazwać i zamknąć temat. Wchodzi pod skórę, starając się zrozumieć, czemu stał się taką osobą. Dogrzebuje się do doświadczenia Maxwella jako Żyda, który ma za sobą II wojnę światową i przebudowuje swoją tożsamość próbując to zatrzeć. Bezkresna chciwość stała się sposobem na zacieranie wstydu. Autor uczłowieczył tę postać, ale nie zrobił z tego wszystkiego wymówki dla jego postępowania.
Czytałam też książkę Sama Knighta z New York Magazine The Premonitions Bureau, która opowiada o katastrofie w kopalni. Zginęło tam dużo ludzi i zasypana została szkoła. Dzień przed tym wydarzeniem, to wszystko przyśniło się lokalnemu dziecku. To była dosyć precyzyjna wizja. Doktor John Barker zainteresował się ideą jasnowidzenia i stworzył specjalne biuro, które miało zbierać osoby o tego typu zdolnościach. Oczywiście, wiele z tego to kompletny nonsens, a cała reszta to prawdopodobnie koincydencja, ale to dla mnie ciekawy temat. Nadal nie wiemy wszystkiego o naszych ciałach. Coś wydaje się nam kompletną abstrakcją, bo nie ma swojego potwierdzenia w nauce. Jestem w stanie zrozumieć intencje kogoś, kto myśli, że po prostu nie odkryliśmy jeszcze jakiejś części naszych mózgów.
Jeśli chodzi o powieści – czytałam świetną książkę serbskiej pisarki Vesny Goldsworthy. Jej Iron Curtain opowiada o nienazwanym, prawdopodobnie fikcyjnym sowieckim terytorium. Akcja dzieje się na początku lat 80. Żyje tam osoba, która poza systemem komunistycznym należałaby do rodziny królewskiej, ale w tych realiach po prostu ma wiele przywilejów, a jej ojciec jest wysoko w partii. Poznaje brytyjczyka, zakochuje się i podejmuje gwałtowną decyzję, by przeprowadzić się do niego za granicę. On jest bardzo, bardzo bogaty, ale czasem takie osoby w Anglii żyją w wielkich, zimnych posiadłościach, po których hula wiatr. Trudno wtedy uwierzyć, że faktycznie są tak bogate (śmiech). To historia o konfrontacji między dwiema odległymi od siebie rzeczywistościami i weryfikacji pewnych przekonań.
Widzę, że książki, które wybierasz, oscylują wokół tematu tożsamości.
To prawda. Czytałam też The Balkan Trilogy Olivii Manning. Akcja tej powieści rozgrywa się w czasie wojny. Kobieta i mężczyzna podróżują do Rumunii, gdzie znajduje się grupa brytyjskich expatów. To z kolei historia o kobiecie, która musi zmierzyć się z nową rzeczywistością. Jej dobre wychowanie i delikatność przestają wystarczać w świecie owładniętym brutalnością.
Podążając za wątkiem tożsamości, wróćmy jeszcze do narratorki Aktów desperacji. Gdy przyjaciółka przyłapuje ją w chwili upodlenia, staje się nie tylko świadkinią danej sytuacji, ale też kimś, kto zajrzał za fasadę. Reakcja Lisy martwi główną bohaterkę na tyle, że potrzebuje się od niej odciąć.
To część książki przed poznaniem Ciorana, kiedy ma obsesję na punkcie życia nocnego. Nie wiadomo, czy bohaterka zdaje sobie sprawę, jak łatwo ludzie wokół niej są w stanie przejrzeć tę fasadę. Większość osób nie zaangażuje się w rozmowę na ten temat. Po prostu to zauważą i się wzdrygną. W tamtym momencie Lisa werbalizuje rzeczywistość. Pomysł, że tak naprawdę była cały czas widoczna, jest dla narratorki zbyt straszny. Próbuje się wycofać z tej relacji, zneutralizować zagrożenie. Dla mnie to jeden z bardziej bolesnych fragmentów książki – gdy ktoś, kogo szanujesz, patrzy na Ciebie w ten sposób, bo nie ma powodu, by szanować Ciebie.
Podobało mi się, jak grasz tą podwójnością. Z jednej strony stałe budowanie fasady, ale też momenty samoświadomości. Kiedy zakochuje się w Cioranie, mówi: nic co by zrobił, nie zmieniłoby mojego uczucia do niego.
Nawet w zdrowych relacjach ciężko sobie z tym poradzić. Jeśli się zakochasz, zawsze coś projektujesz. Jest tak szczególnie w ciągu pierwszych kilku miesięcy, bo przecież dopiero się poznajecie i nie pokazujecie sobie wszystkiego od razu. Dopiero, gdy czujecie się bardziej komfortowo, zaczynacie otwierać przed sobą swoje słabości, wady czy po prostu cechy, które uznajecie za trudne do zaakceptowania. Na początku myślisz: wow, ta osoba nie ma wad, znalazłam tę jedną jedyną dobrą osobę. A potem – nie ważne jak dobra by faktycznie była – zaczynasz widzieć więcej i ta relacja staje się bardziej rzeczywista. Jeśli chodzi o moją bohaterkę – jej projekcja jest ekstremalna. Oparła się na Cioranie, bo potrzebowała dla siebie takiego wsparcia. Chciała zatrzymać karuzelę życia nocnego, przestać stale się przemieszczać. Nie miało znaczenia, co on będzie robił, bo jest dla niej przede wszystkim lądowiskiem.
Bardzo precyzyjnie pokazałaś też, że pewne sytuacje w książce były wynikiem decyzji, stanowiących naturalną konsekwencję tych projekcji. Bohaterka chciała być panią domu, ale skończyła w tej relacji sfrustrowana, bo mężczyzny to zupełnie nie obchodziło, a ją kosztowało mnóstwo energii.
Jemu na tym wszystkim zupełnie nie zależało: na jedzeniu, porządku w domu i tak dalej. Prawdopodobnie nawet nie widział, ile ona w to wszystko wkłada wysiłku.
Dla mnie to bardzo nowoczesne – pokazywanie ich relacji nie jako ciągu wielkich romantycznych gestów, tylko obnażanie tych wszystkich toksycznych mechanizmów.
To taki dziwny performance, którego nikt nie ogląda. Mężczyźni często nie widzą pracy, którą się wokół nich wykonuje. Ciężko powiedzieć, czy zaczęłoby im zależeć, gdyby kobiety przestały się angażować. Nie zapominajmy też, że oni faktycznie często o nic nie proszą. To wszystko bardzo skomplikowane. W parach rzadko zdarzają się te same poziomy potrzeb wokół np. czystości w domu, chociaż częściej to kobietom zależy na tym bardziej. Chcą być równymi partnerkami, nie chcą narzekać, ale potem i tak pojawia się ten temat i trzeba go jakoś rozwiązać. Obecnie niby nie oczekuje się od kobiet, żeby brały na siebie pracę wokół domu, ale z jakiegoś powodu nadal to one częściej ją wykonują.
Mój przyjaciel był bardzo dumny, że wykonuje wszystkie polecenia swojej dziewczyny dotyczące utrzymywania ich wspólnego domu. Spytałam: czemu robisz z niej managerkę?
Moje przyjaciółki nie chcą robić list dla swoich chłopaków i wysyłać ich na zakupy. Oboje powinni o to dbać, dzielić się obowiązkami. Jesteście dorośli. Nie mieszkam z moim partnerem i od dawna już nie byłam w takiej sytuacji, a w przeszłości nie troszczyłam się tak mocno o prace domowe. Nie mam więc osobistego doświadczenia w tej kwestii. Obserwuję jednak moich przyjaciół. Prowadzą nowoczesne związki oparte na równości, a potem zamieszkują razem i nagle pojawia się szokująca zmiana. Trzeba się z tym skonfrontować.
Powtarzam to kolejny raz, ale to cały czas prawda: najważniejsze, żeby ze sobą rozmawiać i to przepracowywać.
Zdecydowanie.
Sprawdź, co piszemy o książkach
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.