Michał Anioł to jedna z największych nadziei SBM Label. Przed startem trasy przypominamy wywiad z artystą, który opublikowaliśmy we wrześniu 2023 roku.
Krzysztof Nowak, Going. MORE: Przepraszam, czy nie zgubił pan czegoś w Hotelu?
Michał Anioł: Zgubiłem nawet trzy rzeczy. Skąd wiesz?
Nie wiedziałem, po prostu sobie zażartowałem.
Michał Anioł: Ostatniego dnia straciłem laptopa. Zostałem dzień dłużej w Międzyzdrojach, mieliśmy imprezę do 8:30, byliśmy na plaży i w ogóle. Obudziłem się, gdy już wszyscy wyjechali, a studia były już zapakowane. Na szczęście nie był to sprzęt, na którym robiłem swoją muzę do wydania za chwilę – za to był tam jeden numer z Hotelu. Finalnie i tak wyszedł, bo udało się odratować wersję zmiksowaną przeze mnie na hotelowym łóżku.
A dwie pozostałe?
Michał Anioł: Deskorolka jest pewnie gdzieś w studiu NOBOCOTO, być może moje słuchawki też. Jak widzisz, przestałem dbać o rzeczy materialne. Zacząłem po prostu dryfować, niczym się nie martwiłem…
Żadnych strat moralnych?
Michał Anioł: Uważam, że ten projekt jest o tyle specyficzny, że musisz sprawdzić swoją drugą stronę. Nie oceniasz siebie w sposób artystyczny i wizerunkowy, tylko szybko poznajesz ludzi i szybko zaczynasz robić z nimi rzeczy. Na drugi dzień robisz klip, nie do końca znając całość piosenki. Do tego dochodzi impreza, pojawia się alkohol, to zwariowana okoliczność. Na co dzień pracuję zdecydowanie inaczej, mój tryb pracy jest wydłużony. Potrzebuję kilku dni na samoakceptację swojego nowego numeru.
Jak oceniłbyś swój występ?
Michał Anioł: To na tyle nietypowy projekt, że trudno mi ocenić, jak wypadłem. Podejrzewam, że było całkiem dobrze. Jest trochę mojego wajbu w tych piosenkach. To świetne, odklejone przeżycie. Miłym zaskoczeniem był fakt, że nikt z artystów nie miał wywalonego ego.
Fakt, na tylu metrach kwadratowych ego mogłoby ciążyć reszcie…
Michał Anioł: Wiadomo, że ludzie, którzy się znają, bardziej się lubią i chętniej ze sobą współpracują. Ale nie było dziwnych akcji, mówię to z perspektywy newcomera. Generalnie było bardzo przyjemnie, choć siedem dni robienia muzyki i imprezowania powodowało przebodźcowanie.
Jak się ono objawiało?
Michał Anioł: Po którymś dniu przestałem słyszeć muzykę tak, by móc się wczuć w te piosenki i do nich wajbować. Zamiast: ooo, super, miałem takie: ehhh, kolejny numer. Na co dzień nie pracuje aż tak dużo i przy tak różnych rzeczach. Do tego ludzie, koncerty… Też nie do końca czułem, że to moi odbiorcy, dlatego trochę mnie omijało.
Bilety na koncerty Michała Anioła znajdziecie tutaj!
Nie byłoby tego wszystkiego, gdybyś w pewnym momencie nie zaczął używać swojego głosu w kawałkach. Po co to zrobiłeś?
Michał Anioł: Wydawałem rzeczy instrumentalne pod innym pseudonimem. Naturalnie pojawił się pomysł, by do tego śpiewać, ale kawałki leżały w szufladzie. Zazwyczaj tak jest, że gdy producenci zaczynają śpiewać, to na początku tekst nie jest dla nich ważny. Mają w głowie tylko brzmienie i linie wokalne jako instrumenty. Na zasadzie: spoko, może być tam cokolwiek. Przyznaję – podczas tworzenia pierwszej płyty miałem frajdę, bo nie myślałem dużo nad tym, co mam powiedzieć. To było ekspresyjne, wypływało ze mnie.
To kiedy zacząłeś patrzeć inaczej?
Michał Anioł: Po wydaniu tej płyty. Zacząłem się mocniej zastanawiać, jak teksty współgrają z muzyką i czemu jest tak, że dane słowo tak działa na ciebie i słuchacza. Otworzyły się przede mną zupełnie nowe drzwi. Moją intencją nie było zrobienie czegoś lepiej niż ktoś inny. Nie wzorowałem się też na ludziach, bo to wiele by mnie nie nauczyło. Za to wciąż najbardziej jaram się ludźmi, którzy sami robią sobie muzykę, bo automatycznie rozumieją ją na innym poziomie. Mam wrażenie, że pośród ludzi, którzy zajmują się tylko słowem, jest inaczej.
Czyli jak?
Michał Anioł: Nie zwracają tak bardzo uwagi na umiejscowienie tekstu w muzyce. Są zazwyczaj bardziej skupieni na znaczeniu i flow.
Co jeszcze lubisz w muzyce?
Michał Anioł: Jednego dnia możesz zrobić album, a dzień później jeździć konno po plaży, bo chcesz mieć taki teledysk. Wszystko jest celowe, wszystko jest wizją. Pojęcie baza wypadowa umniejszyłoby tej dziedzinie artystycznej, ale coś w nim jest.
A jednak kiedyś straciłeś pasję do muzyki.
Michał Anioł: Jak ją straciłem, to zyskałem inną, czyli jeżdżenie na deskorolce. Chociaż nie, czekaj – pasja muzyczna gdzieś tam była, ale była bardzo krucha. Było mi dobrze z tym, że na niczym nie gram, dla relaksu słuchałem numerów z montaży deskorolkowych. Momentem przełomowym było odkrycie, że nie muszę grać muzyki klasycznej, nie muszę odgrzewać kotleta. Dopiero wtedy poczułem prawdziwą zajawę do muzyki. Do dziś nie jestem dobrym pianistą czy dobrym muzykiem sesyjnym. Nie potrafię grać dobrze rytmicznie, ale po to się uczyłem możliwości kompa, by móc sobie z tym poradzić.
Przyznaj – pozostanie w Polsce tylko producentem to skazanie się na bycie w cieniu?
Michał Anioł: I tak, i nie. Tak, bo raperzy i wokaliści są bardzo seksowni dla słuchaczek i słuchaczy. Ktoś stoi na scenie i śpiewa, a wokal jest instrumentem najbliższym dla człowieka. Każdy może zaśpiewać, dlatego moim zdaniem najłatwiej się z nim utożsamić. Odbiorczynie i odbiorcy są zakochani w nich, a nie instrumentalistach czy producentach. Ale nie, bo producent może być frontmanem. Popatrz na Murę Masę czy Kaytranadę. W momencie, gdy jesteś artystą, który jest w stanie wpłynąć na jakość muzyki i na twórczość wokalistów stajesz się rozpoznawalny poprzez brzmienie. Takiego Murę Masę i jego twórczość rozpoznasz po jednej nutce. A do tego od razu wiesz, że dana gwiazda siedziała z nim w studiu.
Co do zaistnienia… Skąd wziął się w twoim CV Kayax?
Michał Anioł: To był pomysł na jeden singiel, nie myśleliśmy o dłuższej współpracy. Chciałem zbadać teren, a z marketingowego punktu widzenia – wziąć trochę publiki od labelu. Byli super, ale nie czułem połączenia z wytwórnią czy jej artystami. Miałem w głowie ideę, że chcę wszystko robić sam. Była jakaś możliwość pozostania w Kayaksie, lecz do końca nie brałem tego pod uwagę.
A słyszałeś podszepty, że warto byłoby spróbować działać w rapie?
Michał Anioł: Środowisko mi niczego nie podszepnęło. To kwestia naturalnego procesu. Rap i śpiew w dzisiejszych czasach są bardzo blisko siebie, jednak na początku trzymałem się alternatywy i większego artyzmu, co było spoko, ale z biegiem czasu zaczęło mi ciążyć.
Dlaczego?
Michał Anioł: Po co tak kurczowo się tego trzymać, skoro mam w sobie wiele innych emocji i innej energii, której ludzie nie znają? Zrobiłem nowy materiał, troszkę inny niż zwykle, ale to nadal ja. Nie wydam czysto rapowej płyty, to nie ta droga.
Ale jednak dołączyłeś do SBM-u, który ledwie zamknął alternatywne SBM A…
Michał Anioł: Chciałem pracować z ludźmi, bo wiedziałem, że ja i mój były manago nie uciągniemy tego wszystkiego. Znaczy: uciągnęlibyśmy, ale fajnie byłoby zacząć pracować z innymi ludźmi. Jestem podpisany na więcej niż jedną płytę, ludzie o mnie dbają, bo mam kontrakt fonograficzny, a nie dystrybucyjny jak w Sony, choć przyznaję, że majors dawał od siebie więcej, niż powinien. Co do SBM A – przypadek Doroty nie jest najłatwiejszy, nie rozumiem tego, co się stało. Przecież ta muzyka nie skłania do agresji.
To wciąż nieoczywisty wybór.
Michał Anioł: Zadzwonił Maciek Kacperczyk i powiedział, żebym się z nikim nie podpisywał, bo będzie dla mnie coś fajnego. No to okej, zaczekałem. Spotkałem się z Solarem, który usłyszał materiał i mnie przyjął. Stwierdził, że chcą więcej takich ludzi jak ja.
Krótko mówiąc: znalazłeś narzędzie, by przebić szklany sufit szeroko pojętej alternatywy?
Michał Anioł: Tak. Łatwiej być artystą alternatywnym w środowisku rapowym. Mam wrażenie, że ścieżka komunikacyjna jest bardzo prosta. SBM Label to jedyna wytwórnia, która ma swoich oddanych fanów, inaczej niż majorsi. Miałem obawę, czy moja wrażliwość się tu sprawdzi, ale zyskałem pewność, że będzie dobrze.
Niewątpliwie pomógł ci w tym pierwszy singiel.
Michał Anioł: To był pewniak – napisałem go po imprezie związanej z podpisaniem kontraktu. Obudziłem się o 5:00 i do 9:00 zrobiłem calutki numer.
Dołączenie zmieniło jakoś twoją nadchodzącą płytę?
Michał Anioł: Tylko na chwilę. Chciałem dopasować się do klimatu muzycznego SBM-u, ale zanegowałem to chwilę później. Uznałem, że to bez sensu. Z jakiegoś powodu znalazłem się w tym miejscu, to mój atut, że jestem inny. Będę się jednak odklejać w kawałkach, bo mam na to przestrzeń. A cele? Największym z nich było stworzenie płyty, z której będę w pełni zadowolony. Cel odhaczony.
Redaktor naczelny magazynu Going. MORE, współpracownik tygodnika Polityka i kwartalnika ZAiKS Wiadomości, a także rapowa głowa. W przeszłości dziennikarz prasowy magazynów Playboy, Esquire i CKM czy redaktor muzyczny newonce.