Mona Awad: Słodkie rzeczy mogą sprowadzić nas na złą drogę [WYWIAD]
Szefowa działu kreatywnego Going. Piszę i rozmawiam o książkach, feminizmie…
– Pisanie Króliczka było dla mnie badaniem dwóch zupełnie różnych krańców twórczego spektrum. Gdzie po prostu pozwalasz, żeby rzecz przejęła kontrolę a gdzie planujesz coś do tego stopnia, że w zasadzie jest to tylko zwierzątko domowe. Interesowało mnie zbadanie dwóch różnych sposobów tworzenia i różnych rezultatów, jakie można w konsekwencji uzyskać – rozmowa z Moną Awad.
Mona Awad to kanadyjska pisarka, której powieść Króliczek właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego. Krwawe zbrodnie splatają się tam z różowo-puszkowym światem dziewczyn z dobrych domów. Gdy do ich grupki dołącza Samantha, mamy szansę odkryć, co stoi za wszechobecną słodką polewą. Zapytałam autorkę, jakie emocje odczuwa wobec paczek przyjaciółek, skąd w niej mroczne zakamarki i czy ma swoje osobiste rytuały.
Zacznijmy może od pytania, czym jest dla Ciebie dziewczyństwo?
To ekscytujący i pełen turbulencji czas. Bardzo mnie pociąga jako pisarkę. Czuję, że ma ogromny wpływ na całe nasze dalsze życie. Koniec końców zawsze sięgam w to miejsce tworząc swoje książki.
W Króliczku dziewczyństwo jest mocno połączone z czarownicami. Zastanawiałam się, czy oglądałaś takie 90sowe filmy jak Stracone pokolenie czy Szkoła czarownic.
Jako nastolatka uwielbiałam Szkołę czarownic! Myślę, że istnieje konkretny powód, dla którego młode dziewczyny mają słabość do magii albo dlaczego wydaje się im ekscytująca. Moim zdaniem ma to związek z poczuciem bezsilności w świecie. Wiesz, żyjemy w mocno patriarchalnym, zasadniczo mizoginistycznym społeczeństwie. W czarach jest coś, co obiecuje, że możesz uciec z tego matrixa i być może sięgnąć do jakiegoś zupełnie innego źródła mocy. Prawdopodobnie znajduje się ono poza tym systemem i może nawet potencjalnie go obalić. Z pewnością sama tak myślałam jako nastolatka. Kiedy więc zerkam w stronę dziewczyństwa, wkraczam na teren czarownic.
Co takiego podobało Ci się w Szkole?
Najbardziej chyba to, jak bezkompromisowy był to film jeśli chodzi o używanie magii i rozpoznawalnych tropów, jak grupa wrednych dziewczyn i odizolowana postać outsiderki, która szuka poczucia przynależności i własnej wrażliwości. To naprawdę stara i ważna historia, a Szkoła jest kolejną próbą opowiedzenia jej: bardzo interesującą, współczesną, zabawną i przerysowaną próbą. Pisząc Króliczka chciałam zejść głębiej jednocześnie w doświadczenie outsiderką, ale też przyjrzeć się dziewczynom, które na zewnątrz nie wydają się czarownicami, chociaż mogą mieć w sobie taki potencjał.
Sposób, w jaki portretujesz tę grupę, jest rzeczywiście mocno zniuansowany. Zwłaszcza to, jak mówisz o zasadach ich działania i fantazjach.
Bardzo się cieszę. Zależało mi na tym, żeby pokazać jak są wspaniałe i złożone. Nie bez powodu fascynują Samanthę. Mają wielką moc, także po prostu jako grupa. Ja sama zawsze bałam się klik. Uważałam je za trochę przerażające. Dla mnie był to więc sposób na wykorzystanie własnego poczucia niepokoju dotyczącego jednostki w starciu ze zbiorowością.
Bardzo podobała mi się zmiana sposobu prowadzenia narracji, gdy Samantha staje się Króliczkiem. Zatraca zupełnie “ja” i zaczyna używać ich wspólnego umysłu by się komunikować.
To przyniosło mi dużo frajdy. Jednocześnie była to dla mnie najtrudniejsza część pisania tej powieści, bo serio bardzo boję się grup. Czułam, że muszę wejść na ten teren, ponieważ wydawał mi się tak znaczący. Poza tym w tamtym momencie było to również doświadczenie Samanty. Przeszła swego rodzaju pranie mózgu. Ja staje się my. To coś, co mnie przeraża.
Króliczki są bardzo, bardzo, bardzo słodkie. Jednak pod spodem kryje się zaskakująco dużo przemocy!
Zawsze fascynowała mnie siła uroczych rzeczy. Podobał mi się pomysł, że one na pozór są takie słodkie, ale jednocześnie mają swój cień. Moim zdaniem w życiu zawsze tak jest: nawet najsłodsza rzecz ma też ciemną stronę. Naprawdę fajnie było zagrać tą opozycją: urocze, miłe dziewczyny i ten rodzaj przemocy, wychodzącej de facto z bycia wobec siebie uprzejmymi i czułymi. Chciałam się tym trochę pobawić, bo jestem podejrzliwa w stosunku do intensywnego okazywania uczuć. Książka stała się moim sposobem na zgłębienie tego, co kryje się za uprzejmościami w sytuacjach towarzyskich.
Zamawiasz czasem różowe ciastka z posypką czy jednak zachowujesz ostrożność?
To bardzo zabawne, ale od czasu, gry napisałam Króliczka, dużo mocniej mnie do nich ciągnie. Może po prostu tęsknię za książką i to dla mnie forma ponownych odwiedzin na tym terytorium. Zanim ją napisałam, a nawet w trakcie gdy powstawała, stałam po stronie outsiderki Samanthy.
Czyli korzystając z memowej opozycji: bardziej Oppenheimer niż Barbie.
Zdecydowanie bardziej Oppenheimer. Ale wiesz, w mojej książce Oppenheimer spotyka Barbie!
To totalnie prawda. Swoją drogą czytałam kiedyś bardzo ciekawy artykuł o odzyskiwaniu kategorii bimbo, czyli słodkich idiotek, których pełno w popkulturze. Postulatem było odwrócenie myślenia, przywrócenie im godności. Czytając Króliczka myślałam, że w sumie powinnam czuć niechęć i nieufność wobec grupy różowych chichoczących dziewczynek, które piorą Ci mózg i obsypują go brokatem… ale nie umiałam. Zastanawiam się, na ile przytulenie tego różu i słodyczy może stać się aktem rebelii.
Bardzo się z tym zgadzam. Myślę, że pisząc książkę bardzo chciałam, żeby Króliczki były atrakcyjne i żeby ich moc nie była możliwa do odrzucenia. Jednocześnie zależało mi, żeby ta siła była zakotwiczona w bardzo, bardzo intensywnej kobiecości. Uważam, że istnieje taki stereotyp, że coś różowego, miękkiego lub kwiatowego nie może być silne tylko dlatego, że jest kobiece. To tylko kolejny przykład mizoginii. To może być mocne. Nie musimy kojarzyć tego ze słabością tylko dlatego, że jest hiperkobiece.
W pewnym sensie próbujesz to odzyskać spod mizoginistycznej interpretacji?
Tak, bo są w tym ostre kły!
A jak myślisz: czemu słodycz i przemoc są tak blisko siebie?
To kwestia władzy i obawy przed nią, bo słodkie rzeczy mogą sprowadzić nas na złą drogę. Mogą zrobić nam pranie mózgu i nawet tego nie zauważymy. Wiesz, zawsze mówiłam, że gdyby corgi kandydował na prezydenta, mogłabym na niego głosować. Nawet jeśli byłby faszystą, bo przecież corgi są takie urocze! Musisz więc uważać na tę uroczą rzecz, bo może nagle zająć pozycję władzy, a ty będziesz jej poddana. To właśnie przytrafia się Sam. Na początku jest trochę lekceważąca w stosunku do Króliczków, ale mimowolnie ją do nich ciągnie. Myślę, że to ma związek z ich słodyczą. Lekceważy je, bo są urocze, ale ponieważ są urocze, to jednocześnie ją do siebie przyciągają. Potem nagle znajduje się na różowym sabacie i nie ma już innego miejsca, do którego mogłaby pójść. Zostają jej tylko wiersze i performance.
W czasie sabatów Króliczki tworzą chłopców, których nie posiadają pewnych… akcesoriów. Czy to mówi coś o lękach ich twórczyń?
Myślę, że ma to silny związek ze strachem przed utratą kontroli. Chłopcy rodzą się z pragnienia towarzystwa i samej chęci tworzenia. Króliczki są artystkami. Brak tych, jak powiedziałaś, akcesoriów, sugeruje, że chciały mieć kontrolę nad tym, za czym tęsknią i co tworzą. To jest prawda o procesie kreowania czegokolwiek – było to prawdą również dla mnie gdy pisałam tę powieść. Nie możesz mieć pełnej kontroli, bo ucierpi na tym Twoja praca. Będzie wydawać się bardziej płaska, jednowymiarowa i łatwiejsza do interpretacji. Plus to po prostu nie jest ekscytujące. Chłopcy, których tworzą, cierpią właśnie z tego powodu. Brakuje im sprawczości, a ponieważ brakuje im sprawczości, są w pewnym sensie niepełnymi stworzeniami.
Z drugiej strony to, co stworzą Króliczki, może mieć więcej mocy niż one same. Mogą się tego obawiać.
Tak, zdecydowanie. To dotyczy zarówno romantycznego, jak i twórczego niepokoju. Chcą czegoś, co nie będzie w stanie ich pokonać ani przytłoczyć, a w konsekwencji ich sztuka jest wybrakowana.
Z drugiej strony mamy sztukę Samanthy, która jest pełna życia i nieokiełznana.
Samantha jest całkiem po drugiej stronie, bo nie jest nawet świadoma, co i kiedy robi. Ona w ogóle nie ma nad niczym kontroli. Jej kreacje są wynikiem tego procesu. Są żywe, przerażające i mają własne zdanie. Dla mnie to było badanie dwóch zupełnie różnych krańców twórczego spektrum. Gdzie po prostu pozwalasz, żeby rzecz przejęła kontrolę a gdzie planujesz coś do tego stopnia, że w zasadzie jest to tylko zwierzątko domowe. Interesowało mnie zbadanie dwóch różnych sposobów tworzenia i różnych rezultatów, jakie można w konsekwencji uzyskać. Ja sama prawdopodobnie bardziej skłaniam się ku podejściu Samanty, ale rozumiem też niepokoje, jakie mają króliczki. Rozumiem chęć kontrolowania i bycia bezpiecznym.
Jak godzisz to w swojej pracy twórczej?
To trudne. Bardzo trudne. To, co staram się robić przy każdej książce, to zwracać uwagę na głos bohatera i po prostu pozwalać mu się prowadzić. Muszę w niego uwierzyć. Lubię pozwalać postaciom mówić, ale zawsze jestem też czytelniczką, która słucha i upewnia się, że to wiarygodne. W pewnym sensie obie te rzeczy dzieją się w tym samym czasie. Jednocześnie sprawdzam, czy tekst wydaje się przekonujący, ale jednocześnie staram się tego mocno nie powstrzymywać i pozwalać postaci płynąć. Kiedy skończę wersję roboczą, staję się z kolei redaktorką. Myślę o tym, jak książka ma kształt i co mogę zrobić, żeby była bardziej zwarta, spójna pod względem tonu i tak dalej. Pierwsza wersja jest jednak zdecydowanie bardziej związana z Samanthą. Trzeba podejmować ryzyka i szaleć. Jeśli popełnisz błąd, popełnisz błąd. To też okej.
To bardziej przypomina proces rzeźbienia: najpierw przygotowujesz materiał, a potem go przycinasz.
Tak to właściwie wygląda. Zwykle piszę pierwszą wersję roboczą za jednym zamachem w ciągu tygodni, najwyżej miesięcy. Rouge zajęło około pięciu tygodni. Króliczka pisałam przez jakieś trzy miesiące dzień w dzień. Wykończenie scen zajmuje mi potem około roku.
Rouge, czyli Twoja najnowsza książka (jeszcze niedostępna po polsku) też dotyczy perfekcjonizmu. Tym razem w dziedzinie wyglądu i poszukiwania piękna.
To prawda. Był to dla mnie bardzo interesujący projekt, bo zaczął się od uzależnienia od filmików na Youtube, dotyczących pielęgnacji skóry. Oglądałam je jak szalona. Zdawałam sobie sprawę, że to obsesja, ale nie mogłam się powstrzymać. Dla mnie jako pisarki to ekscytujący stan do eksplorowania. Bardzo szybko poczułam, że może stać się moją kolejną powieścią, że jest w tym potencjał. Po prostu chciałam w to wejść.
Tak jak Ty boisz się grupek, tak mnie stresuje perfekcjonizm w świecie beauty. Wydaje mi się walką, której nie da się wygrać, ani nawet się od niej uwolnić.
Bardzo trudno się od tego uwolnić. Główna bohaterka Rouge jest uwięziona we własnych rutynach. To wpływa na jej sposób poruszania się przez życie, radzenia sobie z żałobą, z samotnością czy forma unikania przeszłości. To dosłownie obsesja na punkcie powierzchni, więc nasuwa pytanie, co kryje się pod nią? Z czym nie może się zmierzyć? Zainspirowało mnie patrzenie na to, jak kobiety poświęcają tyle uwagi i pieniędzy na swoją skórę. Czego unikają? Czego się boją? O co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi? Oczywiście, że chodzi o coś więcej niż tylko skórę. Moim zdaniem to jest o śmierci, o myśleniu, że masz kontrolę nad swoim życiem i nad starzeniem się. To wstęp do bardzo poważnego egzystencjalnego niepokoju.
Widzę tu silne powiązenie z Króliczkiem – ta kontrola, perfekcjonizm, rytuały.
Zdecydowanie. Myślę, że to tak, jakby nie chcieć stawić czoła swoim własnym demonom, lękom i wadom. Domyślam się, że czegoś mi brakuje, dlatego zamierzam nadmiernie kontrolować daną sferę życia.
Masz swoje osobiste rytuały, związane z pisaniem?
Wielu pisarzy, którzy nie mają rytuałów, mówią, że nie posiadanie ich jest bardzo wyzwalające. Ja jednak mam swoje rytuały. Pracuję wcześnie rano, bo wtedy nie bywam aż ak krytyczna wobec tego, co tworzę. Jeśli jest wcześnie, jestem bardziej skłonna do zabawy i do podejmowania ryzyka. Wybieram to więc z premedytacją. Z jakiegoś powodu naprawdę w to wierzę. Wierzę, że nadejdzie kolejny poranek, kiedy będę bardziej prawdomówna. Kolejną rzeczą, którą robię, a która jest bardzo ważna dla mojego procesu, jest stworzenie playlisty z muzyką. Wybieram utwory, jakie moim zdaniem będzie nawiązywać swoim brzmieniem do powieści w sposób, który pomoże mi wyczarować konkretną atmosferę. Utwory ze słowami odtwarzam kiedy nie piszę. Tworzę też playlistę z utworami bez tekstów i tych słucham, kiedy pracuję. Naprawdę mi to pomaga urzeczywistnić świat, zobaczyć go wyraźniej i zrozumieć jego sens. Dzięki temu mogę go przelać na kartkę papieru. Staram się, by mój związek z muzyką z biegiem lat stawał się coraz silniejszy.
Publikujesz te playlisty?
Tak, są publiczne na moim Spotify.
Jaki utwór kojarzy Ci się z Samanthą?
Na pewno kilka. Coś od The Kills, jakieś Yeah Yeah Yeahs i koniecznie Heart. Samantha urodziła się w miejscu, gdzie z jakiegoś powodu Heart leciało w kółko! Dla Króliczków wybieram psychodeliczną muzykę, bardzo marzycielską, wysokie kobiece głosy.
Super, totalnie to czuję. Chciałabym przejść do tematu edukacji. Jaka jest Twoja pozycja jeśli chodzi o elitarny system szkolnictwa, który mimochodem również portretujesz w książce?
Powieść jest bardzo krytyczna wobec tych instytucji, co jest nieco ironiczne, bo sama jestem absolwentką programu MFA. Uczęszczałam na zajęcia w szanowanej instytucji, która bardzo mi pomogła. Nie wiem, czy byłabym w ogóle w stanie ukończyć moją pierwszą powieść bez tego zaplecza. Jestem więc ostrożna, gdy poruszam ten temat. Wydaje mi się, że książka przede wszystkim porusza zagadnienie tego, że niestety te szkoły i programy nie są dostępne dla szerszego i bardziej zróżnicowanego grona studentów i studentek. Tego typu przywilej jest niebezpieczny i polaryzujący. Nie zawsze jego rezultatem są dobre rzeczy. Króliczki pochodzą dokładnie z tego świata i czują się tam u siebie w domu. To, co tworzą, budzi wątpliwości. Pytanie więc, czy istnieje lepszy sposób, by zdobywać edukację artystyczną, który byłby bardziej otwarty i zróżnicowany. To też uznanie, że istnieje więcej niż jeden dominujący głos.
Jakie widzisz strategie, by z tym pracować?
Obecnie wykładam na jednym z takich programów i myślę o tym praktycznie bez przerwy. Staram się umieszczać w syllabusie jak najbardziej zróżnicowane teksty. Jestem otwarta na propozycje, które przynoszą ze sobą moi studenci. Nie tylko ja mówię im, co czytać, ale też słucham ich głosów. Poznaję to, co ich w danym momencie ekscytuje. To też rekrutowanie do programów zróżnicowanego grona słuchaczy (kluczowa wręcz sprawa!) i oferowanie im wsparcia finansowego. To wszystko pomaga. Kolejny duży temat to otwartość. Gdy pracujesz z dużą grupą osób, która tworzy swoją sztukę, bywa intensywnie. Muszę być uważna w kontekście słów, jakich używam, reagując na ich prace. Nie chodzi o to, żeby kogoś zamknąć czy zniechęcić. Czasem wystarczy rzucić jakiś komentarz, który zaburzy czyiś proces. Zawsze pamiętam, że ktoś dopiero tworzy jakąś pracę. Być może dzieli się nią po raz pierwszy w życiu. Staram się pozostawać po stronie słuchania.
Jak w takim razie dawać mądry feedback? W Króliczku problemem bywały zbyt entuzjastyczne pochwały.
Zawsze polegam na tym, co komunikują mi studenci. Jeśli są otwarci na pogłębiony, szczegółowy feedback, zawsze go dostają. Wspólnie dyskutujemy na warsztatach, gdzie może zmierzać dany tekst, jakie budzi wątpliwości, co można potencjalnie rozwinąć. Jeśli jednak dana osoba mówi: dopiero zaczynam tę pracę, chcę dowiedzieć się, co Was w niej zaciekawiło, nie jestem na etapie mierzenia się ze szczegółową ocenę — wtedy tego też słuchamy i na to reagujemy.
A dzielisz się ze studentami swoją pracą?
Są nauczyciele, którzy to robią. Być może pewnego dnia się na to zdecyduję. Do tej pory jednak nie przełamałam tej bariery. Głównie dlatego, że nie chcę używać ich czasu. Ja jestem tam dla nich. Wydaje mi się jednak, że takie spotkanie może pokazać im, że walczę z podobnymi problemami i zaczynam w tym samym miejscu, co wszyscy: daleko od końcowego rezultatu. To zabiera bardzo dużo czasu i uwagi, zanim dojdzie się do tekstu, który zostanie opublikowany. Musisz to kochać, żeby chcieć ruszać w tego typu podróże.
Rozmawiamy świeżo po premierze Rouge. Jak to działa: robisz sobie wolne, czy pracujesz już nad kolejnym tytułem.
Pracuję nad prequelem Króliczka. Nigdy nie robię sobie przerw, bo po prostu tak bardzo kocham pisanie. Tęsknię za książkami, gdy kończę nad nimi pracę. Świat Króliczka i Rouge stał mi się tak bardzo bliski, że czułam się wręcz smutna opuszczając go. Trochę jak Samantha, gdy stworzyła swoją sztukę, która była bardzo żywa. Gdy przychodzi czas, by przekazać książkę do wydawcy, ciężko mi to przychodzi. Dobrze więc mieć już coś następnego. Czuję się bardzo szczęśliwa, że mogłam wrócić do Króliczka.
Możesz zdradzić cokolwiek więcej na tym etapie? To będzie książka z perspektywy Samanthy?
Samantha w niej będzie, ale narracja jest bardziej z perspektywy Króliczków. To dla mnie ogromna frajda. Jest przepysznie. Szczególnie teraz, gdy sama jestem nauczycielką, czuję ekscytację wracając na kampus. Możliwe też, że mam bardziej holistyczną perspektywę na to, co się tam właściwie dzieje.
Wow, nie mogę się doczekać! Mam dla Ciebie jeszcze jeden temat na koniec, trochę dla klamry z początkiem naszej rozmowy. Wspomniałaś, że boisz się grup przyjaciółek. Czym zatem jest dla Ciebie przyjaźń?
Myślę, że szukam połączeń z osobami w pojedynczych relacjach. Może to część tego, czemu nie lubię grup. Czuję, że nigdy nie masz tam tak głębokich więzi. Z drugiej strony, jeśli stworzysz bliską przyjaźń z wyłącznie jedną osobą, wiele może się zdarzyć. Tak, wiele głębokich emocji, ale też dużo ryzyka. Możesz dowiedzieć się o niej rzeczy, z którymi nie będziesz czuć się dobrze. Powieści, które piszę, starają się zawsze być wiarygodne co do tych realiów. Czasem możesz zranić kogoś, czuć niechęć, wypaść z relacji. To wszystko etapy bycia w bliskiej relacji. Tak jak ze wszystkim innym — w przyjaźni też szukam szczerości. Nie piszę tylko o tym, co słodkie, ale też o sprawach czających się w cieniu. Dzięki temu to, co słodkie, też nabiera znaczenia.
W popkulturze często widzimy młode przyjaźnie. Dużo rzadziej widać takie relacje w dorosłym życiu.
To może być prawdą. Mnie samą fascynują dorosłe przyjaźnie. Nie ważne jak daleko jesteśmy od szkoły średniej, posiadanie bliskiej osoby przywraca nas do tamtego stanu młodości i nadziei. Połączenia międzyludzkie sprawiają, że jesteś podatna na zranienie. Myślę więc, że wszystkie emocje wczesnej młodości wracają wtedy jak boomerang. To dla mnie szalenie fascynujące. Tworzenie nowej relacji w dorosłym życiu to jak nauka nowego języka.
To będzie trochę cringe, więc z góry proszę o wybaczenie. Nie mogę sobie jednak odmówić tej przyjemności: Cześć, Króliczku!
Cześć, Króliczku!
Sprawdź też: Bora Chung: Moją wyobraźnię stworzyły tradycyjne koreańskie opowieści
Szefowa działu kreatywnego Going. Piszę i rozmawiam o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzę audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.