Natalie Portman diagnozuje upadek filmu. Nie widzi w tym jednak samych wad
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
Amerykanka znana z Czarnego łabędzia i Jackie stwierdziła, że rolę gwiazd po aktorach przejęli dziś youtuberzy. Jak przekonuje, widzi w tym coś wyzwalającego.
Na początku lutego do polskich kin trafił najnowszy film Todda Haynesa, twórcy Carol, Mrocznych wód i dokumentu o zespole The Velvet Underground. W Obsesji reżyser, jak trafnie zauważa Bartosz Żurawiecki z Dwutygodnika, ponownie podejmuje wątek miłości źle widzianej. Do takiej kategorii w niektórych kręgach należą choćby mezalianse klasowe albo uczucia rodzące się między nieheteronormatywnymi parami. Tu Amerykanin opowiada o historii Gracie Atherton-Yoo (Julianne Moore). 36-letnia kobieta zostaje przyłapana na zbliżeniu z prawie trzy razy młodszym chłopakiem, który był kolegą jej syna. Niedługo potem trafia do więzienia, gdzie rodzi dziecko. Widzowie poznają kobietę dwie dekady później, gdy jej partner już dawno jest pełnoletni. Na kanwie burzliwych zdarzeń z życia Atherton-Yoo powstaje wówczas film fabularny.
Gdy kreacja pójdzie za daleko
Istotnym elementem produkcji nie są tylko moralne sądy nad postępowaniem recydywistki. Haynes kładzie też nacisk na wyeksponowanie postaci Elizabeth Berry, w którą wcieliła się Natalie Portman. Aktorka ma zagrać zniesławioną kobietę i w toku przygotowań do roli postanawia jak najwięcej się o niej dowiedzieć. Odwiedza ją w domu, podgląda przy pracy, uczestniczy w rodzinnych celebracjach. Im dalej w las, tym bardziej zaciera się granica między nimi. Coraz trudniej oddzielić też rzeczywistość od fikcji, co potęguje przerysowana, melodramatyczna oprawa wizualna. – Reżyser wykorzystuje kamp, żeby zwrócić uwagę na rozdźwięk między tym, co się dzieje na ekranie, a naszą reakcją na to – przekonywał Bilge Ebiri z Vulture.
Film bardziej niszowy?
Kontekst filmu Haynesa okazuje się szczególnie istotny, żeby lepiej zrozumieć ostatnią wypowiedź Natalie Portman. Zdobywczyni Oscara za rolę w Czarnym łabędziu udzieliła obszernego wywiadu magazynowi Vanity Fair. Deklaruje w nim, że sama nie jest zwolenniczką tzw. method acting, czyli utożsamiania się za wszelką cenę ze swoją postacią. To rozwiązanie, które doprowadziło do zguby fikcyjną Elizabeth Berry. – Ono wymaga, żeby wiele osób wokół ciebie zgadzało się na twoje fikcje. Nie wydaje mi się, żeby to było możliwe – podkreśla.
Sam Mendes bierze się za biografię The Beatles. Powstaną aż cztery filmy!
Dziennikarka Keziah Weir jednocześnie nie omieszkała zapytać gwiazdy o to, jak zmieniło się Hollywood, odkąd po raz pierwszy zagościła na planie filmowym. Czy w dobie różnych przeobrażeń aktorzy nadal muszą wypruwać żyły? Diagnoza Amerykanki na pierwszy rzut oka jest dość ponura. – Uderzający jest upadek filmu jako podstawowej formy rozrywki. Teraz wydaje się o wiele bardziej niszowa. Jeśli zapytasz kogoś w wieku moich dzieci o gwiazdy filmowe, nie wskażą nikogo, w odróżnieniu od youtuberów – deklaruje.
Natalie Portman nie chce jednak rozdzierać szat nad tą sytuacją, ba, próbuje nawet dostrzec jej pozytywne aspekty. – Gdy twoja sztuka nie jest aż tak popularna, pojawia się wyzwolenie. Możesz odkrywać to, co naprawdę cię interesuje. Oczywiście, warto uważać, żeby film nie stał się czymś elitarnym. Myślę, że wówczas należałoby zapytać: „OK, ale właściwie dla kogo to robimy?” – przekonuje. Atutem jest też dla niej powszechna demokratyzacja kreatywności. – Zdegradowano gatekeeperów, każdy może coś stworzyć i wyłaniają się niesamowite talenty – opowiada.
Czy zgadzamy się z Amerykanką? Trudno rozstrzygnąć tę kwestię, unikając uciekania się do banalnych konstatacji. Na pewno wypada jednak stwierdzić, że TikTok czy YouTube drastycznie zmieniły pozycję aktorów, a ten proces będzie się tylko pogłębiać.
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.