Eurowizja wygrana przez Nemo może być mitem założycielskim nowego ważnego ośrodka twórczego konkursu. Szwajcarski przemysł artystyczny zrobił wiele, by tak się stało.
Pistolet na wodę na rozgrzewkę
– Gdy usłyszałem tę piosenkę, to byłem w szoku – przyznaje w rozmowie ze mną Mikołaj Tribbs Trybulec, producent będący najpopularniejszym Polakiem w historii pod względem liczby miesięcznych słuchaczy w serwisie Spotify.
Naszemu rodakowi zaimponowała skuteczność tej propozycji muzycznej, choć wiedział, że stało za nią sporo jego znajomych ze specjalistycznych obozów. Podczas nich twórcy pracują ramię w ramię nad szkicami numerów i są gremialnie oceniani na tzw. listening sessions. Nie uważa też zwycięstwa The Code Nemo za wynik słabości konkurencji. Jako człowiek od pięciu lat uczestniczący w songwriting campach diagnozuje, że podejście do komponowania i organizacja preselekcji są w Szwajcarii na najwyższym poziomie, co maksymalizuje szansę na sukces. Mimo iż współtworzony przez niego Watergun zajął w zeszłym roku na Eurowizji dopiero 20. miejsce, we wspomnianym kraju dorobił się statusu złotej płyty. Był więc dobrze skrojony, tyle że na lokalny rynek.
Rok 2024 to przełom nie tylko z powodu wygranej. Nemo Mettler to charyzmatyczne, pełne emocji osoby niebinarne, które bez nachalności zdominowały tegoroczną edycję zarówno dźwiękowo, jak i wizerunkowo. Utwór The Code to wielki triumf hybrydowego podejścia do produkcji, bo ta (stworzona zarówno przez szwajcarskiego producenta, jak i osoby ze Skandynawii) zawierała rap, operę i rave. Przy tym kompozycja chwytała za serce dzięki wersom o odnajdowaniu siebie i przezwyciężaniu przeciwności. Nie była przegięta, bo choć miała widowiskowo wystylizowaną osobę twórczą, to oszczędny anturaż sceniczny pozwalał odbiorcom skupić się na muzyce. Była więc doskonale eurowizyjna, a zarazem osobna.
Szwedzi uważali, że konkurs wraca do domu, ale teraz mają prawo poczuć się niepewnie. Szwajcarzy – pierwsi triumfatorzy Eurowizji w historii, którzy właśnie wygrali po raz trzeci – wjechali do Malmö jak do siebie. Wiele wskazuje na to, że nie będzie to jednorazowy wyskok. Ta nacja może być poważną siłą w rozpalającej kontynent rywalizacji, bo stosując najlepsze praktyki innych państw, złamała kod zawodów.
Wcześniej pisaliśmy nie tylko o Nemo – Eurowizja i jej uczestnicy mierzyli się z hejtem. Czego dotyczył?
Eurowizja: Nemo wypływa ze źródła
– Zależało nam, by praca kompozytorów i autorów tekstów była bardziej widoczna – zaznacza Giorgio Tebaldi, szef komunikacji SUISA, gdy dopytuję o wspomniane songwriting campy, podczas których powstają ich eurowizyjne piosenki. Według statystyk w szeregach organizacji zarządzającej prawami autorskimi w Szwajcarii jest 41 tysięcy osób, a takie inicjatywy miały pomóc całej branży w zdobyciu uwagi. Jak twierdzi Tebaldi, na pomysł dotyczący usystematyzowania działań wpadli w 2016 r. Chcieli jednak nie tylko pokazywać w socialach powstawanie utworów, ale również wyprodukować reprezentantki i reprezentantów, którzy będą jeździć na Eurowizję.
Tebaldi nie mówi za to o narodowej dumie. A przecież ta raczej miała większe niż mniejsze znaczenie, gdy państwo kroczyło w konkursie od porażki do porażki. 2016 trudno uznać za przypadkowy, bo od blisko dekady Szwajcarzy mieli problemy w europejskich zmaganiach. W 2007 posłali w bój DJ-a Bobo, który nawet nie zakwalifikował się do finału – podobnie jak trzy kolejne propozycje. Później przepadali jeszcze kilka razy, a osłodą dla widzów musiało być 13. miejsce w 2014.
Nim zaczęli campować, zatrudnili na stanowisku dyrektora artystycznego Pele’a Loriano. To lokalnie ceniony specjalista w materii wyszukiwania talentów i uczestnik obozów twórczych w innych miejscach Europy. Pierwszy duży sukces to 2019 i czwarte miejsce wspieranego przez międzynarodowy team Szwajcara Luki Hänniego. Ogromna w tym zasługa Loriano, który selekcjonował muzyków z zagranicy. Tak wtedy, jak i teraz o angażu na camp decyduje umiejętność tworzenia radiowych hitów oraz rozumienie eurowizyjnych jurorów i odbiorców. Ważna pozostaje jednak ważna dla rozwoju wewnętrznego rynku lokalność, bo 50% zaproszonych musi być zrzeszonych w SUISIE. Do tego organizacyjnym wymogiem jest odpowiednia reprezentacja każdego z trzech regionów językowych (niemiecki, francuski, włoski), a także obecność jak największej liczby kobiet i osób niebinarnych. Jak dotąd złożyło się to w ciągu sześciu edycji na 150 gościń i gości m.in. z USA, Australii, Belgii czy Szwecji.
Nemo to emblematyczny przykład działania szwajcarskiego przemysłu dźwięków. Ci niemal 25-letni, wykształceni muzycznie twórcy świetnie wpisują się w kanon SUISY. Do tego działają długo na rynku, bo od 15. roku życia, zdobywając kolejne laury, jak choćby nagrody dla największych talentów. Z mocy tego wyboru zdają sobie sprawę także sami zainteresowani. Tebaldi nie chciał mi zdradzić wiele o tworzeniu The Code, odsyłając po prostu do multimedialnego case study ze strony organizacji. Zachęcił również do zilustrowania tekstu oficjalnymi zdjęciami prasowymi i przypomniał, że trzeba właściwie podpisać ich fotografa. Bo przecież jego praca tez powinna być bardziej widoczna.
Nemo i Eurowizja: Szwajcaria zbudowała akwarium. A Polska? To temat rzeka
Wyspecjalizowane przedsięwzięcie przyniosło Szwajcarom nie tylko występy pod własnym szyldem. Sporym sukcesem w stawce, w której prym songwritersko-kompozytorski wciąż wiodą Szwedzi, było wprowadzenie w 2019 aż dwóch utworów do konkursu. SUISA odpowiadała bowiem również za Sister Szwajcarki Marine Kaltenbacher, czyli propozycję Niemiec. W 2021 podzieliła się także efektem swoich prac z Austrią (Amen Vincenta Bueno).
Jak słyszę, tegoroczna wygrana nie sprawiła, że osiedli na laurach. Tribbs zdradził, że zaproszono go na kolejny szwajcarski camp, który odbędzie się jeszcze w maju. Nie wie jednak, czy uda mu się pojechać, bo ma aż sześć koncertów w tym tygodniu. Nawet jeśli się tam nie zjawi, to już zdążył zrobić nam dobrą reklamę w wiadomym miejscu. Za mix i master The Code odpowiada Nikodem Milewski. Orkiestracje to zaś dzieło Wojciecha Kostrzewy, wykładowcy kompozycji i aranżacji na Akademii Fryderyka Chopina, a także współpracownik przy tworzeniu Watergun.
– Życzę Polsce, żeby podchodziła do pisania utworów jak Szwajcaria – przekonuje Trybulec, po czym wylicza zalety tegoż podejścia: świetna organizacja, bardzo dobry teamowanie i trochę zainwestowanych pieniędzy. Puszcza oko, mówiąc, że zachęca naszych mocodawców do kontaktu. Pomyśleliby, jak sprawić, żeby nasz kraj zdobył coś więcej niż finał. Albo jego brak, co mówi ni to ze śmiechem, ni to z przekąsem.
Redaktor naczelny magazynu Going. MORE, współpracownik tygodnika Polityka i kwartalnika ZAiKS Wiadomości, a także rapowa głowa. W przeszłości dziennikarz prasowy magazynów Playboy, Esquire i CKM czy redaktor muzyczny newonce.