Kocham muzyczkę, filmy i NBA. Znam zdecydowanie zbyt dużo polskich…
Pamiętacie czasy jak w festiwalowych line-upach rządził indie rock? Było, minęło. Obecnie mieszkamy na planecie R A P, katujemy drill i trapy, a jak jest pora na przerwę, to mówimy, że wjeżdża skit. Tak, słuchamy rapu, skąd wiedzieliście?
Popowe ikony dają sygnał do zmian
Oczywiście, pop flirtował z rapem znacznie wcześniej niż w 2014 roku, ale to ten okres był według mnie przełomowy. Kiedy dwie największy ikony postanowiły wjechać na bity z pełnoprawnymi zwrotkami, wiadomo było, że oto nastała nowa era. B zajawiała swoje rapowe flow w Divie z 2008, remixie Flawless z Nicky, czy nagranym z Jayem Upgrade z albumu B’Day wypuszczonego w 2006 roku. 7/11 to jednak banger zupełnie innego kalibru. Zdobywczyni rekordowej liczby nagród Grammy udowodniła przy jego okazji, że różnorodność wersów i rymów jest overrated – powtarzane w kółko cztery zwroty na krzyż w zupełności wystarczyły do rozbicia słupków ze swagiem.
Rok później dostaliśmy odpowiedź od Riri. W tym wypadku mamy do czynienia z legitnym bragga wypełnionym mocnymi panczami i klasycznymi rapowymi porównaniami. Kipiący energią, aczkolwiek dosyć wolny bit, nie dawał jej taryfy ulgowej – niejeden doświadczony raperzyna mógłby z niego wypaść jak Paweł jumper zza kierownicy. Bitch Better Have My Money to instant klasyk i jeden z moich ulubionych rapowych achtungów po dziś dzień.
Przesuwamy się na osi czasu do 2021. Rap to pop, pop to rap. Na trapowych bitach leci Ariana Grande (choć dla porządku warto pamiętać, że, 7 Rings pożycza melodię z filmowego klasyka, z którego John Coltrane uczynił nieśmiertelny jazzowy hymn), na two-stepach frunie Young Leosia, a Billie zna (prawie) Hit’Em Up na pamięć. Nie ma już muzyki, jest tylko rap.
Rapowe sample przyjmą wszystko
Samplowanie rąk nie brudzi. Choć co jakiś czas zdarza się, że pewien „prawnie niewyjaśniony” fragment, który został użyty przy produkcji, blokuje premierę utworu. Tak było chociażby w przypadku długo oczekiwanego albumu Playboi Cartiego. Tego typu sytuacje są już jednak na szczęście rzadkością bowiem wytwórnie rozumieją znaczenie wykorzystania konkretnego sampla i są w stanie dopiąć niezbędne prawne uregulowania. A wtedy tylko niebo jest limitem. Nie ma gatunku, którego nie dałoby się zsamplować. Ta nieograniczona wolność pozwala producentom redefiniować znane motywy lub inkorporować panujące obecnie muzyczne trendy.
Wyciąganie pętli z kawałków Beach House czy Bon Ivera to tylko kilka przykładów na to, jak połączyć dwa skrajnie różne, ale równie współczesne światy. Zajaweczka na PC Music? Danny L. Harle w serduszku, SOPHIE the best ever? No worries, Uzi i Future wiedzą, co jest cięte. A Injury Reserve wycinają BIPP, jakby kroili kolendrę do guacamole. Acha, jesteś ambienciarą, Mono No Aware to najlepsza składanka ever? Kanye się z tobą zgadza.
Czaicie już, nie? Rapowa ekspansja rynku będzie trwała tak długo, jak długo inne muzyczne gatunki będą znajdywały sposób na przekraczanie brzmieniowych granic. Nie ma już muzyki, jest tylko rap.
Klubowe remixy rapowych tracków
Całkiem niedawno klubowe środowisko dorastające w czasach, w których słuchanie rapu było równie naturalne jak dziś śledzenie nowości na Netflixie, postanowiło wprowadzić te brzmienia na parkiet. Powstała cała masa post-clubowych remixów, baila editów i szalonych blendów, które faktycznie roznosiły dancefloory. Być może w innym środowisku reakcja na ten fenomen zajęłaby lata – ale nie tu. Wystarczył moment, aby producenci, raperzy i inżynierowie dźwięku wyciągnęli wnioski i zaspokoili – a w niektórych przypadkach nawet wyprzedzili – wymagania słuchaczy. Czy ten blendzik Palucha z Dinamarcą autorstwa Amyoplasia mógł zainspirować Julasa w kawałku Spłata? Nie można tego wykluczyć.
Nie chodzi tu jednak o zabawę w detektywów – chodzi o to, że rap jest w stanie błyskawicznie odpowiadać na przeróżne potrzeby i trendy. Dziś w wielu wypadkach kawałki nie potrzebują remixów. Hiphopowi bitmejkerzy regularnie udowadniają, że mogą spokojnie rywalizować z twórcami i twórczyniami awangardowej elektroniki.
Analizując headlinerów największych festiwali widzimy przeogromną dominację hip-hopu – pozornie oznacza to hermetyczność i nudę, ale jeśli zbadamy konkretne przypadki bardziej wnikliwie, zauważymy z jak szerokim klimatycznym rozstrzałem mamy tak naprawdę do czynienia. Stawiając obok siebie Young Thuga, Yung Leana, Little Simz i Tylera mamy zderzenie czterech skrajnie odmiennych światów, które nadal da się wrzucić do jednego worka z tagiem rap. Nie ma już muzyki, jest tylko…
[name your favourite genre] ale to rap
Konsekwentnie kręcimy się wokół jednego fundamentalnego założenia, ale serio, przewijanie zwrotek pod podkłady jest w stanie zapełnić praktycznie każdą niszę. Jeśli szukasz smutnych ballad dla swojego złamanego serduszka, nie musisz od razu przekopywać list najlepszych albumów wszechczasów albo męczyć MBV, skoro jest Lil Peep. Cenisz sobie eklektyczne plumkanie i moc żywych instrumentów? Czekają na Ciebie artsy-free-jazzowe wycieczki od Boldy’ego Jamesa i Sterlinga Toles. Country? Lil Nas X zamknął tę grę swoim „Old Town Road”. Być może masz za sobą epizod pluskania się w kałużach błota na Woodstocku i wypisywania wersów z Happysad na swoim plecaku-kostce? Zdechły Osa może zaspokoić twoje potrzeby, a Slowthai porwać do pogo.
Przy zmułce i żmudnym dniu klikania w excelu, pomocna może się okazać deklamacja w języku kantońskim przyozdobiona rozmarzonymi midi-syntezatorami. Wspominasz DJ’a Rashada i kminisz jak mógłby brzmieć rap nawijany pod footworkowe bity? Joey Purp been there, done that. Są też traczki dla tych, którzy uważają, że wersy są zbędne – ci mogą zbadać 645AR i jego mickey mouse mumblerap. Ale żeby nie było tak niuskulowo – Post Malone z gitarą, grający Nirvanę, to może być właśnie to, czego potrzebujesz, żeby usiąść ze starymi, pograć w karty i pogadać o muzyczce bez spięć. A jakby tego wszystkiego było mało, zostają jeszcze wyjątkowe soundtracki do ujęć z drona od chłopaków z LSO, których twórczość jest gatunkiem samym w sobie:
„Stary, o czym ty piszesz, przecież to wiadomo wszystko”
No niby wiadomo, to prawda. Rap nie jest jedynym muzycznym gatunkiem, przy którym możemy zaobserwować szerokie spektrum różnych klimatów. Ale nadal, mając na względzie przywołane wcześniej argumenty, rap wychodzi w tej kwestii poza jakąkolwiek skalę. Poza tym, dla ludzi, którzy polowali na Jaya-Z, Eminema czy Outkast na Vivie, to co się dzieje w ostatnich latach jest ogromnym szokiem. Tak, istniały czasy, kiedy wyproszenie szkolnego DJ’a o Głuchą Noc czy nawet Jenny from the Block, było wielkim wyczynem. Rap był regularnie pomijany przy największych branżowych konkursach czy najważniejszych wydarzeniach.
Spójrzmy na takie Super Bowl i występujących tam artystów; pomiędzy 2000 a 2010 mamy dwa rapowe rodzynki czyli P. Diddy’ego i Nelly’ego, poza nimi rządzi rock i takie sławy jak Prince, Rolling Stones czy U2. Przeskakujemy do lineupów z 2019/20/21 i znajdujemy tam Big Boia, Travisa Scotta, J Balvina i Bad Bunny’ego. Tak samo wygląda sytuacja w Polsce, co widać po zestawieniach sprzedaży OLiS. I tylko jeden Kazik był w stanie przewidzieć taki bieg wydarzeń już w 1997 roku…
Kocham muzyczkę, filmy i NBA. Znam zdecydowanie zbyt dużo polskich rapowych wersów i sposobów na przejście Dark Souls.