Ofelia: „Ta płyta powstała z potrzeby czułości do siebie” [WYWIAD]
W dzieciństwie pisałam książki do szuflady, a dziś tworzenie tekstów…
W dniu 27. urodzin zrobiła prezent sobie i fanom prezentując nowy album Osiem. Ofelia, bo o niej właśnie mowa, zabrała nas w muzyczną podróż po historiach ośmiu postaci będących jej alter ego.
Na pytanie, o czym jest płyta, stanowczo odpowiada: o wolności bycia sobą, to mój manifest do świata i do mnie samej, żeby akceptować wszystkie kolory, które w sobie mamy. A kolorów w życiu Igi Krefft jest naprawdę wiele. Nam opowiedziała o tajemniczej Bogusi, relacjach z przyjaciółmi, wymarzonym samochodzie, o pracy nad płytą, a także o zbliżającej się trasie koncertowej.
W piątek 2 września ukazała się twoja nowa płyta Osiem, ale w dniu premiery świętowałaś także 27 urodziny. Jak celebrowałaś to podwójne święto?
Zaczęłam od treningu, potem poszłam na śniadanie z moim najlepszym przyjacielem. Popłakałam się, jak tylko go zobaczyłam, bo zdałam sobie sprawę, że nie byłam tak szczęśliwa od dawna i że moje życie jest w fantastycznym miejscu. Ta premiera to był dla mnie wyjątkowy dzień. Celebracje zaczęłam już w nocy, zaraz po 12. Pierwszy odsłuch to były ogromne emocje, bo to jest płyta moich marzeń. Tego dnia miałam też trochę pracy, ale cały wieczór spędziłam w gronie najbliższych.
Pomyślałaś jakieś życzenie przy zdmuchiwaniu świeczki?
Nie zdmuchiwałam świeczek (śmiech). Ale ja mam to samo życzenie całe życie, więc nic się nie zmienia.
W dniu urodzin pojawił się w twoim życiu nowy domownik – Bogumiła. Zdążyła się już zadomowić?
Tak, już Bogusię tam ostro wykorzystuje w muzycznych celach i zamierzam na niej komponować i pisać. Już trochę popisałam sobie na kolejną płytę, ale mam nadzieję, że za dwa, trzy tygodnie będę miała trochę więcej luźniejszego czasu. Chciałbym sobie kupić półkę i powiesić nad pianinem, tam postawiłabym różne nuty. Bardzo chciałbym też wrócić do takiego grania klasycznego, chociaż… nie byłam dobrym uczniem w szkole muzycznej.
Niech zgadnę. Pojawiały się kryzysy i brak chęci do grania nudnych utworów?
Chciałam rezygnować wiele razy, byłam w cyklu 6-letnim, miałam rok przerwy, więc ta moja edukacja trwała 7 lat. To było bardzo intensywne. Miałam cztery różne nauczycielki i dopiero ostatnia z nich zrozumiała, że nie będę grała utworów, które mi się nie podobają. Pani Ela wynajdywała mi więc piękne preludia rosyjskie, utwory dziwne i nietypowe. Wyszukiwała dla mnie też najprostsze utwory Chopina. Byłam w nim bardzo zakochana, więc widziała, że zrobię wszystko, żeby to zagrać. Teraz po latach czuję satysfakcję. Byłam lewym uczniem, tyle zajęć opuszczałam, a mimo wszystko pracuję z muzyką i ją tworzę.
Płyta Osiem to duża niespodzianka dla fanów twojej dotychczasowej twórczości. Słychać tu mocne elektroniczne brzmienia w klimacie lat 80. Skąd taki zwrot?
W latach 80. fascynuje mnie podejście do komponowania muzyki popowej. Kiedyś trochę bardziej zwracało się uwagę na to, żeby ta piosenka działała sama w sobie, żeby nie była przeprodukowana. Zaczynamy od tego, że jest fajna, chwytliwa kompozycja i refren, który ma piękną melodię. Dla mnie to priorytet, żeby utwory były fajnymi kompozycjami. Słychać w nich też moją fascynację norweską wokalistką Susanne Sundfør. Lata temu wydała płytę, która nazywa się Ten love songs. Brzmienia, które tam eksploruje, totalnie uderzają w moją czułą strunę. Chciałam trochę to przez siebie przepuścić. Wydaje mi się, że mam dużą lekkość w pisaniu melodii popowych i wiedziałam, że to będzie przyjemne. Mimo wszystko nie chciałam, żeby było to za łatwe. Robienie rzeczy, które są proste i nie są dla mnie wyzwaniem sprawia, że nie do końca czuję, że spełniam swój obowiązek jako twórca.
Albumy traktuję zawsze jako głos artysty, który chce coś przekazać społeczeństwu. Ty przemówiłaś ośmioma głosami. Co miało najgłośniej wybrzmieć z tego albumu?
Ta płyta jest o wolności, o wolności bycia sobą i to jest taki mój manifest do świata i do mnie samej, żeby akceptować te wszystkie kolory, które w sobie mamy. To jest tylko nasza sprawa, jak chcemy przedstawiać się światu i nie musi iść za tym żadna frustracja i niechęć. Ta płyta powstała też z mojej potrzeby czułości do siebie, z potrzeby akceptacji. Śmieję się, że ten album był dla mnie autoterapią w zaakceptowaniu siebie. Nie bez powodu w dniu moich 27 urodzin nastąpiło takie zamknięcie tego całego tematu. Poczułam wtedy wolność, lekkość i euforię. Czuję, że przerobiłam spory kawałek siebie w tym rozdziale.
Zaczynasz mocno, od utworu Bolesne Kości. Kim jest dla Ciebie Tymoteusz?
Miałam być Tymoteuszem, jak się rodziłam. To jest taka energia we mnie, którą przez część mojego życia wypierałam, a wraz z powstaniem tej piosenki zrozumiałam, że to coś, co jest mi bardzo potrzebne. Wychodzi z bólu i rozżalenia, który w sobie mam, więc z czułością potraktowałam tego wewnętrznego Tymoteusza. Zrozumiałam, że ta stereotypowa męska energia, którą mam w sobie, nie musi się gryźć z tym, że jednocześnie jestem Samantą, Terry czy Chloe. One wszystkie razem funkcjonują, a tego Tymoteusza wykorzystuję w momentach w życiu, kiedy potrzebuję walecznej energii.
Wtedy odpala się tryb buntownika?
Jestem buntownikiem, choć nie wszędzie jest przestrzeń na coś takiego. Miałam w życiu dużo wyrzutów sumienia, że jestem taka waleczna. Bardzo podobają mi się stonowane kobiety i taką też czasami chciałam być. Odkryłam, że to możliwe. Jeśli osoba, z którą rozmawiam, daje mi na to przestrzeń, to mogę się otwierać.
W utworze Samuraj poznajemy nieco dualistyczną Helenę, która opowiada o ograniczeniach, jakie sami sobie stawiamy, słuchając społeczeństwa. Doświadczyłaś sytuacji, w której wbrew sobie podążałaś za tłumem, by nie zostać wykluczoną?
Ja nigdy nie szłam za grupą. Nie umiem tego, więc dużą część mojego życia byłam przez to wykluczana. Z tego powodu cały okres edukacji podstawowej i gimnazjum czułam się właśnie takim wyrzutkiem. Dla mnie konformizm jest jakąś obleśną rzeczą i nigdy w życiu nie chciałbym się z tym utożsamiać. Nie czułabym się z tym okej. Nawet w branży, w której pracuję, są takie momenty, gdzie pewnie korzystniej byłoby, żebym szła z tą grupą. Ale nie potrzebuję tego, żeby sobie coś udowadniać. Nie potrzebuję fałszywych relacji z ludźmi. Nie musiałam kiedykolwiek zrezygnować z bycia sobą.
Do piosenki Samuraj powstał także teledysk, na którym przejmujesz stery, łapiesz za kierownicę i pędzisz przed siebie. Lubisz poczuć czasami taki pęd?
Kocham samochody. Mam ogromną słabość do motoryzacji. Nie jestem jakaś obezna w tym temacie, ale samochody mnie kręcą. Pamiętam, że chciałam bardzo szybko robić prawo jazdy, już w wieku 16 lat. Finalnie zrobiłam je dość późno, ale jak już wsiadłam do samochodu, to czułam się po pańsku. Bardzo lubię powadzić, robię to nawet, jak jeździmy w trasę koncertową. Mam do siebie zaufanie i wiem, że dowiozę nas bezpiecznie. To mnie też odstresowuje, daje poczucie władzy i wolności. Kiedyś ktoś powiedział, że samochód trochę uzwierzęca, na czterech kołach czujemy się jak zwierzę na czterech łapach. Coś w tym jest.
Elegancka limuzyna, czy sportowy samochód? Co jest ci bliższe?
Mam drugi samochód w swoim życiu, ale już wiem, jaki kolejny chciałabym mieć. Marzy mi się Jeep, taki większy samochód, którym mogłabym jeździć po niebezpiecznych terenach.
Wróćmy do płyty. Na krążku pojawiły się dwa duety. Wybór Natalii Szroeder i Julii Wieniawy był dla ciebie oczywisty, czy na top liście pojawiły się jeszcze inne osoby?
Było trochę nazwisk na tej liście. Chciałam, żeby tych duetów było trochę więcej na płycie, ale w pewnym momencie stwierdziłam, że nie ma co się z tym mocować, widocznie tak miało być. Fajnie, że ta płyta jest taka babska. Poza muzykami, biorącymi udział w realizacji (gitarzysta Kacper Budziszewski i saksofonista Kuba Więcek), męskim elementem, który ją łączy, był Kuba Karaś. Jestem usatysfakcjonowana, że to powstało w takiej, a nie innej formie. Dla mnie impulsem było zaproszenie dziewczyn do tych piosenek. Czułam, że tak ma być.
Z Natalią Szroeder śpiewasz Ariwederczi (Samanta). Opisując ten utwór, powiedziałaś: Bez Samanty nie byłoby Ofelii. Bez Samanty nie ma samoakceptacji. Bez Samanty nie będzie miłości. Samanta wie, że może kochać innych tylko, jeśli dobrze wypielęgnuje siebie. To wbrew pozorom trudna sztuka. Najciężej nam zaopiekować się samym sobą. Tobie się udało?
Uczę się tego cały czas. Wiem, jak ważne jest to w relacjach z innymi ludźmi, żeby móc budować zdrowe relacje, które są dla nas karmiące i są podstawą naszej egzystencji. Niezależnie od tego, kto co mówi, potrzebujemy żyć w grupie. Ludzie dają nam poczucie bezpieczeństwa, ale żeby to się udało, potrzebujmy mieć zdrową relację z samym sobą. Analizuję to na terapii, na której jestem już prawie 10 lat. Sama ta świadomość, że należy o siebie zadbać, już jest jakimś krokiem.
U mnie to dbanie o siebie sprowadza się przede wszystkim do bycia sobą i do akceptacji tego, kim jestem. Wszyscy mamy wady, nikt nie jest idealny i to też trzeba zrozumieć. Powinniśmy mieć w sobie czułość, wyrozumiałość i akceptację. Czasami warto popatrzeć na siebie jak na małe dziecko i wytłumaczyć sobie własne doświadczenia i emocje. Czasami jak mam gorszy dzień, to siadam z notesem i piszę to, co myślę.
Przelewanie emocji na papier daje ci ulgę?
To pomaga. Możemy wtedy spojrzeć na to z zewnątrz i z dystansem, zobaczyć, że ta frustracja, czy lęk, który w sobie mamy, to niekoniecznie są złe emocje. Nie musimy udawać, że ich nie ma. One są bardzo dobre i potrzebne, też o czymś nam mówią. Trzeba tylko przeanalizować, o czym i od tego powinno się zaczynać. To jest rozwijające.
Uważam, że terapia powinnam być przepisywana na receptę dla każdego człowieka.
Też tak uważam. To jest piękne i dużo można się o sobie dowiedzieć, by następnie przenosić to do innych dziedzin swojego życia.
Tam najczęściej dowiadujemy się, kim jesteśmy i jakie twarze czy oblicza mamy. Ty na płycie pokazałaś osiem swoich wersji. Zostało coś jeszcze?
Ta płyta ma tytuł Osiem i ta ósemka jest symbolem nieskończoności. To jest taki smaczek, że tego jest w każdym z nas nieskończona ilość i tak naprawdę wraz z naszym życie, z czasem, który upływa, naszych wersji siebie jest multum. Naszym zadaniem jest je obserwować, akceptować i podchodzić do nich z miłością. Myślę, że tych moich wersji każdego dnia jest bardzo dużo, ja akurat sobie je ubrałam w te osiem postaci, ale one mnie też nie ograniczają. To jest płyta o wolności i ta wolność za tym idzie.
Poruszasz trudne tematy jednak na całej tej płycie słychać, że masz z tego ogromny fun. I kochasz to, co robisz. Gdybyś miała wybrać: aktorstwo czy muzyka?
Muzyka. Aktorstwo pojawiło się w moim życiu trochę przypadkiem i niechcący. Muzyka zawsze była dla mnie najważniejsza i też daje mi dużo więcej wolności. Będę robić wszystko, co w mojej mocy, żeby móc się tylko skupiać na muzyce, bo to daje mi absolutne spełnianie.
Z tego co widzę, jesteś typem perfekcjonistki. Bywasz też control freakiem?
Tak, trochę tak. Kiedy mam zaufanie do ludzi, z którymi tworzę, tak jak było w przypadku współpracy z Kubą Karasiem, to mogłam trochę odpuścić. Teraz w ogóle uczę się odpuszczać, bo też jest fajne w pracy z ludźmi, kiedy oni coś wnoszą do projektu. Lubię mieć zaufanie, że ta osoba wie i ma świadomość, z jaką ważną dla mnie rzeczą do niej przychodzę. Jeśli ktoś podchodzi do tego z szacunkiem, to wiem, że mogę zaufać. W procesie powstawiania tej płyty byłam otwarta. Nauczyłam się, że niekoniecznie musi wyjść tak, jak ja sobie to wymyśliłam w głowie i żeby nie frustrować się, że jest inaczej, bo inaczej, to nie znaczy gorzej.
Płyta powstała, teraz czas na trasę koncertową. Masz już plan, jak będą wyglądały koncerty?
Niebawem będziemy ogłaszać jesienną trasę koncertową. Myślę, że nikogo nie zaskoczymy tym, że koncerty będą bardzo energiczne. Nie będę jednak zdradzać, jak to będzie wyglądać. Na pewno głównym fokusem będzie energia i ta muza.
Co później? Kolejne płyty?
Tak, już piszę materiały. Na razie nic nie mówię, ale mam nadzieję, że kolejne albumy powstaną szybciej niż ten obecny.
Więcej nowej polskiej muzyki
W dzieciństwie pisałam książki do szuflady, a dziś tworzenie tekstów jest moją pasją i pracą. Na co dzień łącze lekkie pióro z miłością do muzyki i zawsze jestem tam, gdzie gra ona najgłośniej.