Chodzę na wystawy, piszę o nich i je polecam. Z…
W zeszły piątek w Krakowie wystartował PAPERLUST Photobook Fest – festiwal książki fotograficznej. Nowe na kulturalnej mapie Polski biennale to wynik współpracy platformy promującej współczesną polską fotografię Fresh From Poland oraz fundacji poświęconej edukacji wizualnej Paper Beats Rock.
Targi, spotkania, konsultacje, warsztaty i wystawy składają się na bogaty program PAPERLUST, który potrwa do 14 czerwca. Uczestnicy festiwalu będą mieli okazję nie tylko kupić nietuzinkowe albumy, ale i samemu zrobić photobooka czy spotkać się z tymi, którzy swoje publikacje już wydali. Współorganizatorki PAPERLUST, Grażyna Siedlecka i Kasia Zolich, opowiadają Going. o współczesnym self-publishingu, kolekcjonerstwie i specyfice języka obrazów.
PAPERLUST, jak same mówicie, powstał “z miłości do papieru”. Tymczasem według opublikowanego niedawno corocznego raportu Biblioteki Narodowej aż 28% osób nie posiada w domu żadnej książki, a kolejne 7% ma tylko podręczniki. Z czego według Was wynikają te posępne dane?
G. S. – Książka jest medium bardzo ściśle związanym z papierem. Jest to tym bardziej widoczne dziś, w erze internetu, kiedy papier nie jest już niezbędny. Wciąż jednak istnieją ludzie, którzy drukują – a po drugiej stronie czekają odbiorcy, którzy czerpią przyjemność z brania książek do ręki.
Mi osobiście bardzo trudno jest zrozumieć i ocenić taki spadek. Żyję w pewnego rodzaju bańce, gdzie czytanie jest ważnym elementem codziennego życia, a papierowa książka obiektem cenionym, szanowanym, kolekcjonowanym. Powodem, w mojej subiektywnej ocenie, może być edukacja – dzieci karmione są lekturami, które często są “przeterminowane” i nie przystają do otaczającego młodego czytelnika świata.
K. Z. – Traktując to pytanie z przymrużeniem oka dodam, że książka fotograficzna to książka obrazkowa. Istnieje więc szansa, że jej potencjał dotarcia pod strzechy będzie większy w związku z kierunkiem w jakim podąża kultura. Oczywiście, już zupełnie serio, warto powtarzać pewnego rodzaju oczywistości, że posługuje się ona językiem wizualnym. A każdy język, którego chce się używać należy najpierw poznać. W związku z tym nie będzie kolekcjonerów zinów bez porządnej edukacji wizualnej, która obecnie dokonuje się jakby mimochodem, intuicyjnie, bez pośrednictwa ekspertów czyli artystów.
Być może edukacja wizualna jest nawet ważniejsza od analizy tekstów. Nieznajomość gramatyki języka obrazów prowadzi do większej podatności na manipulację i propagandę czy kłopotliwych nieporozumień na płaszczyźnie prywatnej oraz politycznej.
Jednym z Waszych celów jest promowanie self-publishingu. Podczas I edycji skupiacie się na krajach Grupy Wyszehradzkiej poruszając kwestię tzw. samizdatu, czyli opozycyjnych publikacji wydawanych najtańszym kosztem. Jak rozumiecie potencjał wydawnictw DIY dzisiaj?
G. S. –Jeśli szukamy cech wspólnych między samizdatem a jedną z klasycznych form self-publishingu – zinem, jako pierwszą wymieniłabym właśnie dostępność i niskie koszty produkcji. Klasyczny zin jest obiektem tanim w wykonaniu; wystarczy drukarka lub kserokopiarka. Można go zrobić w domu i rozdać znajomym, rozrzucić po mieście, sprzedawać przez internet. Jeśli spojrzymy jednak na dzisiejszy książkowy self-publishing szerzej – cech wspólnych jest nieco mniej. Artyści potrafią wydawać (nieraz zaciągając kredyty) spore pieniądze na wyprodukowanie swoich książek – wówczas publikacja ta zaczyna być obiektem prestiżowym, kolekcjonerskim, czymś, co można podarować kuratorom lub galeriom, przedmiotem o funkcji przeciwnej niż zin. Wciąż jednak można znaleźć cechy wspólne: totalna wolność przy projektowaniu książki, edycji zdjęć, wyborze tematu. Artysta wydający własną publikację jako jedyny decyduje o całym procesie powstawania i końcowym kształcie książki.
Zainteresowanie książką fotograficzną i niszowymi publikacjami o niewielkich nakładach nieodłącznie kojarzy mi się z kolekcjonerstwem. Jakie Wy książki zbieracie/kupujecie? Co książka musi w sobie mieć, żeby przyciągnąć Waszą uwagę?
G. S. – Książką jest obiektem o tyle łatwym do kolekcjonowania, że kosztuje dużo mniej niż tradycyjnie rozumiane dzieła sztuki; jest też dużo bardziej dostępna. Myślę, że każda z nas [organizatorek] ma inny gust i kieruje się innymi walorami przy kupowaniu książek. Ja osobiście szukam niebanalnych historii lub niecodziennej formy. Lubię książki nieduże, intymne, bezpretensjonalne, wyprodukowane z fantazją.
K. Z.: Myślę, że kolekcjonerami stają się w wielkiej części sami twórcy. Produkcja jest jednak tak różnorodna, że każdy znajdzie coś dla siebie: od wielbicieli kotów czy memów do poważnych opowieści i ostrych komentarzy. Ja osobiście lubię spójność formy i treści, dopełnianie się znaczenia na różnych poziomach. Kupuję często rzeczy, które sama chciałabym zrobić, dla inspiracji. Zdarza się jednak, że urzeczona zabieram do domu absurdalne i proste pomysły w formacie wielkości pocztówki. Z samej potrzeby posiadania rzeczy miłych. Generalnie jednak wybieram historie, do których trzeba zaglądać co jakiś czas odkrywając nowe sensy i wymiary historii.
K. Z. – Myślę, że kolekcjonerami stają się w wielkiej części sami twórcy. Produkcja jest jednak tak różnorodna, że każdy znajdzie coś dla siebie: od wielbicieli kotów czy memów do poważnych opowieści i ostrych komentarzy. Ja osobiście lubię spójność formy i treści, dopełnianie się znaczenia na różnych poziomach. Kupuję często rzeczy, które sama chciałabym zrobić, dla inspiracji. Zdarza się jednak, że urzeczona zabieram do domu absurdalne i proste pomysły w formacie wielkości pocztówki. Z samej potrzeby posiadania rzeczy miłych. Generalnie jednak wybieram historie, do których trzeba zaglądać co jakiś czas odkrywając nowe sensy i wymiary historii.
Pełny program PAPERLUST znajdziecie poniżej.
Chodzę na wystawy, piszę o nich i je polecam. Z wykształcenia historyczka sztuki i fotografka, z zamiłowania kartomantka. Ezo tematy nie są mi obce. Lubię rozmawiać, szczególnie z kobietami i o kobietach. Jestem związana z Radiem Kapitał, gdzie współprowadzę "Tarotiadę" i mam swoje solowe pasmo "Czeczota".