W Pardon, To Tu zagrał jeden z ostatnich występów w życiu. Teraz upamiętnią go tam inni
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
Peter Brötzmann, jeden z najważniejszych europejskich improwizatorów jazzowych, zmarł w czerwcu ubiegłego roku. Gdzie złożyć hołd tak wszechstronnemu i wyrazistemu muzykowi? To chyba oczywiste, że na scenie.
Kreślenie sylwetek postaci o takiej klasie należy do zadań prawie niewykonalnych. W końcu mamy do czynienia z artystą, który stawiał pierwsze kroki na scenie ponad sześć dekad temu.
Już jako 15-latek pojawiał się w amatorskich zespołach swingowych. Bodźcem do zajęcia się jazzem było dla niego usłyszenie Sidneya Becheta, amerykańskiego saksofonisty. Między nim a gatunkiem rodem z Nowego Orleanu szybko zaiskrzyło. W Wuppertalu, mieście położonym na zachodzie Niemiec, studiował sztuki plastyczne, ale jednocześnie ćwiczył grę na klarnecie. Nie porzucił go na dobre, choć na scenie częściej można było spotkać go z saksofonem albo tárogató – węgierskim instrumentem ludowym.
Cielesne doświadczenie
Bez opowiedzenia, kim jest Peter Brötzmann, trudno mówić o historii europejskiego jazzu. To on spopularyzował na Starym Kontynencie jego improwizacyjny nurt. Nie bez powodu bywał nazywany spadkobiercą myśli Alberta Aylera, Amerykanina uznawanego za twórcę free jazzu. Do nagrywania płyt i występów na żywo podchodził z energiczną dezynwolturą. Nie chodziło mu jednak o techniczną niedbałość, tylko o gotowość do przekraczania granic i wyciśnięcie z dźwięków jak najwięcej.
Koloryt jego stylu w artykule opublikowanym na łamach portalu Jazzarium dobrze podsumował Piotr Jagielski. – Doświadczanie muzyki Brötzmanna jest doświadczaniem nie tylko rozumowym, ale również cielesnym. Brzmienie jest zbyt silne, żeby dało się go słuchać w spokoju i bezpieczeństwie – przyznał, wspominając o tzw. brötzen. Termin ten, etymologicznie zbieżny z nazwiskiem Niemca, oznacza sposób, w jaki brawurowo grał na saksofonie. Rzemieślniczy sznyt uzupełniał energią, jakiej mogłoby mu pozazdrościć wielu zbuntowanych punkowców.
Peter Brötzmann. Artyzm na wielu polach
– Rozglądam się naokoło i szukam wszelkich okazji, żeby zrobić coś ciekawego z interesującymi ludźmi – mówił Peter Brötzmann w rozmowie z magazynem Diapazon. Podejściu temu hołdował prawie od zawsze, zajmując się nie tylko muzyką, ale też szeroko rozumianą działalnością artystyczną. Nie był profesjonalnym malarzem, lecz dzięki wspomnianym studiom plastycznym i związkom z ruchem Fluxus nabrał ogłady w sztukach wizualnych. Niestrudzenie projektował okładki większości swoich płyt. Miał też epizod w środowisku anarchistycznym i komunistycznym. Ich manifesty próbował zderzać z muzyką, w której upatrywał wyzwolenia na wielu poziomach.
Powrót na scenę
W ostatnich latach życia Peter Brötzmann nie występował tak często. Wiek robił swoje, a saksofonowe solówki, które przez dekady były jego domeną, potrafiły być wyczerpujące. Niemiec nie zamierzał jednak tak łatwo się poddawać. W 2022 roku ukazała się jego płyta An Eternal Reminder of Not Today. To zapis koncertu z niemieckiego Moers, na którym dzielił scenę z noise’owym zespołem Oxbow. Chwilę po jej wydaniu jazzman reaktywował na krótkie tournée swój kwartet. W jego skład weszli wibrafonista Jason Adasiewicz, kontrabasista John Edwards oraz perkusista Steve Noble.
Peter Brötzmann i spółka podczas ostatniej trasy dwukrotnie zagrali w warszawskim Pardon, To Tu. Niemiecki jazzman lubił wracać nad Wisłę nie tylko ze względu na fakt, że miał tu bliżej niż gdziekolwiek indziej. Z trębaczem Tomaszem Stańką należał do orkiestry Cecila Taylora. Mikołaj Trzaska, trójmiejski klarnecista, nagrał z nim w poznańskim klubie Dragon płytę Goosetalks. Artysta znał także Jana „Ptaszyna” Wróblewskiego, wziętego kompozytora i popularyzatora jazzu. Peter lubił Polskę, a Polska lubiła Petera. Stołeczny gig tylko przypieczętował tę wzajemną sympatię.
Nieśmiertelna muzyka
O saksofoniście nie piszemy w czasie przeszłym bez powodu. W czerwcu ubiegłego roku odszedł w wieku 82 lat, co nie pozostało niezauważone przez europejskie środowisko free jazzu. Do prób jego upamiętnienia szybko dołączyło się wspomniane Pardon, To Tu. – Jego postrzeganie muzyki wywarło na nas osobiście i na historię klubu ogromny wpływ. Chcąc wyrazić naszą wdzięczność za jego wieloletnie wsparcie, przez ostatnie miesiące wraz z kuratorami tego hołdu – saksofonistą Matsem Gustafssonem i chicagowskim promotorem, wydawcą i jednym z inicjatorów słynnego „Chicago Tentet”, Johnem Corbettem – pracowaliśmy nad tym, aby pod koniec maja mogli się spotkać na naszej scenie muzycy, z którymi na przestrzeni ostatnich dekad Peter Brötzmann współpracował i dla których był niezwykłą inspiracją – piszą włodarze stołecznej miejscówki.
Trzy noce w hołdzie Brötzmannowi. Zdobądź swoją wejściówkę na te koncerty!
Muzyczny hołd przy al. Armii Ludowej 14 będzie składany aż trzy dni – od 27 do 29 maja. Dla zgromadzonej publiczności w różnych konfiguracjach zagra wówczas piętnaścioro artystów, w tym wspomniany Gustafsson, gitarzysta Stephen O’Malley oraz perkusista Hamid Drake. Poza koncertami przewidziano także wystawę fotograficzną autorstwa Žigi Koritnik oraz projekcje filmów dokumentalnych. W sprzedaży zostały ostatnie karnety na całe wydarzenia oraz jednodniowe bilety. Zdobądźcie swoje wejściówki i przekonajcie się na własnych uszach, że dźwięki mogą być czymś nieśmiertelnym.
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.