Na różnych etapach rozwoju trapowego imperium, relacja tego gatunku z popem była traktowana różnie. Zanim trap wylądował w mainstreamie, musieliśmy oswoić się z wieloma muzycznymi i kulturowymi hybrydami – przed tym pojawiał się tu i ówdzie, czasem tylko z niewielką obietnicą aktualnej popowości.
Trapu można nie znać albo nie lubić, ale i tak wszyscy będziemy go słyszeć i widzieć – tak długo, jak będziemy słuchali radia, oglądali telewizję, sprawdzali wiadomości czy wchodzili na YouTube’a. Określamy tak jeden z rapowych nurtów zapoczątkowany w Stanach Zjednoczonych. Bardziej niż o nawijkę, chodzi o charakterystyczną minimalistyczną produkcję zbudowaną na podstawowych dźwiękach perkusyjnych – hi haty, mocny kick (no i air horny). Dlatego trap nie musi iść w parze z rapem, a trapowy kawałek może być zaśpiewany. Trapowa stylistyka była wielokrotnie zapożyczana przez różne nurty, dlatego termin trapu z roku na rok stawał się coraz mniej jednolity. Dzisiaj znamy go z największego mainstreamu – jest obecny wszędzie tam, gdzie muzyka, której słuchają młodzi. Bo to w gruncie rzeczy bardzo młodzieńcza, buntownicza emocjonalność. Żeby dostać się do mainstreamu, trap musiał skorzystać z popowego zaplecza, które pozwala budować rekordowe zasięgi. Czyli musiał się upopowić. Wpływ twórczości Kanyego Westa i auto-tune’a na pewno sporo w tym zakresie umożliwiły.
W poprzednim odcinku Rap Kronik 2020: Pop Smoke i początek muzycznego dialogu między Nowym Jorkiem i UK
Moje rozmyślania zostały zainspirowane przez Hotline Bling Drake’a, płytę Astroworld Travisa Scotta i bardziej marzycielską odsłonę Memphis rapu, ale świat trap-popu skrywa sobie o wiele więcej. Koncept Rae Sremmurd jako Black Beatles w 2016 roku był czymś, co w wielu środowiskach zostało uznane za bezczelne. Dziś Life is Good, numer, który na początku roku wypuścił Future (na feacie z Drake’iem) ciągle utrzymuje się w pierwszej dziesiątce US Billboarda, a każdy trapowy koncert pociąga za sobą ogrom oddanych zajaranych fanów. To energia dobrze znana muzyce popularnej, jednak przy rapie mamy coś jeszcze – większość artystów najpierw wychodzi do nas jako część konkretnej społeczności. Za raperami stoją ziomki i ekipa. Poczucie community jest obecne w rapie, nawet wtedy, kiedy jest monetyzowane przez wielkie wytwórnie.
Memphis rap
Nieważne jak popowy bywa teraz, trap przyszedł z ulicy. Przy próbie zrozumienia, gdzie zaczął się romans trapu z “popowym vibem”, warto sięgnąć np. do Memphis. Historia trapu rozpoczyna się w latach 90. na południu Stanów Zjednoczonych. Na ulicach Memphis i Atlanty zaczynają pojawiać się kasety pełne charakterystycznej nawijki na równie charakterystycznych minimalistycznych bitach robionych na Rolandzie TR-808. Atlanta stała się miejscem narodzin trapu, a to, co równocześnie działo się w oddalonym o 600 km Memphis znamy jako Memphis rap. Było to brzmienie dzisiaj z miejsca określane jako “lo-fi” – technologia poszła do przodu, żyjemy w czasach “hi-fi”, więc i stare kasetki nie brzmią zbyt współcześnie. Kiedyś dla biednych artystów nośnik kasetowy był jedyną szansą na utrwalenie swojej muzycznej wizji.
Społeczeństwo na południu Stanów borykało się (i boryka się nadal) z ogromną biedą, segregacją rasową i światem, którego chyba nikt spoza tamtego rejonu nie jest w stanie w pełni zrozumieć. Styl wczesnego Memphis jest bezczelny i dosyć surowy. Wiele tekstów, ksywek i stylistyk budzi do życia obraz przemocy, niebezpieczeństwa i utraty zmysłów. Brzmi intensywnie, ale Shawty Pimp, Lil Noid i Paranoid Funk, Gangsta Pat, Gangsta Boo mówią same za siebie. W Memphis narodziła się też pionierska dla gatunku formacja Three 6 Mafia, a w niej Juicy J, czyli nazwisko bardzo dobrze znane z trapowego świata.
Co charakteryzuje najpopularniejsze odsłony jakichś gatunków? Są ugrzecznione, przygotowane dla globalnego odbiorcy. Pop to rodzaj filtra. Nie oznacza to jednak, że nie da się zrobić tego dobrze. Tylko że w trapie trzeba było ugrzecznić… dość sporo. Memphis rap był zbyt dosłowny, więc nie ma tutaj mowy o popowym potencjale. Ale działo się tam coś popowego w zakresie brzmienia – nawet ciężkie tematy często były podawane w otoczeniu marzycielskich synthów, co potem zmaterializowało się np. u A$AP-a Rocky’ego i Travisa Scotta. Albo w cloud rapie. Memphis, pomimo ciężkich treści, niósł w sobie obietnicę popu, ale wtedy jawiło się to raczej jako marzycielstwo. Dosyć psychodeliczne, ale odwołujące się do świata bardzo przystępnych melodii. Od tego właśnie mamy pop psychodeliczny.
Dzisiaj zakres naszych możliwości językowych jest większy niż kiedykolwiek, artyści mogą mówić o ciężkich stanach na więcej sposobów. Rapowa psychodelia, która została powołana do życia w Memphis, w trapie przeżyła do dziś, ale jej obraz na pewno jest bardziej wymuskany i dostosowany do różnych odbiorców – wystarczy posłuchać LSD wspomnianego wcześniej Rocky’ego. Teksty, zanim stały się popularne, potrzebowały odrobiny cenzury, ale psych-popowy vibe Memphis rapu potrzebował jedynie przeniesienia go w wokalne melodie.
Rap spotyka pop
Trap przecinał swoje ścieżki z popem i r’n’b w wielu różnych momentach. Na popularyzację samego trapu wpływ miało wielu artystów. Gucci Mane, Migosi, Future, ale i producentów, którym kiedyś warto będzie poświęcić więcej czasu. To, co ma znaczenie w kontekście popularności dzisiejszego popowego trapu sięga dalej. Pop to coś stałego – tam zawsze dominował pociąg do chwytliwych melodii. No i te wokale…
Trap romansował z popem chociażby poprzez produkcje Timbalanda i jego współpracę z 50 Centem, Nelly Furtado czy Justinem Timberlakiem. Od Ayo Technology mija 11 lat, a my nigdy nie byliśmy zmęczeni technologią tak, jak dzisiaj. Pop po 2000 roku nie uniknął silnego wpływu r’n’b oraz hip-hopu i w tak zarysowanej, odświeżonej formie był gotowy na nazwiska takie jak Drake.
“To nie jest rapowy utwór. Jedyna kategoria, do jakiej potrafili mnie dopasować, to rap. Może dlatego, że rapowałem w przeszłości, może dlatego, że jestem czarny.”
W 2016 roku pojawiło się Hotline Bling, a świat oszalał – na punkcie Drake’a, zimnego groove’u i koloru różowego. Kiedy rok później Drake dostał Grammy w kategorii najlepszy rapowy utwór, publicznie mówił o tym, że czuje się dziwnie. Co więcej, nie przyszedł na galę rozdania nagród. I trudno mu się dziwić. Może nie była to tak widowiskowa pomyłka komisji Grammy, jak zwycięstwo Macklemore nad Kendrickiem Lamarem w 2012 w kategorii najlepszy rapowy album roku, ale czego by nie mówić, Thrift Shop ma w sobie więcej rapu niż Hotline Bling. Zaledwie rok wcześniej Drake wypuścił jedno z najważniejszych trapowych dzieł dekady, czyli mixtape If You’re Reading This It’s Too Late. I tutaj cała zagwozdka – bit do Hotline Bling w gruncie rzeczy jest trapowy. Tylko w 2016 roku można było się jeszcze trochę pogubić. Nie do końca wiedzieliśmy, z czym mamy do czynienia. Czy trap to rap, czy trap może być popem? Dla komisji Grammy mogły to być pytania graniczne.
Tak, jak obecnie dominacja silnie naznaczonego popem trapu nie dziwi, tak jeszcze chwilę temu nasze postrzeganie rapu, a także trapu, jako stylu producenckiego, było silniej związane ze stereotypami, którymi obrósł. Rap z “agresywnej muzyki dla chłopaków i gangsterów” stawał się jednym z ważniejszych głosów młodego pokolenia, a po 2010 roku zaczął swoją szybką i widowiskową podróż w świat popkulturowych i komercyjnych gigantów. Nie był tylko głosem ulic, a zaczął być głosem młodych ludzi z hajsem i szybkimi samochodami. Takich, którzy chcieli śpiewać o tym, że jest dobrze.
Popworld
W 2018 Travis Scott wypuścił album Astroworld, który dostał nominację do Grammy w kategorii… “Najlepszy rapowy album”. No właśnie. Trap, pop i rap to dziwna, zarówno muzyczna, jak i kulturowa mieszanka. To, co Travis wokalnie wyczynia na Astroworld jest zbyt różnorodne na kategorię „rap”. Samemu Travisowi nominacja nie przeszkadzała. Co więcej – było mu smutno, kiedy nie dostał nagrody, co można obejrzeć w dokumencie Look Mom, I Can Fly. To pokazuje, że dyskusja o tym, co jest, a co nie jest rasistowskie jest bardzo trudna. Trapowo-popowe dziecko rodzi się na naszych oczach, więc pewne pomyłki – szczególnie białych odbiorców – będą nieuniknione. Jedno jest pewne – nie możemy oddzielać popu od rapu tak, jakby popowy świat był dla raperów niedostępny. Nikt nie zdradza ulicznych wartości, to po prostu jakiś rozwój – w inną stronę, z inną wizją. Poza tym wielu dzisiejszych artystów wcale nie reprezentuje ulicznych wartości. Travis Scott za młodu chodził do prywatnej szkoły, potem nawet poszedł do college’u, z którego zrezygnował na rzecz robienia muzyki.
Po premierze Astroworld fani „wcześniejszego Travisa”, czyli tego z Rodeo, trochę się wkurzyli. Zabrakło im wyraźniejszego buntu osadzonego na ciężkich trapowych bitach. Astroworld było pięknym popowym melodyjnym trapem. Marzycielskim – bo Travis to marzyciel, a chęć wygrania Grammy tylko to podkreśliła – czasem psychodelicznym, ze świetnymi featami z trapowego świata – Drake, Young Thug, 21 Savage. Niektórzy mogli pomyśleć, że album był robiony dla kwitu, ale można też spojrzeć na to tak, że Travis po prostu niespecjalnie chciał się aż tak buntować. W kontekście młodzieńczego trapu może to być równoznaczne z brakiem charakteru. Jasne, jakiegoś charakteru tu brakuje, tj. charakteru sprzed Astro. Mamy za to godzinę naprawdę świetnie skomponowanego i wyprodukowanego materiału, zaśpiewanego tak, że miękną kolana. Travis zrobił kwit, jest mu dobrze, totalny chill i utopia. Trap przyszedł z ulicy, dlatego na początku w połączeniu z napompowanym komercyjnym popem wydaje się być absurdalny.
Przez ostatnie 30 lat trap jako gatunek przeszedł ciekawą drogę. Doczekał się różnych interpretacji, nurtów i sporów, a do sukcesu, który przyszedł w ostatnich latach, potrzebował konsekwentnego szlifu, auto-tune’a, coraz bardziej rozbijanych wersów i sporej ilości pieniędzy (trap.: sosa). Dlaczego jest popularny? Chyba dlatego, że buja, jak mało co.