Czytasz teraz
„Skinamarink”, czyli horror dziecięcej wyobraźni [RECENZJA]
Kultura

„Skinamarink”, czyli horror dziecięcej wyobraźni [RECENZJA]

Pokochały go festiwale i społeczność TikToka, choć kosztował jedynie 15 tysięcy dolarów. Sprawdzamy, dlaczego wokół debiutanckiego filmu Kyle’a Edwarda Balla narobiło się tyle szumu.

Wszystko zaczęło się od kanału Bitesized Nightmares. Dziś obserwuje go 22 tysiące użytkowników. Jak na standardy YouTube’a to dość mała grupa, która początkowo nie była specjalnie zaangażowana. Pochodzący z Kanady Kyle Edward Ball kilka lat temu spróbował ją poszerzyć. Użytkowników Reddita obserwujących wątki poświęcone horrorom poprosił o to, żeby podzielili się swoimi najstraszniejszymi koszmarami. Następnie podejmował się wizualizacji wybranych snów budzących przerażenie. Na samych kilkuminutowych filmach się jednak nie skończyło. W 2020 roku zaprezentował blisko półgodzinne Heck, a później rozpoczął prace nad Skinamarink. Jak podkreśla, pełnometrażowy debiut nie powstałby bez wsparcia internautów. – Od samego początku sieć była moim współreżyserem. To zaskakujące, jak pewne rzeczy zataczają kołomówił w rozmowie z Isaakiem Feldbergiem, redaktorem portalu RogerEbert.com.

Jako wprowadzenie do estetyki Skinamarink rekomendujemy zobaczenie innego, krótkometrażowego filmu Kyle’a Edwarda Balla.

Pozornie niewinna piosenka

Ludzie dzielący z nim pasję do kina grozy okazali się też być jego darczyńcami. To przede wszystkim dzięki crowdfundingowi udało się dopiąć budżet horroru. W zestawieniu z blockbusterami finansowanymi przez duże wytwórnie był śmiesznie niski, wynosząc jedynie 15 tysięcy dolarów. Niektóre teledyski i reklamy kosztują kilka, jak nie kilkanaście razy więcej. Wynikający z tej dysproporcji półprofesjonalny charakter produkcji w tym przypadku nie jest jednak wadą, tylko atutem, o czym za chwilę.

Kubuś Puchatek jako bohater horroru? W tym filmie Stumilowy Las przeradza się w miejsce grozy!

Produkcja zapożyczyła swój tytuł od piosenki napisanej ponad sto lat temu przez Ala Piantadosiego i Felixa F. Feista. Powstała jako ilustracja muzyczna broadwayowskiego widowiska The Echo. W Kanadzie spopularyzował ją kwartet Sharon, Lois & Bram, adresujący swoją twórczość do najmłodszych słuchaczy. Sam Ball po raz pierwszy usłyszał ją w musicalu Kotka na gorącym blaszanym dachu Richarda Brooksa. Wwierciła się w jego głowę tak bardzo, że postanowił złożyć jej hołd. – To była nieodłączna część mojego dzieciństwa – wspominał reżyser.

Zwiastun filmu Skinamarink Kyle’a Edwarda Balla.

Dom, który został pułapką

Okoliczności stworzenia Skinamarink były więc złożone. Jak pogodzić ze sobą śmiesznie niski budżet, społecznościowy rodowód i inspiracje familijnym utworem? Sposób Kanadyjczyka okazał się być nader prosty, a jednocześnie skuteczny. Tkwi w eksploatacji powtarzających się dziecięcych koszmarów i ich osadzeniu w sferze niedopowiedzeń. Pamiętacie skuteczny sposób na powolne uśmiercanie Simów? Wystarczyło wepchnąć ich do basenu, a następnie usunąć z niego drabinkę. Tu mamy podobną sytuację, choć arena wydarzeń jest zupełnie inna.

Plakat filmu Skinamarink w reżyserii Kyle’a Edwarda Bella / Velvet Spoon / materiały prasowe

Film rozpoczyna się od zakreślenia kontekstu niejednoznacznej sytuacji. Czteroletni Kevin boleśnie rani się w głowę. Jego starsza siostra, Kaylee, utrzymuje, że to nieszczęśliwy wypadek podczas lunatykowania. Ojciec bagatelizuje zagrożenie, tłumacząc komuś przez telefon, że nie trzeba było zakładać synowi szwów. Już na pierwszy rzut oka widać, że coś jest nie tak – by sparafrazować popularne hasło z TikToka. Atmosfera się zagęszcza, gdy dzieciaki zdają sobie sprawę z tego, że ich tata zniknął. Wyparowują też kolejne elementy wyposażenia wnętrz, w tym okna i drzwi. Ognisko domowe przeradza się w pułapkę. Atmosfery nie ocieplają nawet pozornie niewinne, rysunkowe kreskówki wyświetlane na kineskopowym telewizorze. Pojawiające się w nich postacie budzą raczej dyskomfort, jak czarne charaktery z dziecięcych bajek.

Kadr z filmu Skinamarink / reż. Kyle Edward Ball

Na przecięciu found footage i eksperymentu

Tak jak tajemniczy byt zapędza bohaterów Skinamarink w kozi róg, tak i sami widzowie są wodzeni za nos. Struktura historii bynajmniej nie ułatwia rozwiązania zagadki. Choć konsekwentnie prze do przodu, sceny bywają urywane w losowym momencie. Nie ujawniają dokładnego przebiegu wydarzeń, tylko fragmentarycznie demonstrują ich wycinek, na dodatek skąpany w egipskich ciemnościach. Powolne, długie ujęcia przeplatają nagłe, wyłaniające się znikąd jumpscare’y. Cały sens musimy dopowiedzieć sobie sami, co nasuwa luźne skojarzenia z innym niedawno zaprezentowanym debiutem. Aftersun Charlotte Wells, który ostatnio recenzowaliśmy na łamach Going. MORE, gatunkowo sytuuje się w zupełnie innych rejonach. Wspólnym mianownikiem obu produkcji jest jednak nadanie podmiotowości wyobraźni widzów. U Wells ta przywołuje wspomnienia i pozwala nostalgicznie spojrzeć w przeszłość. U Balla – potęguje napięcie i każe zastanawiać się nad tym, skąd jeszcze może nadciągnąć zagrożenie.

Skinamarink
Kadr z filmu Skinamarink / reż. Kyle Edward Ball

W Skinamarink myśl ta jest nierozerwalnie powiązana z formą. Kanadyjczyk stylizuje cały film na nagranie z kamery VHS o bardzo niskiej jakości. Skojarzenia z klasykami found footage (Blair Witch Project czy Paranormal Activity) są jak najbardziej trafione, ale nie chodzi tu jedynie o niepokój w stylu lo-fi. Reżyser, zainspirowany Davidem Lynchem czy Chantal Akerman, przemyca do produkcję nutę awangardowej dezynwoltury. Chwilami przypomina przez to eksperymentalny video art, w którym zniekształcony obraz splata się z przemyślanym sound designem. Każde szarpnięcie, szczęk naoliwionych drzwi czy oddechy przerywające przeszywającą ciszę uruchamiają falę kolejnych domysłów.

Wizualne doświadczenie

Tak skonstruowana warstwa formalna nie pozwala myśleć o Skinamarink w kategoriach klasycznego horroru. Richard Brody, recenzent The New Yorkera, wysunął temu podejściu kilka zarzutów. Krytyk uważa, że film jest niedokończony, a w istocie ledwie rozpoczęty. Według niego brakuje mu identyfikowalnego tła, a zawartych w nim obrazach lub dźwięku – symboliki. Po seansie produkcji czuję, że zamysł Balla był zupełnie inny.

Zobacz również

Skinamarink
Kadr z filmu Skinamarink / reż. Kyle Edward Ball

Do oglądania tego, jak zobrazował koszmary z dzieciństwa, lepiej podejść jak do wizualnego doświadczenia. To prawda, niekiedy będzie ono monotonne i niejasne. Statyczność niektórych scen oprószonych ziarnem kamery potrafi działać jak bodziec do medytacji, która jest o tyle osobliwa, że nagle może zostać brutalnie przerwana. Otwarcie się na tę konwencję pozwoli jednak głębiej zanurzyć się w historii i dopisać jej własny ciąg dalszy. Podobnie dopowiadamy sobie przecież kontynuację snów: szybko zapominanych jako całość, ale tkwiących nam w głowie za sprawą charakterystycznych skrawków.

***

Skinamarink polskim widzom zaprezentuje Velvet Spoon, dystrybutor specjalizujący się w szeroko rozumianym kinie gatunkowym. Film będzie dostępny nad Wisłą bardzo krótko, jedynie w dniach 10-12 lutego. Po tym czasie na zawsze zniknie z repertuarów. Później nie wyląduje w katalogu którejś z wiodących platform streamingowych i nie ukaże się na płycie DVD. Nadchodzące pokazy, których rozpiskę udostępniamy poniżej, to zatem jedyna okazja, żeby zapoznać się z debiutem Balla. My sami dziękujemy Velvet Spoon za możliwość przedpremierowego zobaczenia horroru.

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony