Czytasz
Od Kory do Billie Eilish. Sonia Zając o sobie i swojej muzyce

Od Kory do Billie Eilish. Sonia Zając o sobie i swojej muzyce

Sonia Zając

Sonia Zając ma na razie na koncie trzy single, ale niedługo rozbuduje swoją dyskografię. Porozmawialiśmy z nią kilka tygodni po premierze Bez tytułów.

Punkt zwrotny

Sonia Zając: Wydaje mi się, że zaczęłam śpiewać mniej więcej wtedy, kiedy zaczęłam mówić. Albo, jak w piosence ABBY: even before I could talk!

Moment, w którym zaczęłam publikować muzykę w sieci, trudno nazwać zwrotnym. Po prostu byłam zmęczona tym, że nikt nie traktuje poważnie mojego muzycznego planu. Byłam sfrustrowana po wcześniejszej współpracy z gitarzystą, chciałam wciąż grać, a nie mogłam znaleźć odpowiedzialnych muzyków, którzy pojawialiby się na próbach na czas i byli przygotowani. W muzyce jestem bardzo obowiązkowa i oddana, więc denerwuje mnie, kiedy reszta zespołu nie ma podobnie. Wtedy zaczęłam opowiadać każdemu, kogo poznawałam, o tym, co robię, pokazywałam jakieś śmieszne demo nagrania tego, co piszę, aż w końcu trafiłam na dwóch super gości, czyli Olka Jarka, który od razu kazał mi się zająć nagrywaniem, a także Maćka Milczanowskiego, którego lubię nazywać moim friendagerem.

Pisanie po angielsku

Sonia Zając: W zasadzie problematyczne dla mnie było pisanie po polsku, ale już przywykłam – i nawet bardzo to lubię! W języku angielskim mam napisanych z osiem, może dziewięć piosenek. Zresztą demo o, którym wspomniałam wyżej, było właśnie po angielsku.

Późne wydanie utworu Bez Tytułów

Sonia Zając: Czy ja wiem, czy czekałam? Życie się działo, nie byłam doświadczona, nie miałam środków, wiedzy ani znajomości, żeby pchać projekt do przodu. Jestem z rodziny sportowców, więc łatwiej byłoby mi znaleźć świetnego trenera czy sparingpartnera do dowolnego sportu niż znośnego producenta muzycznego. Poza tym wtedy, w 2018, wydawało mi się takie nierealne wszystko, co teraz robię. Szczytem moich marzeń było odwiedzenie studia i nagranie czegoś profesjonalnie. Wydaje mi się, że na wszystko przychodzi odpowiednia pora – nie należy niczego popędzać ani forsować.

Współpraca z Buslavem

Sonia Zając: Za nią całkowicie odpowiedzialny jest wspomniany wcześniej Maciek. To on polecił mi Tomka. Pojechałam do Warszawy, spotkaliśmy się, vibe się zgadzał, więc od razu zaczęliśmy rzeźbić. Muzykę do wszystkich trzech utworów robiliśmy wspólnie od A do Z. Ja miałam swoje wizje, przekazywałam je Buslavowi, a on – tak jak potrafił i rozumiał – układał je w całość. Jeździłam często do stolicy, spędzaliśmy całe godziny na dopracowywaniu szczegółów. Nie potrafiłam dać mu wolnej ręki w pracy, bo zbyt ważne dla mnie były te projekty i wciąż są. Bardzo dużo się nauczyłam przez ten blisko rok w piwnicy Tomka. Wiem już, jak na przyszłość się dogadywać, poznałam sporo super osób ze środowiska muzycznego, no i przede wszystkim zrozumiałam, że potrafię dużo więcej, niż mi się wydawało.

Reakcje na pierwszy singiel

Sonia Zając: Okropnie się bałam. Mimo że już przed premierą każdy z moich znajomych i rodziny słuchał i chwalił, to oczywiście, że im nie wierzyłam. I żeby była jasność – przy każdej premierze trochę się boję, choć powoli zaczyna przeważać ekscytacja. Do niedawna za swój największy sukces uważałam to, że moja muzyka jest w radiu. A teraz? Nie mogę jeszcze zdradzić, bo to na razie niespodzianka!

Otwieranie się w tekstach

Sonia Zając: To temat rzeka. Myślę, że każdy, kto pisze teksty, sam wie najlepiej, ile chce pokazać. Uważam, że w muzyce mniej znaczy więcej w temacie liczby słów. Dla mnie dużo bardziej poruszające i interesujące są krótkie zdania, niedopowiedzenia, metafory, granie pauzą. W swojej muzyce staram się ogromne emocje i rozterki drzemiące we mnie ujmować tak, aby każdy mógł je poczuć lub odnaleźć w tekście miejsce dla siebie, tylko nie tak wprost. Tak, żeby nie było za łatwo się domyślić ani za trudno słuchać, bo chyba jednak czasem troszkę się wstydzę, szczególnie pisząc o miłości! A już na pewno bardzo często doświadczam cringe’u, słuchając tekstów piosenek. Dużą liczbę słów i bezpośredniość zostawię chyba raperom.

Wprowadzanie elementów rapowych

Sonia Zając: Nie lubię rapu – z naciskiem na trap i cykacze. Szczególnie tego polskiego. Chociaż ostatnio poznałam kilku raperów, którzy przekonują mnie do tej sceny ponownie, a jako małolata namiętnie męczyłam Tedego, Paktofonikę czy Kalibra 44. Zagraniczny rap? Różnie, ale jestem bardzo picky w temacie.

Kondycja rocka

Sonia Zając: Nieustannie utrzymuję, że rock aint dead! Zresztą w ostatnich latach widać coraz więcej jakościowych rockowych zespołów, solistów i solistek. Na rynku światowym rock raczej przechodzi zmartwychwstanie zarówno modowo, jak i muzycznie, pewnie za sprawą m.in. zespołu Maneskin. Nie ukrywam mojej radości z tego powodu, bo wychodzi na to, że dzieciaki i młodzież mogą już mieć dość wyrobów muzycznopodobnych i pustych tekstów. Coraz częściej słuchają muzyki dla przyjemności, a nie tylko dla beki.

Sprawdź też
Iza Lach

Inspirujące artystki i inspirujący artyści

Sonia Zając: Kora Jackowska, Beata Kozidrak, Katarzyna Nosowska, Wanda i Banda, Kult, Republika, Myslovitz, Billie Ellish, Freddie Mercury, Florence, Arctic Monkeys, Labirynth, RATM, Elvis Presley, Led Zeppelin… Omg, mogłabym wymieniać bez końca moje inspiracje. A dlaczego oni? Bo to giganci muzyki, jedyni w swoim rodzaju ludzie, którzy zmienili swoją twórczością świat, stworzyli historie i pokazali, że można po swojemu. To takie moje wannabe. Chciałabym być tak wspaniałą twórczynią jak moi idole. Może pewnego dnia mi się uda.

Muzyka i modeling

Sonia Zając: Wybieram muzykę. Kocham ją, przy mikrofonie czuję się w życiu najpewniej. Modeling to tak przy okazji, bo nie ma co ukrywać – te dwie dziedziny idą w parze i pomagają sobie wzajemnie. Ale to tylko gdybym musiała wybierać! Na szczęście nie muszę, więc postaram się łączyć wszystko naraz jak najdłużej. Najchętniej dołożyłabym jeszcze do tego aktorstwo i dubbing, ale wszystko po kolei, na spokojnie, gdy przyjdzie czas.

Bilety na najlepsze koncerty znajdziecie tutaj


Copyright © Going. 2021 • Wszelkie prawa zastrzeżone