Young Leosia – ikona pokolenia UwU, królowa internetowej dżungli
Kocham muzyczkę, filmy i NBA. Znam zdecydowanie zbyt dużo polskich…
Young Leosia jest królowa Internetu, jak lew jest król dżungli. Zalewająca nas Leomania to nie tylko imponujące liczby wyświetleń i niekończący się strumień memów. To nowa, pozytywna i afirmująca fala Internetu, która (wreszcie!) lubi kobiety. UwU.
Young Leo strikes again. Leo czyli kto? Młody DiCaprio? Messi? Beenhakker?(xdddddd) Nie. Leo jest jedna, a jest nią Young Leosia aka Young Leokadia aka Young Bogini Rapu. Kawałek Jungle Girl wjechał na YT 6 sierpnia i od tego czasu nabił niemal 3 mln wyświetleń, a do tego uzyskał #1 na karcie czasie w kategorii muzyka. Wydarzyło się też to:
Tak zupełnie prywatnie, jako słuchacz, cieszę się z ewidentnego progresu Leosi i bujam radośnie głową w rytm tego tanecznego szlagiera. Jako dziennikarz nie omieszkam przyflexować i wspomnieć, że poniekąd spełnia się przepowiednia z mojego pierwszego tekstu o Leokadii (Ej, ale odwalcie się od Leosi i polskich raperek). Jakaż to przepowiednia? A no taka:
Jestem w stanie zrozumieć krytykę technicznych ograniczeń Leosi, są one słyszalne. Ale zdradzę wam pewien sekret: hajs, wsparcie producentów i realizatorów, a także zastrzyk motywacji wynikający z dobrego odbioru, mogą w rok (no może dwa lata) zamienić polskie raperki w polskie Cardi i Nicki.
Może to jeszcze nie Bodak Yellow, może warto się chwilę wstrzymać z otwieraniem szampana, ale przyznacie jedno: liczby nie kłamią. I komentarze również. Wiadomo, że są one pisane w duchu śmieszkowym, ale ten ton podlany jest ogromną dozą czułości w trybie UwU (o czym więcej już za chwilkę).
A swoją drogą – propsów, które słałem w stronę Żabsona w poprzednim tekście, również nie żałuję. Nie dość, że znów wsparł mocno swoją współpracowniczkę, dogrywając zwrotkę, to jeszcze stwierdził:
W międzyczasie dograł się także do najnowszego kawałka Coals i ich wokalistki Kachy, która oferuje artystycznie jeszcze bardziej gotowy pakiet i zasługuje na wszelkie uznanie, i proszę mi tu właśnie ją promować i kierować na listy przebojów, karty na czasie itd.:
Muzyczny fenomen kawałków Leosi jest dość łatwy do odszyfrowania: to traczki z wymaxowaną chwytliwością i viralowym zacięciem, wzbogacone o wersy z dystansem i potencjałem na wejście do internetowego leksykonu (a wiele z nich już do niego weszło jak „bacardi ze szklanki” czy teraz „Szczyty Eiffla jak te w Paris”).
Istnieje jednak również inna płaszczyzna, na której Young Leosia zjednuje sobie setki tysięcy wielbicieli i wielbicielek. A jest nią sfera społeczna/kulturowa. I tu sytuacja zdaje się być nieco bardziej skomplikowana i złożona.
Oczywiście całe to poruszenie, Leomanię i wysyp pozytywnych komencików można tłumaczyć pozytywnym vibem, który tworzy wokół siebie nasza bohaterka. Leosia zaprasza do disneyowskiej jungle po lolku, a nie, jak Alberto, do miejskiej dżungli po nosach, gdzie „łamane ręce, obite czaszki”. Pisał o tym zresztą nasz fellow journalist, Cyryl Rozwadowski:
Young Leosia nie będzie zbawiać sceny. Jest zainteresowana dobrą zabawą. I to wystarcza, bo wielu polskim artystom brakuje jaj do realizacji tego prostego założenia. Wszyscy chcą więcej, szukają ogólnych prawd i podszywają się pod autorytety – w rezultacie najczęściej plotąc totalne kocopoły.
Yezzzzz. I to jest bez wątpienia fundamentem Leolandii. Ale kołacze się tu w głowie i kusi o zwerbalizowanie nieco odważniejsza i może nazbyt daleko idąca diagnoza. Tzw. myśl.
No bo
co
jeśli
hype i swego rodzaju community
które powstały wokół twórczości Leosi
to odpowiedź na incelowskie prężenie muskułów w necie
hejterzenie, rzucanie julkami i rozlewanie żółci????????????
???????
???
?
Aaaa, niezłe, co? Spójrzcie:
Powiecie: i r o n i a, byczku.
A ja powiem: nie, to bezpieczna strefa dla ludzi, którzy mają dość agresywnego modus operandi w necie. Być może nawet (nieuświadomiona) zemsta pokolenia UwU i wholesome na wspomnianych incelach. I nawet jeśli podlana hiperbolą i ironią, to z zupełnie innych pobudek niż zwykle. To nie agresywne prowo, które znamy z ery internetowych forów, mające na celu wyśmianie „pelikana, który je łyknął”.
To puszczanie tęczowych mydlanych baniek, które zamiast się zderzać i rozbijać, łączą się w jedną wielką gigabańkę – Leokadię (Leosiową Arkadię, krainę internetowej szczęśliwości). Panująca w niej atmosfera to dystansik, uśmiech, życzliwość i tolerancja.
Jak się okazuje, Leosia nie jest jedynie symbolem zmagania się z zatwardziałym i negatywnie nastawionym środowiskiem polskiego rapu. Jej płeć odgrywa również istotną rolę w krajobrazie socialmediowo-internetowym. Po latach zmuszania kobiet do egzystencji w wirtualnym świecie pełnym julek, zmywar i innych obelg, nadeszła (w końcu) nowa era.
To era afirmacji, pozytywnego nastawienia, akceptacji odmienności oraz anulacji knurostwa i hejterstwa. Nowa fala internetu, która (wreszcie!) lubi kobiety i nie posyła ich do kuchni po browar. Nawet jeśli niektórzy zabłądzili i dołączyli do tej alternatywnej rzeczywistości wykreowanej przez Leosię z ironicznych pobudek, faktem jest, że w efekcie budują coś, co niesie niezwykle pożyteczne i potrzebne przesłanie. I to jest naprawdę cudowne.
Now, let’s hear the anthem again:
Kocham muzyczkę, filmy i NBA. Znam zdecydowanie zbyt dużo polskich rapowych wersów i sposobów na przejście Dark Souls.