Czytasz teraz
„Życie w błocie się złoci”, a filmu nie udało się nie sknocić [RECENZJA]
Kultura

„Życie w błocie się złoci”, a filmu nie udało się nie sknocić [RECENZJA]

Po seansie produkcji z Małachem i Dudkiem P56 towarzyszy mi nieodparte wrażenie, że wszystko, co mogłoby być ciekawe w tej historii, trzeba dopowiedzieć sobie samemu.

Namnożyło się tych rodzimych produkcji z hip-hopem w tle, oj, namnożyło. Gdy w 2012 roku do kin weszło Jesteś Bogiem Leszka Dawida, czyli biografia Magika, pozostawała raczej w awangardzie. Dziś, dekadę później, rapowe nawijki stały się chlebem powszednim na dużym ekranie. Ostatnio Grzegorz Mołda pokazał Zadrę, w której młoda artystka próbuje wejść na szczyty list przebojów. Bohaterowie Bratów Marcina Filipowicza słuchają Synów i Piernikowskiego solo. Przypominająca Oliwkę Brazil koleżanka Inez, o której opowiada Pokusa Marii Sadowskiej, bierze udział w spontanicznej bitwie freestyle’owej z Edziem, czym zdobywa intratny kontrakt płytowy. Nawet w familijnym Johnnym Daniela Jaroszka obfitującą w emocje scenę początkową otwiera Gniew Kukona.

Zwiastun filmu Jesteś Bogiem / reż. Leszek Dawid

Dany kredyt zaufania…

Co oznacza wysyp podobnych akcentów we współczesnym polskim kinie? Patrzę na to z dwóch perspektyw. Jedna wiąże się z naturalnie rosnącym popytem na hip-hop. Artyści pojawiają się na festiwalach, playlistach, reklamują produkty i goszczą w prasie, to i zapukali do bram środowiska filmowego. Osobiście bardziej nurtuje mnie inny aspekt. Być może niepostrzeżenie wykluwa nam się nowa strategia storytellingowa. Rap jako środek ekspresji splatający się z warstwą wizualną? Kolejne wersy sygnalizujące zwrot akcji? Nie skonceptualizowałem jeszcze tej wizji, ale sama myśl całkiem mi się podoba.

SBM Festival z pierwszym ogłoszeniem! Kogo w tym roku zobaczymy na Bemowie?

Fabularnemu debiutowi Piotra Kujawińskiego dałem duży kredyt zaufania. Ciekawiło mnie, czy z dość oklepanych fabularnych schematów (wystarczy spojrzeć na opis dystrybutora, żeby przekonać się, o co chodzi) reżyserowi uda się wycisnąć coś więcej. Nadzieję pokładałem w odtwórcy głównej roli, Bartłomieju Małachowskim aka Małachu. W końcu nie jest aktorem-profesjonalistą, tylko wziętym raperem nagrywającym zarówno solowo, jak i w duecie z Rufuzem. Bliżej hip-hopowej naturalności i świeżego spojrzenia na pracę być już nie może. Poza tym w obsadzie zobaczymy grającego samego siebie Dudka P56. Panowie razem napisali też nowe utwory do filmu.

Zwiastun filmu Życie w błocie się złoci

…nie zwrócił się

Życie w błocie się złoci (swoją drogą, to dość poetycki i mało plastyczny tytuł) mimo to niestety rozczarowuje. Po seansie z trudem przychodzi mi określenie, czym ten film miał być. Nieudany zamysł ekipy dobrze podsumowuje jedna ze scen, a właściwie jej wycinek z drugiego planu. Gdy główni bohaterowie prowadzą poważne rozmowy, przypadkowi chłopacy kopią piłkę. Robią to raczej niedbale, od niechcenia. Futbolówka ledwo toczy się po ziemi. W pewnym momencie któryś z nich głośniej krzyczy: Dawaj na woleja! Musiałby się stać cud, żeby nagle mieli dryblować w powietrzu. W skrócie: wolej to dla mnie intencje twórców, zachowanie statystów – ich rzeczywista realizacja.

Kadr z filmu Życie w błocie się złoci / fot. Tomasz Kaźmierczak / Galapagos Films

Smutek w blokowiskach

Na głównego bohatera filmu, Lupusa, spada wiele plag egipskich na raz. O karierze rapera marzy, gapiąc się w blokowiska jak Kamil z Innych ludzi Doroty Masłowskiej. Nie jest jednak osamotniony w swoim pragnieniu. Do kolektywu Własny Punkt Widzenia oprócz niego należą Master i Czarny. Chłopak nie ma lekko i trudno mu bez reszty poświęcić się muzyce. Matki nie ma, ojciec topi smutki w alkoholu, a i młodszą siostrą trzeba się zaopiekować. Z pieniędzmi też raczej krucho, więc pozostaje handel narkotykami na boku. To on okaże się kością niezgody. Życie w błocie się złoci rozpoczyna się pościgiem policyjnym, który rozwiąże ich niekoniecznie legalny biznes. Master trafia za kraty, Lupus miał wydać kolegów w ręce policji.

Kadr z filmu Życie w błocie się złoci / fot. Tomasz Kaźmierczak / Galapagos Films

Lecę, bo nagrywam dissa

W ekranowej rapgrze gorącym ziemniakiem okazują się zarzuty o bycie konfiturą / kretem / sześćdziesioną / niepotrzebne skreślić. Kto okazał się wierny swojej ekipie, a kto egoistycznie postawił na konformizm? Czy przyjaźń w takich okolicznościach może jeszcze przetrwać? Ustalenie odpowiedzi na te pytania początkowo intryguje, ale szybko zaczyna nużyć. Wygląda to tak, jakby bohaterów odarto z psychologicznej złożoności, przez co zaczęli się kierować głównie odruchami bezwarunkowymi. Niby coś się dzieje na drugim tle, ale pozostaje raczej przezroczyste, Dobrze widać to na przykładzie relacji z kobietami. – Będę leciał, bo muszę nagrać dissa – ucina intymne tête-à-tête jeden z chłopaków.

Nie uwierzyłem też w bliską więź łączącą Edwarda (ostatnia rola Jana Nowickiego), dziadka Lupusa i jego siostry. Anegdota o mamie Wiktorii wybrzmiewa tak, jakby była wyimkiem z Chwili dla ciebie. Chodzi mi przede wszystkim o ostatnią stronę magazynu, gdzie nader często puentą okazuje się hasło Śmiechom nie było końca. Wisienką na torcie są wreszcie sceny z więzienia, epatujące zbędną przemocą i operujące licznymi kliszami.

Zobacz również

Życie w błocie się złoci to ostatni film w karierze Jana Nowickiego / fot. Tomasz Kaźmierczak / Galapagos Films

Mało co tu błyszczy

W zrozumieniu faktycznych motywacji protagonistów nie pomaga warstwa formalna. Nierówny montaż samego Kujawińskiego i Jonasza Czołpińskiego zderza ze sobą przydługie sceny z nieoczekiwanie urywanymi migawkami, na przykład ze studia nagraniowego. Wybrzuszone, szerokokątne kadry miały chyba poszerzyć perspektywę, ale rozpraszają i odwraca uwagę od samej historii. Reżyser nie panuje nad tym realizacyjnym chaosem. Dużo mówi o tym ostatnia scena, gdy Lupus spotyka się w warszawskiej Progresji z Dudkiem P56. Mimo kłód rzuconych pod nogi ma szansę nawinąć o tym, co leży mu na sercu. Symbolicznie powiedziałby tym samym ostatnie słowo całej historii. Tymczasem mimo tego, że w scenie pojawiło się dużo statystów, nie czuć doniosłości tamtej chwili. Choreografia tłumu to trudne wyzwanie, któremu tym razem nie udało się sprostać.

Ostatnia scena w filmie Życie w błocie się złoci / fot. Tomasz Kaźmierczak / Galapagos Films

Hip-hop w całej tej układance zdaje się być jednym z elementów doklejonych na siłę. Nie stanowi dodatkowej wartości, bo w jego miejsce można byłoby wkleić cokolwiek innego, co kręci młodych dwudziestolatków żyjących w blokowiskach. Nie odmawiam Małachowi i Dudkowi fachu, bo ich piosenki słuchane w oderwaniu od obrazu wypadają przekonująco. Życie w błocie się złoci nie wyciąga jednak z nich należytej ekspresji. Zamiast tego kończy się na byciu zlepkiem scen o trudnym życiu wśród blokowisk i papierowych relacjach międzyludzkich. Wbrew tytułowi mało co tu błyszczy.

Życie w błocie się złoci / reż. Piotr Kujawiński / w kinach od 12.05 / dystr. Galapagos Films

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony