„Rzece należy się szacunek” – performerka spędziła miesiąc na Wiśle [WYWIAD]
Chodzę na wystawy, piszę o nich i je polecam. Z…
Przepłynęła ponad 1000 km Wisłą. Nie po to, żeby walczyć z żywiołem a z degradacją środowiska wodnego. Rozmawiamy z Siostrą Rzeką – Moniką Tomaszewską, która niedawno zakończyła swój performans „Serce oddaję Rzece”. Jej ekologiczny manifest wybrzmiewa jeszcze mocniej w obliczu niedawnych wydarzeń na Odrze.
Temat rzek, mokradeł, środowiska wodnego staje się coraz bardziej popularny. I dobrze. Woda jest nam niezbędna do życia, choć coraz częściej o tym zapominamy. Dzięki działalności kolektywu Siostry Rzeki uświadamiamy sobie, jak dużo tracimy niszcząc przepływające przez miasta, wsie i treny niezagospodarowane życiodajne rzeki. Monika Tomaszewska płynęła Wisłą ponad miesiac, a nam zdecydowała się opowiedzieć o swojej niezwykłej podróży.
Wisła jeszcze do niedawna w oczach opinii publicznej widziana była raczej jako rzeka brudna, pełna ścieków, niebezpieczna, mało atrakcyjna pod kątem turystycznym. Ty zdecydowałaś się płynąć nią cały miesiąc. Czy rzeka okazała się inna niż przyległe do niej stereotypy?
Nie chciałabym używać słowa „pokonywać” – żywiołu pokonać się nie da. Można za to dać się ponieść nurtowi. Płynęłam raczej niespiesznie, by dostrzec to piękno, które chciała pokazać mi Rzeka. Kiedyś pewna osoba powiedziała mi, że Wisła jest i łatwą i trudną rzeką. Wszystko zależy od tego, czy podczas cierpliwej obserwacji chcemy nauczyć się czytać wody.
Wisła jest największą, prawdziwie majestatyczną rzeką w Polsce. Nie bez powodu nazywa się ją „królową”. Być może strach przed tak wielką wodą, nad którą – nawet gdyby człowiek z całych sił próbował – nie można zapanować, spowodował, że zaczęto określać ją mianem „zdradliwej”, pełnej wirów rzeki.
Wyruszyłaś w swoją podróż nie tylko, żeby pokazać piękno Wisły, ale i zwrócić uwagę na jej (i innych rzek) degradację. Prowadzi do niej m.in. budowanie zapor. Co czyni zapory destrukcyjnymi dla środowiska wodnego?
Posiłkując się danymi przedstawionymi przez klub Gaja – rzeki w Polsce zaspokajają około 84% zapotrzebowania na wodę. Pozostałe 16% zaspokajane jest z wód gruntowych, których obecnie również brakuje. Przemysł i energetyka zużywają około 69% krajowego poboru wody natomiast rolnictwo i leśnictwo 11, a gospodarka komunalna około 20%. Większość pobieranej wody trafia z powrotem do sieci rzecznej, niestety oczywiście ta woda jest już zanieczyszczona.
Polskie rzeki są zanieczyszczane ściekami przemysłowymi, rolniczymi zanieczyszczeniami, spływami powierzchniowymi z miast, ściekami z gospodarstw domowych. Do tego dochodzi sztuczna regulacja, prostowanie i betonowanie rzek, które w olbrzymim stopniu przyczynia się do gwałtownych susz i powodzi. Przykładem tego jest powstała w latach siedemdziesiątych zapora we Włocławku.
Przez ten zaporę wyginęło, bądź w znacznym stopniu ograniczyło populację, niemal 90% gatunków ryb migrujących w Wiśle, takich jak łososie, jesiotry, certy, czy trocie wędrowne.
Oszacowano, że takie hydroelektrownie odpowiadają aż za 7% światowych emisji gazów cieplarnianych. Budowa takich elektrowni niszczy rzeki. Zmienia np. stosunki wodne często powodując suszę na pobliskich terenach, przerywa ciągłość rzek, wstrzymuje migracje ryb. W wielu miejscach prowadzi również do zwiększenia wylesiania.
Czy istnieją jakieś alternatywy dla niszczących środowisko sposobów pozyskiwania energii?
Zieloną alternatywą pozyskiwania energii elektrycznej są elektrownie wiatrowe, lądowe i morskie, elektrownie biogazowe, czy źródła PV, czyli oparte na pozyskiwaniu energii słonecznej. Wszystkie te technologie spełniają postanowienia międzynarodowych umów klimatycznych, zobowiązujących do ograniczenia emisji CO2 z paliw kopalnych. Wiadomo, że niestety większość elektrowni przy rzekach jest napędzana… węglem.
Badania prowadzone przez organizacje ekologiczne, przez naukowców i ekspertów m.in. z Koalicji Ratujmy Rzeki czy Fundacji Greenmind pokazują, jak katastrofalne skutki będzie miała dla nas i dla środowiska taka inwestycja. Będzie ona miała negatywny wpływ na obszary chronione, co zagraża przede wszystkim różnorodności biologicznej, w tym również siedlisk podmokłych. Dodatkowo, w tej inwestycji nie ma żadnej zgodności z istniejącymi konwencjami międzynarodowymi. Kolejnym punktem jest brak uwzględnienia zasady zrównoważonego rozwoju, w tym szczególnie brak uzasadnienia ekonomicznego inwestycji.
Żyjemy w XXI w., kiedy w dostawie produktów liczy się przede wszystkim czas. Transport wodny jest nieopłacalny. W tym momencie jest on najwolniejszą i – wbrew pozorom – wcale nie najtańszą formą transportu, która powoduje znaczne zanieczyszczenie środowiska wodnego.
Politycy powinni wreszcie zacząć słuchać tego, co mają do powiedzenia naukowcy, a nie tkwić wiecznie w myśl patriarchalnej idei, by „czynić sobie ziemię poddaną”. Jesteśmy częścią Natury, a takie działania są dla człowieka autodestrukcyjnym rozwiązaniem.
Tak więc należy głośno mówić o wysokiej szkodliwości sztucznej regulacji i zanieczyszczaniu rzek, kładąc nacisk przede wszystkim na edukowanie społeczności w kwestii nieodwracalnych i katastroficznych zmian w przyrodzie.
Skrajnym przykładem takiej bezmyślności jest chociażby katastrofa ekologiczna na Odrze. Takich przykładów jest pewnie więcej.
Zasolenie wody w Odrze mogło aktywować toksyny w wodzie. Skażona fala powoli dociera do Bałtyku. Przez początkową opieszałość polityków i zarządców zlewni wód nadal nie wiemy, co może się w niej znajdować. Cały system stworzony przez PiS nie działa.
W Ministerstwie Środowiska znajduje się Departament Przyrody, jednak rzekami zajmuje się Ministerstwo Infrastruktury, jakby rzeka była jedynie rzeczą – drogą wodną, pod której taflą jest pustka. A przecież każda rzeka jest żywym bytem – rzeka to życie!
Odpowiedzialność za skażenie Odry jest dosłownie rozmyta między szereg instytucji. Z wody wyłowiono już ponad 100 ton martwych ryb, to jest ogromna ilość. Zamiast tego znów na pierwszym miejscu widzimy kłótnie polityków i przerzucanie się winą.
Samotny “rejs” kajakiem w wykonaniu kobiety musiał wzbudzać pewne obawy i kontrowersje. Spotkałaś się z jakimiś negatywnymi komentarzami na początku czy w trakcie swojego performansu?
Kontrowersje wzbudzał przede wszystkim u… mężczyzn. Żyjemy niestety w systemie patriarchalnym, który jest krzywdzący dla obu stron. Wiedziałam, że ten bardzo poważny problem istnieje, ale jego skala tym mocniej we mnie zarezonowała, kiedy tak intensywnie doświadczyłam go na własnej skórze.
Płynąc dalej w dół Wisły i spotykając się ze zdaniami „a co twój mąż na to?”, „mąż dał ci się tak puścić samej? Na pewno chciał się ciebie pozbyć, bo to nie jest normalne”, lub „baw się dobrze, bo co innego masz do roboty, choć wątpię, że na tych małych rączkach dopłyniesz do morza”, tym mocniej poczułam, jak kobietom odbierana jest podmiotowość i możliwość decydowania o sobie.
W przypadku komentarzy w czasie mojego spływu problemem nie było samo dopłynięcie do Bałtyku, a to, że kobieta chce tego dokonać. Jestem osobą niezależną, tak jak i każda kobieta.
I szczerze wątpię, czy mężczyzna mężczyźnie zadałby takie pytania. Podczas mojej podróży od mojego męża płynęło ogromne wsparcie. Dla nas najważniejsze jest wzajemne zaufanie, które jest podstawą dobrej relacji, nie zaś jednostronna chęć sprawowania nad kimś kontroli. Każda forma odbierania kobiecie możliwości samorealizacji spotka się u mnie z ostrym sprzeciwem. Po wszelkich prześmiewczych, bądź uszczypliwych komentarzach poszerzyłam kontekst mojego performansu. Wierzę w to, że każda kobieta jest bardzo silna i ma prawo do realizacji swoich marzeń. Im również dedykuję moją wędrówkę.
Twój spływ nie był wyścigiem, a raczej rodzajem medytacji. Zamiast rzekę podbijać, udowadniać jej coś, raczej poddałaś się jej rytmowi. Czy Wisła odwdzięczyła Ci się jakimiś szczególnymi atrakcjami?
Miesiąc spędzony na rzece był jednym z najpiękniejszych okresów w moim życiu. W dodatku w tak cudownym towarzystwie jakim jest Wisła. Jest niesamowitą rzeką o każdej porze dnia i nocy. Ona żyje, życie też toczy się wokół niej, za każdym kolejnym meandrem doświadcza się nowych zachwytów. Trudno jest mi wybrać jakiś jeden szczególny moment ponieważ Wisła i to, co się wokół niej dzieje, z każdą chwilą się zmienia. To za każdym razem jest jakaś inna, nowa sytuacja.
Niesamowite jest też to jak naturalny sposób dostosowałam się do rytmu natury. Chodziłam dość wcześnie spać i budziłam się np. ok. 03:30, kiedy zaczynały śpiewać ptaki. Wtedy przygotowywałam się niespiesznie do dalszej drogi, oglądając każdego poranka piękne wschody słońca.
Ku memu zadowoleniu trafiłam na okres lęgowy ptaków, więc treli na rzece nie było końca. Spełniło się także moje marzenie. Udało mi się zobaczyć, obok bielików, czarnych bocianów, zimorodków, sieweczek, czy innych wspaniałych ptaków – dość nieuchwytne dla oka wilgi. Wisła, a w szczególności jej środkowy i dolny odcinek, jest dla ptaków miejscem bardzo ważnym. Tu, wykorzystując naturalne wyspy, łachy zakładają swoje gniazda m.in. Sieweczka obrożna, Rybitwa białoczelna, czy Rybitwa rzeczna mające ogromne znaczenie dla wiślanego ekosystemu.
Nie uważam tego za „atrakcję”, a raczej traktuję to jako dar od Natury. Spokój i chęć obserwacji życia na rzece może owocować właśnie takimi nagrodami.
Mam wielki żal do człowieka, za to, że przez swoją ignorancję i bezmyślność zabił żywą istotę. Tym właśnie jest rzeka – żywym bytem.
Czy miałaś jakiś moment podczas swojej wyprawy, kiedy czułaś, że rzeka Cię przerasta? Że trudno jest walczyć z naturą? Że my-ludzie jesteśmy od niej bardzo mocno zależni?
Nie. Ja nie walczyłam z Naturą, ani nie chciałam jej pokonywać, czy walczyć ze sobą.
Mam takie poczucie, że nawet w cięższych momentach byłam na wodzie szczęśliwa. Czułam się bardzo bezpiecznie. Nawet podczas sztormu, czy dwóch białych szkwałów, które dopadły mnie na nieszczęsnym zalewie włocławskim. I nie mam tu pretensji do rzeki, bo jak już wcześniej wspomniałam – sam zalew powstał w wyniku działalności człowieka. Udało mi się dopłynąć bezpiecznie do lewego brzegu. Chociaż muszę przyznać, że fale o białych grzbietach, urastające do metra wysokości, szalejące na wietrze i spychające mój gumowy kajak wyglądają naprawdę imponująco. Tak minął mi dzień moich trzydziestych urodzin.
Płynęłaś zupełnie sama, ale po drodze spotkałaś wielu ludzi związanych z Wisłą, żyjących z nią, obok niej, z niej. Czy jakieś spotkanie szczególnie zapadło Ci w pamięć?
Każde z tych spotkań było wyjątkowe i jedno jest pewne – wszystkie te osoby kochają Wisłę całym sercem. Można byłoby stworzyć mapę takich niesamowitych osób, których historie o królowej polskich rzek mogłyby zachęcić wszystkich do poznania Wisły i przełamania wszelkich negatywnych o niej stereotypów. Mogę po kolei wymienić wspaniałe osoby, które mnie nawigowały, jak Zygmunt Ponikiewicz, szyper Zorazy, który mieszka przy 100. kilometrze Wisły w Niepołomicach – od niego dowiedziałam się w jaki sposób przepłynąć dość niebezpieczne momenty na rzece. W Sandomierzu przyjęli mnie Iza Wiśniewska i Grzegorz Świtalski, którzy organizują wspaniałe rejsy na tradycyjnej drewnianej łodzi typu dubas, o wdzięcznej nazwie Sandomierka. Tę samą nazwę nosi ich fundacja.
Piękne opowieści o Wiśle i o tradycjach flisackich snuł pan Marek Juszczyk, historyk sztuki i przewodnik po Sandomierzu. Historii przez niego opowiadanych można słuchać bez końca. W miejscowości Basonia, o bardzo starych tradycjach szkutniczych sięgających XIV wieku odwiedziłam Monikę i Mateusza Tabaków. Mateusz zajmuje się szkutnictwem tradycyjnym – buduje niesamowite drewniane łodzie. Na punkcie widokowym przy 409. kilometrze przywitał mnie Seweryn Kamiński, również tworzący łodzie oraz Kasia i Darek Szewc pływający na niesamowitym statku, tzw. kozą wiślaną „Ostrogą”, będącą repliką łodzi XVII-wiecznej. Będąc na wysokości Czerska odwiedziłam jedną z największych wysp wiślanych, na której znajduje się obóz ornitologiczny. Poznałam tam Marka Elasa z OTOPu, który całe swoje serce wkłada w działania z zakresu ochrony przyrody, a mówiąc dokładniej – ochrony Wisły. Na wyspie prowadzone są badania nad migracjami ptaków oraz ich ochrona, by mogły bezpiecznie wyprowadzić swoje lęgi.
Płynąc dalej, w Warszawie zatrzymałam się w Porcie Czerniakowskim. Tam ugościł mnie na największej, pływającej po Wiśle drewnianej jednostce – Darze Mazowsza kapitan Robert Jankowski z Fundacji Rok Rzeki Wisły. Poznałam również wspaniałego Rafała Łapińskiego, założyciela Fundacji Dom Wisły, człowieka rzeki i kapitana tradycyjnej łodzi typu byk o nazwie „Olęder”. Od 2014 roku prowadzi fantastyczny projekt Taxi Wisła łączący w sobie ideę rekreacji i edukacji z tradycjami rzecznymi. Wszystko po to, by mieszkańcy Mazowsza i turyści poznali królową polskich rzek i ją pokochali. Wspominałam już o szalonych przeżyciach na zalewie włocławskim. Tam też moje drogi skrzyżowały się ze wspaniałymi Karo Akabal i An Voyk, które tworzą niesamowity Eros – kobiecy krąg o seksualności. An jest także certyfikowaną rolniczką konopną, a Karo prowadzi wspaniały ogród permakulturowy. Jestem im wdzięczna za ich opiekę i możliwość zregenerowania się do dalszej podróży.
Nieco później, w Toruniu odwiedziłam fantastycznych chłopaków flisaków – Artura Koko i Kubę Gołębiewskiego. Projekt Toruńscy Flisacy powstał w ramach działań Fundacji Wolna Wisła, w której Artur z Kubą pracują. W ten sposób popularyzują królową polskich rzek, przyrodę wokół niej i tradycyjne rzemiosło. Ich flota składa się z tradycyjnych łodzi płaskodennych typu bat, wykonanych przez Mateusza Tabakę. Chłopaki nawiązują do tradycji flisackich. Warto podkreślić, że Toruń był z nimi związany od początku swojego istnienia, aż do połowy XX wieku. Fundacja stworzyła również wspaniałe miejsce (gdzie nocowałam) – pierwszy toruński Ogród Społeczny Wolnej Wisły.
Na 788. kilometrze w Kozielcu odwiedziłam niesamowity duet artystów Elę Jabłońską i Wojtka Kotwickiego, którzy powołali do życia Fundację W788, organizującą rezydencje artystyczne nad samą Wisłą. Ela z Wojtkiem zapraszają artystów i artystki do odniesienia się do zastanej nad rzeką sytuacji, miejsca i przepływającego tam wciąż nowego życia. Nie sposób nie wymienić też Romka Grzebińskiego z Grudziądza wspaniałego ornitologa, czy Kasię Drelich, która przywitała mnie przy śluzie Biała Góra, a z którą poznałam się wirtualnie podczas pierwszych działań na granicy polsko-białoruskiej. Pierwszy raz na żywo spotkałyśmy się właśnie nad Wisłą.
Są takie dwie kobiety, którym chciałabym szczególnie podziękować. Cecylii Malik, wspaniałej artystce i założycielce naszego Kolektywu Siostry Rzeki i Ewie Ciepielewskiej, malarce, duszy Wisły i współzałożycielce Flow, czyli „przepływu”. To one połączyły mnie z tą wspaniałą rzeczną rodziną, którą poznałam podczas mojego spływu. Jestem im za to ogromnie wdzięczna.
Czego nauczyła Cię Twoja podróż? Czy Twoje postrzeganie rzeki zmieniło się w porównaniu z początkiem spływu?
Podróż dała mi szansę na lepsze poznanie siebie. Samotność wbrew pozorom nie przyczyniła się w negatywny sposób na moją kondycję psychiczną, wręcz przeciwnie. Przebywanie w Naturze pozwoliło mi odetchnąć od uczucia ciągłego przebodźcowania różnymi komunikatami, których na co dzień doświadczamy w mieście. Woda uspokaja, koi. Woda nauczyła mnie jeszcze większej pokory, uważności, wrażliwości na piękno przyrody. Czuję się wolna jak rzeka. Czuję też olbrzymi respekt do tego żywiołu, a jednocześnie – po miesiącu spędzonym na wodzie – większą więź z Naturą. Szanujmy ją, bo jesteśmy jej częścią. Kochajmy rzeki – bo woda – to życie. Niech żyją wolne rzeki!
Więcej naszych wywiadów
Chodzę na wystawy, piszę o nich i je polecam. Z wykształcenia historyczka sztuki i fotografka, z zamiłowania kartomantka. Ezo tematy nie są mi obce. Lubię rozmawiać, szczególnie z kobietami i o kobietach. Jestem związana z Radiem Kapitał, gdzie współprowadzę "Tarotiadę" i mam swoje solowe pasmo "Czeczota".