Mistyczna łysiczka, mroczny muchomor i majestatyczny prawdziwek. Oto muzyczny atlas grzybów od Błota
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
Płyta Grzybnia rozgałęzia się w różnych kierunkach. Strzępki eklektycznych odniesień układają się jednak w zwartą całość, manifestując siłę twórczego fermentu i doświadczenia niezbędnego do jego okiełznania.
W 2016 roku Peter Godfrey-Smith wydał książkę Inne umysły. Ośmiornice i prapoczątki świadomości. Pisze w niej, jak równolegle do rozwoju człowieka przebiegała ewolucja głowonogów. Badacz przypomina o tym, że ich przedstawiciele nauczyli się kamuflażu, rozwiązywania zagadek na poziomie kilkulatka i pomysłowego zdobywania pożywienia. Bogatsi o wnioski z jego lektury zachwycaliśmy się oscarowym dokumentem Czego nauczyła mnie ośmiornica Pippy Ehrlich i Jamesa Reeda. Jej główny bohater, Craig Foster, nie znalazł pocieszenia na lądzie. Dopiero mała, żyjąca pod wodą przyjaciółka przyjęła go z otwartymi ramionami – stop, mackami.
Zwrot ku inteligentnej naturze
Wzrost zainteresowania głowonogami wydaje się o tyle godny odnotowania, że zaowocował realną zmianą prawną. Gdy kurz po premierze filmu zdążył już opaść, dowiedzieliśmy się, że rząd Wielkiej Brytanii uznał zwierzęta za istoty zdolne do odczuwania bólu i przyjemności. Tym samym zakazał ich gotowania żywcem na oczach gości restauracji.
Naukowcy wykazali: Psy potrafią zapamiętywać imiona zabawek!
Szkoda, że trzeba było udowodnić zdolności poznawcze konkretnych gatunków, żeby nadać im podmiotowość i ocalić od okrucieństwa. Dziś jednak nie o tym, a o szerszym trendzie, którego przejawy co rusz widać nie tylko w nauce, ale też w popkulturze. Przykład głowonogów pokazuje, że istniejące sposoby zdobywania wiedzy najwyraźniej przestały nam wystarczać. Antropocentryzm okazał się niewystarczająco skutecznym narzędziem do opowiadania o świecie. Badając, jak wygląda komunikacja wielorybów, używanie narzędzi przez szympansy albo współpraca pszczół, tworzymy w zamian nowe narracje i redefiniujemy te istniejące. Inteligencja nie oznacza już tylko przynależności do Mensy albo naręcza dyplomów uniwersyteckich.
Grzyby na ratunek światu
Tak rozumianemu zwrotowi ku inteligentnej naturze patronują obecnie grzyby. – Dziś znacznie częściej mówi się, że to właśnie one – wytrzymałe, wielozadaniowe, bogate w składniki odżywcze – uratują świat – pisałem wiosną na łamach Going. MORE. Wspominałem, że okazałe królestwo samo w sobie rządzi w ekosystemach: rozkłada martwą materię organiczną, generuje dwutlenek węgla, użyźnia glebę. Sami ludzie stopniowo dostrzegają jego kolejne właściwości. Grzyby nie lądują już tylko na talerzach. Stanowią składnik kosmetyków, materiał do szycia ubrań, budulec cegieł albo substytut papieru czerpanego. Dużo jak na organizmy, które całkiem łatwo przeoczyć w czasie wycieczki do lasu.
Grzybnia w literaturze…
Nadzwyczaj pojemną metaforą ukazującą potęgę grzybów jest też sama grzybnia – ich rozległe, choć często niewidoczne ciało składające się z rozgałęzionej strzępki. Rozwija się nawet do kilku metrów pod ziemią. Do sieci, jaką tworzy, podłączają się rośliny. Za jej pośrednictwem organizmy wymieniają się substancjami odżywczymi niezbędnymi do życia. Według niektórych mykologów to także kanał komunikacji o nadciągających zagrożeniach. Może od niej powinniśmy uczyć się tego, jak jednoczyć się w coraz bardziej zatomizowanym świecie?
O grzybni najwięcej spośród polskich artystów pisała chyba Olga Tokarczuk, zwracając uwagę przede wszystkim na to, że widzi nowy początek w końcu. – Żyje dzięki temu, że wysysa resztki soków z tego, co umiera, co się rozkłada i wsiąka w ziemię. Grzybnia jest życiem śmierci, życiem rozkładu, życiem tego, co umarło – tłumaczyła w Prawieku i innych czasach. Aleksandra Zielińska w Grzybni podkreślała za to jej ekspansywny charakter. – Potrafi eksplorować wszystkie kierunki równocześnie: góra, dół, lewo, prawo, wschód, zachód, przód, tył, wszystkie. Każdy użyteczny – powiązany ze źródłem wody, pokarmu, rozrywki czy czego tam akurat potrzeba – wzmacnia dodatkowymi połączeniami, każdy ślepy przerywa bez poczucia straty – wyliczała.
Błoto znów rusza w naturę
Wszystkie powyższe wątki – pozaludzka inteligencja, organiczna łączność, inkorporowanie różnych elementów ze środowiska – świetnie przemycono właśnie do świata muzyki. Za taki eksperyment na nowej płycie Grzybnia odpowiada jazzowy kwartet Błoto. Latarnik, Cancer G, Wuja HZG i OlafSaxx wiedzieli, co robią, bo od początku kariery sięgają po metafory ze świata przyrody. Były już Erozje, Kwiatostan, Kwasy i Zasady oraz Szlam. Teraz proponują grzybobranie, którego konceptualny wymiar znów nie ogranicza się do symbolicznej okładki.
Błoto. Psychodelia i elegancja
Na krążku znalazło się dziewięć premierowych utworów. Każdy z nich nazwano na cześć innego gatunku grzyba. Próbując przełożyć ich specyfikę na język dźwięków, kwartet nie uciekał się do sonicznych eksperymentów z podłączaniem elektrod do żywych organizmów. Wystarczyła mu sama wyobraźnia, której wykwity wydają się być stosunkowo przystępne do odczytania. Nie zaskakuje zatem, że Łysiczka, sama w sobie mająca psychodeliczne właściwości, mogłaby trafić na ścieżkę dźwiękową jakiejś mrocznej animacji. Czuć w niej klimat duchologicznego ambientu, na którym łagodnie rozpływają się partie instrumentów. Oczywiste zdaje się połączenie Shiitake (twardnika japońskiego) z perkusjonaliami odwzorowującymi dalekowschodnią melodykę, a także elegancja Prawdziwka ze świetną solówką OlafaSaxxa. To chyba najbardziej kanoniczna forma jazzu w tym zestawie.
Między pięknem a szkodliwością
Do przewidzenia było wreszcie i to, że druga część albumu, na której rosną trujące gatunki, będzie znacznie bardziej zadziorna. Tu na szczególną uwagę zasługują złowrogie klawisze w Muchomorze (z gościnnym udziałem Kwazara), minimalistyczny dialog saksofonu i perkusji w Szatanie oraz staranna struktura Podostromy. Obły kształt ostatniego grzyba, przypominającego czerwoną gąbkę, zachęca do zerwania albo chociaż dotknięcia. Jest jednak mały problem – zawarte w nim toksyny przedostają się do krwioobiegu nawet przez skórę. To nagłe przejście między pięknem a szkodliwością sprawnie przeniesiono na partyturę. Melodia staje się rozedrgana, a do głowy przychodzi to, co Tokarczuk pisała o bliskości życia i śmierci konstytuującej grzybnię.
Siłą albumu, tak bliską mykologicznemu rodowodowi, jest jego spójność. Piosenki nie funkcjonują jako zupełnie odrębne byty. Choć każdą charakteryzuje coś innego, góruje nad nimi to samo co u innych przedstawicieli Astigmatic Records: aura twórczego fermentu i rozpychania gatunkowych szufladek. Poza tym echa konkretnych ścieżek subtelnie przewijają się w następnych utworach, przypominając, że wszystkie stanowią muzyczne naczynia połączone (lub grzybnię, jak kto woli). Taką koncepcję można skwitować tylko w jeden sposób: wśród jazzowych grzybów panowie z Błota to kozaki.
Wpadnij na koncertową premierę Grzybni do warszawskiego Jassmine!
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.