Dorian Electra /// queerowy przegląd koszmarów /// w Polsce
lubię popierdoloną muzykę i przebierać się za babę, i za…
Dorian Electra nurkuje w śmietnik internetowej otchłani, by wyłonić się z niego jako golem z okruszków po Cheetosach zlepionych Mountain Dew, z fedorą na głowie i kataną z AliExpress w dłoni.
O czym myślisz, gdy nie myślisz o niczym? –
Nim (nie) udzielimy sobie odpowiedzi na to pytanie, informacja na którą czekają WSZYSCY POLACY (bo wszyscy Polacy to jedna rodzina):
Dorian Electra odwiedzi Polskę w 2022. roku na 3. koncertach – w Warszawie, Poznaniu i Krakowie. Bilety znajdziecie oczywiście w Going,:
bilety Warszawa
bilety Poznań
bilety Kraków
– Bo ja, gdy próbuję zasnąć (zwłaszcza po imprezie), ale sen przychodzi z opóźnieniem, często doświadczam karkołomnego kalejdoskopu złożonego z memów, wyskakujących okienek w przeglądarce, sloganów reklamowych i każdej innej śmieciowej informacji. Mechanizm powstawania tych powidoków wydaje mi się dosyć oczywisty: umysł, wytrenowany do ignorowania treści z Google Ads i sponsorowanych postów z Facebooka, mimo wszystko zbiera je gdzieś głęboko, a zbiornik retencyjny wybija, gdy nie ma siły ani powodu, by skupiać się na czymś bardziej foremnym.
Ten śmietnik strzępków informacji nie stawiających żadnych wymagań odbiorcy jest poszyciem mojego świata, jego najbardziej wewnętrzną warstwą. Jeżeli powołuję się na Deleuza i Guattariego lub używam słowa “dyskurs”, to raczej wbrew nurtowi, z jakim płynie moja rzeczywistość. Gdy zobaczę, jak ktoś cofając samochodem zahaczy zderzakiem o krawężnik, najpierw usłyszę w głowie “ale urwał!” i być może dopiero potem pomyślę o czymś z zakresu urbanistyki. I sądzę, że nie jestem jakąś szczególną jednostką. Wy też rozumiecie rzeczy głównie przez śmieszne obrazki z podpisem, czy to się komuś podoba, czy nie.
To globalne wysypisko śmieci (fraza o “globalnej wiosce” już zupełnie wyszła z mody) zamieszkuje także Dorian Electra. Co więcej, urządza się w tym krajobrazie całkiem nieźle: nagrywa przeboje (również cudze), sprzedaje kapelusze typu fedora, prowadzi profil na Only Fans i udziela wywiadów dla Playboya. I jeszcze pewnie dużo innych rzeczy. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Na przykład takiego, że Dorian Electra jest osobą otwarcie niebinarną, która tworzy, odwołując się bezpośrednio do szeroko pojętej tematyki queer. Oznacza to, że może wrzucić na swoje social media długi post o tym, że niebinarność nie oznacza bycia pomiędzy kobietą a mężczyzną, a całkowite wyjście poza binarne postrzeganie płci, o swojej drodze do odkrycia tej tożsamości i o tym, w jaki sposób “nonbinary” znajduje się pod parasolem “trans”.
I wtedy ktoś by przescrollował tego posta do połowy, by następnie napisać komentarz, że w takim razie to on się identyfikuje jako helikopter bojowy.
Dorian obszernie wypowiada się o tych kwestiach w licznych wywiadach, ale sposób ich prezentacji na ostatnim albumie My Agenda (i całej galaktyce związanych z nim klipów, zdjęć i innych materiałów promocyjnych) znacznie odbiega od tonu instagramowych infografik i tweetów z bardziej progresywnej strony Internetu.
Zamiast tego Dorian Electra nurkuje w ten sam śmietnik internetowej otchłani, po którym mój mózg dryfuje nad ranem, by wyłonić się z niego jako golem z okruszków po Cheetosach zlepionych Mountain Dew, z fedorą na głowie i kataną z AliExpress w dłoni. Powstaje przerysowane uniwersum, w którym największym bohaterem jest Joker, najważniejszym zajęciem gaming, a ideał kobiety to jakakolwiek gamer girl. Jest to oczywiście klisza, i to nieaktualna o dobrą dekadę – wszak kapelusze fedora zostały już tak skrupulatnie obśmiane, że obecnie mało kto zakłada je, by być bardziej classy.
Anachronizm nie jest jednak przypadkowy. Nerd w fedorze z perspektywy czasu wydaje się niegroźny – być może był mizoginem i ogólnie edgy, ale czas spędzany przed komputerem na ogół neutralizował jego wpływ na “prawdziwe życie”. W międzyczasie jednak online przestrzenie dla takich zagubionych młodych mężczyzn stały się miejscem ich radykalizacji, wylęgarnią inceli, alt-rightu i w końcu pełnoprawnych nazistów, a następnie ich toksyczne poglądy rozlały się do głównego nurtu. Wielu z nich zamieniło fedory na kominiarki, a repliki mieczy samurajskich na zupełnie już prawdziwą broń palną. Dorian Electra natomiast cofa nas do Internetu sprzed Christchurch i Elliota Rodgersa, by jak gdyby napisać ten rozdział kultury Sieci na nowo, przedstawiając jego własną, queerową wersję, wciąż zza pięciu warstw ironii i ziarnistej kompresji JPEG.
Główną konsekwencją zaadaptowania takiej estetyki jest widoczność – już nie tylko w sensie queerowej widoczności dzięki coming-outowi, publicznej prezentacji itp., lecz także w kontekście pojęć takich jak zasięgi czy “klikalność”. Mem o helikopterze bojowym jest prostacki i tępy, ale właśnie dlatego tak sprawnie się rozprzestrzenia już od kilku lat. Dorian wbija nam do głów fakt swojego istnienia (i innych osób queer) z równą dobitnością, bo za pośrednictwem formatów stworzonych wyłącznie do infekowania umysłów. Nawet jeżeli odwrócisz wzrok i przescrollujesz dalej, na twojej siatkówce zostanie powidok po toksycznie zielonych włosach Doriana Electry. Potem powróci w delirycznym półśnie, wraz z uzależniającym hookiem któregoś utworu.
Podobną strategię przyjęła na przykład transpłciowa youtuberka Contrapoints, tytułując swój zupełnie poważny film od transfobicznego mema, tym samym zwiększając szansę, że obejrzy go ktoś, kto rzeczywiście powinien, a nie ktoś już dawno przekonany do przedstawianych tam racji. O ile jednak Contrapoints zastawia pułapkę memicznym tytułem, by następnie udzielić wyczerpującego wykładu, Dorian Electra po prostu bombarduje nas szybkim montażem nawiązań i skojarzeń. W końcu odnosi się do wspomnianego poziomu zero rzeczywistości, w którym wszystko ma ułamek sekundy na rywalizację z całą resztą contentu.
Ta umyślna powierzchowność mimo wszystko pozwala na dalej idące wnioski. Na przykład: czyż Dorian w klipie powyżej nie demonstruje nam, że słusznie obśmiewani młodzi mężczyźni w skórzanych płaszczach, fedorach i z mieczami samurajskimi performują karykaturę pewnej roli płciowej, więc nie różnią się specjalnie od drag queens? Zastrzyki z testosteronem przyjmują transpłciowi mężczyźni i cispłciowi kulturyści. Wszyscy jesteśmy klaunami w cyrku ludzkiej płciowości, nawet, gdy nie jesteśmy żadną z literek LGBTQ.
Dobra, a teraz może coś o muzyce. Umysł Doriana Electry to umysł analityczny: “piszę utwory jak eseje, w których refren to teza” – mówi w jednym z wywiadów. Dlatego forma podąża za funkcją, a gdy funkcją jest dekonstrukcja przeżartej Internetem zbiorowej podświadomości, najlepszym punktem odniesienia dla muzycznej formy dzieła staje się to:
Sam gest gwałtownego przejścia między tempami, melodiami, gatunkami, odzwierciedlający chaotyczne doświadczenie każdego użytkownika Internetu to jednak nie wszystko. To, co między tymi przejściami także musi być powalająco intensywne, by wykrzesać cokolwiek z dawno przepalonych układów nagrody w naszych mózgach. Dlatego na My Agenda usłyszymy produkcję samych tuzów współczesnej postinternetowej elektroniki: Sega Bodega, Dylan Brady ze 100 gecs czy Umru to tylko niektórzy z twórców metalicznych pogłosów, trzasków nieistniejących materiałów czy post-dubstepowego dudnienia. Każdy dźwięk podlega ciągłemu zniekształceniu, zupełnie tak jak role płciowe w klipach. Momentami trudno odróżnić, czy efekty przypominające tłuczone szkło lub trzask bicza, to efekty dźwiękowe do bitu, czy raczej jego fundament. Chyba główną jakością, jaką cechuje się najnowsza muzyka Doriana Electry jest po prostu ciężar – brzmieniowy, emocjonalny, ale też związany z przeciążeniem umysłu ogromem bodźców.
W gruncie rzeczy jednak nie sądzę, by samo brzmienie było tutaj fundamentalnie istotne dla projektu artystycznego o nazwie Dorian Electra. We współczesnej viralowej ekonomii muzyka to coś więcej niż sekwencja fal dźwiękowych w czasie – to przede wszystkim zdarzenie, rodzaj fałdy na społecznej tkance rzeczywistości. A przynajmniej moja rzeczywistość na chwilę poskładała się w harmonijkę, gdy okazało się, że na płycie Doriana Electry do gry wróciła ta, tak, dokładnie ta Rebecca Black we własnej osobie. I że Village People są na jednym kawałku z Pussy Riot, co równocześnie zdaje się nie mieć sensu, jak i ma go bardzo dużo. I chyba to jest właśnie terytorium, po którym Dorian Electra kroczy z największą pewnością.
Chociaż Dorian Electra zarówno brzmieniowo, jak i personalnie pozostaje w kręgu wykonawców spod szyldu PC Music, w tym przypadku przyjęcie estetyki “głębokiego internetu” może być raczej jedną z faz projektu, a nie jego punktem dojścia. Tak się bowiem składa, że mizoginia, queerfobia i stereotypy płciowe nie kończą się na 4chanie. Nasz świat śni o wiele więcej koszmarów, a Dorian Electra potrafi spisać każdy z nich.
lubię popierdoloną muzykę i przebierać się za babę, i za chłopa też