Eliza Clark: Nie mogę już słuchać podcastów true crime [WYWIAD]

Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
– Największym punktem zwrotnym było dla mnie prawdopodobnie przeczytanie „Z zimną krwią” Trumana Capote… a raczej moment, gdy dowiedziałam się, jak wiele w tej książce zostało zmyślone przez autora. To coś, co bardzo mnie zainteresowało – poziom szkód, które wyrządził innym i sobie tylko dlatego, że nie mógł przestać plotkować i kłamać – mówi nam pisarka Eliza Clark, autorka powieści Skrucha.
Szesnastoletnia Joan Wilson zginęła z rąk trzech nastolatek, z którymi chodziła do szkoły. Szokująca zbrodnia wstrząsnęła lokalną społecznością i stała się przedmiotem fascynacji twórców true crime. Eliza Clark stworzyła historię kryminalną, która odchodzi od tradycji gatunku. Dzięki temu stawia wiele istotnych pytań o to, jak konsumujemy treści związane z przemocą. Nam opowiedziała o procesie pisania, podcastach i erotyzacji zbrodni.
Jagoda Gawliczek: Skrucha to powieść, która eksploruje gatunek true crime. Czytamy coś na kształt raportu kryminalnego z rekonstrukcjami i wypowiedziami osób uwikłanych w zbrodnię. Zależało ci, żeby stworzyć wrażenie realizmu czy raczej skupiłaś się na obnażaniu manipulacyjnego charakteru tego typu narracji?
Eliza Clark: Zaczęło się jako ta pierwsza rzecz, a potem stało się tą drugą. Gdy pisałam, moje podejście bardzo się zmieniło. Na początku chciałam po prostu zrekonstruować książkę true crime. Czułam, że moja pierwsza powieść była pod wieloma względami dosyć typowa, więc zależało mi, żeby pokazać, że jestem ambitna i potrafię napisać coś zupełnie innego pod względem formalnym. Zdecydowałam się na true crime, bo miałam wrażenie, że pozwoli mi ono utrzymać zainteresowanie przez całą powieść. Jednak im dłużej pisałam tę książkę, tym bardziej stawała się ona komentarzem na temat true crime czy wręcz jego dekonstrukcją.
Sprawdź też: rozmowa z Vincenzo Latronico o powieści Do perfekcji: Bardziej interesuje mnie kłamstwo
Co masz na myśli, mówiąc, że Boy Parts to typowa pierwsza książka?
Jej konstrukcja jest linearna, a narracja prowadzona jest w pierwszej osobie. Postać dzieli ze mną kilka biograficznych szczegółów. Zawsze to zaznaczam, bo często oskarża się autorki o pisanie w kółko o sobie. To niekoniecznie prawda. W przypadku pierwszej książki trudno jednak nie czerpać z wątków autobiograficznych, bo to o nich wiesz najwięcej. Jednocześnie od początku wiedziałam, że nie będą chciała robić tego samego ponownie. Wolałam spróbować czegoś o wiele bardziej wymagającego.
Byłaś wcześniej odbiorczynią true crime, czy zainteresowałaś się nim w procesie pisania książki?
Nigdy nie byłam obsesyjnie zafascynowana true crime, ale stosunkowo regularnie konsumowałam tego typu treści. Słuchając podcastów czy oglądając dokumenty, niewiele się nad nimi zastanawiałam. To nie było moje hobby ani nic takiego, ale sporo o tym wiedziałam. Po tym, jak napisałam Skruchę, musiałam trochę ochłonąć. Nie jest tak, że jestem teraz przeciwniczką true crime, ale mój stosunek bardzo się zmienił. Obecnie nie oglądam i nie słucham tego zbyt często.
Początkowo skupiłaś się więc bardziej na eksploracji tego świata?
Przeskok w stronę krytyki gatunku nastąpił mniej więcej po roku pracy nad książką. Wówczas zmieniłam wydawnictwo na Faber & Faber i dało mi to dodatkowy czas na ukończenie powieści. Mogłam więc zatrzymać się i przeczytać mnóstwo książek true crime i lepiej zrozumieć, jak zostały skonstruowane. Wiele z nich było naprawdę wysokiej jakości – z dobrym researchem i ostrożnym podejściem do ofiar. Kładły też na nacisk na kontekst społeczno-polityczny samej zbrodni i wszystkiego, co doprowadziło do jej popełnienia.
Naprawdę trudno jest potem wrócić do podcastów, które opowiadają o wydarzeniach związanych z morderstwami. Wydawały mi się bardzo puste i płytkie – także dlatego, że w czasie odcinków pojawia się tak wiele reklam. Pamiętam, że słuchałam podcastu, w którym opowiadano historię okropnego incydentu, w którym dwie kobiety adoptowały 5 czarnoskórych dzieci. Wykorzystały je do robienia zdjęć i wciągały je w działania propolicyjne, w czasie gdy w USA było dużo protestów przeciwko brutalności służb. Poza tym znęcały się nad dziećmi w domu i je głodziły, by ostatecznie wsiąść z nimi do samochodu i zjechać z klifu. Wszyscy zgnięli. W trakcie tej historii w podcaście pojawia się reklama szczoteczki do zębów. Kurwa, po prostu nie wypada rozmawiać o higienie jamy ustnej i sprzedawać szczoteczek do zębów, kiedy opowiadasz o tego rodzaju przemocy.

W TRAKCIE rozmowy?
Eliza Clark: Tak. To było okropne. W tym momencie poczułam, że nie mogę już słuchać podcastów true crime. Albo inaczej: nie umiem wrócić do konsumowania tych treści w sposób nieświadomy. Jest wiele naprawdę okropnych rzeczy, które wkurzają mnie w tym gatunku. Oczywiście, wcześniej też wiele mnie irytowało i nigdy nie uznałabym reklamy szczoteczki za świetny przerywnik w odcinku o morderstwie dzieci! Kiedy jednak przyjrzysz się, jak poszczególne elementy są ze sobą powiązane, trudno nie zauważyć chciwości i cynizmu także w innych aspektach true crime.
Twój narrator zniekształca fakty i jest emocjonalnie uwikłany w opowiadaną przez siebie historię. Czy mówiąc o tak szokującej przemocy, obiektywne dziennikarstwo przestaje być możliwe?
Podczas pisania starałam się udawać, że mam czysto dziennikarski głos. Początkowo nie wiedziałam, co zrobię z narratorem. Wiesz, miałam za sobą całkiem sporo dobrych książek true crime, gdzie autorzy wkładali wiele wysiłku, by nie wtrącać się w opowieści. Jeśli już pojawiali się w tekście, to w bardzo przemyślany i ostrożny sposób. Kiedy jednak próbowałam stworzyć taki głos, wydawał mi się pompatyczny i nieautentyczny. Największym punktem zwrotnym było dla mnie prawdopodobnie przeczytanie Z zimną krwią Trumana Capote… a raczej moment, gdy dowiedziałam się, jak wiele w tej książce zostało zmyślone przez autora. To coś, co bardzo mnie zainteresowało – poziom szkód, które wyrządził innym i sobie tylko dlatego, że nie mógł przestać plotkować i kłamać. Wtedy zdecydowałam, że mój narrator też będzie zmyślać.

Niby nie popełnia zbrodni, ale dokłada dużą cegiełkę do zła, które zostało dokonane.
Zawsze ciekawiło mnie, jak wiele autorytetu nadajemy narratorowi, nawet w przypadku książki fikcyjnej. Chociaż paradoksalnie, w książce fikcyjnej zdarza się to częściej niż przy reportażu! Czasami po prostu przyjmujemy za pewnik, że słyszymy faktyczną wersję wydarzenia, a nie jego stronniczą interpretację. Zainteresował mnie pomysł kwestionowania autorytetu narratora tak, by w głowie czytelnika pojawiało się pytanie: czy to, co czytam, jest w ogóle prawdą?
True crime to bardzo popularny gatunek. Myślisz, że za próbą zrozumienia zła stoi obietnica przejęcia nad nim władzy?
Coś w tym jest. Myślę, że odbiorcy true crime są zainteresowani bardzo uproszczoną narracją wokół zła. Chcą usłyszeć coś pocieszającego o okropnych ludziach. W stylu: po prostu się tacy urodzili i nie ma nic, co moglibyśmy z tym zrobić. Albo: te rzeczy po prostu się zdarzają, co oznacza, że nie ma sposobu, aby im zapobiec. Jednak kiedy myślę o wielu poważnych przestępstwach – szczególnie jeśli czytasz bardzo dobrze zbadane i szczegółowe sprawozdania z tych zbrodni – okazuje się, że prawie zawsze można czemuś zapobiec. Po drodze mamy wiele punktów, w których można jeszcze coś zrobić.
Dobrym przykładem jest plaga seryjnych morderstw w Ameryce w latach 70., który prawie w całości był spowodowany niekompetencją policji. W Wielkiej Brytanii działał z kolei jeden z najbardziej aktywnych seryjnych morderców w historii, czyli lekarz Harold Shipman. Zabił setki starych ludzi, bo po prostu chodził do ich domów. Powiedziałbym, że dokonywał eutanazji, ale było to morderstwo, gdyż wstrzykiwał im duże ilości morfiny i fałszował akty zgonu. Nikt tego nie sprawdzał, bo umierały głównie stare kobiety, o które nikt się nie troszczył.
Sami zabójcy często pochodzą z bardzo niespokojnych domów lub mają jakiś rodzaj nieleczonego zaburzenia emocjonalnego. Może spotkała ich przemoc domowa lub zostali wysłani do opieki społecznej, która również jest w strasznym stanie i gdzie się nam nimi znęcano. Naprawdę łatwo jest spojrzeć na kogoś, kto zabija 20 kobiet i pomyśleć, że jest szalony. O wiele trudniej jest pomyśleć: ten facet jest szalony, ale wydarzyło się to, to, to i to.
Twoja książka pokazuje właśnie te perspektywy i motywacje – mały wszechświat tej konkretnej zbrodni.
Tak, dokładnie.
Innym tematem w książce jest pragnienie tworzenia narracji. Każda osoba ma tu własną wersję tego, co się wydarzyło. Czy jako pisarka masz poczucie, że opowiadając historię o przemocy, odtwarzasz przemoc dotyczącą reprezentacji?
Eliza Clark: Do pewnego stopnia tak. Gdybym miała napisać Skruchę od początku, bardziej bym to przemyślała. Czerpie ona bowiem z dwóch prawdziwych przypadków. Mam poczucie, że to, jak wiele z nich bierze, mówi wiele o tym, jak książka zmieniała się w trakcie pisania. Pierwsza historia to morderstwo Shandy Sharer w 1994 roku w Stanach. Dokonały go 4 dziewczyny, z czego, jak sądzę, kilka chodziło z ofiarą do szkoły. Wszystkie były poniżej 18 roku życia. Druga to morderstwo Suzanne Capper w Wielkiej Brytanii, które wydarzyło się mniej więcej w tym samym czasie z ręki mieszanej płciowo grupy młodych ludzi. Kierowały nimi dwie dziewczyny. Obie te historie miały wiele elementów, które uznałam za bardzo interesujące.
Pomyślałam, że gdybym miała napisać książkę, która byłaby w pewnym sensie reprodukcją prawdziwej książki kryminalnej, to mogłyby być przypadki, z których bym czerpała. W miarę jak książka się rozwijała i stawała się bardziej komentarzem na temat true crime, liczba inspiracji, którą czerpałam z tych dwóch zbrodni, zahaczała o hipokryzję. Mam więc dość skomplikowane uczucia na ten temat. Jednocześnie fikcji wiele uchodzi na sucho, jeśli chodzi o potencjalne gloryfikowanie przemocy. Z filmem jest dużo trudniej, bo tam masz do czynienia z obrazem. Uwielbiam Michaela Hanekego i Chan-wook Parka. Ich kino to komentarz o przemocy, który zawiera w sobie jej ekstremalne przejawy. Zawsze interesowało mnie, jak pracują wokół tego.
Kulturze popularnej łatwo przychodzi demonizowanie i erotyzowanie przemocy, zwłaszcza tej, w której biorą udział kobiety.
W sposobie, w jaki ludzie mówią o seryjnych mordercach, często pojawia się seksualny lub voyeurystyczny element. Szczerze mówiąc, ciekawiłoby mnie, żeby to trochę bardziej zbadać. Ponownie, gdybym miała napisać Skruchę ponownie, trochę bardziej bym to pogłębiła. Było kilka okazji, by uczynić narratora bardziej przerażającym. Mam też w powieści transkrypcje podcastów inspirowanych m.in. Last Podcast on the Left. Wiele z ich odcinków jest w zasadzie nie do słuchania, ponieważ są tak obraźliwe. Ilekroć pojawiała się jakaś zabójczyni, stawali się strasznie napaleni. Zastanawia mnie, skąd bierze się taki impuls. Może chodzi o to, że seksualizując kobietę w taki sposób, pozbawiasz ją mocy?
Czy trudno było ci wniknąć w umysły podcasterów?
Mam poczucie, że nie wnikałam w ich głowy, tylko po prostu naśladowałam ich styl. To jedna z moich głównych umiejętności jako pisarki – jestem bardzo dobra w kopiowaniu cudzych głosów i odtwarzaniu ich. Słucham uważnie i zwracam uwagę, w jaki sposób ludzie mówią. Wówczas tworzę utwór, który niekoniecznie jest piękny, ale realistyczny. Przynajmniej taką mam nadzieję!
Czy społeczność osób tworzących i słuchających true crime zareagowała jakoś na twoją książkę?
Przyznaję, że martwiłam się, że pojawi się dużo wrogości wobec mnie. Zwłaszcza, że Skrucha trafiła do głównego nurtu! Po drodze pojawiło się kilka sugestii, żeby poszła na rozmowę do podcastu true crime. Pomyślałam: nie, nie, nie, nie róbmy tego. Nie interesuje mnie antagonizowanie ludzi, wolę skłaniać ich do myślenia.
Poza tym w większości wypadków reakcja osób, które stykały się wcześniej z true crime, była dosyć szczodra. Kilkoro znajomych wysłało mi wiadomości, że książka pojawiła się na subredditach podcastów, ale że ludzie byli pozytywnie nastawieni do takiej formy parodii. Uważali ją za zabawną.
A ty uważasz ją za zabawną?
Eliza Clark: Taką mam nadzieję. Naprawdę trudno jest mówić o mrocznych tematach bez popadania w absurd. Jeśli nie zaakceptujesz absurdu, jeśli nie wprowadzisz elementu lekkości, to możesz skończyć z czymś, co jest naprawdę męczące dla czytelników. Humor daje czytelnikowi chwilę wytchnienia. Zajęło mi lata, aby to odkryć, mimo że pochłaniałam jakąś ilość true crime. Jeffrey Dahmer był zafascynowany Imperatorem Palpatine z Gwiezdnych Wojen i nosił soczewki kontaktowe, które miały go przypominać. Moim zdaniem to bardzo dziwne i przez to zabawne. Mamy też brytyjskiego seryjnego mordercę o imieniu Fred West, który jadł cebulę jak jabłka. To też naprawdę dziwne i zabawne.
Kto tak naprawdę przeżywa tu skruchę?
To bardzo ciekawe pytanie. Odpowiedź brzmi: nie jestem pewna! Wiąże się z tym zabawna historia. Skrucha była tytułem zastępczym, którego nie lubiłam. Nie mogłam jednak wymyślić niczego, co nie byłoby okropne. Zespół redakcyjny w kółko pytał mnie: ale co jest nie tak ze „Skruchą”? Głównym powodem jest to, że nie wiem, do czego się to odnosi. Jednocześnie mam poczucie, że wszyscy moi bohaterowie przeżywają rodzaj skruchy, ale ja nie mogę już beztrosko wymawiać tego słowa.
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.