Euforia – Kamil Błoch o samotności chemicznego seksu
Jesteśmy grupą mężczyzn, którym było niewygodnie w sztywnym gorsecie społecznokulturowych…
Łatwiej o intymność z kimś bliskim czy nieznajomym?
Jak zadbać o swoją potrzebę bliskości?
Jak to zrobić, kiedy jedynym sposobem, jakiego cię nauczono, jest seks?
Nie trzeba przełamywać wstydu. Nie trzeba mieć ochoty na seks. Rolujesz banknot albo korzystasz z odpowiednio przyciętej wcześniej słomki i wciągasz białą kreskę drobno pokruszonego proszku. Proszku, jak pizza, zamówionego przez telefon z dowozem do domu. Najpierw srogie podrażnienie nozdrzy, potem jeszcze chwila, by gorzki glut spłynął do gardła i czujesz, jak zyskujesz nieznaną wcześniej klarowność, przyśpieszenie i euforię. Chce ci się gadać. Odczuwasz dużo przyjemności. Chcesz działać, robić. Zrobić coś z tym wszystkim, co teraz odczuwasz. Patrzysz w twarz nieznanego wcześniej kolesia – który zjawił się tu, podobnie jak proszek, zamówiony wirtualnie (przez gejowską aplikację) – i po chwili lądujesz z językiem w jego buzi… A resztę robią narkotyki i zestaw klisz seksualnych, które są ci najbliższe. Albo o których fantazjowałeś, ale nie miałeś do tej pory okazji, by je zrealizować.
Spotykałem się na chemseks. To znaczy, że spotykałem się na seks, podczas którego korzystałem z mefedronu. W trakcie takich spotkań uprawiałem niezabezpieczony seks z nieznajomymi mężczyznami. Nie jestem z tego dumny. Ale nie będę się z tego powodu obciążał poczuciem winy. Mam już to za sobą. Spotykałem się na chemseks, bo nosiłem kiedyś w sobie wielką, czarną dziurę zamiast serca i był to jedyny, jak mi się wtedy wydawało, dobry sposób na to, żeby choć odrobinę tę czarną dziurę nasycić. Niestety czarne dziury mają to do siebie, że pochłoną wszystko, ale nie znikną. Ba! Staną się jeszcze większe. A mefedron tylko temu pomoże. Po pierwszej kresce, chcesz kolejnej. Euforio trwaj…
Nie jest moją intencją, żeby stygmatyzować osoby korzystające z narkotyków i uprawiające przygodny seks. Chciałbym naświetlić jedynie pewien patriarchalny mechanizm, któremu jako mężczyźni podlegamy. A który w świecie gejowskiego seksu widziałem wyraźnie jak w szkle powiększającym.
Życiodajny dotyk
Jako faceci podlegamy społeczno-kulturowej normie, która deprywuje nas z dotyku, czułości i bliskości. Od pewnego wieku chłopiec nie może okazywać i nie może otrzymywać czułości. Patriarchalne wzorce prawdziwego mężczyzny odcinają nas więc od czułego dotyku, ciepłych słów, fizycznej bliskości. Bo przecież prawdziwy facet tego nie potrzebuje. Prawdziwy facet jest gruboskórnym twardzielem. Prawdziwy facet jest zmuszony, żeby odciąć się od jednej z podstawowych funkcji fizjologicznych swojego ciała.
A dotyk jest życiodajny!
Noworodki pozbawione dotyku o wiele słabiej się rozwijają. Są nawet historyczne zapisy o tym, że dziecko pozbawione dotyku i czułości umiera (eksperyment Fryderyka II, króla Sycylii). W tym miejscu zachęcam do zapoznania się z (poruszającym mnie!) cudownym działaniem oksytocyny! Hormonu, który wydzielają nasze ciała, gdy są przytulane. Hormonu, który odpowiada za neutralizowanie stresu, budowanie więzi i poczucia bezpieczeństwa.
Sposób w jaki jesteśmy socjalizowani sprawia, że trudniej nam, niż kobietom, mówić o naszych emocjach i potrzebach. Nie mamy do tego narzędzi, języka. Nasze kompetencje miękkie są uboższe. A relacje bywają bolesne i trudne. Wymagają pracy emocjonalnej, wglądów do swojego wnętrza. Wymagają rodzaju wysiłku, który jest niemęski. A przecież rzeczywistość dookoła pokazuje, że prawdziwy facet nie potrzebuje wartościowych, karmiących relacji. Prawdziwy facet to samotny wilk.
Samotni w seksie
Gdy patriarchalne wzorce męskości pozbawiają nas czułości i kompetencji do budowania głębokich relacji, równolegle wydarza się drugi proces – od małego nasiąkamy obrazami i przekonaniami o tym, że facet to seksualny zdobywca, penis to oś naszego życia, a ilość odbytych stosunków to wyznacznik prestiżu i poczucia własnej wartości. Faceci myślą ciągle o seksie nie dlatego, że taka jest ich natura, tylko dlatego, że kultura takiego sposobu myślenia nas uczy. A zatem, kiedy w miarę dorastania, stajemy się coraz bardziej samotni w swoich umysłach, ciałach i emocjach, kultura pokazuje nam, że jedynym legitnym (atestowanym przez patriarchat) sposobem na realizację potrzeby bliskości jest seks.
To zresztą dość znana klisza kulturowa – kobieta w relacji heteroseksualnej narzeka na brak czułości, a mężczyzna się dziwi, no bo jak to, przecież uprawiają dużo seksu. To pewnie też jedna z podstawowych przyczyn, dla której większość sprawców przemocy seksualnej to mężczyźni (co pokazują choćby statystyki polskiej policji). I nie usprawiedliwiam tutaj przemocy seksualnej! Na nią nie ma mojej zgody. Dociekam jedynie, co za nią stoi. Przyglądam się przyczynom. I zauważam po prostu epidemię męskiej samotności.
Kody kulturowe w relacjach gejowskich są inne niż w heteroseksualnych.
Jako mężczyźni tworzący relacje romantyczne i seksualane z mężczyznami, intuicyjnie wyczuwamy, że operujemy na bardzo zbliżonym oprogramowaniu, a przynajmniej nieświadomie wiemy, że łączy nas podobieństwo. Zdajemy sobie sprawę, że kulturowo napędza nas seks, więc z łatwością go zdobywamy. Dajemy go sobie nawzajem. Seks jest lekiem na samotność, seks jest lekiem na nudę, seks jest sposobem na zabawę. Dlatego tak łatwo o seks w gejowskim świecie.
Jednak kiedy już przyjdzie co do czego, stajemy w obliczu niezręczności, wstydu, zakłopotania – całego wachlarza emocji i stanów, które wiążą się ze spotkaniem nieznanej osoby. A tu nie dość, że jesteśmy wobec przełamywania lodów, to przecież jeszcze umówiliśmy się, że będziemy mieć seks – napięcie jest tym większe. A skoro kulturowo jesteśmy ubodzy w narzędzia do tworzenia relacji, to mefedron “idealnie” wpasowuje się jako icebreaker. Już nie trzeba przeżywać trudu nawiązywania nowej relacji, już nie trzeba konfrontować się z bólem, który pierwotnie pchał nas do szukania ukojenia w przygodnym seksie. Wystarczy wciągnąć kreskę i poddać się euforii…
Wiem, że substancje psychoaktywne przyjmowane z odpowiednią świadomością i w odpowiednich warunkach mogą przynosić niezwykłe efekty terapeutyczne. Ale to nie jest ta sytuacja. Większość osób, które spotkałem w trakcie mefedronowych nocy, były osobami, które robią to regularnie. Średnio raz na tydzień, raz na dwa – uczestniczą w spotkaniach, podczas których przyjmują substancję nieznanego składu i pochodzenia, uprawiają niezabezpieczony seks z dużą ilością osób o nieznanym stanie zdrowia, ryzykując w ten sposób zdrowie i życie.
Ukochać się za wszelką cenę
Szukałem ukojenia w przygodnym seksie, szukałem ukojenia w braniu narkotyków. Uciekałem od swojego cierpienia. Tylko, że w tej mefedronowej kotłowaninie ciał, nie spotykałem drugiego człowieka. Jak zresztą mógłbym, skoro nawet nie spotykałem w niej siebie. Uczestniczyłem za to w jakimś narkotykowym performowaniu bliskości i intymności, odgrywaniu pornograficznych scenariuszy, co – owszem – dawało tymczasowe poczucie sprawczości we własnym życiu. Ale było tylko wycieńczającą (dosłownie) próbą wydarcia choćby krztyny, odrobiny przyjemności od życia, w którym na co dzień czekało mnie tylko cierpienie.
Zjazd ponarkotykowy często był dla mnie momentem totalnego poczucia upokorzenia. W nieznośnym świetle dnia żałowałem tego, co jeszcze przed chwilą bezwstydnie robiłem pod osłoną nocy. Czułem się jak najgorszy człowiek na świecie. To były momenty, kiedy docierało do mnie, jak duży ból jest we mnie, jak desperacko w przygodnym seksie szukam choćby odrobiny bliskości, akceptacji od drugiego mężczyzny, miłości – ukochania mnie. W trakcie jednego z takich zjazdów zrozumiałem, że tego czego szukam, nie da mi nikt inny poza mną samym.
Postanowiłem więc kochać siebie każdym najmniejszym gestem: przyznaniem się do bezradności, przyznaniem się do beznadziej, wołaniem o pomoc, szukaniem ratunku, zwróceniem się do bliskich, znalezieniem terapii – zrobieniem dla siebie wszystkiego na co mnie stać, by siebie ukochać. A przede wszystkim: wybaczeniem sobie! Zobaczeniem, że te wszystkie przekraczające, niebezpieczne i autoagresywne działania były najlepszym, co na tamten moment potrafiłem dla siebie zrobić, by dać sobie choć odrobinę miłości.
Zapraszam Cię do posłuchania odcinka podkastu „Czuła Męskość” Grupy Performatywnej Chłopaki, w którym szerzej wraz z innymi Chłopakami opowiadamy o naszym męskim kręgu. Po dwóch latach cotygodniowych spotkań, dzielimy się tym, co dał nam krąg mężczyzn i opowiadamy bardziej szczegółowo, jak taki krąg wygląda.
Autorem tekstu jest Kamil Błoch – mężczyzna queerowy, osoba twórcza; trener antyprzemocowy; współtwórca Grupy Performatywnej Chłopaki i Fundacji Czułych Mężczyzn; współtworzy i inicjuje kręgi mężczyzn, działa na rzecz czułej męskości; aktor, reżyser, poeta i piosenkopisarz; amator wolnych chwil i dobrego towarzystwa; żywe srebro i sama radość
Dotknij mnie, chłopaku – Kamil Błoch o męskości i dotyku
Jesteśmy grupą mężczyzn, którym było niewygodnie w sztywnym gorsecie społecznokulturowych ról i stereotypów związanych z męskością. Eksplorujemy więc wspólnie ideę czułej męskości.