Wszystko, byle nie Hanower. Gdzie pojechać z dzieckiem na wakacje w Niemczech
Jestem dziennikarzem, piszę o telewizji i grach komputerowych. Znam naczelnego…
Zastanawiacie się, gdzie pojechać z dzieckiem na wakacje w Niemczech? Kacper Peresada opowiedział nam o swojej wycieczce po Północnej części kraju:
Prawda jest taka: Polacy boją się Niemiec jako miejsca, w którym można spędzić wakacje. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – jest blisko, a do tego drogo.
Wybranie naszych zachodnich sąsiadów na wakacyjną miejscówkę wydaje się kompletną pomyłką. W końcu możemy tak samo jechać do Czech, Słowacji czy na Litwę i spędzić tam czas wydając ¼ kosztów, które czekają nas w Niemczech. Albo wydać tyle samo, ale pojechać jak najdalej od naszego rodzimego bałaganu i poczuć się w stu procentach na wakacjach, zajadając coś, co nie przypomina schabowego w Madrycie czy Lizbonie.
Oczywiście każdy z nas ma tych znajomych, którzy spędzają godziny albo i dni wyjaśniając, dlaczego Berlin jest najwspanialszym miastem na świecie. Jedno trzeba sobie wyjaśnić – Berlin nie leży w Niemczech i nie powinniśmy go tak traktować. Dlatego gdy wybierałem sobie miejsce, które warto odwiedzić w trakcie mojego urlopu, pojechanie nad Bałtyk, ale po tej droższej stronie wydało mi się bardzo nęcące. W końcu nie jadę gdzieś, gdzie już wszyscy byli.
Powtórzę. Kto normalny chciałby jechać do Niemiec?
Jak się okazuje – ja.
Miałem na ten urlop zaledwie 10 dni, więc pierwszą decyzją, jaką musiałem podjąć było, którą część Niemiec chce zwiedzić. Czy jechać w okolice Monachium i zachwycać się piwkiem, kiełbasą i facetami w krótkich spodenkach, czy może wybrać Zagłębie Ruhry i zachwycać się piwkiem, kiełbasą i postindustrialną kulturą, a może okolice Bałtyka gdzie mogę zachwycać się piwkiem, kiełbasą i czystą i przyjemną wersją morskich wakacji, które znamy z Polski. Ostatecznie decyzja padła na opcję numer trzy.
Mając już wybraną przestrzeń, którą chcę zwiedzić, wziąłem się do planowania. Jadąc z Warszawy potrzebujemy około 6/7 godzin, aby znaleźć się nad niemiecką częścią morza Bałtyckiego. Tutaj popełniłem pierwszy błąd. Tak bardzo chciałem niemieckiej wycieczki, że zamiast przespać się u swoich, stwierdziłem, że koniecznie zacznę od noclegu u sąsiadów. Wybrałem nocleg w Seebad. Bardzo niemiła niemiecka frau nakrzyczała na nas, że przyjechaliśmy do hotelu o 21:00 i że ona już wtedy śpi. Na szczęście koniec końców wpuściła nas do naszego pokoju. Wtedy uświadomiliśmy sobie, że wszystkie knajpy, sklepy i stacji benzynowe w pobliżu są pozamykane, a najbliższe otwarte miejsca znajdują się w… Polsce. Dlatego moja propozycja jest taka, abyście jadąc na wakacje do Niemiec nad morze pierwszą noc spędzili w Polsce. Przynajmniej knajpy będą pootwierane.
Rugia
Pierwszy prawdziwy dzień urlopu mieliśmy zaplanowany już lepiej. Postanowiliśmy spędzić go na wyspie Rugii – miejscu, które powinno być nam bliskie, ponieważ historycznie jest słowiańskie. Dodatkowo w porównaniu do większości terenów północnych, Rugia uniknęła zniszczeń w trakcie II Wojny Światowej. Powody były proste – nie było tam ani dużych miast, ani ważnych fabryk, a w dzisiejszych czasach nie ma tam przytłaczającej ilości turystów. Rugia jest wyspą specyficzną. Znajdują się tam typowo wypoczynkowe miasteczka wypełnione wypoczywającymi Niemcami. Spotkamy też od cholery Polaków, w większości jednak dorabiających w różnych knajpach.
Mimo, że Rugia jest wyspą, nie jest idealnym miejscem do grubego plażingu. Polecałbym raczej wypożyczenie roweru (5 euro za 24 godziny) i jeżdżenie sobie i oglądanie miasteczek, które niby są podobne do naszych polskich miejscowości, ale tak naprawdę różnią się od nich wszystkim. Oczywiście chodzi o brak walących po oczach niepasujących do niczego billboardów i krzykliwych reklam Żabki. Żabki też brakuje, są za to sklepy, które nie są obklejone wielkimi butelkami piwa i lodami, bo okazuje się, że ludzie są w stanie kupować rzeczy, bez marketerów wrzeszczących czego potrzebują.
Wszędzie jest pięknie
Rugia ma też to do siebie, że nie trzeba mieć na nią gigantycznego planu – wystarczy zaufać sobie, ponieważ każda część wyspy ma coś do zaoferowania. Czy są to mariny i mola w kolejnych kurortach, piękny Park Narodowy Jasmund, który zachwyca kredowymi klifami czy przylądek Arkona, który był przez wieki ośrodkiem kultu Świętowita. Wystarczy wsiąść na rower albo podnieść dupsko i podziwiać, chłonąć piękno i zastanawiać się – dlaczego wszędzie jest tak czysto, skoro nigdzie nie ma śmietników?
Trudno mi tak naprawdę wyjaśnić, co wyjątkowego jest w Rugii. Nie jest tak, że wjeżdżając na wyspę, będziecie tak przytłoczeni otaczającym was pięknem, że będzie wam się ono śniło przez najbliższe lata. Raczej jest w nim coś bliskiego nam Polakom, ale coś, co wydaje się bardziej szanowane, dopieszczone i milsze. Polskie morze przez całe moje życie kojarzyło mi się z przytłaczającym zgiełkiem. Fakt faktem, spędzałem nad nim najczęściej kilka dni w jednym miejscu, gdy zgiełk i panujący tam harmider doprowadzał mnie do szału. Tutaj zanim cokolwiek faktycznie mi przeszkadzało, jechałem w kolejne miejsce, które było oddalone albo 30 minut rowerem, albo 10 samochodem i po prostu szedłem dalej. I znowu było miło.
Wycieczki po miastach i miasteczkach
Po spędzeniu czasu w nadmorskich typowo wypoczynkowych miejscowościach, przyszedł czas na kolejny trip. Odwiedzimy wszystkie miasta, które miały więcej szczęścia od nas i nie zostały rozpieprzone w drobny pył w trakcie wojny. To Lubeka, Brema, Hamburg, Rostock, Stralsund i Schwerin.
Zacznijmy od tego ostatniego. Jak się dowiedziałem, miasteczko ma najwyższy crime rate w całych Niemczech, ponieważ urząd miejski uznał, że jeżdżenie bez biletu tramwajem powinno się karać tam samo mocno jak każdą inną kradzież. Jest zamek, w którym aktualnie znajduje się siedziba parlamentu Meklemburgii-Pomorza Przedniego. I trzeba przyznać, że jest to jedno z najbardziej imponujących miejsc, jakie można zobaczyć w tej okolicy. Piękny budynek, w którym w 653 pokojach znajdują się misternie stworzone rzeźby i złocenia (i to dużo złoceń), a z którym sąsiaduje barokowy ogród. Zwiedzanie go to coś wyjątkowego i często nieosiągalnego w Polsce.
Normalnie jeżdżąc po naszych rodzimych zameczkach, dostajemy albo zniszczone resztki, których nikt nie jest w stanie odbudować, albo dwie sale dostępne dla gawiedzi, ponieważ jakiś prywatny inwestor postanowił zrobić w nich hotel. Tutaj możemy przejść przez korytarze miejsca, które po prostu olśniewa. Otoczone ze wszystkich stron jeziorem Schwerin, pokazuje, że możemy być dumni z naszych polskich zabytków, ale jesteśmy zjadaczami 500+. W tym czasie za zachodnią granicą libki wybudowały miejsca, które powodują, że lewicujący człowiek zastanawia się, jak bardzo w dupie trzeba było mieć swoich poddanych, żeby wybudować coś tak pięknego i przesadnie wystawnego.
Lubeka i Rostock
Lubeka i Rostock to miasta do siebie bardzo podobne. Powoli znika klimat wakacyjnego czilautu i zaczyna się poważne niemieckie zwiedzanie. Niesamowite i piękne kościoły (z których co drugi jest pod wezwaniem św. Mikołaja albo św. Marii) w środku zawsze zachwycają organami. W niemalże każdym kościele ktoś na nich gra. Podziwiając architekturę, możecie po prostu usiąść i posłuchać Pachelbela czy Buxtehudego i upajać się przeszłością. Jest coś dziwnego, gdy zamieniamy się powoli w swoich rodziców. Lata temu wybranie się na wakacje oznaczało dla nas omijanie kościołów szerokim łukiem. Trudno mi to wyjaśnić, ale obecnie czuję potrzebę położenia ręki na każdym wystającym elemencie starych budynków i wyobrażanie sobie, że ktoś 300 lat temu robił to samo. Dodajmy do tego Stare Miasta w miejscowościach, w których mieszka mniej niż 100 tysięcy osób, które zawstydzają Warszawę. Kraków mógłby się mierzyć, a i tak przegrywa.
To jest właśnie coś, czego się nie spodziewałem. Przez lata byłem wychowywany w przekonaniu, że nasze miasteczka nie mogą umywać się architektonicznie do zachodniego świata. Dopiero wyjazd do Niemiec spowodował, że załapałem, o co chodzi. Tam wszystko po prostu jeszcze stoi. Nawet miasta, które musiały radzić sobie z nalotami aliantów, w porównaniu do Polski nadal zachwycają wyglądem. Zwłaszcza te małe – jak Luneburg czy Winsen – gdzie co chwila natykasz się na miejsce, które warto byłoby sfotografować, bo są po prostu piękne.
Większe miasta to za to często kilka miasteczek w jednym. W Hamburg i Bremie możesz trafić zarówno do dzielnic wypełnionych sexworkerami, typowych robotniczych przestrzeni, czy miejsc, przytłaczających swoim klimatem i historią. Wystarczy 10-minutowy spacer, aby nawrzeszczał na ciebie bezdomny, ktoś zaproponował ci seks za 59 euro za godzinę i aby później usiąść w cichym, pustym kościele, który otoczony jest muzeami i kawiarniami “dla artystów”.
Spacer po morzu
Gdy dojedzecie już do okolic Bremy, musicie zrobić kolejny przystanek nad morzem – tym razem Wattowym. To nie jest tak naprawdę morze, a akwen, który jest na tyle płytki w trakcie odpływów, że możecie po nim przejść z lądu (Cuxhaven) na wyspę Neuwerk. Po pierwsze, chodzenie po tym morzu jest obrzydliwe. Ogólnie błotko to fajna zabawa i dzieciaki na pewno się zajarają. Szczerze jednak poczucie wypływającego z między palców błota o konsystencji i wyglądzie… no błota… jest dosyć dziwne. Dodajmy do tego od cholery wielkich robali, które chętnie w tym błotku mieszkają i krabów, które trzeba omijać, żeby nie zostać błotnym mordercą. Wszystko jest trochę fujkowe (nie wstydzę się tego słowa). Na szczęście istnieje możliwość, aby dostać się na wyspy bez spędzenia kilku godzin taplania się w błocie – można do nich dopłynąć. Tak czy inaczej, przyznam szczerze, że zobaczenie Neuwerk jest warte zapadania się po kostki w piachu z wodą.
Jest coś niesamowicie uspokajającego w zwiedzaniu wysepki, która ma powierzchnię trochę ponad 3 km kw., którą można obejść w 20 minut. Nic tam nie ma. Mieszkają tam na stałe 33 osoby. Znajduje się tu budynek szkoły, do której aktualnie chodzi 4 dzieci. Są konie, ogromne ilości ptaków, wiatr i trzy knajpy, które nie przyjmują kart bankomatowych wydanych poza Niemcami. To ważna sprawa, jeśli jedziecie z dzieciakami. Są też pola namiotowe. Ale głównie jest spokój. Taki, który po prostu cię opatula i nie przeszkadzają ci nawet inni turyści. W normalnych miastach zawsze są jakieś bary, głupiutkie sklepiki z pamiątkami albo przynajmniej poczucie, że jak się znudzisz, to w każdej chwili możesz stamtąd wyjechać. W Neuwerk tego nie ma. Po prostu musisz tam być i czekać, aż statek będzie mógł cię zabrać.
Zaglądajcie poza utarte ścieżki
Gdy podjąłem decyzję, że napiszę ten tekst, chciałem polecać rodzicom, gdzie pojechać z dzieckiem na wakacje w tej części Niemiec. Planowałem wybrać najlepsze rozrywki i wypisać, co warto odwiedzić, żeby gówniaki się nie nudziły. Zdziwiło mnie, że często najciekawsze okazywały się te miejsca, do których trafiliśmy mimochodem. Po prostu były na mapie i stwierdziliśmy, że o nie zahaczymy. Niemcy są wypełnione urokliwymi zakamarkami. Historią, która z jednej strony przeraża, a z drugiej pozwala się zastanowić nad tym, co utraciliśmy jako Europejczycy.
Jest tylko jedna bardzo ważna zasada, o której musicie pamiętać jadąc do Niemiec. Nie jedźcie do Hanoweru. Hanower ssie. Jeśli lubicie Łódź, to wyobraźcie sobie Łódź sprzed 20 lat bez żadnych historycznych miejsc, opanowaną przez grupki mężczyzn. Hanower ssie.
Więcej rekomendacji dla dzieci
Jestem dziennikarzem, piszę o telewizji i grach komputerowych. Znam naczelnego i dlatego piszę też do Going. MORE. Oglądam te same seriale od 15 lat, ponieważ moja depresja nie pozwala mi na skupienie się na rzeczach, których jeszcze nie znam.