Pisarka Samanta Schweblin: Lubię rzeczywistość z elementem deformacji [WYWIAD]
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
– Działają na mnie teksty, w których jeden element jest jakoś przesunięty czy zastąpiony. Wówczas zaczynamy się zastanawiać, do jakiego stopnia to jest prawdziwe. Gdzie jest granica między realizmem a rzeczywistością? – wywiad z pisarką Samantą Schweblin.
Samanta Schweblin to argentyńska pisarka, która zasłynęła swoim charakterystycznym stylem, osadzonym blisko rzeczywistości, do której dodaje elementy grozy i absurdu. Autorka odwiedziła Polskę na zaproszenie Festiwalu Conrada przy okazji premiery zbioru opowiadań Ptaki. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Pauza w przekładzie Tomasza Pindela.
Podziękowania za pomoc w przeprowadzeniu rozmowy kieruję w stronę Krakowskiego Biura Festiwalowego oraz tłumaczki dr Ewy Palki.
Jagoda Gawliczek: Rok temu festiwal Conrada gościł wspaniałą Marianę Enriquez, a w tym mamy szansę spotkać się z kolejną przedstawicielką Argentyny. Niezmiernie mnie cieszy ta sytuacja.
Samanta Schweblin: Porównanie między nami jest całkiem naturalne. Nie tylko dlatego, że obie pochodzimy z Argentyny, ale też należymy do tego samego pokolenia i ukształtowała nas podobna literatura. Mam na myśli literaturę z La Platy – gęstą, fantastyczną, niesamowitą. Gdy czytam Marianę Enriquez olśniewa mnie sposób w jaki ona pisze. Wiem też, że ona czyta moje książki i też jej się podobają.
W Twojej prozie jest dużo intymności. Czytając zbiór Ptaki czułam się trochę onieśmielona podglądając Twoich bohaterów tam, gdzie być może nie powinno sięgać moje spojrzenie. Zastanawiam się, skąd u Ciebie słabość do tak specyficznych i barwnych historii?
Myślę, że to wynika trochę z mojej własnej ciekawości. To też kwestia rozumienia normalności. Wydaje mi się, że często sporo nas kosztuje, żeby być autentycznymi czy zachowywać się w autentyczny sposób – cokolwiek miałoby to znaczyć. Człowiek, który jest sam, zachowuje się inaczej, niż kiedy jest z innymi. I właśnie ten rodzaj podglądania, o który pytasz, byłby odpowiedzią na pragnienie poznania innych ludzi. To moja próba dowiedzenia się, kim oni tak naprawdę są i jak się zachowują, kiedy sądzą, że nikt na nich nie patrzy.
To jest bardzo aktualne pytanie też w obliczu tego, jak bardzo social media wkraczają w każdą strefę naszej intymności. Często przecież nosimy maski w najbardziej prywatnych momentach życia. Wydaje mi się więc, że Twoje spojrzenie może prowadzić do interesujących rozpoznań.
To jest bardzo ciekawe pytanie: czy jest jakieś miejsce czy moment, kiedy rzeczywiście nie nosimy maski. Wydaje mi się, że kiedy jesteśmy sami, to jednak tej maski nie zakładamy. Stąd właśnie moje zainteresowanie, by pokazać to, jak ludzie zachowują się, kiedy sądzą, że nikt na nich nie patrzy. Myślę też, że są sytuacje, kiedy czujemy zaufanie do osób, które nas otaczają i wtedy też rezygnujemy z masek. No i na pewno kiedy czytamy książki! Akt czytania to moment prawdy.
Ale jest też dodatkowy kontekst: żyjemy w świecie, który jest mocno pod kontrolą.
To prawda. Mieszkam obecnie w Berlinie. Mówi się, że to jest miasto, które jest wyposażone w największą liczbę kamer na całym świecie. Wiedząc o tym, zadałam sobie kiedyś trud, żeby te kamery policzyć na pobliskiej stacji metra. Zaznaczam, że to jest niewielka osiedlowa stacja. Naliczyłam tam 27 kamer. Mam na myśli wyłącznie kamery widoczne, bo nie wiadomo, ile tam jest jeszcze takich ukrytych czy niedostępnych. W tym kontekście nakładanie masek wydaje się w jakiś sposób normalne. Przestaje dziwić. Natomiast mam wrażenie, że zmieniła się ich. Kiedyś używano ich po to, żeby ukryć siebie czy jakieś złe zamiary. Człowiek po prostu zakrywał twarz. W tym momencie zakładamy maskę, żeby zapewnić sobie jakąś przestrzeń wolności czy autentyczności.
W tym świecie pełnym kamer wolność od spojrzenia wydaje się niebywałym luksusem. Ale skanuję w głowie historie z Ptaków i chyba żadna z nich nie mogłaby się wydarzyć w niezmienionej formie, gdyby miejsca akcji były pod takim nadzorem.
Opowiadania ze zbioru Ptaki napisałam mając między 20 a 25 lat. Mieszkałam jeszcze w Argentynie, byłam bardzo młoda i wtedy świat też był inny. Ta inność polega na tym, że od tego czasu nie tylko zmienił się pewien paradygmat, lęki czy niebezpieczeństwa. W tym momencie żyję i poruszam się też w innej kulturze. Wtedy nie podróżowałem tak dużo, nie objechałem całego świata, więc z wielu rzeczy nie zdawałam sobie sprawy. I paradoksalnie, chociaż w tych opowiadaniach nie pojawia się Argentyna jako taka, to są chyba moje najbardziej argentyńskie teksty.
Co dokładnie masz na myśli?
Po pierwsze sam format opowiadania. Tak się składa, że tworzyli je wszyscy wielcy pisarze z Argentyny. Mogłabym tu wymienić same największe nazwiska z historii literatury tego kraju. Wróciłabym też do tego porównania, od którego zaczęłaś, czyli do Mariany Enriquez. Gatunkowo mieści się ona w literaturze grozy. Pobrzmiewa tam też gotyk angielski. Ja nie patrzę w tę stronę. W przeciwieństwie do Mariany, w tym rodzaju fantastyki, który jest mi bliski, nie ma duchów, zjaw, potworów czy ciążącej na nas mrocznej przeszłości. Moja literatura wychodzi z codzienności, ale jest w niej coś niesamowitego. Nagle dzieje się coś dziwnego. Coś, co trudno zrozumieć, uzasadnić. Natomiast jest to nadal literatura, która nie traci kontaktu z twardą rzeczywistością i nigdy nie przekracza pewnej granicy.
Konstrukcja tych opowiadań wydawała mi się opierać na wiernym odwzorowaniu rzeczywistości, by zabrać potem jeden konkretny element i zbadać, co się wówczas wydarzy.
Odwiedziłam dziś krakowskie muzeum MOCAK. We wprowadzeniu do wystawy stałej było coś, co przykuło moją uwagę: wyjaśnienie, że pojęcie realizmu pojawiło się w zasadzie w zeszłym stuleciu. Wcześniej czegoś takiego nie było. Oczywiście artyści wcześniej eksperymentowali na rozmaite sposoby, ale nie tworzyli wiernego odtworzenia rzeczywistości. Zawsze pojawiał się jakiś element deformacji. Lubię takie podejście. Teksty, których autorzy tworzą całkiem odmienny świat, do mnie nie przemawiają, bo trudno mi się z nimi utożsamiać. Natomiast działają na mnie właśnie teksty, w których – tak jak mówisz – jeden element jest jakoś przesunięty czy zastąpiony. Wówczas zaczynamy się zastanawiać, do jakiego stopnia to jest prawdziwe. Gdzie jest granica między realizmem a rzeczywistością?
Chciałabym spytać Cię też o kategorie absurdu i horroru. Mam poczucie, że w Ptakach pojawiają się bardzo często, ale za każdym razem udaje Ci się je świetnie zbalansować. Żadne z nich nie przyjmuje dominującej roli. Wręcz przeciwnie, uzupełniają się. Zastanawiam się, na ile jest to coś, co przychodzi Ci intuicyjnie, a na ile pracujesz nad tym świadomie.
To jest w jakimś sensie intuicyjne. Bardzo ważne jest dla mnie to, żeby faktycznie żaden z tych elementów nie dominował albo nie pojawiał się w nadmiarze. Podobnie traktuję też humor. Czasem się u mnie pojawia, ale to nigdy nie są teksty humorystyczne. To kolejny element danej opowieści. Może na przykład przynieść chwilową ulgę w gęstej atmosferze całego tekstu. Natomiast staram się, żeby nie tworzyć czegoś jednoznacznie gatunkowego czy literatury absurdu. Moim zdaniem najważniejsza jest sama historia. Jako czytelniczka, gdy sięgam po książkę z danego gatunku, zwykle wiem jak się ona skończy. Znam zasady, które nim rządzą. Nie lubię tego, więc staram się omijać zasady i w ten sposób rozbijać te ograniczenia.
Być może powinnam w tym momencie zapytać Cię, jakie książki Ci się w takim razie podobają. Pójdę więc na przekór i spytam Cię, jakiej słuchasz muzyki.
To bardzo ciekawe pytanie. Mam młodszą o 5 lat siostrę, która uczyła się grać na kobzie. Obecnie występuje zawodowo i jest zapraszana na występy do Irlandii. Jej przygoda z instrumentem zaczęła się wcześnie w dzieciństwie. W domu rodzinnym miałyśmy dwa przylegające do siebie pokoje. Ja u siebie próbowałam pisać, a ona u siebie próbowała grać na tej kobzie. Cóż. To instrument, który został stworzony do tego, żeby go słuchać z dużej odległości. Spędziłam więc upiorne dzieciństwo – cały czas katowana hałasem czy dźwiękami, które próbowały być muzyką i kiedyś nią będą. Od tamtej pory piszę w ciszy. Sytuacja jest bardzo nierówna. Bo o ile dźwięk można narzucić ciszy, to ciszy nie da się w żaden sposób narzucić. Z hałasem nic nie możemy zrobić.
To już rozumiem skąd u Ciebie horrory, które rozgrywają się w prywatnych przestrzeniach. To po prostu doświadczenie, które Cię ukształtowało. Wydaje mi się też, że ważne jest u Ciebie poczucie obcości i alienacji. Nawet pomiędzy bliskimi osobami tkwi jakaś nieprzekraczalna granica.
Jest takie zdanie z Andy’ego Warhola. To dialog między dwiema osobami. Jedna mówi: to mieszkanie jest wystarczająco małe, żeby zamieszkały tutaj dwie bliskie sobie osoby. Druga osoba mówi wówczas: ale czy znasz dwie naprawdę bliskie sobie osoby? Tak to czuję i tak sobie to wyobrażam. Kiedy miałam 12 lat, przeżyłam gigantyczny kryzys egzystencjalny i przez rok nie mówiłam. Oczywiście przyniosło mi to problemy w szkole i w życiu towarzyskim. A ja zdałam sobie po prostu sprawę, że język nie daje mi możliwości powiedzenia tego, co chciałabym wyrazić. Wiem, co mam do powiedzenia, ale w momencie, kiedy to ubieram w słowa, to już nie jest to. Są precyzyjnie myśli i słowa, które nigdy nie są wierne. Zastanawiam się, czy nie dlatego w ogóle poszłam w literaturę. Z jednej strony uważam, że to niemożliwe, żeby przy pomocy języka wyrazić precyzyjnie te myśli, jakieś idee, pojęcia, które mamy w głowie. Dla mnie pisanie jest sposobem poszukiwania sposobu, żeby te słowa jakoś nagiąć i zmusić, żeby powiedziały to, co chcę wyrazić. Zastanawiam się, czy inni mają tak samo.
Obdarzyłaś mnie cytatem, więc pozwól, że Ci się odwdzięczę. Austriacka pisarka Laura Freudenthaler powiedziała mi ostatnio, że najchętniej w ogóle nie udzielałaby żadnych wywiadów i nie mówiłaby o swoich książkach. Uważa bowiem, że wszystko, co miała do powiedzenia, już po prostu napisała. Jeśli czegoś nie ma w książce, nie jest warte dodania.
Ja się absolutnie z tym zgadzam. Nie lubię udzielać wywiadów, bo myślę, że tak naprawdę książki są lepsze niż pisarze. O ile oczywiście mówimy o dobrej literaturze, książki mają więcej do powiedzenia. W nich obecny jest bowiem nie tylko pisarz, ale również czytelnik. To jest bardzo szczególna relacja.
Dla klamry z początkiem naszej rozmowy, pozostaje mi zachęcić czytelników do sięgania po Twoje książki i zdejmowania masek na czas lektury.
Dla mnie literatura jest tajemnicą. Zwróć uwagę, jak szczególnym rodzajem sztuki czy kultury jest na przykład wobec muzyki, tańca czy teatru. Gdzie indziej twórca widzi natychmiast reakcję publiczności, może po prostu spojrzeć na twarze na widowni. W przypadku literatury tak nie jest. Mamy teksty i odbiorców, ale między momentem pisania może na przykład upłynąć 300 lat. To jest bardzo rozciągnięte w czasie. Dla mnie na tym polega magia. Literatura to jest coś, co się staje. To nie książka, która leży zamknięta i nie kanon. To moment, kiedy ktoś czyta i odbiera to, co pisarz chce mu powiedzieć. Z drugiej strony pisarz bierze pod uwagę czytelnika i antycypuje jego ruchy. Próbuje przewidywać, wyobrażać sobie, jakie będą jego oczekiwania czy pragnienia, jakie może mieć przyzwyczajenia. Próbuje przewidzieć to wszystko z wyprzedzeniem i bierze to pod uwagę tworząc literaturę. Tak wygląda to spotkanie.
Sprawdź też: wywiad z Jonem Fosse, czyli tegorocznym laureatem Literackiej Nagrody Nobla
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.