„Puchatek: Krew i miód”: W Stumilowym Lesie dziś nie zaśnie nikt [RECENZJA]
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
Na nowy film Rhysa Frake’a-Waterfielda trudno pójść nawet dla samej zabawy. Nieoficjalny sequel kultowej bajki nie ma nic do zaoferowania poza krwawą sieczką o wątpliwej jakości.
Reżyser premierowej produkcji dopiero niedawno wkroczył do środowiska filmowego. Wcześniej jako pracownik EDF Energy zajmował się dostarczaniem energii elektrycznej do domów Brytyjczyków. Korporacyjny marazm zamienił na kierowanie niezależnym studiem Jagged Edge Productions, produkującym z prędkością światła niskobudżetowe kino klasy B. Katalog wytwórni otwiera body horror Medusa: Queen of the Serpents z 2020 roku. Poza nim kryje już kilkadziesiąt tytułów, raczej niezauważonych przez publiczność i krytyków. Jeśli ci drudzy jednak zdołali się natknąć na któryś z filmów, najczęściej mieszali go z błotem.
Z dala od familijnej konwencji
Puchatek: Krew i miód to dla Rhysa Frake’a-Waterfielda szansa na wyjście z cienia. Producent i reżyser zwęszył bowiem okazję, wykorzystując otwartą furtkę w amerykańskim prawie. Obowiązujące tam zasady mówią, że teksty kultury, od których premiery minęło 95 lat, przechodzą do domeny publicznej. Spadkobiercy ich twórców nie mogą wtedy domagać się odszkodowania z tytułu naruszenia własności intelektualnej. Na początku 2022 roku stało się tak w przypadku potomków A.A. Milne, autora Kubusia Puchatka.
Rhys Frake-Waterfield wziął również na warsztat historię jelonka Bambi. Czy zwierzątko również będzie mrocznym żniwiarzem?
Współzałożyciel Jagged Edge Productions mógł dlatego bez przeszkód zreinterpretować historię uroczego, fajtłapowatego misia. Stanowczo zdystansował się jednak od familijnej, przygodowej konwencji, w której pierwotnie osadzono perypetie mieszkańców Stumilowego Lasu. Jak pisałem przy okazji zwiastuna filmu, stał się on tym, w czym Brytyjczyk czuje się najpewniej – slasherem. Puchatek nie jest w nim przyjaznym zwierzątkiem, a złaknioną krwi bestią o nadludzkich siłach.
Kontrasty i próba cenzury
To chyba właśnie ten silny kontrast sprawił, że trailer horroru stał się internetowym viralem, tak samo zresztą jak Kokainowy miś Elizabeth Banks. Równie absurdalnym określilibyśmy dramat wojenny rozgrywający się w wiosce Smerfów albo sci-fi z czołowymi twarzami polskiego kabaretu. Lubimy porządkować świat w dobrze nam znanych szufladkach. Gdy ktoś bezpardonowo rozbraja zastane schematy i mówi, że sympatyczny progatonista przeistoczył się w cesarza zła, trudno nie poczuć się zaintrygowanym. Końcowy rezultat albo poszerzy horyzonty, albo wprawi w zakłopotanie.
Apetyt na premierę Puchatka: Krwi i miodu dodatkowo zaostrzyły jeszcze doniesienia z Chin. Tamtejsze władze wyjątkowo nie lubią misia o bardzo małym rozumku. Internauci zauważyli bowiem, że książkowa i filmowa postać przypomina sekretarza generalnego Xi Jinpinga. Memy zestawiające ich twarze rzekomo uwłaczają godności polityka, dlatego w ruch poszły liczne narzędzia cenzury. Do kin nie trafił Krzysiu, gdzie jesteś? Marca Forstera, zaś fragmenty scen z Puchatkiem zostały usunięte z opublikowanych już gier wideo. Nie inaczej stało się w przypadku dzieła Frake’a-Waterfielda. Hongkoński dystrybutor plątał się w zeznaniach i dość lapidarnie uzasadniał wycofanie filmu z repertuarów, ale wszyscy wiedzą, o co chodzi.
Na tacy mamy więc podaną premierę, która brzmi na wywrotową i obrazoburczą. Szkoda tylko, że całkowicie zmarnowano tkwiący w niej potencjał. Brytyjczyk pewnie osiągnie pożądany sukces komercyjny, ale dyskredytuje siebie samego jako reżysera i scenarzystę. Przegięte, niskobudżetowe kino klasy B też trzeba umieć zrobić. Ba, to niekiedy nawet trudniejsze zadanie, zwłaszcza że kamp i kicz lubią wymykać się spod kontroli.
Puchatek: Krew i miód. Niskobudżetowa wendeta
Siłą napędową Puchatka: Krwi i miodu ma być slasherowa zemsta rezydentów Stumilowego Lasu na Krzysiu. Chłopiec jako dziecko nie odstępował ich na krok. Spędzał z nimi każdą wolną chwilę i podrzucał im różne smakołyki z domowej spiżarni. Utrzymywał wtedy, że będzie pomagał im do końca życia. Rzeczywistość zweryfikowała jednak młodzieńcze deklaracje. Krzyś stał się Krzysztofem, wyjechał na studia do innego miasta i od tamtej pory miano najważniejszej postaci w jego życiu przejęła partnerka, Mary. Kubuś i Prosiaczek, pozbawieni regularnych dostaw pożywienia, musieli zacząć zjadać swoich przyjaciół. Gdy na ruszt poszedł kolejny z nich, Kłapouchy, jednoznacznie stwierdzili, że wszystkiemu winni są ludzie. I to by było na tyle, jeśli chodzi o scenariuszową głębię i motywacje stojące za krwawą jatką.
Niski budżet (na cały film wydano jedynie 100 tysięcy dolarów) horroru niestety widać na każdym kroku. Nie każdą produkcję uratują pieniądze, ale w tym przypadku mogłyby być zainwestowane we wsparcie właściwie każdego pionu. Napięcie pomiędzy zawiedzionymi zwierzętami a ludźmi (przede wszystkim Krzysiem), które dałoby się ująć w ramy zderzenia dzikiej natury z samoświadomą cywilizacją, gaśnie już na wstępie. Niecne intencje Kubusia i Prosiaczka przedstawiono w telegraficznym skrócie, za pomocą czarno-białych ilustracji o wątpliwej jakości. Aktorzy grają bardzo płasko, niczym w paradokumentach, w czym nie pomagają im brzmiące na zbyt pospiesznie napisane dialogi. Scenografia, zwłaszcza zdezelowana nora zwierząt i warsztat samochodowy, przypomina raczej makiety, a nie pełnoprawne lokacje. Niedoróbki widać nawet tam, dokąd zazwyczaj nie sięga ostrze krytyki. Weźmy choćby oświetlenie: plenery w Puchatku: Krwi i miodzie bywają nienaturalnie zaciemnione, żeby chwilę później wyglądać jak tło onirycznego teledysku.
Klisze w Stumilowym Lesie
Ekipie z Jagged Edge Productions brakuje pomysłu na to, jak uspójnić warstwę formalną i uatrakcyjnić samą historię. Całkiem nieoczywisty punkt wyjścia ginie pod naporem prostych schematów. Kiedy wendeta na Krzysiu przestaje wystarczać, reżyser podsuwa parze mścicieli kolejne ofiary. Grupa naiwnych przyjaciółek, w tym Maria, która próbuje otrząsnąć się po nagabywaniu przez natrętnego stalkera, to klisza żywcem wyjęta z licznych horrorów. Czy dziewczyny postanawiają same spędzić weekend akurat w domku z dala od cywilizacji? Czy mogłyby wiele razy uciec, ale mimo to wpadają w pułapkę? Odpowiedzi na te pytania są już chyba znane.
Widzieliście już zwiastun nowego filmu Wesa Andersona? W Asteroid City nie zabraknie tego, z czego znamy reżysera: symetrii, pastelowych kolorów i skrojonych na miarę kostiumów!
Nie do końca kupuję także aparycje Kubusia i Prosiaczka, w których wcielili się prawdziwi aktorzy. Na potrzeby pracy na planie Craig David Dowsett i Chris Cordell założyli zdeformowane maski, przygotowane dla nich przez firmę Immortal Masks specjalizującą się w prostetyce. To celowy zabieg, który ma ich odróżnić od postaci z disneyowskich adaptacji (do nich prawa nie wygasły i jeszcze pewnie długo nie wygasną), ale jednocześnie nadać im grozy. W rzeczywistości ich charakteryzacja wypada dość kuriozalnie. Są nie tyle ludźmi bądź zwierzętami, co antropomorficznymi hybrydami o atawistycznych instynktach. W niektórych przypadkach takie sylwetki obroniłyby się próbą wpisania w konwencję całego filmu. Tu stanowią raczej kolejny element realizacyjnego chaosu, w którym – niczym w Stumilowym Lesie – można się po prostu zgubić. Cóż – chyba dalej wolę Puchatka w ugrzecznionym wydaniu.
Puchatek: Krew i miód weszło na ekrany polskich kin 31 marca. Polskim dystrybutorem filmu jest Monolith Films.
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.