Rubens: Dawid Podsiadło powiedział, że śpiewam jak nikt inny [WYWIAD] | OD NOWA
Redaktor naczelny magazynu Going. MORE, współpracownik tygodnika Polityka i kwartalnika…
Rubens dokonał rzeczy, która nie zdarza się często w branży muzycznej. Po latach wspierania projektów i koncertów jako ceniony instrumentalista dokonał więcej niż udanej transformacji w rozchwytywanego piosenkarza. Porozmawialiśmy z nim o jego dotychczasowej inspirującej drodze i tym, co jeszcze przed nim.
Sprawdź wszystkie teksty w cyklu OD NOWA, w którym przyglądamy się różnym obliczom nowości i świeżości
Z kim się właśnie widzę? Z muzykiem, piosenkarzem, gitarzystą, multiinstrumentalistą?
Rubens: Nie wymieniłeś pojęcia, które chodzi mi po głowie.
Jakiego?
Rubens: Może powiem nieskromnie, ale myślę o słowie: artysta, w którym zawierają się wszystkie wymienione przez ciebie pojęcia. Oczywiście możemy mówić, że jestem piosenkarzem, tekściarzem, gitarzystą, multiinstrumentalistą, producentem… No, generalnie – że zajmuję się muzyką. Ale jak myślę o tym dzisiaj, to czuję się artystą, który czasem bierze gitarę do ręki, czasem pisze tekst, a czasem śpiewa. Chociaż może w sumie jestem jeszcze kimś innym…
Kim?
Rubens: Normalnym gościem.
Czyli kim?
Rubens: Wiesz, nie chcę, żeby to zabrzmiało wyniośle – że jestem panem artystą i patrzę na wszystkich z góry. Absolutnie nie. Jestem regularnym kolesiem z Mokotowa, który siedzi teraz z tobą, pije kawę i gada. Tak przede wszystkim.
Najpierw pogadajmy o czasach, gdy nie byłeś sam sobie sterem, żaglem i okrętem. Kiedy tworzyłeś większe zespoły sceniczne, to czułeś się ledwie trybikiem?
Rubens: Na pewno nie zmęczyłem się byciem częścią grupy. Raczej poszukiwałem nowych wrażeń w swoim postrzeganiu świata i swojej drodze artystycznej. Całkiem długo funkcjonowałem na profesjonalnym poziomie w ustabilizowanym stylu. Jakkolwiek zajebiste nie byłoby granie koncertów i tworzenie piosenek z innymi, to jeśli robi się to na tyle regularnie – musi przyjść znużenie. W piątek wsiadasz w busa, w niedzielę wieczorem albo w poniedziałek rano wracasz do Warszawy i tak w kółko. To są długie lata życia.
Czułeś, że będąc częścią czegoś, zawsze oddajesz tylko część siebie?
Rubens: Nie do końca. Całe życie współpracowałem z innymi ludźmi i dobrze to wspominam, mam nadzieję, że oni też. Zdecydowałem się napisać, zaśpiewać, zagrać i wyprodukować wszystko na swoim debiucie, bo chciałem wreszcie wziąć pełną odpowiedzialność za efekt, udowodnić coś sobie. Ma to też pewien zabawny aspekt.
Jaki?
Rubens: Człowiek ma tyle lat, ile mam ja, gra tyle lat, ile ja, a jednak jeszcze musi coś sobie udowodnić, bo nie do końca wierzy, że to, co robi, jest na serio. Choć zrobiłem piosenkę z kimś i została ona hitem, to jednak nie mogłem dociec, czy to w jakimkolwiek stopniu moja zasługa. Może byłem tylko mało znaczącym towarzyszem, bez którego można było się obejść? Podobnie bywało z koncertami. Zacząłem szukać bodźców.
Co miały ci dać?
Rubens: Nogi z waty przed wejściem na scenę. Coś, co czułem, gdy miałem 16 lat i pierwszy raz występowałem przed publicznością w rodzinnym mieście. Potrzebowałem tego, by nie zobojętnieć na muzykę.
To brzmi trochę tak, jakby bezsens pandemiczny i artystyczny mocno się ze sobą zbratały. Nie do pozazdroszczenia. Ale jednak stałeś się beneficjentem złych czasów.
Rubens: Musiałem jakoś zabić czas i zdusić bezsens, więc zacząłem śpiewać tak, jak umiałem. Znalazłem odtrutkę na rutynę, a przecież trudno to zrobić. Trudno znaleźć coś, co będzie dla ciebie pociągające i wciągające.
To co pomyślałeś, gdy pierwszy raz usłyszałeś swój wokal?
Rubens: Nadal mam problem ze swoim głosem, ale chociaż zabrzmi to nieskromnie – jak go nagrałem i odsłuchałem, to pomyślałem: wow, wcale nie jest tak źle. Ciekawe, że stało się tak w momencie, w którym realizowałem komercyjne zlecenie dla pewnej osoby i nie byłem zadowolony z moich poczynań przy nim. Zirytowany sprawdziłem nagranie, ustawiłem wszystko, jak należy i zaśpiewałem sobie coś. Mogę powiedzieć coś złego?
Pewnie.
Rubens: Kurde… To, co wyszło, było fajniejsze niż to, co nagrywałem dla ludzi. Taki to był początek.
Od razu wykiełkowała u ciebie myśl, że nie pojedziesz za długo na pierwszym zachwycie? Że powinieneś zacząć ćwiczyć?
Rubens: Na początku śpiewałem tak, jak potrafiłem, ale przyszedł czas, gdy numery trafiły do mojej wytwórni – Sony. Wtedy pomyślałem: przecież muszę nauczyć się śpiewania! Wziąłem kilka lekcji emisji wokalu, nie obraziłem się na rozwój. Teraz po prostu utrzymuję głos w dobrej formie, czasami robię ćwiczenia. W sumie najlepszym ćwiczeniem jest to, że cały czas używam wokalu. I wiele się dowiaduje. Cały czas go odkrywam, bo wiem, że niewiele wiem. Takiego samego uczucia doświadczyłem w wieku 14 lat, gdy próbowałem grać utwory Metalliki czy Led Zeppelin. Ja naprawdę przeżywam drugą młodość przed dziesiątkami tysięcy osób.
Nie odkryłeś też tego, że na wstępie jesteś sumą swoich inspiracji?
Rubens: Nie da się od tego uciec. Jest taki slogan, że wszystko już było, wszystko zostało zrobione. Nie jest on do końca błędny. Johnny Cash powiedział: z piosenkami jest tak, że bierzesz akordy z innej piosenki i robisz swoją. To proste i prawdziwe.
No to kogo na początku słyszałeś w swoim wokalu?
Rubens: Słyszałem bardziej siebie. Naturalnie innym mogły nasunąć się różne skojarzenia – nawet pisali do mnie, twierdząc, że jestem polskim tym czy tamtym. Mam za to anegdotę, która potwierdza, że jednak jestem jakiś.
Słucham.
Rubens: Na moim release party Dawid Podsiadło powiedział mojej dziewczynie na ucho: kurde, w sumie on śpiewa jak nikt inny. Nie wiem, czy mówił serio, więc będę to odbierać jako ogromny komplement.
Bywa tak, że człowiek, który chce przeformatować swoją karierę w ramach jednej branży, wysyła demówki i dostaje w twarz stwierdzeniem: ty zajmujesz się czymś innym, nie mieszaj. Doświadczyłeś tego?
Rubens: Wysyłałem kawałki do paru osób, które cenię i zwrotka była bardzo pozytywna, no i poza wszystkim – sam najmocniej się siebie czepiam. Do tego wyczuwałem zaciekawienie w branży muzycznej. Moja historia jest szczęśliwa być może także dlatego, że od razu wysłałem wytwórni dziesięć kawałków. Od razu wiedziałem, co i jak chcę robić. No i trafiłem na Arka Sitarza, znanego tez jako Ras, który teraz jest moim A&R-em. Bardzo mi wtedy pomógł.
Mam teorię, w jaki sposób się tobą zainteresował. Opowiedz historię, a ja sobie to zweryfikuję.
Rubens: Siedział na posiadówce, podczas której pisali teksty na płytę Mroza. Ten drugi puszczał swoje kawałki i przez przypadek włączył mój. Chciał go zmienić, ale Ras na to: czekaj, czekaj, nie przełączaj, co to? Później Arek napisał do mnie na Instagramie, że robię super piosenki. Odpisałem: dziękuję, fajnie, że napisałeś. Gdzieś po tygodniu odezwał się znowu, by spytać, co się z nimi wydarzy. Ja na to, że mam nadzieję, że Mrozu napisze fajne teksty i gdzieś się pojawią. Ten się zdziwił i odparł: stary, nie chodzi mi o piosenki Łukasza, tylko o twoje. Kurwa, naprawdę? Nie wierzyłem.
Dobra, myślałem, że ta historia jest mniej ciekawa. To powiedz mi: czy Wszystko OK? był twoim wyborem w kwestii pierwszego singla?
Rubens: Moim i wytwórni. Wszyscy czuliśmy, że to magiczny numer.
A potem nastał szał. Poczułeś z tego powodu presję?
Rubens: Każde działanie w branży narzuca presję. Gdyby numer poszedł źle, to byłoby ciśnienie dotyczące zrobienia czegoś, co wystrzeli także zasięgowo. Chyba mam do tego zdrowy stosunek. Jestem skrupulatny i stawiam na nieustanne działanie.
Nie byłeś zaskoczony aż takim odbiorem?
Rubens: Jasne, że byłem.
I udowodniłeś coś sobie?
Rubens: Sukces tej piosenki dobrze na mnie zadziałał. Nie dzieje się to często, ale siadłem i powiedziałem sobie samemu: okej, jest dobrze. Niewiele się u mnie zmieniło, lecz dostałem dużo wiadomości świadczących o wyjątkowości tej kompozycji. Spora część z nich przyszła z niespodziewanej strony.
Jakiej?
Rubens: Pisali do mnie ludzie, którzy przyjechali z Ukrainy do Polski. Za sprawą swojej muzyki podnosiłem ich na duchu.
Z pewnością możemy powiedzieć, że zarówno ten singiel, jak i cała płyta są smutne. Patrzę na ciebie i myślę sobie, że nie mogłeś być szczęśliwy w trakcie tworzenia.
Rubens: Owszem, było pochmurnie, może najbardziej w życiu. I to z wielu powodów, o których nie chcę mówić, bo to graniczne doświadczenia. Na pewno druga płyta taka nie będzie, bo normalnie jestem pogodnym człowiekiem. Nie wiem, czy dzisiaj zdecydowałbym się na to, by robić debiut w pojedynkę. Czuję, że potrzebuję kooperacji, czyli innego spojrzenia na to, co robię. Ktoś może mieć świeższe oko, dać nową perspektywę, do czegoś mnie przekonać. Być może czegoś nie widzę lub nie chcę widzieć.
Nie obrazisz się, jeśli wrócimy do Dawida Podsiadły?
Rubens: Nie, zróbmy to.
Swój pierwszy koncert zagrałeś przed nim na Stadionie Śląskim…
Rubens: Zapełnionym, nie zapominajmy.
To ogromne wyzwanie. W dźwignięciu go pomogło ci doświadczenie koncertowe?
Rubens: Nie miało żadnego znaczenia.
Zabrzmiało dramatycznie.
Rubens: Nie wiem, jak to się udało. Przecież nigdy wcześniej nie śpiewałem przed ludźmi, nigdy nie śpiewałem publicznie. A koncert, który poprzedzałem, był jednym z największych w historii polskiej muzyki! Skończyliśmy swoje granie, a piętnaście minut później wszedł Dawid. Nie określę jego i ekipy inaczej niż mianem szaleńców, skoro zdecydowali się powierzyć taką rolę komuś takiemu jak ja.
Zaproszenie przyszło dużo wcześniej?
Rubens: Zadzwonił Maciek Woć, manager Dawida. Wspomniał, że będzie to jedyny support na trasie. Spytałem przytomnie: czy jesteś pewien, co robisz? Nie było tak, że miałem trzy miesiące na przygotowania… No i nie dość, że byłem mocno zajęty swoim graniem, to jeszcze pojawił się dodatkowy problem, o którym dotąd nie mówiłem.
Zamieniam się w słuch.
Rubens: Tydzień przed koncertem klawiszowiec powiedział mi, że nie zagra, bo ma inne obowiązki. Wyobraź to sobie: środek sezonu, wszyscy są zawaleni po korek. Jakimś cudem namówiłem Piotrka Walickiego, po czym zrobiliśmy raptem dwie krótkie próby. Musiał w chwilę nauczyć się wszystkiego. No i zrobił to, po czym został w zespole na stałe.
Krótko mówiąc: przygotowania frontmana stały się trudniejsze…
Rubens: Nie, prawie się nie przygotowywałem. To miało być coś, czego nigdy w życiu nie doświadczyłem, więc nie miałem żadnego punktu odniesienia. Przejście z trzeciej linii scenicznej do pierwszej to szok. Gdybym za dużo o tym myślał, to bym tego nie zagrał. W trakcie trzymały mnie tylko adrenalina i skupienie na prostych sprawach: zaśpiewać czysto, zagrać na gitarze, zejść. Chyba nie byłem świadomy tego, co się dzieje.
Kiedy to do ciebie doszło?
Rubens: Gdy zszedłem. Stres uderzył mnie bardzo mocno, opadłem z sil. Przez godzinę siedziałem w fotelu, gratulacje pamiętam jak przez mgłę.
Musiałeś zmierzyć się z krytyką po tym graniu?
Rubens: Przeczytałem parę niesmacznych komentarzy, w sumie niewiele. Zagrałem już kilka koncertów i opinie były jednoznacznie pozytywne. To mnie cieszy, bo przecież tak jak wspominałem – to zupełnie inne granie niż w trzeciej linii.
Rozwiniesz?
Rubens: Tam możesz się schować za wokalistą czy za swoim instrumentem. W ogóle prawie nikt na ciebie nie patrzy, masz mniejszą odpowiedzialność. Dużo więcej nauczyłem się poza trasami – gdy grałem wesela. Nie wstydzę się tego, musiałem dorobić. To była niesamowita szkoła życia.
To jak masz teraz? Nie czujesz niepokoju z powodu wielkości nadchodzącej trasy?
Rubens: Zobaczymy, co życie przyniesie. Nigdy nie śpiewałem tak długich koncertów, nie wiem, jak zareaguje wokal. Na pewno nie chcę współpracować z robotami odgrywającymi jeden do jednego to, co jest na płycie. Koncert ma być czymś więcej. Chcę poczucia, że okej, płyta jest fajna, ale człowiek wychodzi z przekonaniem, że dostał coś innego, głębszego.
Nie uciekniemy od tematu twoich pierwszych dużych razów. Nie uważasz, że za dużo ich w zbyt krótkim czasie?
Rubens: Wtedy czułem się zajebiście i chciałem wszystkiego, teraz wciąż czuję się zajebiście i nadal chcę wszystkiego. Chcę ciągle grać na dużych festiwalowych scenach, w coraz większych klubach, mieć bardziej rozbudowane projekty. Wsiąkłem w to, nie wyobrażam sobie powrotu do poprzedniego życia.
Nie ściga cię długi cień o imieniu: wszystko może się spieprzyć?
Rubens: Oczywiście, że myślę o tym, po co to ukrywać. Może jednak nie spodobam się ludziom? Może po prostu miałem farta przy debiutanckim krążku? Z drugiej strony – grając u kogoś na gitarze, mógłbym złamać rękę i nie móc zarabiać miesiącami. Ciągłe ryzyko.
Jesteś gotów na trochę więcej prywaty?
Rubens: Jasne.
Jak ci się żyje w związku, w którym obie osoby zajmują się muzyką?
Rubens: Szczerze? Wspaniale. Dopuszczam jednak możliwość, że nie jestem świadomy minusów. Świetne jest to, że z Darią pokazujemy sobie swoje numery i wymieniamy się uwagami. Nigdy nie konkurujemy ze sobą. Na mój pomysł dotyczący zostania piosenkarzem zareagowała bardzo dobrze, co wcale nie było takie oczywiste.
Dlaczego?
Rubens: Przecież grałem u niej w zespole i nie byliśmy jeszcze parą. Mimo tego nie doszło do toksycznej sytuacji, w której powiedziała: halo, co ty wymyślasz, masz co robić i się tego trzymaj, bo stracę gitarzystę. Była zajawiona, motywowała mnie, żebym cisnął. Nie zagrało u niej ego, a miewałem już takie sytuacje w życiu artystycznym. Liderzy potrafią być bardzo zaborczy.
Zdradzisz, jakie dała ci rady?
Rubens: Nie przypomnę sobie żadnej konkretnej, ale zdradzę, że jest bardzo surowa w kwestii twórczości swojej i innych. Ja zresztą mam tak samo. Zawsze będę jej bardzo wdzięczny, bo niewiele osób zdobywa się ze mną na aż taką szczerość. Być może wynika ona z jej niesamowitego warsztatu, dzięki któremu ma mandat do mówienia mi: stary, tak nie można śpiewać.
Może moglibyście pomóc sobie wzajemnie, nagrywając płytę jako duet wokalny?
Rubens: Nie wykluczam tego, ale na razie nie ma takich planów, bo jesteśmy bardzo zapracowani. A jak wpłynęłoby to na dynamikę naszego związku – będziemy musieli spotkać się znowu i o tym porozmawiać, bo ciężko to przewidzieć. Pamiętam za to wspaniałą płytę Johna Portera i Anity Lipnickiej. Nie wiem, jak odbiła się ona na ich relacji, ale była wspaniała.
Nasz rozmówca jedzie w trasę koncertową. Bilety znajdziecie tutaj!
Redaktor naczelny magazynu Going. MORE, współpracownik tygodnika Polityka i kwartalnika ZAiKS Wiadomości, a także rapowa głowa. W przeszłości dziennikarz prasowy magazynów Playboy, Esquire i CKM czy redaktor muzyczny newonce.