SABINA: “Teatr jest od tego, żeby kreować role. W muzyce jestem zawsze sobą” [WYWIAD]
Jestem KONESEREM dobrego wzornictwa i architektury, miłośnikiem muzyki, perkusistą, didżejem,…
Aktorka i piosenkarka. Jest dopiero na początku swojej kariery muzycznej, ale plany ma ambitne. Jej debiutancka płyta Lepidoptera to próba przeniesienia elektropopu na bardziej liryczny grunt.
Z SABINĄ rozmawiamy o trudnych początkach, łączeniu aktorstwa z muzyką i życiu w czasach social mediów. Sprawdźcie nasz wywiad i wpadajcie 11 grudnia do Hybryd!
Pochodzisz z Bielska-Białej, ze Śląska. Myślisz, że pochodzenie ma istotny wpływ na twoją twórczość?
W tekstach opowiadam głównie o osobistych doświadczeniach, przeżyciach i historiach różnych ciekawych ludzi, których spotykam w swoim życiu. Często inspiruję się też teatrem i filmem. Pochodzenie raczej nie miało w tym wypadku znaczenia. Natomiast mój mocny charakter i upór można spokojnie przypisywać mojemu pochodzeniu (śmiech). Mój dom rodzinny mieści się w górach. Kocham Bielsko i planuje tam odpocząć na starość.
Elektropop i piosenka aktorska mają na pierwszy rzut oka niewiele wspólnego. Czy fakt, że byłaś w szkole aktorskiej zmienił twoje podejście do muzyki?
Na trzecim roku zaczęłam pisać i tworzyć swój autorski repertuar. Natchniona poezją śpiewaną i piosenką aktorską, spróbowałam śpiewu w naszym rodzimym języku. Oprócz tego, że było to dla mnie wielkie odkrycie, to przede wszystkim ogromne wyzwanie. Przed szkołą śpiewałam tylko i wyłącznie zagraniczne covery. Szkoła od samego początku bardzo mnie inspirowała i zawsze to podkreślałam. Miała ogromny wpływ na to, kim jestem dzisiaj i czym chcę się zajmować.
A gdybyś miała wybierać pomiędzy aktorstwem a muzyką?
Chciałabym równolegle tworzyć muzykę i spełniać się aktorsko.
Od 2 lat gram rolę Velmy Kelly w musicalu Chicago w Krakowskim Teatrze Variete i ciągle odkrywam w tym spektaklu coś nowego. Teatr odgrywa ważną rolę w moim procesie twórczym. Przy utworze Panowie w Kapeluszach inspirowałam się sztuką teatralną, w której wówczas brałam udział. Był to Człowiek z La Manchy. Jedną z najmocniejszych scen w tym spektaklu była scena przemocy i gwałtu. Schodziłam ze sceny wycieńczona, ale też pełna refleksji. Wszystkie myśli, które krążyły mi wtedy po głowie, przelewałam na papier i tak właśnie powstał jeden z moich najmocniejszych tekstów. Późnej stworzyliśmy oficjalny teledysk do tego utworu, zrealizowany w jednym ujęciu, beż żadnych cięć montażowych. Ekipa twórców to moi przyjaciele z filmówki. Bardzo lubię, kiedy te dwa środowiska się przenikają.
A jaki teatr interesuje cię najbardziej?
Po roku pracy nad płytą poczułam straszny głód i teraz nadrabiam zaległości. Interesuje mnie każdy rodzaj teatru, chociaż aktorsko najbardziej ciągnie mnie do formy, a najmniej do performansu. Jeżeli chodzi o moje dotychczasowe doświadczenia, to mogę się pochwalić udziałem w sztukach musicalowych, ponieważ do tej pory wchodziłam głównie w takie produkcje. Mam jednak apetyt na coś innego i chciałabym w przyszłości podejmować różne wyzwania zawodowe.
Lepidoptera w języku starogreckim oznacza motyla. Czy ta nazwa jest dla ciebie symboliczna?
Tak, tytuł jest zdecydowanie nieprzypadkowy. Motyl jest w tym kontekście symbolem mojego przeobrażenia. Płyta powstawała, gdy byłam jedną nogą na studiach, a drugą już w teatrze zawodowym. W tym czasie zakończył się mój pierwszy, poważny związek. Poznawałam siebie, swoje emocje, nowych ludzi. Chłonęłam wszystko dookoła. Teraz jestem na etapie gruntowania. Wiem już chyba czego chcę i potrafię być konsekwentna w swoich działaniach. Nie są one na pewno tak chaotyczne, jak kiedyś. Określiłam sobie kierunek i powolutku, cierpliwie i pokornie do niego zmierzam.
Współpracujesz z duetem producenckim UPNDWN. Jak przebiegała współpraca z producentami?
Janka i Dominika poznałam w Łodzi. Mieli studio, dobrą energię i mnóstwo pomysłów na moje kawałki. Mocno siedzą w elektronice, dlatego zaproponowali, żebyśmy w tym kierunku poszli z całą płytą. Pamiętam, że byłam bardzo zaskoczona, gdy pierwszy raz przyszłam do nich na sesję. Praca była mega przyjemna. Uwielbiam siedzieć z chłopakami w studio i wymyślać nowe rzeczy, żeby później przez pół nocy jarać się jakimś pomysłem na nowy kawałek (śmiech).
Na płycie można usłyszeć sporo sampli – pozytywka, trzepot skrzydeł…
Tak, często były to moje pomysły. Gdy przychodzę do studia na sesję, zawsze zaczynam pracę od przeanalizowania historii, którą opowiadam w tekście i nawiązuje wtedy do obrazów, które sobie wyobrażałam podczas pisania. Wtedy pojawiają się skojarzenia, każdy rzuca pomysły. Bardzo lubię opowiadać o Kołysance, ponieważ w tej piosence jest sporo takich brzmień, które urodziły się w naszej wyobraźni. Utwór opowiada o fizycznej odsłonie miłości. Tytuł i refren są bardzo przewrotne. Założyliśmy, że przeniesiemy się trochę do świata Alicji w Krainie Czarów. Kołysanka, a więc skojarzenia ze snem. Utrata poczucia rzeczywistości, zaburzenie miejsca i czasu. Abstrakcja. Stąd zegar, który tyka wstecz przez cały utwór.
czytaj dalej: wywiad z Natalią Przybysz
A jacy artyści odcisnęli na tobie największe piętno? Wiem, że na pewno jest to Amy Winehouse, której cover niedawno wykonałaś w radiu.
Amy Winehouse to moja muza, ale żeby nie powtarzać się w każdym wywiadzie, wymienię tym razem także innych artystów. Przykładowo w okresie, w którym powstawał utwór Panowie w Kapeluszach, słuchaliśmy nałogowo BANKS i chyba czuć, że miało to przełożenie, zwłaszcza w drugiej części utworu, tej dynamicznej. Z kolei podczas naszego pierwszego pobytu na Kaszubach, gdzie powstała między innymi NINA, byliśmy zafascynowani zespołem Glass Animals. Utwór Hazey jest do dzisiaj moim faworytem. Warto też wspomnieć o jednym z najlepszych koncertów w moim życiu, mianowicie koncercie Solange na Openerze. Jej twórczością też się bardzo mocno zachłysnęłam.
Z polskich artystów zdecydowanie jest to Natalia Przybysz. Cenię też twórczość Kasi Lins. Jej debiutancka płyta jest bardzo piękna i dojrzała. Byłam chyba na trzech koncertach i za każdym razem było to bardzo magiczne przeżycie. Podsumowując, nie zamykam się na gatunki. Słucham sporo różnej muzyki. Często wracam do artystów po latach, lubię też starocie, a na jesień i zimę dobrze mi z jazzem, ale to pewnie dlatego, że w okresie zimowym w Bielsku – Białej odbywa się najwspanialszy festiwal jazzowy LOTOS Jazz Festival – Bielska Zadymka Jazzowa. Obecność na tym festiwalu była zawsze obowiązkowa. Pamiętam, że nawet nauczyciele w okresie trwania tego festiwalu, dawali nam dodatkowe „nieprzygotowanie” i zwalniali nas z niektórych zajęć. Znakomite wspomnienia!
A jak ważna jest dla ciebie moda?
Modę traktuję jako zajawkę. Ubieram się dla siebie, a nie dla kogoś lub pod kogoś. Sprawia mi to ogromną przyjemność. Lubię się po prostu dobrze się czuć w ciuchach, które noszę. Kocham modę vintage, bardzo często odwiedzam second handy. Na co dzień sama wymyślam swoje stylówki. Mam w szafie dużo ciekawych ubrań, również stylowych, epokowych. Są to zdobycze, które upolowałam w magazynach kostiumowych. Przy większych projektach współpracuję ze stylistką Igą Sylwestrzak. Znamy się od dziecka, pochodzimy z jednego miasta. Iga jest niezwykle utalentowaną kostiumografką. To właśnie jej projekty zobaczycie na moich koncertach. Ubrała cały mój zespół.
Żyjemy w czasach, kiedy artyści ciągle muszą podtrzymywać swoje jestestwo online. Jakie jest twoje podejście do mediów społecznościowych?
Najchętniej usunęłabym wszystkie konta, ale nie mogę tego zrobić, ponieważ to mój główny komunikator z fanami. Nie mam jeszcze swojej docelowej grupy odbiorców. Najbliższy rok to promowanie płyty i próba dotarcia do jak największej liczby słuchaczy, których później chciałabym spotykać na koncertach. Na tym mi najbardziej zależy, ponieważ dla mnie najważniejsze jest spotkanie z drugim człowiekiem. To, że możesz komuś spojrzeć w oczy, porozmawiać. Odbierać jego energię tu i teraz. Media społecznościowe miały podobno za zadanie nas zbliżyć, a stało się zupełnie na odwrót – dystansują ludzi. Często wydaje mi się, że profile społecznościowe dają ludziom przestrzeń do udawania i kreowania się na kogoś, kim nie są w rzeczywistości. To tak zwana „bezpieczna” przestrzeń, bez konfrontacji. A ja kocham konfrontację. Jak chcę coś napisać od serca, to piszę. Jak potrzebuje odpoczynku, to nie ma mnie tam przez jakiś czas i też jest okej.
Presja społeczeństwa jest taka, żeby być ciągle online.
Artyści, którzy mają już ugruntowaną pozycję, mogą sobie pozwolić na brak obecności w mediach. Tak jak już mówiłam, jestem dopiero na początku swojej drogi i chcąc uprawiać ten zawód, musze trochę ludziom o sobie poopowiadać. A social media to w zasadzie jedyny środek bezpośredniej komunikacji.
Twój nachodzący koncert w Hybrydach jest premierowym koncertem promującym album. Jak się czujesz przed tak ważną datą i co przygotowałaś na to wydarzenie?
Każdy koncert i spektakl jest dla mnie ważny, ale premiera jest tylko jedna. I to będzie zdecydowanie premiera! Jest to nasz pierwszy, oficjalny koncert po wydaniu albumu. Przygotowaliśmy na tę okazję trochę inne aranżacje utworów, włączyliśmy też muzyczne cytaty naszych ulubionych artystów. Będzie scenografia, która w bardzo piękny i symboliczny sposób nawiązuje do tytułu płyty. Oczywiście kostiumy, które zaprojektowała Iga.. Szczerze mówiąc, nie mogę się już doczekać. Czekałam na ten moment bardzo długo.
Czyli będzie to coś na wzór spektaklu?
Spektaklem bym tego absolutnie nie nazwała. Teatr na pewno zainspirował mnie do wielu rzeczy, ale trzymamy się jednak formy koncertowej. Nie będzie tutaj żadnego performance’u aktorskiego, nie zamierzam też recytować wierszy, ani odgrywać ról (śmiech).
W teatrze kreuję postać, a w muzyce jestem zawsze sobą.
Jestem KONESEREM dobrego wzornictwa i architektury, miłośnikiem muzyki, perkusistą, didżejem, (jeszcze) niespełnionym producentem i (jeszcze bardziej) niespełnionym projektantem graficznym. Wyznaję słowa Milesa Davisa, który stwierdził, że “życie bez muzyki byłoby niczym”. Od kilku lat przewodzę kolektywom SONDA i SOJUZ, które skupiają didżejów i didżejki z Polski i Europy Wschodniej, tworząc bezpieczne, wolne od uprzedzeń imprezy, prezentujące różne oblicza muzyki elektronicznej.