Natalia Przybysz to jeden z najbardziej charakterystycznych głosów w Polsce. Jak Malować Ogień to trzecia po Prądzie i Świetle Nocnym płyta, która tak mocno dotyka tematów emocjonalności, relacji międzyludzkich i uczuć, które im towarzyszą.
Jak Malować Ogień to płyta dojrzałej artystki, która jak mało kto przykłada uwagę do troski o naszą planetę i jest niezwykle empatyczną, ciepłą osobą. Sprawdźcie nasz wywiad z Natalią Przybysz, w którym rozmawiamy o energii wydzielającej się podczas koncertów, emocjach towarzyszących tworzeniu muzyki i odpowiedzialności za nasze środowisko.
Bilety na trasę Natalii Przybysz dostępne są w Going.!
Jesteś w stanie przypomnieć sobie, ile koncertów zagrałaś z życiu?
Ciężka sprawa. W czasach Sistars działo się bardzo wiele, więc myślę, że mogło to być jakieś dwieście rocznie. Tylko poniedziałek był dniem, żeby się przepakować, wyprać gacie i wsiąść znowu do busa. Nie zdążyłam pojechać do Łodzi do swojej szkoły, żeby odebrać papiery, po prostu przestałam wtedy studiować. Zawrotne tempo! Mój mąż próbował to kiedyś policzyć i wyszły mu dwa tysiące.
To ciekawe, bo za każdym razem jak wychodzę na scenę, to czuję dreszcz. Jestem kompletnie nieodporna na spotkanie z ludźmi, nie mam znieczulicy. Moja znajoma pływaczka-olimpijka powiedziała mi, że zawsze kiedy wchodzi do basenu, zastanawia się, czemu woda jest taka zimna, to uczucie towarzyszy jej za każdym razem.
Podejrzewam, że jak wejdziesz na scenę, to szybko aklimatyzujesz się z publicznością, bo dostajesz od nich energię. Czy dla ciebie jest to wymiana energii, swoisty dialog ze słuchaczami?
Ja bym to nazwała spotkaniem – moim z ludźmi, gdzie ich masowe halucynacje na mój temat spotykają się z rzeczywistością, aczkolwiek oczywiście tylko w tym obszarze na scenie. Po koncercie fajnie się przytulić, najbardziej to lubię. Najmniej rozumiem autograf, trochę nie rozumiem zdjęć, a na maksa rozumiem przytulenie się do człowieka, bo w takim przytuleniu się jest chwila ciepłej prawdy i prawdziwego spotkania. Na koncercie czuję też, że to jest dialog, gdzie ja mogę opowiadać historię, która jest w piosence i widzieć reakcję i emocje człowieka, który tej historii słucha. Najbardziej się cieszę, kiedy ktoś płacze. (śmiech)
W muzyce chyba przede wszystkim chodzi o emocje, wielu tak uważa.
Tak, i nawet jeżeli sama płaczę w życiu, to czasami w którejś minucie tego płaczu też się cieszę, że to jednak poszło. Żyjemy w czasach, w których jesteśmy cały czas z daleka od swojego ciała i własnych emocji. Zewsząd bombardują nas obrazki, trudno jest wrócić do siebie i trudno jest nazwać emocje i wypuścić je z siebie ponownie. Podobno – tak twierdzi mój menedżer – na moich koncertach jest mało telefonów i mało nagrywanych filmów. To znaczy, że ludzie są bardziej obecni. To mi się bardzo podoba.
W związku z tym, jesteś w stanie przywołać koncert, który najbardziej został ci w pamięci? Taki, który jest dla ciebie szczególnie ważny?
Różne rzeczy się działy na różnych koncertach. Na przykład stage diving, który zrobiłam raz w Stodole, przy promocji płyty Prąd. Bardzo nieodpowiedzialne to było! Miałam bardzo długą sukienkę. Nie umiem śpiewać w spódnicy, a już na pewno nie w sukience. Byłam trochę przeziębiona, więc głosu mi nie starczało do końca, leciałam na oparach energetyczno-emocjonalnych w zasadzie cały ten koncert. Mój kolega dziwił się, widząc zdjęcia z tego stage divinigu. Powiedział “właściwie dlaczego ty to robiłaś na brzuchu? To się robi na placach!” To było niesamowite doświadczenie. Ciężarem własnego ciała dogniatasz się na dłoniach innych ludzi, którzy jednak całość ciebie macają. W tej skotłowanej sukience wróciłam na scenę i czułam się jakby była po bardzo chaotycznym, acz pełnym dobra masażu.
Czy masz jakieś niespodzianki przygotowane na nową trasę?
Myślę, że sama odkryję ten materiał w wersji live, więc jestem otwarta na to, gdzie te piosenki nas zaprowadzą. Będziemy dopiero robić próby i wszystko ustawiać w całość. Coś planuję, mam już pomysły, ale oczywiście o nich nie powiem! Będą one wizualno-energetyczne. Ja jednak mimo wszystko jestem dość tradycjonalna i wierzę w dobrze napisane piosenki, więc zamierzam po prostu je śpiewać. Trochę z nowej płyty, trochę też z poprzednich.
A opowiedz trochę o nowej płycie i o tym, jak została wydana, bo myślę, że to dość nowatorskie podejście, szczególnie na polskim rynku.
Nowa płyta jest tak ekologiczna, jak to tylko możliwe. Oczywiście najbardziej ekologicznie byłoby, gdyby jej nie było zupełnie fizycznie, chociaż to wciąż są serwery, które się gdzieś chłodzą. Generalnie, przemysł muzyczny nie jest ekologiczny. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy zrobić, żeby to ograniczyć. W płycie CD jest bardzo mało aluminium, co sprawia, że jest ona przezroczysta. Tutaj rozczaruję wszystkich tych, którzy liczyli na to, że wieszając ją za lusterkiem w samochodzie, zmniejszą wykrywalność przekroczenia prędkości w radarze policyjnym. To się nie uda.
Papier pochodzi oczywiście z recyklingu. Winyle będą zrobione z granulatu, czyli z obciętych fragmentów po wcześniej produkowanych płytach. Z tych “odrzutów” robię osobne “kluski”, z których powstaje nowy “naleśnik”. W związku tym płyty będą w różnych kolorach, każda z nich będzie trochę inaczej wyglądała i trochę inaczej trzeszczała. Do tego nie będziemy nadrukowywać tych białych naklejek. One również będą wzięte z odpadów po innych artystach. Pod spodem może być Behemoth, albo jakiś inny zespół, który też miał tłoczony winyl (ale trzeba by było zajrzeć i odkleić… mam nadzieję, że nikt tego nie zrobi). Obiecałam, że podpiszę ręcznie każdą z płyt. Napiszę, co jest na stronie A, co jest na stronie B, tytuł płyty itd. Nie wiem tylko, ile czasu mi to zajmie!
A jeśli będą ich tysiące?
Winyli zrobimy tylko tyle, ile zostanie zamówionych. Trzeba będzie poczekać, jak na włoską lampę.
A jaka jest Natalia Przybysz na tej płycie? Jakie emocje towarzyszyły ci przy pisaniu tych piosenek, co chciałaś przekazać?
Tę płytę nagraliśmy w rekordowo krótkim czasie. W marcu zaczęliśmy nad nią pracować. Do mojego zespołu na stałe dołączyło dwóch nowych bohaterów, czyli Kuba Staruszkiewicz na perkusji i Pat Stawiński na basie i oni stanowią maszynę rozpędową. Grają bardzo razem, bardzo pięknie i wnieśli dużo nowej energii. Oprócz tego gramy cały czas w piątkę. Jest Jurek Zagórski i Marek Waśkiewicz na dwóch skrzydłowych gitarach, co daje mi super uczucie na scenie: dwie gitary są po dwóch stronach, uwielbiam to! Płytę robiliśmy wspólnie. Wszyscy byliśmy producentami, każdy mógł grać to, co czuł.
Pracowaliśmy przy dobrze stworzonych warunkach, czyli po prostu wspólnych spotkaniach w moim domu, gdzie ja i trochę mój mąż gotowaliśmy im jedzenie. Jedliśmy, oni grali, ja gotowałam, oni znów coś grali. W sumie spotykaliśmy się czternaście dni. Kuba musiał przyjeżdżać z Trójmiasta, więc tak to układaliśmy, żeby było jemu wygodnie. Czternaście spotkań i od marca moje siedzenie nad tym materiałem pod kątem tekstu i melodii. Muszę powiedzieć, że jest to najprzyjemniej powstająca płyta w mojej karierze. Wszystko płynęło. Było to bardzo naturalne, jogiczne przeżycie, w zgodzie z zasadą Ahimsy, czyli nikt nikomu nic nie kazał, każdy grał tak, jak czuł. Było dużo improwizacji, było to bardzo przyjemne.
A to, co chciałam przekazać na tej płycie i jaki miałam etap mentalny, pisząc te teksty, to powrót do swojego ciała, do natury, do tego, w jakiej sytuacji znajduje się świat. Miałam taki moment, w którym bardzo mocno wpadłam w depresję, czy wręcz żałobę związaną z klimatem, strasznie czułam się przytłoczona tym, co się dzieje i gdzieś szukałam odpowiedzi na to. Ta płyta jest częściowo próbą odpowiedzenia na te tematy i mam nadzieję, że słuchacz poczuje jakąś falę ciepła i ukojenia.
Myślę, że to świetne podejście, gdzie wszyscy członkowie zespołu mają czynny udział w powstawaniu płyty.
Wszyscy mieliśmy czynny udział, wszyscy dobrze się bawiliśmy. Dużo przygód i pozytywnych emocji. Finalnie, Jurek i tak z tym wszystkim został, miksował to i produkował to, tak jak dwie poprzednie płyty, Światło Nocne i Prąd. Trochę każdy jednak chciał, żeby Jurek wziął na siebie rożne decyzje, dotyczące przesterów, efektów i różnych aspektów edycji i miksu tej płyty. Nagraliśmy też dwie piosenki na taśmę u Jacka Trzeszczyńskiego w Studio W Dobrym Tonie. Były to piosenki Przestrzeń i Jak Malować Ogień. Ja myślałam, że nagrywam pilota, żeby oni wiedzieli co grać, a potem się okazało, że nie dało się tego powtórzyć, więc zostały po prostu te nagrania.
Tytuły twoich płyt (Jak Malować Ogień i Prąd) oscylują wokół ciepła. To zamierzone działanie czy może przypadek?
Często pisząc piosenki kieruje mną jakiś momentalny impuls, który wyraża to, co czuję w tamtym momencie. Potem okazuje się, że o coś naprawdę mi tam chodziło i to się sprawdza za miesiąc, dwa miesiące, albo lata później. Okazuje się, że piosenka Nazywam się Niebo wciąż na mnie działa. Myślę, że gdzieś cały czas próbuję złapać nieuchwytną energię, z którą się obcuję, która płynie pniami sosen, albo która płynie przez dłonie robiące jogę.
Masz bardzo rozwiniętą świadomość artystyczną.
Nie sądzę! Przed każdą piosenką czuję: “oh my gosh, tego się nie da napisać”. Jest tak łatwo stracić ten moment, kiedy to tak płynie. Piszesz i zastanawiasz się, czy będzie się to kleiło z tekstem i muzyką. To jest trochę jak ogród. Można go naprawdę nieźle zapuścić i nie móc się w nim później odnaleźć.
Chyba właśnie o to chodzi, żeby dawać się ponieść tym uczuciom.
Przy tej płycie coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że wszystko już zostało napisane i zrobione. Trzeba to po prostu nagrać. Kiedyś moja mama mi tłumaczyła, że kiedy rzeźbiarze rzeźbią, to patrzą na kawałek drewna, albo kamienia, i tam to już jest, ta postać, tylko trzeba wyjąć niepotrzebną część. Mam też taki utwór, Cienie, i on właśnie o tym mówi. W człowieku jest światło i najważniejsze jest to, żeby opowiedzieć o tych cieniach, które je definiują. Miałam wrażenie, że tak samo było pracując z Patrykiem, Kubą, Jurkiem i Waszką. Oni po prostu są genialni, należy tylko to dostrzec i dać im przestrzeń do tego, żeby grali ze sobą!
Pamiętajcie, że trasa promująca płytę Jak Malować Ogień odwiedzi w najbliższym czasie m.in. Bydgoszcz, Poznań, Łódź, Wrocław czy Zieloną Górę.
Jestem KONESEREM dobrego wzornictwa i architektury, miłośnikiem muzyki, perkusistą, didżejem, (jeszcze) niespełnionym producentem i (jeszcze bardziej) niespełnionym projektantem graficznym. Wyznaję słowa Milesa Davisa, który stwierdził, że “życie bez muzyki byłoby niczym”. Od kilku lat przewodzę kolektywom SONDA i SOJUZ, które skupiają didżejów i didżejki z Polski i Europy Wschodniej, tworząc bezpieczne, wolne od uprzedzeń imprezy, prezentujące różne oblicza muzyki elektronicznej.