Strefy Czasowe to nowy festiwal na mapie Trójmiasta. „Naszym nienamacalnym headlinerem jest koncepcja i atmosfera”
Redaktor naczelny Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
Próba odczarowania reliktu przeszłości, wielozmysłowe doświadczenie, okazja, żeby oderwać się od przewidywalności wydarzeń kulturalnych. Wraz z Kubą Niewińskim, organizatorem tajemniczego festiwalu, który odbędzie się 25 października w gdyńskim klubie Svera, próbujemy uchwycić esencję tej imprezy. To, że chyba nie w pełni nam się to udało, może tylko zaostrzyć apetyt na odwiedziny Stref Czasowych.
Zmianę czasu, choć na różnych polach uciążliwą, można definiować inaczej niż jako stały i nie zawsze chciany punkt w kalendarzu albo bodziec, który rozregulowywuje zegar biologiczny. Warto spróbować uznać ją za moment transformacji i symbolicznego podsumowania półrocznego okresu. Dostrzec magię w tym, że z nieuchwytnej chwili nagle robi się okrągła godzina. Z takiego założenia wyszedł pomysłodawca nowości na festiwalowej mapie Polski, Kuba Niewiński.
Strefy Czasowe, bo tak nazywa się impreza, będzie odbywać się dwa razy w roku – wiosną i jesienią, kiedy przesuwamy zegarki kolejno do przodu lub do tyłu. Pierwsza odsłona wydarzenia już 25 października w gdyńskim klubie Svera.
Bilety na Strefy Czasowe znajdziecie tylko w Going.!
– Zależało nam na tym, żeby nadać większy sens zmianie czasu. Można na nią narzekać i jej nie rozumieć, ale ostatecznie i tak w niej uczestniczymy, tak jak w innych podobnych wydarzeniach: przesileniach czy nocy świętojańskiej. Stwierdziliśmy, że warto położyć na nią nacisk, a poza tym nie wpisywać się w nadprodukcję wydarzeń w sezonie letnim, tylko zaopiekować się kalendarzowymi przestrzeniami pomiędzy – tłumaczy w rozmowie z Going. MORE Niewiński. Jak dodaje, jesienne i wiosenne Strefy Czasowe nie będą takie same. – Wejście w zimę jest znacznie cięższe i ciemniejsze, zaś w wiosnę daje większy entuzjazm. Wiesz, natura powoli budzi się do życia, jest nadzieja na coś słonecznego i jaśniejszego – dodaje.

Strefy Czasowe. Gdy wydarzenie staje się doświadczeniem
Nieoczywisty dobór dat i decyzja o organizacji dwóch odsłon eventu w ciągu roku kryją dodatkowy wymiar. – Myśleliśmy nad tym festiwalem od poprzedniego lata, czyli jakieś półtora roku. Kiełkowały w nas różne przemyślenia i nazwy. Dopiero później trafiliśmy na pomysł osadzenia tego w realiach zmiany czasu. Od początku wyobrażałem sobie jednak, żeby na wejściu przywitać uczestników hasłem: „Pozwól sobie przez moment odpuścić. Nic nie myśl. Doświadczaj” – tłumaczy nasz rozmówca.
Strefy Czasowe mają oddziaływać na odbiorców wszystkimi zmysłami, tworząc iście wielowymiarowe doświadczenie. – Fascynuje nas wszystko, co nietypowe i w jakiś sposób generujące emocje w uczestniku. Przy każdym działaniu przyświeca nam, żeby zaoferować coś więcej niż odbębnienie pójścia na koncert – tłumaczy Niewiński. Zapytany o to, skąd zrodziły się w nim takie intencje, odpowiada krótko – z obserwacji współczesnego rynku eventowego. – W naszej agencji SmoothSail Music zajmującej się organizacją i produkcją wydarzeń zauważyliśmy, że brakuje nam takich imprez, które zostaną z widzem na długo. Chcemy, żeby nasze wydarzenie było odpowiedzią na powtarzalność i przewidywalność dużej części oferty kulturalnej. Żeby nasi goście po wyjściu jeszcze przez tydzień myśleli: „Wow, jakie to było dobre, angażujące i wszechokalające!” – dodaje.

Strefy Czasowe. Nic dwa razy się nie zdarza
O przewidywalność łatwo w sytuacji, gdy wszystkie karty zostały odsłonięte i nic w zasadzie nie jest w stanie zaskoczyć festiwalowicza. Organizator dlatego dość ostrożnie opowiada o tym, czego konkretnie możemy spodziewać się 25 października. – Wokół promocji i przedstawiania całego konceptu krąży dużo niewiadomych i tajemnic. Po prostu nie jesteśmy w stanie zobrazować wszystkiego uczestnikowi. Na dobrą sprawę największym headlinerem naszego wydarzenia jest atmosfera: coś nieuchwytnego i trudno namacalnego. Wydaje mi się, że coraz więcej osób poszukuje czegoś takiego, choć na szersze wnioski przyjdzie czas po pierwszej edycji. My sami staramy się zaproponować coś jak najbardziej kompletnego, aby widz mógł dosłownie oddać się narracji, która poprowadzi go przez wszystkie strefy tej jednej nocy – tłumaczy.
Pewne rzeczy już jednak wiadomo. Na Strefach Czasowych wystąpi siedmioro wykonawców z pogranicza szeroko rozumianej alternatywy, elektroniki, ambientu i performance’u. Nie będą to jednak zwykłe występy, bo dla każdego z artystów zbliżający się wieczór będzie z jakiegoś powodu szczególny. Tomasz Szpaderski, wokalista zespołu KAMP!, zagra przedpremierowo materiał z nadchodzącej solowej płyty projektu innerinnerlife. Josephine Moriko, producentka i artystka wizualna ze Sztokholmu, po raz pierwszy odwiedzi Polskę. Piotr Kaliński, znany także pod pseudonimem Hatti Vatti, podzieli się nowymi japońskimi winylowymi znaleziskami ze świata ambientu. Usłyszymy także SIEKIRKA TRIO, czyli kolejny projekt Kacpra Siekirki, BLKDOT z analogowymi syntezatorami i włosko-trójmiejską DJ-kę emerai.
Strefy Czasowe. Wszystkie zmysły na pokład
Radość z muzycznych odkryć uzupełni obcowanie z innymi, ściśle powiązanymi z nimi środkami wyrazu. O warstwę wizualną Stref Czasowych dbają przede wszystkim dwie Natalie: Klimza i Gwiazdowska. Ta pierwsza przygotowuje rozpięty między instalacją, filmem, a fotografią projekt, w którym podejmuje autorską próbę opowiedzenia o rytuale przejścia. Druga – sprawuje pieczę nad budową instalacji przestrzennych i dekoracji. – Po przedstawieniu szerzej całej wizji festiwalu idea bardzo z nimi zarezonowała. Pomysł trochę sięga do ciemniejszych skrawków każdego z nas, ale i przy tej, i przy kolejnej edycji będzie miał w sobie jasne punkty. Chcemy, żeby te różne elementy korespondowały i między sobą, i z całą narracją – opowiada Kuba.
Na festiwalu poza słuchem, wzrokiem i dotykiem wytężymy też zmysł węchu. Oczywiście, na każdym wydarzeniu roi się od różnych woni, także tych, które raczej wolelibyśmy prędko zapomnieć. Strefy Czasowe zaproponują jednak coś odmiennego i wyjątkowego – autorską mieszankę zapachową stworzoną przez Macieja Stańczaka i zespół Rhyton. – Zastanawialiśmy się w fazie koncepcyjnej, jak to ugryźć: czy mamy rozpylić ją przed wejściem na scenę, czy przed wejściem do klubu, czy w jeszcze innej formie. Stwierdziliśmy, że zaprezentujemy ją w formie oddzielnej instalacji, w odizolowanym pomieszczeniu – zdradza nasz rozmówca. O konkretnych nutach zapachowych nie pisnął jednak ani słowa. Je, podobnie jak całe wydarzenie, najlepiej będzie poczuć na własnej skórze.

Redaktor naczelny Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.

