To dla mnie tajemnica, dlaczego „Stroiciel fortepianów” stał się wielkim hitem [WYWIAD]
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
– A co jeśli powieść sprawi, że czytelnik poczuje się, jakby słuchał sonaty fortepianowej? – tajwański pisarz Chiang-Sheng Kuo o swojej powieści Stroiciel fortepianów, samotności i twórczych blokadach.
Stroiciel fortepianów to jeden z największych hitów tajwańskiej literatury. Książka została przetłumaczona na 20 różnych języków. Obsypano ją także licznymi nagrodami. Powieść prowadzi nas przez relację dwóch mężczyzn. Tytułowy bohater poznaje wdowca, którego niedawno zmarła żona prowadziła szkołę muzyczną. Nietypowy duet mrukliwych samotników powoli się na siebie otwiera. Czy uniosą nawzajem swoje samotności? O tym przekonacie się w czasie lektury. Chiang-Sheng Kuo opowiedział mi o wątkach autobiograficznych w książce, swoim teatralnym doświadczeniu i poważnym kryzysie, jakiego zaznał krótko po oszałamiających sukcesach.
Jagoda Gawliczek: Granie z nut wymaga interpretacji. Czy opowiadanie danej historii jest do tego w jakimś stopniu podobne?
Chiang-Sheng Kuo: Podobieństwa są bardzo wyraźne i na mnie osobiście to działa motywująco. Wielu autorów w prozie autobiograficznej używa postaci pisarza jako narratora pierwszoosobowego. Myślę, że to nudne, więc przekształcam swoje doświadczenia. Od wielu lat staram się przyglądać relacji między daną osobą a określoną formą sztuki i otwierać na inne perspektywy. To dlatego próbowałem wyobrazić sobie siebie jako muzyka i użyłem fortepianu jako głównego motywu w książce. To coś, czego nigdy wcześniej nie robiłem, a przyznaję, że lubię rzucać sobie wyzwania. Czuję też, że to niesamowite, że masz te same nuty, ten sam utwór, a może brzmieć zupełnie inaczej, gdy grają go różni pianiści. Z pisaniem jest bardzo podobnie. Tu nie chodzi o poprawność. Nie chodzi o to, że każdą nutę zapisałeś w prawidłowym rytmie. Musisz wykazać się odwagą i sprawić, żeby to było osobiste. Nie idź za przykładem innych muzyków. Zrób to po swojemu.
A jak się czujesz z interpretacją po stronie osób czytających Twoją książkę?
Piszę już od wielu lat, ale w przypadku Stroiciela fortepianów jestem w szoku. Do tej pory książka została przetłumaczona na 20 różnych języków i nadal trwają kolejne negocjacje. Z tego grona chyba najbardziej zdziwiła mnie Ukraina. Wydawca uznał moją powieść za uzdrawiającą i pocieszającą, a jego czytelnicy podobno tego właśnie teraz potrzebują. Po drugie, japoński wydawca – Shinchosha, bardzo znany – nigdy wcześniej nie publikował żadnych książek z Tajwanu. Moja jest pierwsza. Pomyślałem: wow, tak wielu ludzi z tak wielu różnych miejsc znajduje w mojej historii to, czego szuka. Z kolei pod koniec miesiąca jadę do Paryża i będę tam podpisywać książki. Mogę zdradzić, że wizytę w Polsce również mam w planach.
Widzisz jakieś różnice między tymi krajami jeśli chodzi o odbiór powieści?
Nie miałem jeszcze tak dużo do czynienia z moimi czytelnikami, więc póki co nie odpowiem w pełni na to pytanie. Mogę jednak podzielić się, że koreański reporter w swoim artykule napisał o mnie: Yasunari Kawabata z Tajwanu. To dla mnie olbrzymi komplement! Z kolei tłumacz w USA zaczął pracę nad książką nie kontaktując się ze mną. Nie mógł się doczekać, aż będzie mógł to zrobić.
Czy to znaczy, że bywasz obecny przy procesie tłumaczenia?
Moim drugim językiem jest angielski. Może to coś dobrego, bo nie byłbym w stanie przeczytać na przykład tego francuskiego przekładu. Mojego tłumacza na angielski przyprawiłem o ból głowy, gdyż omawiałem z nim dosłownie każdy detal. Nie powinienem był tego robić. Tłumacze muszą mieć swobodę wniesienia swojego wkładu w historię. Szanuję to. Nie zawracałem sobie więc głowy pytaniem o inne warianty.
Santiago Roncagliolo: Byłoby łatwiej, gdyby męskość nie miała nic wspólnego z agresją [WYWIAD]
Boisz się, że coś może zaginąć w przekładzie?
Może trochę. Zagubiony w tłumaczeniu jest na przykład oryginalny tytuł książki. Jak dotąd żaden język nie był w stanie wyrazić oryginalnego chińskiego tytułu, ponieważ używam w nim gry słów. W języku chińskim słowo, oznaczające instrument, odnosi się też do uczucia, pasji. Może to dotyczyć wielu rzeczy – nie tylko ludzi, tylko każdej interakcji emocjonalnej, nawet między obiektem a osobą czy osobą a środowiskiem. Tytuł mojej powieści można więc przetłumaczyć jako zarówno zaginiony fortepian, jak i poszukiwanie utraconej miłości. Chiński czytelnik szybko to wyłapie.
Polski stroiciel fortepianów zawiera w sobie rodzaj delikatności i poszukiwanie równowagi.
Cieszę się. Nadal nie znam ostatecznej decyzji w sprawie japońskiego tytułu. Wiem, że rozważali coś podobnego do Prousta jak W poszukiwaniu zaginionego fortepianu, ale chyba porzucili ten pomysł.
Jak już jesteśmy przy równowadze – muzyka polega na poszukiwaniu właściwego tonu. Jak tego szukasz w literaturze?
Mam wieloletnie doświadczenie akademickie. Uzyskałem doktorat z teatru na Uniwersytecie Nowojorskim. Uwielbiam dramatopisarzy takich jak Samuel Beckett, Tom Stappert, Tennessee Williams. W teatrze liczy się muzyka płynąca z używania języka, na przykład wygłaszanie jakiegoś zdania czy dialogu. Doświadczenie teatralne naprawdę bardzo mi pomogło w pisaniu. Za każdym razem, gdy czytam jakieś zdanie, od razu słyszę, jak ono brzmi, bo mam za sobą teatralny trening. Zawsze byłem wrażliwy na to, jak coś zachowa się w naszych uszach. To kolejne wyzwanie, którego lubię się podejmować. A co jeśli powieść sprawi, że czytelnik poczuje się, jakby słuchał sonaty fortepianowej? Mam nadzieję, że udało mi się dodać muzykę do każdego zdania.
Śledzisz Konkursy Chopinowskie? Jeśli tak, to jak się czujesz z tłumaczeniem swojej powieści właśnie na język polski?
To przyjemność i zaszczyt. Polska literatura i film są dla mnie synonimem wysokiej kultury i gustu. Lubię filmy Kieślowskiego. Nie wiem, czy pamiętasz, że u Thomasa Manna w Śmierci w Wenecji jest piękny młody człowiek, który jest Polakiem. Polska kultura zawsze kojarzy mi się z tamtym pięknym chłopcem. Konkurs Chopinowski to wielka sprawa. Zawsze wydawało mi się, że zwycięzca musi być Rosjaninem. W 1980 roku pierwszą nagrodę zdobył jednak młody wietnamski chłopak Dang Thai Son. Z kolei w 2000 roku wygrał Yundi Li z Chin. Zaskoczyło mnie też to, jak młode są to osoby, mają po 18-20 lat. Zastanawiam się, czy społeczeństwo rozumie, jaki rodzaj stresu i trudu się z tym wiąże? To mnie bardzo dotknęło – ci młodzi pianiści wykazują się odwagą. Wchodzą na scenę i hipnotyzują wszystkich na widowni. Jednocześnie oznacza to również, że jest wielu młodych muzyków, młodych artystów, którzy ponoszą porażkę. Tylko nielicznym udaje się w końcu dotrzeć na szczyt. A co z tymi, którzy przetrwali tak wiele w tak młodym wieku, ale w pewnym momencie muszą sobie powiedzieć: Nie dam rady. Serce mi pęka, gdy o tym myślę.
To ważny temat w Twojej książce: co zrobić, gdy młodość odchodzi, jak sobie poradzić z porażką, jak znaleźć kontakt z innymi ludźmi.
Uznano mnie za bardzo młody talent, przedwcześnie rozwinięty. Kiedy miałem zaledwie 16 lat, opublikowałem swoje pierwsze opowiadanie w bardzo znanej gazecie. To nie jest ten sam rodzaj stresu, który przeżywają pianiści, ale po trzydziestce też przeszedłem okres zamętu, strachu i braku pewności siebie. Przestałem pisać na 13 lat i dopiero wtedy zacząłem powoli siebie akceptować. Jest więc coś podobnego pomiędzy karierą muzyka i karierą pisarza, zwłaszcza jeśli zaczyna się w tak młodym wieku. Wiesz, swój pierwszy zbiór opowiadań opublikowałem w wieku 22 lat, a po trzydziestce doszedłem do punktu, w którym nie wiedziałem, jak dalej żyć.
Obaj mężczyźni w Twojej historii wydają się być bardzo samotni. Czujesz, że to uniwersalny temat?
Nie wiem, czy wszyscy odczuwają ten sam rodzaj samotności, jednak samo pojęcie męskości bardzo zmieniło się na przestrzeni dziesięcioleci. Zacząłem słyszeć, że mężczyźni mówią, że nie mają przyjaciół. To już coś. Może powinni zbadać te uczucia. Jeden z moich bohaterów jest w moim wieku. Chciałem opowiedzieć o tym pokoleniu. Nigdy tak naprawdę nie przyznają się do pustki czy swojej wewnętrznej samotności. Mam jednak nadzieję, że czytelnicy mojego pokolenia stopniowo zaczną rozmawiać o emocjach.
Stroiciel fortepianów stał się ogromnym hitem nie tylko na Tajwanie. Wspomniałeś, że przetłumaczono go na 20 języków. Czy sądzisz, że to jedno ze źródeł jej sukcesu?
Wiesz, to bardzo cienka powieść. Nie ma tu jakiegoś szczególnie ekscytującego zwrotu akcji. Dla mnie to bardzo osobisty tekst. Wciąż zastanawiam się, dlaczego tak wiele osób czuje się związanych z tą historią. Może ma to coś wspólnego z moim procesem pisania? Zajęło mi to 3 lata. Rzuciłem pracę i pojechałem opiekować się moim starym ojcem. W pewnym sensie zerwałem wiele kontaktów ze światem zewnętrznym. Może zadziałała tu samotność, w której pisałem tę powieść. Czułem, że każde zdanie zawiera w sobie wszystko. Mogę się tylko domyślać, że czytelnicy z Tajwanu pokochali tę historię nie dlatego, że są miłośnikami muzyki. Coś ich dotknęło. W tej historii są dwa pokolenia. W latach 80. Tajwan przeżywał poważny boom gospodarczy, więc ludzie z tego pokolenia mieli wielkie marzenia o bogactwie i sukcesach. Dla wielu czytelników nadszedł moment, w którym zabrakło już miejsca na takie marzenia i możliwości. Ludzie, którzy dorastali w tamtym pokoleniu, mają te wszystkie utracone nadzieje, które nigdy się nie spełniły. Domyślam się, że Stroiciel fortepianów ma w sobie coś, co mogą powiązać z własnym życiem. Mimo to, nadal jest to dla mnie tajemnica, dlaczego właśnie ta krótka powieść stała się tak wielkim hitem.
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.