Czytasz
Mes o „Alkopoligamii: Zapiskach Typa”: seks przejmował od alkoholu rolę rozluźniacza [WYWIAD]

Mes o „Alkopoligamii: Zapiskach Typa”: seks przejmował od alkoholu rolę rozluźniacza [WYWIAD]

Ten Typ Mes świętował w październiku 2023 dorosłość swojej debiutanckiej solowej płyty. Tylko z nami porozmawiał o kulisach jej powstania.

Krzysztof Nowak, Going. MORE: To co, może spróbujemy ustalić, kiedy zaczęła się twoja solowa kariera?

Ten Typ Mes: Możemy od razu przyjąć, że od kawałka Ten Typ u Reda. Dzięki temu wprowadzimy ważne rozróżnienie czasowe.

Jakie?

Ten Typ Mes: Oddzielimy solowe działania od wcześniejszych czasów, gdy chodziliśmy z Emilem po bardziej doświadczonych raperach i męczyliśmy ich o atencję. Z tamtego chodzenia wyszła niezgorsza płyta demo Flexxipu, która miała jakieś 20 pozycji na trackliście.

No to mamy już rozróżnione. Jak więc było z Redem?

Ten Typ Mes: Zadzwonił do mnie albo on, albo Arek Deliś, albo Noon. No, generalnie ktoś z wytwórni T1-Teraz. Na bazie moich undergroundowych dokonań i przekonywania innych, że się do czegoś nadaję, powiedziano mi coś w stylu: Piotrze, to twoja szansa, nie masz żadnych bitów do wyboru, masz tylko ten i go rozpierdol, zapraszamy.

Poczułeś presję?

Ten Typ Mes: I presję, i radość. I jeszcze frustrację dotyczącą tego bitu.

Dlaczego?

Ten Typ Mes: Ta produkcja była uboga. Co prawda byłem producentem dopiero trzy lata i popełniałem mnóstwo błędów, ale już wiedziałem, czego chcę – jakie mają być basy, klawisze czy bębny. Tutaj było słychać radykalną inspirację Neptunesami. Kocham ich, ale miałem spory problem, że to tak waliło komputerkiem, to pikanie od Reda. Po latach chciałbym jednak powiedzieć coś miłego, tak dla odmiany.

Zachęcam.

Ten Typ Mes: Paradoksalnie to ubóstwo dało mi możliwość błyszczenia. Każda moja sylaba była słyszalna. Nikt nie miał wątpliwości, co gadam mimo nagromadzenia rymów i slangu w dwóch językach. Może ten patent był mądrzejszy, niż myślałem?

Niezależnie od intencji – traktowałeś ten występ jak podpisanie paktu z diabłem?

Ten Typ Mes: Jedyne, co mogłem zrobić, to męczyć Reda o inne bity, ale szybko się dowiedziałem, że nie ma takiej opcji. Ale no spoko, nie miałem etyki nagrywania tylko na tym, co mi w 100 procentach odpowiada. To serio była ogromna szansa. Label T1-Teraz miał coś, co działało jak naprawdę godna maszyna do produkowania rapowych gwiazd. Miał pewien wyróżnik na tle sceny.

Jaki?

Ten Typ Mes: Nie miał przypałowych klipów. Co odzywali się do jakiegoś operatora, to ten pracował przy sensownych filmach. Wiedziałem, że muszę zrobić ten singiel, muszę to wziąć. Miałbym potem do siebie pretensje, że nie wykorzystałem szansy przez swoje blokady.

Czemu w ogóle dostałeś tylko ten jeden bit? To było podejście z pozycji rynkowej siły?

Ten Typ Mes: Nie nazwałbym tak tego, bo to się pejoratywnie kojarzy. Gdybym robił płytę producencką i jakiś młody chłopina zacząłby mi marudzić, to być może zastąpiłbym go raperką albo jakimś weteranem. Na zasadzie: szanowny marudo, wal się, zrób swój krążek i tam se dobieraj bity. Rozumiem Reda. Ucieszyłem się, gdy ten kawałek się pojawił. Nie czułem z tego powodu dumy, bo ta kojarzy mi się z osiągnięciem jakiegoś szczytu. A ja miałem zwyczajne poczucie sprawiedliwości.

Duże słowa.

Ten Typ Mes: Chodziłem do szkoły na Mokotowie, a jestem ze Śródmieścia. Musiałem wstać o określonej godzinie – i to powodowało ból. Mój organizm nie akceptuje 6:50, jeśli ktoś mnie szturcha, to jest mi chłodno. Ja o tej porze potrzebuję ciepła i spokoju. Mama doprowadzała do tego, że się zwlekałem z łóżka. Potem jadłem śniadanie, piłem kawę i włączałem telewizor. W tym telewizorze była Christina Aguilera, byli wspomniani Neptunesi z Britney Spears, był sobie jakiś current rockowy zespół dla białych Amerykanów typu Limp Bizkit i nagle wyskakiwał też jakiś polski raper.

Jaki?

Ten Typ Mes: Jakiś tam retro śmieć, który dorwał się do kradzionych bitów. Był na przykład taki Gorzki. Udało mu się nagrać rap brzydszy niż dwie matematyki z rzędu, które mnie tego dnia czekały. I jeszcze ktoś mu zrobił do tego teledysk. I jeszcze w tej Vivie coś zaszło w procesie decyzyjnym, że to leciało w kółko. Nie mam dowodów, że to kwestia łapówki, więc stawiam znak zapytania. W okolicach 2002 roku taka piosenka atakowała 40-milionowy naród. Rapowałem kilka lat i uważałem, że jednym wersem wciągam całe drzewo genealogiczne tego rapera i wszystko, co jeszcze wyjdzie z jego fiuta, także dzieci i wnuki.

Skąd ta frustracja?

Ten Typ Mes: Niby byliśmy uprzywilejowani, bo byliśmy warszawskimi raperami w Warszawie, a jednakowoż na razie zagraliśmy supporty przed Grammatikiem i zarobiliśmy na tym minus 180 złotych, licząc koszta wyjazdu i afterów. Kiedy na antenie pojawił się mój teledysk, to dało mi to zasłużoną satysfakcję jako artyście. Jako człowiek dalej byłem pełen blokad, miałem złamane serce i moja rodzina przechodziła turbulencje. Okazało się jednak, że coś dobrego, zrobionego kunsztownie, też może wypłynąć na wierzch. To była duża ulga.

Czy ten pierwszy sukces w wydaniu solowym sprawił, że pomyślałeś: dobra, za rok wyprzedaję kluby?

Ten Typ Mes: Pomyślałem, że jebać szkołę, w sensie studia. Nie sądziłem jednak, że należy mi się jakieś wyprzedawanie sal czy płyt od razu po tym pierwszym klipie. Fascynowało mnie, jak różnorodny mogę być, gdy będę raperem. Najpierw bycie wyobrażonym, kolejnym członkiem A Tribe Called Quest, potem producentem hitowych bitów, jeszcze później ghostwriterem jak Jay-Z… Uznałem, że to tak pojemny zawód, że chcę go wykonywać. Nie miało znaczenia, czy wyląduję w mieszkaniu wielkości paczki szlugów, czy w jakimś wielopokojowym mansion. Najważniejsze było spełnienie podstawowych celów, jeśli chodzi o finanse i ponadpodstawowych w rozwoju muzycznym.

Że tak powiem – rozwiniesz ten rozwój?

Ten Typ Mes: Przy tworzeniu dema Flexxipu nudziło mnie słuchanie kolejnych boombapowych bitów, więc postawiłem poprzeczkę wyżej. Przy kolejnej płycie zaprosiłem Andrzeja Szajewskiego, który dograł mi prawdziwe klawisze Rhodesa. Wiesz, cztery lata samplowałem ten instrument, więc chciałem, żeby ktoś mi wreszcie na tym zagrał. To było do zrobienia. Okej, trzeba było skołować jakieś duże kombi, wnieść ten kloc do Noona do studia, ale było to do zrobienia. Wynikało to z artystycznych umów, które zawarłem sam ze sobą.

Mimo tych umów znowu działałeś jednak w duecie i składzie, a nie na własną rękę. Nie bolało cię ego?

Ten Typ Mes: No taaak, ale tu się nakładały inne elementy, czyli poszukiwanie grupy rówieśniczej i punktów odniesienia, a także mniejsza presja, bo odpowiedzialność się rozkładała. Jestem też przekonany, że gdybym od razu zrobił tylko własny album i nie byłby on całkowicie bojowy, to sprawiłby innym zawód. Kariera Big L-a polegała na tym, że oczekiwano od niego ciągłej bojowości, a to przecież pomysł na ledwie parę singli. I najlepsze, co dziś mamy po Big L-u, to wyrapowane przez niego historie typu The Heist, a nie te ciągłe przechwałki. Trzeba dojrzeć do wersji solowej.

Jak przebiegał ten proces?

Ten Typ Mes: Sprawdzałem różne brzmienia i odbijałem myśli od kumpli. Nie miałem problemu z błyszczeniem pośród innych. Nie miałem również problemu z oddawaniem władzy, byle nie za bardzo. Najwięcej władzy w projektach chciał mieć zawsze Emil, lecz był w stanie wyznaczyć granice. Mówił: to będzie mój solowy numer, już wybrałem sobie bit. Okazało się, że postawił na elegancką produkcję i świetnie zbudował opowieść o człowieku. Stasiak nie wchodził za często w wybór podkładów, bo moim zdaniem nie ma tego, co pomogłoby mu odróżnić plastikowe bębny od tych sensownych i godnych. Pjus dzielił się wizjami wynikającymi z wiedzy o kulturze brytyjskiej i bywania w świecie. Wiele zrozumiał ze swoich podróży, a nie tylko zjadł jedzonko, wydalił i wrócił do Polski. To wszystko było dość łatwe. Żadnych dramatów jak w zespołach rockowych, gdzie masz pięciu wirtuozów instrumentów i potem są bitwy na prawników, gdy trzeba podpisać utwór.

Sporo mówiliśmy już o zmęczeniu. Co zatem męczyło cię w działaniu nie w pojedynkę?

Ten Typ Mes: Przede wszystkim czyjś brak zaangażowania – przez związek czy pochłonięcie edukacją. We Flexxipie było kiedyś jeszcze dwóch ziomków i szybko okazało się, kto traktuje muzyczkę jak zabawę, a kto jak piękną drogę w życiu.

Czyli nie dręczyła cię myśl, że rapujesz najlepiej z kolegów?

Ten Typ Mes: Moi fellow raperzy mieli inne supermoce. Znowu przywołam Tribe’ów. Z każdym kolejnym wyjazdem do Stanów Zjednoczonych lepiej rozumiem slang i lepiej posługuję się skrótowcami. Im dłużej o tym myślę, tym z większą siłą dociera do mnie marność warsztatu Phife Dawga. Ale czy mogę sobie wyobrazić, że płyty ATCQ to solówki Q-Tipa? No nie. Jego ogromną siłą była sama barwa głosu. Lekka cukrzycowa chrypka i ta piaskowa barwa dawały kompletnie nowy kolor całemu albumowi. Choćby Q-Tip się zesrał, pił butelkę whisky dziennie i jarał trzy ramy szlugów, to by tego nie miał. Wiele można, a nawet trzeba wybaczyć.

A co z tobą? Chyba zbliżamy się do pełniejszej odpowiedzi na moje pytanie.

Ten Typ Mes: Męczące były kwestie związane z ego. Na którymś etapie stałem się dla Emila osobą do obwiniania za jego drogę muzyczną. Taka fazka była lata temu, mniej się wtedy kumplowaliśmy. W przypadku Stasiaka denerwowała mnie jego potrzeba bycia w centrum i rwania się na front sceny, chociaż miał być mistrzem drugiego planu. Ale co, takie były koszta. Z kimś innym byłyby inne, ale też by były. Tak to sobie dzisiaj tłumaczę, żeby nie zwariować…

Czyżby to gościnne występy utwierdziły cię w przekonaniu, że czas iść na swoje?

Ten Typ Mes: Jestem człowiekiem, który patologicznie nie wspomina przeszłości.

Właśnie widać.

Ten Typ Mes: Nie no, ty mnie do tego motywujesz i dajesz klucze. Ale gdyby w mojej rodzinie ktoś zasiadł przy stole i powiedział: no, w roku 1994 zarobiłem swój pierwszy hajs z praktyki lekarskiej i wtedy kupiłem sobie nowego poloneza, to usłyszałby: okej, ale jakie są twoje najnowsze dokonania? Ktoś pewnie dorzuciłby, że teraz robi inne rzeczy i nie do końca mu wychodzą. To jest na granicy zdrowej i niezdrowej krytyki. Wpajano mi myśl, żebym nie chwalił się czymś, póki nie jest ultrazajebiste i nie wydarzyło się dziś rano.

Nadal nie wiem, czemu akurat wtedy zrobiłeś ten solowy album.

Ten Typ Mes: Nie umiem ci powiedzieć, jakie były motywacje, bo serio trudno mi tak uruchomić wspomnienia z niczego. Może od tych przystani różnych moich zacznę. Najprawdopodobniej wyglądało to tak, że moja siostra zostawiła mi swoje piękne duże mieszkanie, bo pojechała na urlop. Miałem tam sumiennie podlewać kwiatki…

Udało się?

Ten Typ Mes: Nie. Zaniedbywałem kwiatki, głównie robiłem bity i sprowadzałem różne osoby. Zyskałem taki świeży powiew w życiu. Nie byłem w kawalerce wynajmowanej z ziomkiem tylko komfortowym miejscu. Przesiewając jakiś 150. bit Scoopa, wyjaśniałem chłopakom, że coś g-funkowego nie powinno być w 100 procentach samplowane. I to też zaczynało mnie już męczyć. Wyczerpywało to moją czakrę odpowiedzialną za dogadywanie się z ludźmi i pracę zespołową. Siły kreatywne pobudziło we mnie posiadanie microKORGA, który widać w klipie do Drop It Like It’s Hot Snoopa i Pharrella. Okazało się, że to wyglądające seksownie urządzenie nie kosztuje 15 tysięcy funtów, tylko 1500 złotych, więc szybko na nie uzbierałem. To zbiegło się w czasie z potrzebą zmierzenia się z jazzowym kluczem muzycznym i niechęcią do wyjaśniania komukolwiek, czemu potrzebuję takiego bitu.

Mnie za to mógłbyś zdradzić, czy dla kogoś takiego jak ty istniał wtedy rynkowy szklany sufit. A jeśli tak – to z czym on był związany?

Ten Typ Mes: Było mnóstwo zapór. Powiem ci anegdotkę. Z rok czy dwa lata temu rozmawiałem z Tomaszem Sekielskim. Bardzo chciałem poznać tego gościa i podziękować mu za ruszenie tematu pedofilii wśród księży. Niespodziewanie powiedział, że jako przedstawiciel mainstreamowych mediów przeprasza mnie za to, że te traktowały polskich raperów jak coś z pogranicza patologii i złodziejstwa przez ostatnie 20 lat. Dodał, że dopiero teraz zaczyna się to zmieniać – i on dopiero teraz odrabia lekcje.

Jak to skomentowałeś?

Ten Typ Mes: Że nie jest dziennikarzem muzycznym i to nie on powinien mnie przepraszać. Ale tak, zmiana w postrzeganiu jest skokowa, nagła. W 2005 roku wszelkie postaci z majorsów, które grupowały interesujące głosy i gitary, trzymały się jak najdalej od rapu. Śmierdział im problemami. Byłem wtedy po dwóch legalnych płytach i miałem mnóstwo pomysłów, jak wykorzystać jakieś postaci typu Maleńczuk. Co ważne miałem już takie kompetencje jako producent. To było jednak absolutnie poza zasięgiem moim i mojej wytwórni. Zrobienie takiego mariażu bywało osiągalne, vide Natalia Kukulska i Tede, ale jak często to się działo? Raz na siedem lat? Swoje robił także paskudny popo-rap.

Jakieś przykłady?

Ten Typ Mes: Mała Chinka. Fascynująco złe dzieło – wykonanie nie jest wcale takie złe, ale tekst jest, hm, osobliwy. Wszystko musiałem sobie wychodzić. Żebym miał jazzujące bity, ktoś musiał mnie poznać z kimś i musiałem udowodnić, że nie nazywam się Mezo. Jakim cudem Fenomen zrobił kawałek z Leszkiem Możdżerem? Do tej pory nie wiem!

Wróćmy do rapu. 2cztery7 było wydawane przez Embargo, za to Flexxip – w T1. I w tym drugim wylądowałeś z solówką. Pragmatyczna decyzja?

Ten Typ Mes: Arek Deliś zaproponował mi sensowne warunki. Okej, pojawiały się różne głosy, bo miał konflikt z Peją i ktoś jeszcze odszedł, ale wobec mnie był w porządku. To było naturalne przedłużenie wydawnicze po Flexxipie. Ja w ogóle nie spodziewałem się sukcesów finansowych przy tym materiale, bo internet przyspieszył. To, co zrobiło piractwo w latach 90., te wszystkie lamenty, że kopiowanie płytek jest smutne dla nas, muzyków – to była dopiero przygrywka do tego, czym stało się sieciowe piractwo.

Wątpię, że skłoniłoby cię do tego złodziejstwo w sieci, więc zapytam szerzej – czy był jakiś moment przed premierą, w którym pomyślałeś, że lepiej byłoby zaczekać z tym krążkiem?

Ten Typ Mes: To był czas, gdy zainspirowany pobytem u siostry, wykręciłem się z mieszkania z kumplem. Święty miał do mnie trochę pretensji, nie wiem, czy już mu przeszło. Ale też czego się spodziewał? Mieliśmy mieszkać razem do śmierci? Z 600 złotych miesięcznie dosklejałem jakoś to 1200. Wynająłem kawalerkę na Wyględowie. Zyskałem samodzielność jako młody mężczyzna, po czym dostałem w głowę i prawie mnie zabito. Ten fragment czaszki, który załamał się pod wpływem ciosu ciężkim narzędziem, trzeba było zastąpić tytanem. Zdjęto mi czoło i naszyto je jak wielką łatę. Przez osiem miesięcy musiałem być absolutnie trzeźwy. To oznaczało, że byłem sfrustrowany i wkurwiony.

Jak sobie z tym poradziłeś?

Ten Typ Mes: Pomogły masturbacja i seks. Jednocześnie siekałem bity i teksty dzień w dzień na pełnej zajawie. Jak tak słucham tego krążka po latach, to jestem zdziwiony, jak mało słychać frustracji. Da się odczuć, że seks przejmował od alkoholu rolę rozluźniacza.

Wszystko nagrałeś na trzeźwo?

Ten Typ Mes: Część nagrałem w okresie powrotu do piwka, po zgodzie od neurologa. Dzięki trzeźwości zyskałem sprawność w organizowaniu pracy. No i nigdy później nie byłem już tak długo trzeźwy.

Gdybyś mógł sobie pozwolić na polecenie, to ta płyta wyglądałaby inaczej?

Ten Typ Mes: Nie, pewnie po prostu dłużej bym się z nią cackał. Bo ja nie piszę pijany, a redaguję po kawie. Czasem eksperymentuję z medyczną marihuaną, bo rozjarałem się podczas pandemii, jak wiele osób. A tak w 2005 wydałem aż dwie płyty. Robienie płyt było mało wyszukanym sposobem walki z nałogiem, o czym nie wiedziałem, gdyż dopiero miałem pójść na swoją pierwszą terapię uzależnień.

Nie miałeś czysto fizycznych problemów z robieniem muzyki po tym rozwaleniu głowy?

Ten Typ Mes: A skąd! Miałem dużo szczęścia, co było widać podczas tomografii. Zaznaczają kolorkami rzeczy, które zostały naruszone w twojej strukturze czaszki i mózgu i widzisz np. że brakowało półtora milimetra do lekkich zmian osobowości. Ogromna troska i konsternacja na twarzach rodziców podczas mojego kładzenia się do operacji wynikała z tego, że nie wiedzieli, czy nie obudzę się jakimś Hannibalem Lecterem albo czterolatkiem. Co się stanie po grzebaniu w ranie? Nie było pewności. Szczęśliwie obudziłem się tą samą osobą. Poza zawrotami głowy nic mi się nie działo, musiałem za to mieć okres rekonwalescencji. Tu szacunek należy się chłopakom.

Którym?

Ten Typ Mes: Emilowi i Stasiakowi. Nie mogłem skakać, to był nakaz od neurochirurga. Nie mogłem więc jeździć na koncerty. Do tego istniało zagrożenie, że jakiś oświetleniowiec włączy stroboskop i dostanę ataku padaczki pourazowej. Wspomniani utworzyli lotną brygadę Flexxipu, która wywiązała się z umowy na trasę koncertową. Nie chcieliśmy zostawić ludzi w dupie. Bardzo mi wtedy pomogli, a ja staram się pamiętać o takich rzeczach.

Nie wiem, czy to akurat pamiętasz – tworzyłeś solówkę pół roku. To długo czy krótko?

Ten Typ Mes: Teraz ja zadam ci pytanie. Ile masz lat?

31. No, prawie 32, zależy, jak liczyć.

Ten Typ Mes: Percepcja czasu zależy od wieku. Ktoś mi kiedyś powiedział, że po trzydziestce percepcja się zmienia. Przed nią wydawało się, że trzy tygodnie to aż za dużo czasu na coś. Potem starzejesz się i nagle zaczynasz myśleć, że malutko. Wtedy pół roku to było mnóstwo czasu. Nie studiowałem, nie miałem dziewczyny, nie musiałem nawet sprzątać, bo co tu sprzątać, jeden kubek i jedną parę sztućców? Byłem bez przerwy zaangażowany w robienie muzyki w domu.

To z czego ty żyłeś?

Ten Typ Mes: Z różnego rodzaju aktywności, jak ta wspominana trasa. Inni rapowali moje zwrotki, ale musieli mi odpalić niezłą dolę. Mogłem podjechać na obiad do mamy, mogłem do jakiejś znajomej. Moja kochanka pracowała w restauracji i wynosiła mi całe dania zawinięte w sreberka. Na zgubę tego narodu alkohol zawsze…

… się znajdzie?

Ten Typ Mes: … zawsze jest tani. Pochłaniałem hurtowe ilości Królewskiego. Nie miałem wysokich kosztów utrzymania. Zupełnie bez ciśnień.

Jak tak się zastanowić – nie brzmi to zbyt bajkowo, ale tworzenie płyty było niewątpliwie przyjemne.

Ten Typ Mes: I to jak. Do pewnego momentu było tylko przyjemne.

A kiedy przestało?

Ten Typ Mes: Etap słodki był wtedy, gdy zastanawiałem się, czy druga zwrotka w danym utworze to najlepsze, co mogę z siebie dać. W gorzkich musiałem ścigać muzyków o umowy i pliki, bo ktoś miał dograć gitarę, ale dał mi krzywe pliki z jakąś ciszą na początku, nie wiadomo jakiej długości. Właściciel lokalu, przed którym cykaliśmy fotę na okładkę płyty, kwękał, że to jakiś rap i on to w sumie nie wie… Ten executive producing to kontrola nad dziełem, ale i ćmienie dupy z ogarem całości. Coś za coś.

Na płytach Flexxipu i 2cztery7 było dużo twoich produkcji, ale solowy debiut to już spory zestaw producentów. Nie bolało oddanie tego typu władzy?

Ten Typ Mes: Ja za każdym razem pełnię funkcję executive’a, a Arek Deliś dał mi wolną rękę w kwestii doboru współpracowników. Dzięki T1 miałem ułatwiony kontakt choćby z Magierą i Laską, więc po prostu zadzwoniłem i powiedziałem: panowie, poproszę g-funk, proszę sobie przypomnieć, jak to było w okresie działalności F.F.O.D. Moich produkcji było niewiele, ale i tak mam smaczki dla producenckiej części czytelników.

Zamieniam się w słuch.

Ten Typ Mes: Tworzyłem na microKORGU i w programie Reason. Ten drugi był dla mnie unreasonably trudny, ale za to wynagradzał trudy grafiką. Na zasadzie: niby nie masz urządzenia za 60 tysięcy dolarów, które wygląda jak utyty piórnik, ale, ale! Proszę, oto tutaj narysowaliśmy ci ten wzmacniacz w kolorach i bardzo wyraźnie, żebyś poczuł, że masz go u siebie. Możesz sobie nawet podłączyć narysowany kabelek! Piękna sprawa, trochę jak w grze komputerowej. Chociaż być może z tego okresu wynika moja niechęć do wszelkiego software’u? Widziałeś u mnie, redaktorze, klawisze Fender Rhodes, które kupiłem w bardzo dobrej cenie od Kuby Więcka. Dziękuję ci Jakubie, że nie przyciąłeś mnie na wartość tego cuda.

To może teraz trochę o tej producenckiej stronie kawałków?

Ten Typ Mes: Bit do Strachu powstał właśnie na Reasonie, jeśli chodzi o drum programming, metodą prób i błędów ,jeśli chodzi o nuty zagrane na microKORGU. Grałem akord, przerwa, potem drugi, tak jak to bywa, gdy się słyszy w głowie, ale nie umie na niczym, kurde, grać. Cieszę się, jak to wybrzmiało. Równie mocno cieszę się, że wysypałem się z historii – takich bardziej dla terapeutów niż słuchaczy, bo o pierwszych kontaktach erotycznych z koleżanką z dzieciństwa. Do dziś mamy z Iwoną wielowymiarową beczkę z tego wczesnego poznania się w przedszkolu.

Co do bitów – wychodziłeś z założenia, że zrobisz mniej, ale lepiej?

Ten Typ Mes: Nie, chciałem mieć wielu pięknych ludzi u siebie. I tyle. Mnie wystarczyło ambicji na kilka podkładów. Nie możesz mieć na stole wigilijnym 12 rodzajów śledzia, bo się zrzygasz. A dobry album to trochę ma być taka uczta. W numerze Wjaazd! jest taki uplifting sampel z bardzo mocnymi bębnami. W Sam siedzę tu potrzebowałem grających na żywo Stereotypów, z którymi skontaktowała mnie chyba Basia Flow. Mogłem się otoczyć bardziej kompetentnymi niż ja ludźmi.

Postawiłeś na dość nieoczywisty zestaw twórców. Z jednej strony mało znani ówcześnie Demen i Dżonson, z drugiej – kojarzony głównie z Łoną Webber.

Ten Typ Mes: Dostawałem dużo bitów w formie demo. Nie było to szczególnie wygodne, bo dostaje się dużo przedmiotów i czasem ciężko odróżnić irytujący śmieć od perły polskiego bitmejkingu. Pamiętam, że robiliśmy konkurs na remix na płytę Flexxipu i zostały mi z niego kontakty do ludzi. Dżonson był od Głośnego, którego polecenie nadal dużo dla mnie znaczy. Webber pojawił się już na naszej płycie z Emilem, a na solówkę zrobił oczarowujący bit na zamówienie. Brutalne ciecie sampla, który sam w sobie nie jest brutalny – to ważne i piękne. Nigdy za to nie czułem mięty do grubego sampla w stylu Pezet/Noon Senorita. Lubiłem, jak Noon zostawia więcej przestrzeni, co zresztą doskonale mu wyszło w 5-10-15.

Nie łatwiej było zrobić płytę z jednym producentem?

Ten Typ Mes: Ooo, słyszę koniunkturalne podpowiedzi w stylu: zrób płytę z Noonem, bo Pezet, bo tamto…

Były takie podszepty w 2005?

Ten Typ Mes: Było dużo takich głosów, a zamiast Noona – przeróżne inne hot ksywki. Były też dziesiątki głosów po numerze u Reda, żebym nie robił płyty z Emilem. Mówili tak i słuchacze, i ewentualni wydawcy. A ja bardzo się napinałem, żeby dokończyć to, co zaczęliśmy. Myślę, że o wielu sytuacjach Blef nawet nie wiedział, bo miałem w sobie dużo ogłady. Jestem raczej wspierający jako realizator nagrań, daleko mi do podcinacza skrzydeł. Naprawdę też nalegałem, żeby nie zamęczano mnie fantazjami o jednym producencie. Nie każdy ma zdolności jak DJ Premier, Timbaland czy Havoc, żeby móc dostarczyć wszechstronne podkłady i nie zaziewać odbiorcy. Dla mnie synonim słowa spójny to senny. Nudny. A teraz przepraszam na moment, muszę się napić pokrzywy.

Smacznego!

Ten Typ Mes: Dziękuję. Koleżanki z branży filmowej mówią, że po tym ryj robi się mniej opuchnięty. A mam mieć sesję zdjęciową. Cóż. Zobaczymy.

Nie wiem, czy tak jest, ale codziennie rano piję pokrzywę z mango.

Ten Typ Mes: Oooh, teraz wiadomo, że pracowałeś w newonce…

To od razu powiem, że nie polecam pokrzywy z wiśnią. Nie jest smaczna.

Ten Typ Mes: Przyjaciółka kupiła mi tę pokrzywę. W kawalerskim życiu, jak już zostaje ci tylko woda i przez depresję nie masz możliwości, żeby zejść do sklepu, to wchodzisz w ligę soków do rozcieńczania. Niektórzy pamiętają to z dzieciństwa, inni odkrywają dopiero w bardziej zaawansowanym wieku. Na moim osiedlu dominuje malinowa Paola. To rak, który toczy Polskę. Możesz pić ją miesiąc, drugi, ale w trzecim staniesz się syntetyczną maliną i już nigdy nie zejdziesz do sklepu. Polecam sok wiśniowy. Jest intensywny, ale nie jest chemiczną landryną. Będą państwo zadowoleni.

Coś jeszcze w tym temacie?

Ten Typ Mes: Urodziłem się w PRL-u, jestem z pokolenia braku oferty napojów. Za jedną colę ludzie byli wtedy w stanie zabić. Sam tyję od takiego trybu życia, ale nie jestem w stanie z niego zrezygnować. Dziękuję więc koncernom za wersję zero. Przepraszam za dygresję, ale to cenna wiedza o życiu.

Jeśli ktoś chciał dowiedzieć się więcej o piciu, to zaopiekowałeś tę potrzebę, jak to się brzydko mówi w korporacjach. Za to w pierwszym kawałku na płycie próbowałeś zaopiekować się hiphopowcami za sprawą swojej wielkiej improwizacji.

Ten Typ Mes: Jezu, nie pamiętam. Może potrzebowali autobiograficznej prawdy? Emocji? Otwartości?

Podpowiadam: chodzi o intro.

Ten Typ Mes: Aaa! Miałem podejście niemalże misyjne. Na drugiej solówce trochę obśmiałem to intro, przyspieszając swój głos i każąc samemu sobie skończyć pierdolić. W tym pierwszym utworze są lepsze rzeczy niż samozwańczy wieszcz na wokalu. Wprowadziłem do rapu żywe instrumenty z adekwatnym instrumentarium. Coś korzennego, motownowego, nie setny bit z pianinkiem i skrzypkami, które wtedy zawłaszczały przestrzeń rapową. Do tego bit przyspiesza, zmienia tempo. Całym sobą sugeruję, że można dużo zrobić z podziałem rytmicznym, jeśli jest się prawdziwym artystą, a nie zjebem, który został raperem, bo dziewczyny to lubią, a koledzy przybijają piątki. Nawet w wieku 22 lat dało się bardzo dużo zrobić mimo budżetu w wysokości minus 10 złotych w kieszeni Arka Delisia.

Sprawdź też
DJ Premier Warszawa

Co więc zrobiłeś w tekstach?

Ten Typ Mes: Pisałem je na bieżąco. Dałem dużo storytellingów, bo to był czas napinania się na to, kto powie ciekawsze rzeczy. Napędzała mnie rywalizacja. Bez niej nie wpadłbym na pomysł typu: rozpiszę trzy scenariusze przyszłości na bicie Emade. Czyli człowieka, który dał mi jedną produkcję, nie miałem niczego do wyboru.

Jak Red!

Ten Typ Mes: No tak, tylko tu jestem spokojny o pochodzenie bębnów. Emade miał ciekawą syntetyczną fazkę, która mocno wyprzedzała czasy.

Przez rywalizację i chęć udowodnienia, że jesteś opowiadaczem historii, stałeś się bardziej krytyczny wobec tego, co pisałeś?

Ten Typ Mes: Jasne, było dużo skreśleń i obrzydliwych zwrotek, które lądowały w koszu. Musiałem poskromić emocje. Jako kawosz znasz być może to uczucie, gdy jesteś trochę za bardzo nakręcony. U mnie oznacza to pisanie za bardzo bazujące na biciu konia pod własne myśli. W dzieciństwie słyszałem często: chyba musisz się z tym przespać oraz wróćmy do tego rano.

I tak komplikowałeś teksty pod względem formalnym. Czy w połowie lat 00. było to w ogóle zaletą?

Ten Typ Mes: To mogłoby być wadą przez trzy przesłuchania. Jeśli skomplikowane fragmenty przeplatają się z hiciarskością, to całość się obroni. Jak ktoś odpadnie, to liczę, że kiedyś wróci. A jeżeli nie wróci, to ewidentnie oczekuje od rapera czegoś prostego, niech puści sobie jakiegoś niedojdę. I ja to rozumiem. Też czasem włączam niedojdów. Idiotów.

Których?

Ten Typ Mes: Przy długim stole odbywa się spotkanie ośmiu CEOs i nagle stwierdzają: okej, zainwestujmy cztery zyliony dolarów w karierę 21 Savage’a. To w mojej opinii odważna decyzja. Widzicie jego wyraz twarzy? Spojrzenie? Chociaż raz na jakiś czas lubimy włączyć kogoś, kto wygląda jak idiota, mówi jak idiota i przypuszczalnie jest idiotą. Być może 21 Savage to wielki myśliciel, ale w takim razie skrzętnie to ukrywa.

Masz tak samo z polskimi raperami?

Ten Typ Mes: Nie, nie słucham idiotów. Jeśli puszczam uliczny rap to dlatego, że ktoś ma talent do opowiadania historii, więc nie jest idiotą. Ma talent do dobierania słów, więc nie jest idiotą. Tego nie przykryjesz diamentem w czole czy fajną sesją zdjęciową.

To jeszcze raz o polskich raperach. Kto miał się pojawić, a jednak z jakiegoś powodu nie ma go na Zapiskach?

Ten Typ Mes: Pamiętam, że mieliśmy dużą potrzebę zrobienia czegoś z Małolatem. Jak wiadomo, Michał spędzał czas w sanatorium i to był dla nas smutek towarzyski i rapowy, ale udało się na 2cztery7. Jego zwrotka została wyskreczowana i wycutowana dzięki wielkiemu talentowi DJ-a Pandy – chyba tylko Twister umiał robić podobne rzeczy. Z Pezetem często spotykaliśmy się na bitach, więc z jego talentu starałem się korzystać wybiórczo, żeby nie było to zwyczajem. Raczej nikt mnie wtedy nie zlał ani ja nikogo nie zlałem. Niestety nie mam anegdot takich jak wyjebanie Stasiaka z jednej z pierwszych składanek Volta, ponieważ Volt uznał, że zwrotka była szkaradna. Cóż. Była to pewna podpowiedź, z której nie skorzystałem.

Dobra, wydałeś płytę i pewnie byłeś z tego dumny. A jak podchodzili do niej wydawcy?

Ten Typ Mes: Najbliżej prawdy to: okej, jest jak jest. Arek dał mi upfront niemały klops – bez względu na to, jak się sprzeda album. Dostałem go zresztą w brązowej papierowej torbie.

W podziemiach Dworca Centralnego? Bo tak to brzmi.

Ten Typ Mes: U mnie, przecież mieszkałem sam. Nie obchodziło mnie, ile się sprzedało, nie wnikałem w to. Nie wiem, czy Arek powiedziałby mi dokładnie jak było, bo oddalaliśmy się od siebie. No i internet przyspieszył, dlatego polscy muzycy byli jeszcze bardziej dymani bez masła, jak by to ujął Marlon Brando.

Ale wspominałeś publicznie, że to bolesny materiał, bo liczyłeś na więcej uwagi.

Ten Typ Mes: Potwierdzam ze wszech miar. Pamiętasz Peel Motyff i taką piosenkę z dziećmi, które coś tam śpiewały na strasznym bicie?

Nie jest tak źle

Ten Typ Mes: Sugeruję zostawić ten fragment, jak redaktor śpiewa falsetem.

Zostawiam.

Ten Typ Mes: Więc było bardzo źle, w przeciwieństwie do tego, do czego próbowały nas przekonać dzieci. Panoszyły się twory typu Massey – ludzie nie wiadomo z czyjego chuja wytryśnięci… No dobra, Masseya stary później przybił na bicie swoje ojcostwo. Ale nie wiadomo, z czyjego chuja wytrysnęła decyzja, żeby ci ludzie mieli heavy rotation, a to była taka karta na czasie razy sześć. Jak to leciało ciurkiem w telewizorze, to wszyscy to znali i wszystkich bolały uszy. Zacząłem węszyć korupcyjną sytuację, bo ja latałem tylko nocami, chociaż tekst miałem bez przekleństw i z super teledyskiem zrobionym przez rasowych filmowców, a nie przez twojego ojca… Czy tam ojca Masseya. Starego Masseya. Masseya starego. I to moje nie może się przebić?!

To co robiliście, żeby wypromować krążek?

Ten Typ Mes: Dobre pytanie… Nie pamiętam. Z niemocy na pewno zdecydowaliśmy się zremiksować Zdradę i dołączyć ją do składanki wydawanej przez ITI, czyli TVN, czyli wytwórnię, która przy TVN wyrosła, czyli EmbargoNagrania. Arek nie miał już ani budżetu, ani nerwów. Rozumiem go. Wjaazd! miał potencjał. Niczego to jednak nie dało.

Ale widzisz, przynajmniej dostałeś nominację do Yacha za aktorstwo.

Ten Typ Mes: Hahahaha. To było bardzo przygodowe. Pan Yach Paszkiewicz miał raperskie ego. Dzisiaj raperzy tak żyją. Na pytanie, czy tak trzeba żyć, to już każdy musi sobie sam odpowiedzieć. Jak oglądam jego teledyski i widzę, co inni robili przed nim, to myślę, że był samozwańczym ojcem polskiego teledysku. Nie przeszkodziło mu to w zorganizowaniu festiwalu własnej ksywy. Własnych Oscarów. Yachów. Mesów… Słyszysz, jak to brzmi?

Słyszę.

Ten Typ Mes: Rozdajesz je, stojąc na scenie i żyjąc. Była to nagroda, która chyba wiązała się z niczym. Pamiętam tylko, że w jury siedział Fisz i wygrał Fisz. Przypomniałem sobie właśnie, skąd moja niechęć do tego akurat Waglewskiego. Nie chodzi o talent, czasem lubię go posłuchać, ma ładny głos. Po prostu często wygrywał, a w jury był jakiś Waglewski. Tak, w tym przypadku nie był reżyserem teledysku, lecz to był teledysk Fisza. Tak się mówi. Nie teledysk reżyserki „Jagody X”, prawda? Zawsze jakiś Waglewski siedzi w jury. Nawzajem przyznawali sobie te nagrody, tworzył się taki sosik. Fisz Fisza Emadem Voo Voo Wagla nagradza. I nikomu to nie przeszkadzało, mieszkaliśmy w jeziorze. Poczułem jednak miłe mrowienie, bo dostałem nominację za kreację aktorską, a to potwierdza niekompetencję jury. Jak da mi się rolę większą niż patrzenie w bok i bycie smutnym, to wychodzi strasznie.

Może miałeś akurat jedyny wielki moment aktorski?

Ten Typ Mes: Muszę powiedzieć, z czego bierze się mój smutek w tym teledysku. To dopiero smaczek.

Z czego?

Ten Typ Mes: Przede wszystkim zostałem ucharakteryzowany na starego Mesa. Czułem się z tym beznadziejnie.

Bo czułeś się jak stary Mes z AliExpress?

Ten Typ Mes: Tak, w czasach przed AliExpress. Byłem jednak w białym garniturze, który dobrze leżał, więc miałem poczucie otoczenia mnie opieką. Poczułem wreszcie pewność siebie, ach, tylu asystentów od wszystkiego, ale nagle zaczęło mnie coś kręcić w brzuchu. Przez połączenie jogurtu i piwa dostałem ogromnej sraczki. Co 15 minut chodziłem do toalety i był to deszcz z dupy. Wszelkie objawy medyczne podpowiadały, że szybko się to nie skończy. Za każdym razem byłem przerażony, że coś stanie się ze spodniami. Próbowałem różnych patentów, rozbierałem się do naga przed defekacją. Popędzano mnie, bo myślano, że walę koks. Ludzie, miałem 23 lata, skąd niby miałbym mieć na to pieniądze? To złożyło się na smutek i zadumę w klipie. Na szczęście nie obsrałem zbroi. Nie wszyscy mainstreamowi raperzy mogą to powiedzieć.

Zmieniając temat – sparzyłeś się na tej solówce?

Ten Typ Mes: Na pewno. Zmieniłem mieszkanie na mniejszą kawalerkę i zdałem sobie sprawę, że musi mi wystarczyć satysfakcja. Następną solówkę nagrałem, mając z tyłu głowy gorzką konkluzję, że hiciarskich numerów nie da się wypromować w telewizji i radiostacjach, a promowanie jej w sieci niczego nie da. Okej, będą koncerty, ale nie byłem jakimś wielkim fanem bycia w ciągłej podróży i grania na wichurach. Może ze dwa razy pojechaliśmy z Emilem na występy przed Peją w dyskotekach, bo nie dźwignąłbym więcej.

Ale miałbyś więcej historii do storytellingów.

Ten Typ Mes: Nie chciałem mieć ich więcej przez blaszkę w głowie. Nie miałem swojego DJ-a Decksa, który z klucza sportu umie się świetnie bić. Z takiej dyskoteki mógłbym któregoś razu nie wrócić. Fantazje o produkowaniu ubrań i zarabianiu na tym to nieco późniejsze lata, ale to ważne. Ubrania wiele razy ratowały nam skórę. Dość szybko odczułem przeskok, jak to się mówi, z dziada na pana. Na razie jednak solo nauczyło mnie izolowania się.

Pozbycie się złudzeń nie jest oswabadzające?

Ten Typ Mes: Po tym, co słusznie nazwałeś pozbyciem się złudzeń, postanowiłem pouczyć się grania na trąbce, to moja niespełniona miłość, ale ciekawe doświadczenie. Zacząłem więcej jeździć po świecie – na wschód, na Bałkany, do Brazylii. Gadaliśmy kiedyś o cezurze Klubu 27?

Nie, dajesz.

Ten Typ Mes: Mam taką teorię, że jak jesteś w tym wieku i jesteś zawodowym artystą, to odchodzą od ciebie wszyscy ludzie, którzy nie są muzykami czy innymi artystami. Znajomi już muszą chodzić do roboty, która nie ma absolutnie nic wspólnego z twoją i przez to mają mniej czasu na twoje zajawki. Zaczynasz być naprawdę samotny. Lgną do ciebie dziwne kobiety, jeśli w ogóle, bo dla tych rozsądnych jesteś anomalią społeczną. Oczywiście możesz bujać się z samymi raperami, ale to gwarantowany rak mózgu po pół roku i ciężkie uzależnienie od wszystkiego. Nie chciałem tak, mimo że otaczałem się najszybszymi umysłami w środowisku.

To może trzeba było znaleźć sobie robotę?

Ten Typ Mes: Koncerty pozwalały przetrwać, ale nie było to spełniające artystycznie. Próbowałem śpiewać, żeby dać odbiorcom coś innego niż raperzy na estradzie. Żeby nie być kolejnym pijanym, spoconym raperem, który pluje na mikrofon i zakrywa go dłonią. Dawało to energię od publiczności, ale muzycznie… No daj spokój, rapowy koncert to najczęściej jazgot. Zawód łagodził szacunek muzyków, chociażby tych jazzowych. Jotuze nawijał, że dziecka nie nakarmi kiedyś wdychanym powietrzem, ale mnie się dało, szczególnie jeśli była Żołądkowa. To już sporo kalorii.

Wypada ponowić pytanie o ponowne działanie w składzie, a nie na własną rękę. Nie bolało cię ego?

Ten Typ Mes: Z samotności wynikła potrzeba, żeby mieć przy sobie pewniaków. A co bym nie mówił o Stasiuku, to nie odwracał się na pięcie, gdy ktoś używał wobec nas agresji.

Coś mi się kojarzy, że na koncercie w Lublinie ktoś nazwał cię Mezem, po czym otrzymał cios.

Ten Typ Mes: Wydaje mi się, że ktoś wielokrotnie mówił zaczepnie do mnie i Stasiaka. I wtedy Stasiak odwrócił daszek w czapce i pierdolnął mu z bani. It was cinematic, jak to mówili w Rodzinie Soprano. W ogóle super mi się spędzało czas z chłopcami. Stasiakowe poczucie humoru miało wtedy swój rys, a dyskusje z wierzącym Pjusem prowadziły mnie w obszary, w których on miał dużą wiedzę, a ja żadną. Przesyciłem się też nowojorskim mrokiem i gniewem. Chętnie odbiłem do g-funkowych basów, wchodziłem w banki brzmień i wiedziałem, że będzie z tego drugie 2cztery7.

To byłaby piękna klamra, ale chcę jeszcze nawiązać do Pół żartem, pił serio. W jednym z wariantów opowieści koniec twojego wyroku przypada na koniec 2033 roku, a my rozmawiamy pod koniec 2023. Masz jakieś refleksje związane z przewidywaniem sobie przyszłości?

Ten Typ Mes: Jestem w bardzo mrocznym okresie. Moje życie zostało przewartościowane nie przeze mnie, a tego bardzo nie lubię. Tym bardziej że chodziło o plany na najbliższe 18 lat. Nie pokusiłbym się o żadne przewidywania. Ewidentnie moje przywiązanie do planowania tego, co będzie za pięć, siedem czy 10 lat, okazało się bez sensu. Staram się pamiętać o wadze swoich problemów, gdy myślę, że pary w Mariupolu i Chersoniu też wiele planowały na rok 2022 i musiały się rozdzielić z powodów znacznie bardziej hardkorowych. Mimo rozstania jestem aktywnym ojcem Rysia, widuję go minimum trzy razy w tygodniu po kilka godzin. Ostatnio na placu zabaw poznałem kobietę, której mąż, 26-letni kucharz, szybko stał się żołnierzem i walczy o niepodległość swojego kraju. Ta matka z córką cierpliwie czekają, aż wróci. Nie płaczą publicznie nad swoim losem. Skoro one mogą, to ja też muszę przejść z mroku do światła. Na razie apeluję, byśmy nie zapominali o naszych dzielnych braciach i siostrach z Ukrainy i nie traktowali ich walki nagłówkowo. Sława Ukrainie.

Jak powstał „Stary Pezet (klasyczny)”? Opowiedział nam o tym Waco

Copyright © Going. 2021 • Wszelkie prawa zastrzeżone